
Rozdział II
Ekstremalne wrażenia
Kochała Arawel. Kochała jego szerokie, wiecznie zatłoczone ulice i niskie budynki o piaskowych ścianach. Było rajem, cudowną wyspą, skąpaną w blasku tysięcy zaklętych pochodni. „Wieczne miasto” - tak z dumą nazywali je atrańczycy, a ona absolutnie się z nimi zgadzała.
Wiedziała, że to tylko metafora. Nic nie trwa wiecznie. W ramiona Śmierć idą zarówno pojedyncze jednostki, jak i całe narody. Wszystko kiedyś umrze.
A jednak nie potrafiła wyobrazić sobie upadku Arawel...
Rynek stanowił centrum wszystkiego. Był to ogromny plac, otoczony ścianami eleganckich kamienic. Mieszkali w nich głównie handlowcy, rozkładający się ze swoim towarem parę kroków dalej. W zależności od funduszy, wynajmowali ciasne, ale porządne mieszkanka na parterze, albo kupowali luksusowe pokoje na najwyższym piętrze. Oprócz szacunku sąsiadów, najwyżej położone apartamenty gwarantowały doskonały widok na cały rynek. A tam zawsze coś się działo. Zwłaszcza po zmroku, gdy z ukrycia wychodzili wrażliwi na słońce turyści. Otwierano wtedy wszystkie lokale, a na ulice wychodzili rozmaici artyści – w tym niezrównani ogniści tancerze. Zazwyczaj byli to atrańczycy – wysocy, rudowłosi, o brzoskwiniowej cerze i wielkich, brązowych oczach. Ich skąpe ubiory podkreślały urodę sztukmistrzów, przyciągając wzrok dokładnie tam, gdzie trzeba. Atrańczycy słynęli jako dość rozwiązły naród – chętnie odsłaniali swoje ciała, a słowo „demoralizacja” było im zupełnie obce. W innych krajach chętnie zatrudniano ich w domach publicznych i niektórych karczmach. Tu tego rodzaju swawole były na porządku dziennym.
Dziewczyna dołączyła do tłumu gapiów, który zebrał się wokół tancerzy. Na pierwszy rzut oka widziała, że ma przed sobą mistrzów. Płomienie układały się we wstęgi i obręcze; sunęły po ciałach czarodziei, nie robiąc im krzywdy. Ogniomistrzowie śpiewali, wyznaczając rytm stukotem obcasików i kuszącymi ruchami bioder.
Hipnotyzowali. Czarowali. Wszystkich. Lud ich wielbił. Lud ich pożądał. Lud chciał się z nimi kochać tu i teraz. I niech ta rozkosz trwa wieki...
Właśnie o to w tej magii chodziło.
Z hipnozy wyrwało ją głośne chrząknięcie. Ktoś, niewątpliwie mężczyzna, położył dłoń na jej ramieniu i mocno zacisnął palce.
„Co do...”
Nawet nie zdążyła stawić oporu – ktoś sprawnie obrócił ją o sto osiemdziesiąt stopni. Ujrzała wysokiego, bardzo bladego bruneta, uśmiechniętego i w pełni uzbrojonego. Spod długiego płaszcza wystawało ostrze miecza. Dziwny, księżycowy blask skóry mężczyzny wskazywał na nahańskie pochodzenie. A jednak było w nim coś... nieodpowiedniego.
Bez słowa wcisnął jej do ręki duży, wyraźnie zniszczony worek. Zazwyczaj przechowywano w takich zboże – problem w tym, że najwyraźniej uwięziono w nim coś żywego.
Zdumiona zajrzała do środka. Ujrzała wielkiego, wyraźnie urażonego lisa. Prychnął cicho.
- To twój futrzak?
Zaklęte drzwi otworzyły się bez najmniejszego szmeru. Weszła do mieszkania, powoli przyzwyczajając oczy do panującego tam mroku. Jej opiekun preferował słabe oświetlenie, tudzież jego brak. Jak większość nahańczyków.
- Wróciłam!
