Biłem się z myślami, do którego działu wrzucić tekst stanowiący część liczącego już ponad 160 stron opowiadania obyczajowego w konwencji komediodramatu (i ciągle się pisze), ale zdecydowałem, że tu będzie dobre miejsce.Wulgaryzmów brak i raaaaczej od 18 lat.
Jonathan Caroll ma ponoć zwyczaj mówić swoim studentom, że jeśli po przeczytaniu 50 stron książka nie przykuwa ich uwagi, to mają sobie darować. Cóż, ja Wam daję około 12 stron.
WWW Otworzyłem oczy i ujrzałem zakurzony klosz lampy przytwierdzonej do sufitu okraszonego pożółkłymi plamami. Moje powieki trzepotały niczym skrzydła motyla próbując dopuścić jak najmniej światła i ograniczyć towarzyszący temu ból. Jednak nic nie mogło równać się supernowej eksplodującej tuż za płatem czołowym i swoją niszczycielską siłą oddziaływującej na resztę komórek nerwowych mojej galarety.
WWW Wydawało mi się, że obudziłem się po tygodniu nieprzerwanego picia wódki. Flaszka goniła flaszkę, szkło rozbijało się wewnątrz czaszki boleśnie raniąc delikatną tkankę mózgu. Kac stulecia, jakiego nie miał nawet Jan III Sobieski po zwycięstwie pod Wiedniem.
WWW Obolałe plecy dowodziły, że leżałem bez ruchu od dłuższego czasu. Czułem się wyczerpany fizycznie, mięśnie nie miały swojej sprężystości, jakby je ktoś potraktował tłuczkiem do wędlin. Język sam wychodził na miękką wyściółkę warg w poszukiwaniu wody. Ogień rozpalał gardło i przełyk przy każdej próbie przełknięcia resztek śliny. Doświadczałem mrowienia na całym ciele niczym armia szpilek wędrujących po skórze, w szczególności na górnych kończynach. Skrzyżowałem ramiona i delikatnie pocierałem dłońmi bicepsy chcąc jak najszybciej pozbyć się przykrego uczucia. W lewym ręku wystawał wenflon otoczony bandażem, przez cienką rurkę docierały leki z kroplówki zawieszonej na metalowym stelażu. Złapałem się na tym, że zacząłem liczyć krople spadające wewnątrz szklanego walca. Kropla była sekundą, minuta godziną. Po chwili otrząsnąłem się, wyjąłem delikatnie igłę i odrzuciłem w bok ze wstrętem.
WWW Opatrunek założony na wysokości uda lewej nogi powodował lekki świąd. Pogładziłem delikatnie wypukłość o kształcie spłaszczonego cygara, wyczułem miękką gazę, a przy lekkim nacisku delikatne ukłucie. Domyślałem się, że pod opatrunkiem zabliźniała się rana po zabiegu założenia zespolenia na kości udowej. Jak się później okazało, nie myliłem się. Sytuacja była poważna. Mogłem delikatnie podnieść nogę, lecz nie bez grymasu bólu na twarzy. Swobodnie poruszałem palcami u stóp, ale nic ponadto. Z ukontentowaniem i poczuciem ulgi wypuściłem powietrze z płuc. Nie byłem sparaliżowany.
WWW Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Oprócz mojego łóżka były jeszcze trzy, po dwa naprzeciw siebie. Nad oparciem ten sam rząd światełek, pokręteł i innej maści urządzeń, których przeznaczenia nie znałem. Pod nimi ze ścian wyzierały otwory oznaczone kolorem niebieskim i czerwonym, odpowiednio dla tlenu i próżni. Po prawej stronie każdego łóżka stała mała szafka na rzeczy osobiste. Byłem ciekaw, co znajdowało się w mojej. Próbowałem przechylić się ku niej. Silny ból mięsni pleców skutecznie mnie zniechęcił.
