Wybryki telefonów

1
Jest to dość świeży tekst, z końca 2010 roku. Zapewne nie dostanę dużo ocen ze względu choćby na to, że to nie fantastyka ani kryminał ;) no ale jeżeli jakieś będą, to już teraz dziękuję bardzo (przepraszam za powtórki "to"). Aha, i prośba: nie wytykajcie powtórzeń, chyba że naprawdę, ale to naprawdę bardzo rażą.
Kilka brzydkich słów jest.

Wybryki telefonów

Siedziałem z Koszą - ja w fotelu, ona mi na kolanach - gdy niespodziewanie zadzwonił telefon. Mówię niespodziewanie, bo stacjonarny złom rzadko się odzywał, a już na pewno nie późnym wieczorem. Wydawało mi się nawet, że był popsuty, toteż dawno niesłyszany dźwięk odebrałem ze zdziwieniem połączonym z irytacją. Właśnie mieliśmy zacząć. Kosza pomału dobierała się do moich spodni, ja gapiłem się w jej biust jak w piękny obrazek; ona całowała mnie po twarzy, ja dalej patrzyłem, choć było mi trudniej; ona zeszła niżej, ja... tak, robiłem to samo i robiłbym, gdyby właśnie nie przeklęty telefon. Jedna rzecz, a potrafi zburzyć najlepszą atmosferę, szczególnie tą rodzoną z miłości. Zakląłem, Kosza również. Zeszła mi z kolan, żebym mógł odebrać i powiedzieć głosem pełnym wściekłości:
- Nie przeszkadzać!
Głupie, ale dało pewnego rodzaju pocieszenie - chichotaliśmy przez minutę, przez następną zastanawiając się, co chce ktoś po drugiej stronie. Musiał coś chcieć, jeżeli się dobijał. A może nie było mu w smak, że podle go potraktowałem, zadzwonił więc znów, by długo narzekać na brak kultury współczesnego człowieka. I z pewnością był pewny, że tym razem nie odłożę słuchawki. Mylił się. Jeszcze przed wypowiedzeniem pierwszego słowa (domyśliłem się, że chodziło o "proszę") zabiłem na dłuższą chwilę dźwięk telefonu. Przez ten czas - czas dłużej chwili - zdążyłem zrzucić z siebie całe ubranie oprócz bokserek, Kosza zaś została w samych stringach. Co się wtedy wydarzyło?
Dryń! Dryń! Dryń!
Za trzecim razem człowiek sobie myśli "ach, lepiej odbiorę!". Lepiej mieć z głowy rozmowę na błahy temat, zapytanie o wizytę, dobrze jest posłuchać znajomego, sąsiadki, ewentualnie obcego, który pomylił numer. Właśnie to ostatnie powstrzymywało mnie od bycia ludzką istotą myślącą jak pozostali, z drugiej strony jednak trudno było kogoś oskarżać o trzykrotne dodzwonienie się do niewłaściwej osoby. Ale istniała taka możliwość, nie rezygnowałem z niej, ze mną Kosza gotowa rzucić gruchot o ścianę, jeżeli odezwie się po raz czwarty. Przed powrotem do pieszczot szepnęła mi na ucho, że już dawno powinienem był się go pozbyć.
- Wiem, kochanie - odparłem - ale...
Dryń! Krótkie, niemal urwane, chwila przerwy i od nowa zaczęło się dryńdowanie. Rosło, w raz z nim złość pary próbującej skonsumować miłość.
- Może pójdźmy gdzie indziej? - zaproponowała Kosza.
- I tak będzie słychać.
- Ale mniej.
Przekonany tym krótkim stwierdzeniem, zabrałem dziewczynę do drugiego pokoju, gdzie znienawidzony dźwięk docierał - z wiadomych względów - z mniejszą mocą, przez co w końcu, uszczęśliwieni, powróciliśmy na dobre do spraw ciał i serc.