„I to z towarzystwem” - dodała w myślach. Wyczuwała obecność tajemniczego mężczyzny. Szedł za nią krok w krok, niczym wyjątkowo uparte widmo. Od momentu, gdy wcisnął jej w ramiona zaginionego pupila, nie odezwał się ani słowem. Ona także milczała przez całą drogę powrotną. Lis natomiast, ku rozbawieniu przypadkowych gapiów, prychał i fukał, jakby dostał szału. Choć próbowała go uspokoić, wiercił się niemiłosiernie na jej rękach, dosłownie mordując nieznajomego wzrokiem. Przestał dopiero, gdy trzepnęła go w łeb.
Ten karcący gest sprawił, że zwierzak obraził się na dobre. Zwinnie zeskoczył na dywan i czmychnął gdzieś w ciemność, nie zaszczycając opiekunki nawet przelotnym spojrzeniem.
- Ej, stary dziadzie! Wyłaź z kryjówki!
Nikt nigdy nie ośmielił się nazywać Cienia „starym dziadem”. Tymczasem ten dziwny wojownik wołał go, jak starego znajomego. Czy nie wiedział, jak łatwo go zirytować? A przede wszystkim – czym to grozi?
Rozejrzał się z szerokim uśmiechem.
- No, pokaż się, nietoperzu!
- Uwielbiasz wszystkich irytować, prawda?
Pojawił się w ułamku sekundy, jakby stał tam od samego początku. Skóra mężczyzny świeciła delikatnie, roztaczając subtelną, księżycową poświatę; to krew nahańska dawała o sobie znać w najpiękniejszy możliwy sposób. Jego dłonie emanowały najsilniejszym blaskiem; resztę ciała zasłaniało ubranie, przepuszczające jedynie część zjawiskowej aury.
Mimo że jej opiekun miał twarz zasłoniętą kapturem, wiedziała, iż uniósł lekko brwi.
- Talian Kasharii? Na wszystkich Bogów, nie miałaś, kogo tu sprowadzać...
Cień nie musiał nic mówić – dziewczyna sama przyniosła im napoje i owoce. Co chwila zerkała na gościa, wyraźnie pragnąc zadać jakieś pytanie. Setki pytań.
- Jest pan spokrewniony z Gartankesem Kasharii? - wypaliła w końcu, czując, że dłużej nie wytrzyma.
- To jego wujek – wtrącił Cień, obracając w dłoni wyjątkowo okazałe jabłko. - Jest jednym ze Starych Sahańczyków, tak jak ja. Znamy się od wielu, wielu lat..
Nie pytała, ile razem przeżyli. Starzy Sahańczycy czasu nie liczą...
- ...i nawet ja nie umiem powiedzieć, ile rozwaliliśmy łbów.
- I ile panien zaciągnęliśmy na siano. Tak, tak! - Talian wyszczerzył zęby, widząc zdumienie dziewczyny. - Cień nie zawsze był takim statecznym, rozsądnym mężczyzną, jakiego teraz udaje. I nie zawsze myślał tym, czym trzeba...
- Wystarczy. Do pokoju, ale już! – rozkazał gospodarz, zauważając nagłe ożywienie wychowanki.
- Ale dlaczeeego? – zapytała z wyraźnym rozczarowaniem. Cień prychnął.
- Migiem, powiedziałem!
- Opowiem ci w drodze - szepnął konspiracyjnie Talian, nie zważając na morderczy wzrok przyjaciela.
- Talian...
- To ja nie przeszkadzam. - Dziewczyna wyszczerzyła zęby. Wybiegła z pokoju, zanim jej opiekun zdążył zareagować.
***
W sypialni paliło się światło. Czyli tata nie jest aż tak obrażony...
Szybko pokochała przydzielony jej pokój. Było to duże, jasne pomieszczenie, przyjazne zarówno za dnia, jak i po zmroku. Naprzeciwko wejścia znajdowało się ogromne okno, zastępujące jedną ze ścian. W nocy miała stąd wspaniały widok na całe Arawel; za dnia natomiast wystarczyło opuścić grube zasłony, by skutecznie skryć się przed bezlitosnym słońcem. W dodatku liczne zaklęcia sprawiały, że panował tu przyjemny chłód.