WWW Nie pamiętałem w jaki sposób znalazłem się w tym przykrym miejscu. Czułem na czole nieprzyjemne pulsowanie głównej żyły, jakby transportowane nią cząsteczki pamięci chciały dostać się do mózgu by pośpiesznie wypełnić luki. Nazwałem je memoriami i cholernie miałem żal, że takie związki nie istnieją w rzeczywistości – gdzieś pomiędzy bozonem Higgsa a kwarkiem. Nie cierpię tkwić w niewiedzy.
WWW Stan zdrowotny przestał mieć dla mnie znaczenie, gdy spojrzałem w okno. Zadrżałem. Nie przypominałem sobie szpitala z kratami za szybą, jedynie te działające przy więzieniach. Jeśli byłem w takim miejscu, to musiałem nieźle przeskrobać. Najpierw mnie wyleczą, a potem trafię na harem do zakapiorów chętnych miłej w dotyku męskiej dupy. Niezbyt zachęcająca myśl.
WWW Usłyszałem szmer za drzwiami i odwróciłem wzrok. Do pomieszczenia weszła młoda dziewczyna w roboczym stroju pielęgniarki.
WWW - O proszę, obudziliśmy się w końcu! – zapiszczała z zachwytu prezentując ładny uśmiech.
WWW Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. W gardle miałem Saharę. Niemrawą gestykulacją rąk prosiłem o napój. Zrozumiała mnie bez słowa, po czym podeszła do stolika, wyjęła szklankę i butelkę wody mineralnej. Wlała weń życiodajnego płynu i przysunęła do mych warg jednocześnie podpierając głowę.
WWW - Dziękuję – zachrypiałem. – Co to za szpital?
WWW - Klinika psychiatryczna – odpowiedziała enigmatycznie, jakby obawiała się, że powie zbyt dużo.
WWW Zmarszczyłem mocno czoło, źrenice rozszerzyły się jak po podaniu kropli atropiny. Żyła pulsowała coraz mocniej.
WWW Pielęgniarka zauważyła wężyk od kroplówki wiszący swobodnie wzdłuż rury stelaża, złapała za igłę i przymierzyła się z powrotem do wenflonu. Poskarżyłem się na tępy ból w miejscu wkłucia i poprosiłem, aby chwilowo dała spokój. Spojrzała na zawartość kroplówki, która uszczupliła się do około dwóch centymetrów powyżej dna. Plastikowym pokrętłem zamknęła dopływ leków. Zapytała, czy jeszcze czegoś mi potrzeba. Będąc wciąż oszołomionym jej odpowiedzą pokręciłem przecząco głową, po czym wyszła informując, że za chwilę wezwie lekarza.
WWW Klinika psychiatryczna. Dwa słowa obijające się o czaszkę niczym piłeczka w elektronicznym ping pongu. Poza tym, że byłem wyczerpany fizycznie, to czułem się zdrowy psychicznie. Nie zauważyłem u siebie zmian przywołujących na myśl, że jest coś nie tak z moją piątą klepką. Mrowienie ustawało, lecz nieprzerwanie coś mnie skrobało po korze mózgowej.
WWW Wpatrywałem się tępo przed siebie próbując rozwikłać tę zagadkę, gdy po chwili do pokoju wszedł około pięćdziesięcioletni mężczyzna. Nosił zielony szlafrok w białe pasy. W ręku trzymał czasopismo pozakreślane czerwonym markerem, tuż za nadgarstkiem zauważyłem bandaż. Bujna broda zahuśtała, gdy uśmiechnął się szeroko na mój widok. W swoich długich, posiwiałych, tłustych włosach związanych w kucyk wyglądał niczym zapomniana gwiazda rocka na odwyku.
WWW - Dzień dobry panie Tomaszu – przywitał się.
WWW Skinąłem tylko głową. Moje imię musiał odczytać z tabliczki umieszczonej na przedniej ramie łóżka.
WWW - Smacznie się spało, co? – zapytał.