*


Nikt nie wiedział, skąd pod łóżkiem wzięła się obca komórka.
- Ktoś zostawił - rzekła Kosza.
- W takim miejscu?
- Może ktoś popchnął?
- Ja bym poczuł.
- Sugerujesz, że ja nie?
- Sugeruję, że się mylisz.
Kosza machnęła ręką, ucinając niemiłą wymianę zdań, która bynajmniej nie prowadziła do rozwiązania zagadki. Zresztą, nasze umysły ledwo chodziły podkurwione atakiem drugiego sprzętu. Był on bardziej natarczywy niż pierwszy, za dzwonek mając melodię skrzypiec, trąbki, fletu, perkusji i chyba całej reszty instrumentów. Taki miszmasz. Choć obydwoje uwielbialiśmy muzykę, teraz nie potrafiliśmy cieszyć się jej urokiem. Kosza długo rzucała wulgaryzmy w wyjętą spod łóżka komórkę, zanim obiła ją kilkakrotnie o poduszkę. Rzucić w ścianę chyba nie miała odwagi.
- Nie chcę mieć kłopotów w postaci: "zepsuła mi pani komórkę, niech pani płaci". A tak trochę się wyżyję - wyjaśniła.
- Niby masz rację, ale ze znalezionymi rzeczami można zrobić wszystko.
- To rzuć - odparła, wpychając mi do dłoni telefon.
Przez chwilę bawiłem się, badając, jakiej siły powinienem użyć, by został z niego sam pył. Przesadzam. Aż tak mocno nie umiałbym niczego rozwalić. Przede wszystkim bałem się, że ściana pęknie, a pęknięta ściana to poważna sprawa. Zostaje ślad, który zazwyczaj trudno zamalować, nie zawsze też pomaga przystawienie mebli, pomieszczenie bowiem nie w każdym układzie wygląda dobrze. Potrzeba wyobraźni do urządzania choćby najmniejszego pokoju. Kiedy o tym myślałem, komórka rozdzwoniła się po raz któryś tam raz. Kosza patrzyła na mnie pytająco i choć wiedziałem, jakiej reakcji oczekiwała, rzuciłem niedbale sprzęt na łóżko.
- Ściana jest tam - rzekła, wskazując na tą z drzwiami. - I tam, i tam, tam także. Tam, gdzie jest okno i gdzie są drzwi. Łóżko nie jest ścianą!
Była zdenerwowana, owszem, ale atakiem komórki, nie moim zachowaniem. Nawet bym pozbył się cholerstwa, gdyby nie melodia. Niby ta sama, ale inna. Inaczej brzmiała w uszach, założę się, że Kosza również to czuła. Leciała nie w powietrze, tylko w nas, by natychmiast się stamtąd wyrwać i ulecieć gdzieś, gdzie jej nie słychać. Ledwo zdaliśmy sobie sprawę, że pieśń skończyła się po pół minucie. Gdy na nowo rozbrzmiała, należała już do zwykłych wkurwiaczy. Ukochana powróciła do tematu ściany.
- Rzucasz?
- Może odbiorę?
- Cudzą komórkę? - zdziwiła się, natychmiast się jednak uspokajając. - No, tak, ze znalezioną rzeczą można wszystko. Odbieraj.
- Co mam powiedzieć?
- Głupie pytanie. Żeby nie przeszkadzał, oczywiście.
Oczywista oczywistość szybko została spełniona. Znów śmialiśmy się do rozpuku, niczym małe dzieci, którym telefony służą za zabawki.
- Wyrzućmy ją przez okno - zaproponowała Kosza. - Najlepiej gdzieś daleko, w pole.
Przyjrzałem się komórce. Była nowa, nie posiadała najmniejszej rysy. Musiała sporo kosztować, szkoda wyrzucać, pomyślałem, wzdychając parę razy. Ukochana nie podzielała mojego zdania. Owszem, to, że znaleźliśmy w domu piękne cacko, należało do rzeczy obiektywnych, dla Koszy jednak wszystko, co denerwowało, trzeba było wyrzucić. Selekcja na "warte zniszczenia" i "konieczne do zostawienia" nie miała sensu.
- Rzucasz, czy ja mam to zrobić?
- Podobno nie chciałaś mieć kłopotów.
- I nadal nie chcę, ale ona mnie wkurza! - Rzuciła komórką o łóżko. Podniosła i znów rzuciła, później znów i znów. Po szóstym razie przestałem liczyć.
- Już się wyżyłaś?
Odpowiedź wybrzmiała w postaci szybkiego ruchu ręką w stronę ściany. Palce dłoni powoli się odrywały od siebie, od nich cacko, które w ułamku sekundy przestało być sobą. Chwilę później Kosza zapłakała. Objąłem ją ramieniem.
- Nie martw się, nie zrobiłaś dziury.