Na brzegu łóżka siedział wysoki, wyraźnie poirytowany mężczyzna. Prawie nie zwrócił na nią uwagi; obdarzył przybyłą przelotnym spojrzeniem niespotykanych błękitnych oczu, po czym powrócił do kontemplowania widoków. Jego blond włosy, zaskakująco krótkie, jak na elfie standardy, nie zasłaniały podłużnych, spiczasto zakończonych uszu.
- Alvier, tatusiu! - rzuciła, używając tradycyjnego atrańskiego powitania. Nie odpowiedział.
Niezrażona usiadła obok niego, obserwując blondyna przez dłuższą chwilę. W końcu mocno się do niego przytuliła.
- Nie wiesz, jak długo pan Talian będzie nas zaszczycał swoją obecnością? - zapytał nagle, obejmując córkę ramieniem. Dziewczyna pokręciła głową.
- To chyba stary przyjaciel Cienia. Obstawiam, że będzie z nami podróżował aż do Straży Magii...
- Jeszcze zobaczymy. - Prychnął cicho. Wolną ręką strzepnął z ubrania resztki lisiego futra. Tylko ono zdradzało, że jeszcze niedawno siedział jako lis na rękach własnego dziecka.
- Dlaczego tak go nie lubisz?
Milczał dłuższą chwilę. Po paru minutach przestała oczekiwać odpowiedzi.
- Futrzak... - W to jedno słowo włożył wszystkie swoje uczucia.
***
- To twoja... wychowanka? - Talian sięgnął po jabłko, oglądając je ze wszystkich stron. Cień pokiwał głową.
- Córeczka Falvela.
- "Córeczka Falvela"? Chwila moment... - Mężczyzna zmarszczył brwi. - Co się stało z Lainą?
- Laina nie żyje.
Cień spuścił głowę, czując na sobie zdumione spojrzenie przyjaciela. Ta śmierć była tragiczna dla milionów istnień, choć oni, oddaleni od nieszczęśników na niewyobrażalną odległość, nie odczuli tej katastrofy. Tu, na Sahanie, ucierpiał tylko on. I Laina...
- Ale... Co z Wcieleniem?
- Przepadło...
- Chcesz mi powiedzieć, że ten świat, o którym wiedzieliśmy tylko my dwaj... Świat położony w zupełnie innym wymiarze, o zupełnie innej historii, kulturze i języku, zupełnie inny od nas... Po prostu EKSPLODOWAŁ? - Kasharii nie dowierzał. On sam nadal nie mógł w to uwierzyć...
- Wraz ze śmiercią Lainy przepadło wszystko. Wymiar, który znaliśmy jako Alitsea... Już nie istnieje.
Talian przymknął oczy. Do diabła, pamiętał tą dziewczynę! Widział ją tylko raz - była wtedy uroczym blondwłosym stworzeniem, wyjątkowo kulturalnym i inteligentnym. Miała w sobie czystą ludzką krew - Cień nie chciał łączyć niepewnej jeszcze mocy Wcielenia z magią innej rasy, nawet niepozornych driad, lub czarnoskrzydłych. Obawiał się skutków ubocznych, nad którymi nie będą w stanie zapanować.
Zastanawiali się wtedy, jak Falvel zareaguje na ludzką córeczkę - on, elf, jeden z tych, którzy doświadczyli od ludzi bardzo wiele złego. Jednak między ojcem i córką wytworzyła się jedyna w swoim rodzaju więź. Byli rodziną.
Z listów, jakie Talian otrzymywał od Cienia przez jakiś czas, wiedział, że Laina rośnie jak na drożdżach. Pochłaniała setki książek, jednak, ku rozczarowaniu ojca, niechętnie przyswajała obce języki. Była natomiast zafascynowana naukami przyrodniczymi – przede wszystkim ludzką genetyką. Wiedzieli, że nie będzie miała szans na rozwijanie swoich zainteresowań wśród santathinów, Cień jednak planował zapoznać ją ze swoim laboratorium, miejscem narodzin dziewczyny. Chciała zostać badaczem, albo lekarzem...
Nie żyła od kilku lat.
- Jak zginęła? - zapytał, przerywając przeciągającą się ciszę.