WWW Moje myśli błądziły. Wciąż otępiałym wzrokiem patrzyłem na gościa.
WWW - Wiktor – wyciągnął dłoń szorstką jak papier ścierny. Odwzajemniłem uścisk.
WWW - Jak długo jestem… byłem… - szukałem właściwego słowa. Neurony nie skalibrowały się dość dobrze.
WWW - W śpiączce? – podpowiedział.
WWW - Tak.
WWW - Przebywam tu od trzech miesięcy. Pan mi i Jurkowi towarzyszy od jakichś siedmiu tygodni.
WWW Wymawiając imię Jurka, wskazał palcem na łóżko umiejscowione najbliżej okna. Czekało na nowego pacjenta ze starannie ułożoną pościelą, szafka obok miała lekko uchylone drzwiczki, była pusta.
WWW - Pan Jurek? Wypisany?
WWW - Nie, skądże. Siedzi teraz przy oknie, nie widzi Pan?
WWW Spojrzałem na niego, jak na autentycznego wariata. Nagle złapał się za włosy i padł na łóżko. Nerwowo potrząsał głową na boki, jakby chciał się pozbyć wody przenikającej do ucha podczas pływania w jeziorze. Na twarzy pojawił się grymas bólu. Wierzgał nogami i cicho pojękiwał. Gdyby przyczepić do brody igłę od wariografu prawdopodobnie wyszedłby całkiem niezły wykres w skali Krejzego. Po chwili zacząłem obawiać się, że facet dostał padaczki. Jąłem poszukiwać przy łóżku przycisku wzywającego personel medyczny. Wiktor wyciągnął dłonie w geście, że nie ma takiej potrzeby.
WWW - Przepraszam – wychrypiał, gdy nieco się uspokoił. – Te moje urojenia. Właśnie przez nie tutaj trafiłem. Od ponad sześciu lat mam wiernego kompana, Jurka, od tamtej pory nie chce wyjść z głowy.
WWW - Rozumiem – mruknąłem.
WWW Nie rozumiałem. Zbyłem to i próbowałem wyciągnąć od niego nieco więcej Informacji.
WWW - Przed chwilą była pielęgniarka. Wspomniała, że znajduję się w klinice psychiatrycznej.
WWW - No – burknął. – Jak widać zresztą – wskazał palcem na kraty za oknem jednocześnie szczerząc swoje żółte zęby zniszczone papierosami.
WWW Próbowałem podnieść się na łóżku. Na tyle, na ile pozwalały mi siły. Dałem radę nieco wyżej oprzeć plecy i z ulgą uznałem, że noga zbytnio nie boli, gdy nią poruszam.
WWW - Kurna, ale gdzie dokładnie? – dociekałem
WWW - Jesteśmy w szpitalu wojskowym w Bydgoszczy, a konkretnie na oddziale psychiatrycznym prowadzonym przez jaśnie nam panującego i dozującego tabletki doktora Milicza.
WWW - Nie rozumiem. To w końcu klinika czy oddział?
WWW - My… to znaczy pacjenci, należymy do oddziału Milicza, dlatego tak się przyjęło tu mówić. Rozumie pan, niby klinika, ale należymy do oddziału naszego lekarza. Jak nas wyślą na wojnę z Ruskimi, to rozpieprzymy wszystkich.
WWW Po tych słowach wstał energicznie i podszedł do okna. Wciągnął głęboko powietrze, jakby chciał zagarnąć wszystkie zapachy świata, lecz przez otwarte okno mógł poczuć jedynie lipę rosnącą w pobliżu.
WWW - Przez Smoleńsk wszystko możliwe – rzekł.
WWW - Co pan przez to rozumie? – zdziwiłem się, że przywołuje nazwę miejscowości w Rosji.
WWW Spojrzał na mnie z wyraźnie malującym się na twarzy osłupieniem, klepnął się w czoło i oznajmił:
WWW - No tak, skąd mógł pan wiedzieć.