*


Po zniszczeniu cholerstwa poszliśmy do kuchni, seks bowiem nie wchodził w rachubę. Zwyciężyliśmy, czuliśmy się jednak inaczej, wręcz przegranymi albo takimi, co każde zawody wygrywają z dopingiem. Zresztą, zgłodnieliśmy - widocznie słuchanie telefonicznego dźwięku bardzo męczy.
- Jeszcze dziś pozbędziesz się stacjonarnego, dobrze? - Kosza zaczynała drugą kanapkę, gdy z salonu dobiegła nas znajoma melodia. - I przez pół roku nie kupujesz nowego.
- Pół roku?
- Możesz i dłużej.
- Nie o to chodzi. Szczerze obyłbym się w ogóle bez stacjonarnego.
- Bingo! - Kosza klasnęła w dłonie i po raz pierwszy od dłuższego czasu się uśmiechnęła, szeroko, aż sam poczułem się lepiej. - Wywalisz go na śmietnik. Najlepiej w drugim mieście. Albo nie! W innym kraju.
- Na przykład w Niemczech?
- Za blisko. To musi być gdzieś w Ameryce. Brazylia, Argentyna...
Dryńdowanie się skończyło; czekaliśmy na wznowienie w mniejszym napięciu niż wcześniej, jakby fakt natrętnego dzwonienia był rzeczą oczywistą. Ot, czasem coś człowieka atakuje, człowiek nic na to nie poradzi, ma za zadanie czekać na ostatni ruch osoby po drugiej stronie. Pomagały nam również dziwne plany Koszy. Zostawić w Ameryce telefon. Najlepiej wywalić do Amazonki, w jakąś dzicz lub... Ukochana cieszyła się i cieszyła - możliwe, że przez kanapki, bo smakowały wyśmienicie.
- Myślę - zacząłem, by ostudzić jej zapał - że wystarczy pobliskie śmietnisko.
Usiadła mi na kolanach z połową kanapki w ustach.
- Niech będzie - powiedziała. - O, znów. Że też ludziom się chce.
- Odłączę go - odrzekłem, wpadając na ten prosty pomysł nagle. Kosza ponownie klasnęła w dłonie; wstała, pobiegła do pokoju, po czym wróciła jeszcze bardziej zadowolona. - Ty to zawsze musisz być do wszystkiego pierwsza.
- Ależ niczego nie odłączałam!
- Nie? To po co tam szłaś?
- Odebrałam i powiedziałam, że już niedługo sobie podzwoni.
Niezłe! O niebo zabawniejsze od mojego: "Nie przeszkadzać!". Nasz chichot ogarnął cały dom, zagłuszając nawet kolejny atak telefonu, który wkrótce się urwał przez jeden ruch kabelkiem. I po kłopocie. Mieliśmy spokój na długie godziny, dni, tygodnie, chyba że odezwą się nasze komórki, aczkolwiek zawsze można je wyłączyć, a konkretnie ja swoją, bo Koszy gdzieś przepadła. Przez moment w gwałtownym przypływie strachu pomyślałem, że rozbiła ją o ścianę, puknąłem się jednak w czoło. Poznałaby, na pewno. Rzeczy, które się ogląda milion razy dziennie, nawet w ekstremalnych sytuacjach dają się rozpoznać właścicielowi. Zresztą, komórka Koszy była stara, zniszczona, z wytartą klawiaturą z ledwo widocznymi cyferkami, nie to co tamte cacko. Byłe cacko, poprawiłem się. Ukochana zrobiła z niego miazgę, być może nie ze złości na powtarzający się dźwięk, a na wspomnienie zagubionego sprzętu. Czy jednak rzeczywiście chciałaby teraz, po "załatwieniu" dwóch wkurwiaczy, znaleźć inny? Jakby słysząc moje myśli, Kosza odparła:
- Ona się już nie znajdzie. - Zaklęła. - Powinnam kupić sobie nową, ale... ale nie chcę. Nie potrzebuję. - Ożywiła się. - Wiesz co? Będę żyć bez komórki. Wiele osób żyje i jakoś dają sobie radę.
- Wiem dlaczego.
- Dlaczego?
- Bo mają mniej niż osiem lat, rodzice więc nie pozwalają im mieć telefonu.
- Och, żartowniś! - krzyknęła z ubawieniem Kosza; jej piękny tyłek znów powędrował na moje kolana. Posmutniała. - Wiesz, ale to nawet przykre, że ludzie nie mogą obyć się bez komórki. Widziałeś kiedyś nastolatkę...
- One wyginęły jak siedemnastoletnie dziewice.
- Boże! A może te dwie rzeczy mają ze sobą związek?
Mogłem zareagować różnie: wybuchnąć śmiechem, wytrzeszczyć ze zdziwieniem oczy, zająknąć się, przyznać w wielkiej powadze rację, niestety, odpowiedzieć postanowił mój sprzęt, którego szeptem prosiłem o ciszę. Po kuchni rozniosła się jedna z tych piosenek, które każdy słucha, a do których nikt się nie przyznaje. I bynajmniej szybko nie przestała grać.
Na dobrą sprawę grała ciągle.
- Powinieneś ją wywalić - powiedziała Kosza z taką stanowczością, że bałem się mówić cokolwiek o wyłączaniu, chociaż ten pomysł był lepszy niż wyjeżdżanie nad Amazonkę. - Damy radę bez komórek.
- Nie sądzę.
- Dlaczego?
- A jeżeli będziemy chcieli się umówić? Albo żebym po ciebie przyjechał? Zrobił coś? Muszę mieć komórkę, po prostu.
- Jak się do mnie dodzwonisz, jeżeli ja nie będę miała?
- Myślałem, że żartowałaś...
- Sraty taty!
Niekończąca się piosenka brzmiała i brzmiała, to ciszej, to głośniej, jakby ktoś nią sterował, mówiąc, że o, w tej chwili, zdenerwujemy panią Koszę, a za moment dobierzemy się do jej partnera. Różnie ją odbieraliśmy, zdarzały się wręcz sytuacje, kiedy ja ze spokojem wsłuchiwałem się w melodię, gdy tymczasem Kosza rwała włosy z głowy. I na odwrót. W końcu postanowiłem odebrać, a że nie miałem ochoty na żarty, wypowiedziałem słowo, które zwykle zaczyna telefoniczną rozmowę:
- Słucham?
- Dlaczego pańska dziewczyna zniszczyła moja komórkę? - odparł nieznajomy głos.
- Moją czyli kogo?
- Dlaczego pan odłączył telefon?
- Skąd...
- Dlaczego pan odebrał dopiero teraz?
- Bo... Boże! - krzyknąłem. Nie będzie tak ze mną rozmawiał! - Chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia. Proszę się przedstawić.
- Dlaczego mam się przedstawić?
- Chce być pan anonimowy?
- Dlaczego mam być anonimowy?
- Bo jest pan na przykład zbrodniarzem, który porwał moich rodziców i żąda teraz okupu?
- Dlaczego...
- Kurwa!
Komórka skończyła "żywot" na podłodze.