- Powaliła ją choroba. Nie mogliśmy jej pomóc... - szepnął w odpowiedzi Cień. Nie ukrywał swojego bólu. Swojej klęski. - Właśnie to otworzyło mi oczy. Zrozumiałem, że kruche ludzkie ciało to zdecydowanie za słaba ochrona. Że muszę znaleźć jakąś alternatywę, jeśli nie chcę zamknąć dziecka w klatce, albo porzucić swoich eksperymentów. Nie chciałem ani tego, ani tego.
- I tak powstała ta mała?
Cień pokiwał głową.
- Falvel potrzebował paru lat na zaakceptowanie tego, co zaszło. Podejrzewałem nawet, że nie będzie chciał drugiego dziecka stworzonego w ten sposób. W razie czego, byłem gotów przejąć obowiązki rodzica, ale nie. Kilka lat później nasz elf odwiedził mnie i poprosił, bym spróbował drugi raz.
Tym razem byłem przygotowany.
Mężczyzna umilkł. Talian drgnął po chwili, jakby wyrwany z zamyślenia.
- I coś wymyślił, nietoperzu? - zapytał, sięgając po filiżankę z zimnym już napojem. - Skrzyżowałeś ją z elfami?
- Nie. Wręcz przeciwnie. Ona nie należy do żadnej rasy. - Urwał na moment, widząc, jak rozmówca unosi brwi. - To czysta mana. Wykorzystałem całą moją wiedzę, by stworzyć dziecko, ukształtowane tylko przez magię. Będące magią...
Może dowolnie korzystać z mocy Wcielenia, które w sobie nosi - dodał po namyśle. - Wie, czym jest. Wie, co potrafi i co stanie się po jej śmierci. Wcielenie odleci, przynajmniej mam taką nadzieję. Gdzieś tam. - Wskazał palcem do góry.
- A Falvel wie?
- O czym? O tym, jak powstało jego maleństwo?
- Tak.
- Nie. Nie musi. - Cień uśmiechnął się delikatnie, co Talian zauważył dopiero po chwili.
Coś ukrywa. Albo na coś czeka...
Zbliżał się świt. Mężczyzna ziewnął.
- A... Jakiego Wcielenia użyłeś tym raaaazem? - zapytał, ziewając donośnie. Do diabła z kulturą.
- Naszego. Sahany.
Powiedział to tak po prostu, jakby zapytany o godzinę. Talian poczuł, że blednie.
- Chcesz powiedzieć... Że jeśli tej małej coś się stanie...
- Cóż... Jeśli Wcielenie nie odleci, nastąpi apokalipsa.
Talian zaklął.
- Co cię, do diabła, podkusiło?
- Cóż, ma to zalety. Wszyscy wtajemniczeni – Cesarz, Śmierć i pozostali – mają na nią oko. Takiej ochrony to żadna królowa nie miała...
- A jeśli... Jeśli coś pójdzie nie tak?
- Wtedy i tak będziemy martwi. Co nas to będzie obchodzić?
Zamilkli. Talian pogrążył się w zadumie, a Cień nie miał zamiaru mu przeszkadzać. W końcu zaakceptuje to, że ich istnienie zależy od jednej niepozornej dziewczynki. Że ona JEST ich istnieniem.
Dlaczego wybrał akurat to Wcielenie? Dlaczego nie padło na takie, które reprezentuje kolejny ledwo znany im światek? Musiał narażać siebie i cały swój wymiar na zagładę?
Dlaczego, do cholery, w ogóle zakłócał spokój Najwyższych? Czyż jego zuchwalstwo, ingerencja w boskie sprawy, a w końcu sprowadzenie dwóch Wcieleń do świata żywych, nie było wypowiedzeniem wojny wszystkim nieśmiertelnym istotom?
Och, wiedział, że igra z ogniem. Z dzikim, nieokiełznanym żywiołem. Widać po dwudziestu milionach lat potrzebował ekstremalnych wrażeń...
- Cień?
- Ta?
- Jak ona się w ogóle nazywa?
Cichy śmiech.
- Shariana. Nie pytaj, dlaczego...