*


- To na pewno był jakiś żartowniś.
Kosza sprzątnęła pozostałości po telefonie w sposób niechlujny - na stół. Później je gdzieś zaniesie, ewentualnie każe mi wywieźć na śmietnisko, bojąc się, że wstąpi w nie ostatni oddech życia. Nie życzyła sobie więcej telefonicznych dźwięków. Co za dużo, to nie zdrowo, mówiły ruchy jej ciała, drżącego i obrażonego na kogoś, komu bardzo się nudziło.
Miałem inne zdanie. Gdyby rzeczywiście był to dowcipniś - powiedzmy, gówniarz zakładający się z kolegami, że zadzwoni pod wybrany numer, udając wariata - nie wiedziałby pewnych spraw, chociażby faktu zniszczonej komórki. No bo jak? Podzieliłem się tą uwagą z Koszą, która natychmiast odparła, jakby odpowiedź od dawna siedziała jej w głosie:
- Podglądał.
I dodała po dłuższej chwili:
- Wiesz, nawet zdawało mi się, że widzę kogoś za oknem.
- Gdy chce się mieć rację - zacząłem poważnie, poważnie też zamierzając skończyć - można zobaczyć nawet jednorożca w żółtych skarpetkach.
- Nie rozumiem.
- Chodzi o to, że sobie wmówiłaś, iż kogoś widziałaś.
- A ty jakie masz wytłumaczenie?
- Żadne - powiedziałem zgodnie z prawdą, choć przez moment chciałem skłamać, odrzec coś w rodzaju: "nasz żartowniś jest super inteligentnym człowiekiem, który widzi z odległości tysiąca kilometrów, a słyszy z jeszcze większej". Dajmy spokój, już nie będzie dzwonił.
Zerknąłem na stół.
- Szkoda ci, co? - spytała Kosza.
- Nie. Kupię sobie nową.
- Musisz?
- Tak.
- Znów zacznie dzwonić.
- Kto? Dowcipniś? Przecież nie będzie mieć mojego numeru.
- A jeżeli to jakiś psychopata?
- Brzmiał raczej jak pogięty nastolatek.
Nie, nie brzmiał. Skłamałem, żeby tylko uspokoić ukochaną. Głos, który przez parę zdań molestował mnie słowem "dlaczego", należał do dorosłego człowieka. Zdawało mi się wręcz, że rozmawiam z poważnym biznesmenem gotowym zabić, jeżeli nie spełnię podanych warunków. Owszem, zadawał głupie pytania, ale może miał taki plan działania? Wzdrygnąłem się na samą myśl, że mógłby coś zrobić Koszy.
- Słuchaj - powiedziałem - zostawmy sprawę w...
Dryń! Dryń! Dryń!
Spojrzeliśmy po sobie, jakby oczekując odpowiedzi, która z wiadomych powodów nie przyszła, rosło za to z każdą minutą zdenerwowanie próbujące kryć się za zdziwieniem, bo cóż czuć, jeżeli w domu wysprzątanym z telefonów odzywa się jeszcze jeden? Coraz mniej podobała nam się ta forma zabawy, tym bardziej, że robiła z nas idiotów; niech lepiej żartowniś wyjdzie, jakoś przeżyjemy jego ubawienie.
Skąd! Nikt się nie pojawił, a komórka dryńdowała dalej melodią na kształt Rubika. Też ktoś klaskał, też ktoś wył i śpiewał o miłości. W refrenie głos kobiecy przeplatał się z męskim, nawzajem wyznając sobie gorące uczucia, które nigdy nie wygasną. Miło, ale czemu katują człowieka, dwoje ludzi konkretnie, co marzą o spokoju po pozbyciu się trzech sprzętów? Kosza chyba pytała podobnie, bo rzucała wulgaryzmami przy szukaniu wkurwiacza.
- Musi być gdzieś tutaj - mówiła, zaglądając do półek, za półki, pod stół, do zlewu, między talerze, dosłownie wszędzie. - Albo i nie. - Westchnęła ze zrezygnowaniem. - Nie podoba mi się ta piosenka.
- Mnie też nie.
- Zrób coś!
Patrzyła na mnie jak na bohatera, bohatera, który, chcąc nie chcąc, uratuje świat przed zagładą. Dzień już nam się popsuł do reszty, choć miało być pięknie, ale jeszcze istniała szansa, że jego skrawki wyrwiemy ze szponów jakiegoś przekleństwa. Przekleństwa! A może to pech, inny rodzaj szczęścia, znak boży, żebyśmy dzisiaj odstąpili od siebie, kontynuując docieranie dopiero jutro? Magia, zbieg okoliczności, przypadek, coś dziwnego? Ostatnie się zgadzało - rzeczywiście uczestniczyliśmy w zdarzeniu dziwnym, bez racjonalnego wytłumaczenia.
- No, zrób...
Chyba że naprawdę ktoś z nas kpił, jednocześnie podglądając. Ot, wrzucił dwie komórki (albo i więcej!) do domu, które, jedna po drugiej, się rozdzwoniły, do tego zdobył numer telefonu stacjonarnego i widział przez okno, co z napotkanymi wkurwiaczami czynimy. Bawił się na całego, a my nic, znaczy się zirytowani, zastanawiający się nad tym wszystkim nie wiadomo w jakim celu. Właśnie - w jakim? Kiedyś żartownisiowi, wyśmieje się do reszty, ewentualnie przejdzie na innych biedaków. Może na naszych sąsiadów? Z tego, co pamiętałem, posiadali aż cztery komórki plus dwa domowe, z dziwacznymi dzwonkami gorszymi niż lecący w powietrzu, na który polowała Kosza. Jedna mówiła o triumfie miłości nad wątpliwościami, druga i trzecia o smutku, czwarta zaś była miszmaszem - a to o uczuciach, a to o rodzinie, a to... po prostu nie dało rady słuchać, podobnie jak poszukiwanego klask! klask! Klask! Który już raz klasnęli? Nie no, chyba wolałem prawdziwego Rubika. Koszę ciągnęło do podróby, byle ją uciszyć w sposób bardzo delikatny. Chociażby uderzeniem w ścianę. Albo w podłogę. Z chęcią bym pomógł, razem byśmy rzucili, pozbyli się następnego cholerstwa... klask! klask!... kto jest tak głupi... klask! klask!... by ustawiać sobie taką durną melodię?
- Kosza? - zacząłem niepewnie.
- Co? - warknęła.
- Czy przypadkiem w twojej komórce nie leciała rubikopodobna piosenka?
- Moja komórka!
Teraz poszukiwanie wyglądało inaczej. W ukochaną wstąpiło wielkie ożywienie, na twarzy pojawił się uśmiech, a ręce jej drżały z podekscytowania. I nic, że pół godziny temu oznajmiła, iż kończy z telefonami. Nic, że zguba ją denerwowała. Trzeba ją znaleźć, odebrać, może ktoś ważny dzwoni, ktoś, kto najpierw próbował się dobić do Koszy przez domowy, obcą komórkę, a następnie przez moją. Gdyby nie parę spraw, wyglądałoby to nawet sensownie.
- Gdzie ona jest, gdzie ona jest? - powtarzała Kosza niczym robot. - Gdzie ona jest?
Nagle stanęła w miejscu i zaczęła nasłuchiwać. Przypominała artystę, który wyłapuje z atmosfery wszelkie możliwe natchnienie.
- Musi być w salonie.
Pobiegła tam, ja za nią, z czystej ciekawości. Miała rację - dźwięk zwiększył się, a chwilę później Kosza wyciągnęła zza łóżka telefon.
- Musiał mi wylecieć z kieszeni, gdy ścieliłam - powiedziała.
Zanim zareagowałem, już miała komórkę przy uchu.
- Słucham? Że co? Kto mówi? Pan sobie żartuje! Mam dać Marcina? Nie wiem, czy będzie chciał z panem rozmawiać.
- Chcę - odparłem, wyciągając rękę.
- Dobra, już daję.
Odebrałem telefon i od razu poznałem, że rozmawiam z powtarzającym "dlaczego", na szczęście jednak tym razem mówił normalnie.
- Zniszczyliście już dwie komórki, w tym jedną naszą, podrzuconą a domowy jest odłączony, co wy sobie myślicie, dzwonimy i dzwonimy, jakbyśmy mieli nie wiadomo ile czasu, a nie mamy, bo inni czekają, innym musimy przekazać wiadomość... niech pan mi nie przerywa, wystarczająco już pan sobie z nas zażartował, teraz nasza kolej. O nie, niech pan nie myśli, że my też jesteśmy dowcipnisiami, działamy zupełnie inaczej. Niech pan teraz mnie słucha i najlepiej powtarza swojej dziewczynie, choć bardziej to dotyczy pana niż ją, a na dobrą sprawę jej w ogóle nie dotyczy... cisza! Ja mówię poważnie, jeżeli jeszcze raz pan mi przerwie, skrócimy panu czas oczekiwania. Na co? Jak pan może się dowiedzieć, skoro ciągle pan się niecierpliwi? Siedzi pan? Dobrze, niech partnerka też usiądzie i weźcie na głośnomówiący, bo coś czuję, że nie da pan rady osobiście jej poinformować o tym, co zaraz pan usłyszy. Już? Dziękuję, no to zaczynam. Postanowiliśmy...
Rzuciłem komórką o ścianę.
Ostatnio zmieniony sob 07 lip 2012, 12:23 przez patkazoom262, łącznie zmieniany 2 razy.
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych

2
ona mi na kolanach
„Ona na moich kolanach” brzmi wg mnie lepiej
szczególnie tą rodzoną z miłości.
„Zrodzoną”
Rosło, w raz z nim złość pary próbującej skonsumować miłość.
Skoro zdecydowałaś się na narrację pierwszoosobową, to musisz zmienić to zdanie.
„Wraz z nim rosła nasza złość, złość pary próbującej skonsumować miłość”
Rozumiem też, że skoro byli nieprzyzwyczajeni do telefonu stacjonarnego to nie wpadli na to, że mogą po prostu odłożyć słuchawkę zajmując jednocześnie linię:P
Może ktoś popchnął?
- Ja bym poczuł.
Nie mogę zrozumieć tego popchnięcia.
podkurwione
Świetny wyraz muszę zapamiętać:D(serio serio)
po raz któryś tam raz
Powtórzenie, które razi.
Ściana jest tam - rzekła, wskazując na tą z drzwiami
Rzekła-nie pasuje. Powiedziała- pasuje.
Owszem, to, że znaleźliśmy w domu
Bez tego przecinka.
Bo mają mniej niż osiem lat, rodzice więc nie pozwalają im mieć telefonu
„A rodzice”
się w melodię, gdy tymczasem Kosza
Gdy i tymczasem mają takie samo znaczenie.
Kosza sprzątnęła pozostałości po telefonie w sposób niechlujny - na stół
Brakuje czasownika np. wrzucając. „Wrzucając je po prostu niedbale na stół” etc.
jak na bohatera, bohatera, który, chcąc
Kropka.
dzwonkami gorszymi niż lecący w powietrzu, na który polowała Kosza
Ten, który rozbrzmiewał w powietrzu.
Kosza nie mogła polować na dzwonek, polowała na komórkę.
dźwięk zwiększył się
Dźwięk może być głośniejszy/donośniejszy ale nie większy.
:jocolor:
bardziej to dotyczy pana niż
Bardziej dotyczy pana niż jej.
jej w ogóle nie dotyczy
Jej to w ogóle nie dotyczy.

Teks jest naprawdę z*j*b*s*y. Jest akcja, są ciekawe momenty, są zwroty akcji i rozwalanie komórek. Czy z życia/opowiadania można wycisnąć jeszcze więcej?
Powtórzenia, przed którymi ostrzegałaś nie są widoczne w tekście.
Ale, żebyś nie czuła się rozpieszczona i nie osiadła na manowcach to dodam, że musisz poprawić pierwszy akapit bo wypada blado przy reszcie tekstu. No i popatrz jaki byłem zły i jak dużo błędów znalazłem- ich też nie może tu być.
No i prośba na koniec. Nie kończ nigdy(never) tego tekstu. Jego urok tkwi w tajemniczości;)

3
Kurcze, zobaczyłam smutną minkę i sobie myślę "O cholera, będzie gnojenie". :D Heh, dzięki za wytknięcie błędów, na pewno jest ich więcej, nie ze wszystkimi się zgadzam ;) ale to już moja sprawa.
zaqr pisze:No i prośba na koniec. Nie kończ nigdy(never) tego tekstu. Jego urok tkwi w tajemniczości;)
Nie zamierzałam kończyć. :) Tzn inaczej: miał być to początek powieści, ale w którymś momencie zrobiło się pojedyncze opowiadanie (i nie, powieść nie miała być o komórkach, tylko czymś znacznie poważniejszym)
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych

4
Szkoda, że nie ma cd. Fabuła może rozwinąć się w całkiem nieprzewidzianym kierunku. Można by to zakończyć jak humoreskę albo thriller. Może iść w tak wielu kierunkach... bardzo jestem ciekawa, co byś z tego zrobił...
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

5
bardzo jestem ciekawa, co byś z tego zrobił...
"zrobiła" ;)

Dzięki za opinię. Mogłabym skończyć, owszem, choć na pewno nie jako thriller, ale wolę niedopowiedzenie i, jak to określił zagr, tajemniczość zakończenia, które każdy może sobie odczytać po swojemu, w sensie, o co chodziło natrętnemu gościowi. Zresztą, na więcej nie miałam siły. Ciężko mi idzie, niestety, pisanie długich tekstów, ale powoli się rozkręcam.
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych

6
Przepraszam za zmianę płci... Nie rzuciłam okiem gdzie trzeba.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

narracja

7
jest niezła. co do błędów, to już wytknięto. pozostaje mi dorzucić moje rozżalenie brakiem końca, ku któremu całe brzęczenie telefoniczne nieubłaganie, wydawało się, prowadziło, a tu... jeszcze jeden aparat na szmelz. szkoda,
pozdro
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”