WWW Wspomniał o katastrofie rządowego samolotu, w wyniku której śmierć poniosło dziewięćdziesiąt sześć osób, w tym para prezydencka. Podszedł do swojej szafki, wyjął metalowe pudełko i przebierał w wycinkach artykułów. W końcu odnalazł fragment opisujący tragiczne wydarzenia wraz z listą pasażerów, którzy ponieśli śmierć. Podał mi go, abym zaznajomił się z faktami. Był przekonany, że był to zamach. Przeczytałem pobieżnie artykuł. Chociaż zdawałem sobie sprawę z wagi tego wydarzenia, to w obliczu mojej sytuacji wydało mi się czymś odległym, jak pasek informacyjny u dołu ekranu. Przeczytałem, przyjąłem, ale pamięć odrzuciła jako szum informacyjny.
WWW Wiktor niespodziewanie postanowił zmienić temat i zaczął opowiadać o swoim towarzyszu, jak się okazało, nie do końca wymyślonym. Był najlepszym przyjacielem Wiktora, brygadzistą w kopalni soli w Kłodawie. Pracowali razem od ponad dwudziestu lat. Spotykali się każdego ranka pod drzwiami Kościoła i modlili się o pomyślny powrót do swoich żon po zakończeniu szychty. Jeden z nich tego dnia nie wrócił.
WWW Potężnie tąpniecie było czuć na powierzchni, płyty chodnikowe zadrżały pod stopami przechodniów. Czterysta metrów pod poziomem morza, ogromne masy ziemi pomieszanej z minerałami soli przygniotły pięciu górników zabijając ich na miejscu. Jerzy uratował życie Wiktorowi wypychając go siłą do następnej sekcji przez masywne, stalowe drzwi. Za nimi strop wytrzymał.
WWW Wiktor nie mógł przeboleć straty przyjaciela. Po pogrzebie wpadł w depresję przypisując sobie winę za jego śmierć. Twierdził, że jego ostatnie wbicie kilofa w złoże soli zadziałało jak trzepot skrzydeł motyla powodujący huragan na drugim końcu świata. Próbował odkopać jego i pozostałych czterech ludzi, nie zważając na to, że tony ziemi mogą znowu runąć. Palce miał zdarte do krwi.
WWW Pomimo tragedii nie przestawał chodzić przed drzwi Kościoła, by pomodlić się o spokój duszy zmarłego przyjaciela, za każdym razem odchodząc za pierwszym wybiciem dzwona, za piętnaście ósma rano. Nie kierował się więcej do kopalni, rzucił pracę. Robił zakupy i wracał do domu śledzić fascynujące życie ślimaków na kanale National Geographic. W dwa miesiące po pogrzebie Jurka, Wiktor usłyszał dzwonek u drzwi. Niechętnie poszedł zobaczyć kto narusza jego spokój. Zaniemówił kiedy w drzwiach ujrzał ducha.
WWW - Stał tam jak prawdziwy! – Wiktor przyklasnął w dłonie i gibał się jak klaun przed dziećmi z rozdziawioną mordą. - Ja uwierzyłem, że nie śnię, że mój przyjaciel żyje. – Spojrzał na łóżko. – No! Jurek! Powiedz panu ten kawał, co nam opowiadałeś w świetlicy!
WWW Wiktor zaczął tańczyć wokół łóżka machając przy tym spazmatycznie rękami. Zastanawiałem się, ilu jeszcze wariatów mnie otacza? Zadawałem sobie pytanie, czy sam jestem szalony? Widząc szalejącego rockmana chciałem uciec, jak najdalej, zrobić coś normalnego. Napić się gorącej kawy na dworcu PKP w oczekiwaniu na pociąg w nieznane, byle przed siebie, byle z dala od krat w oknach.
WWW Skoro nie mogłem uciec ciałem, próbowałem myślami. Pogładziłem się po szczecinie na twarzy i coś zaczęło pojawiać się na horyzoncie pamięci. Przez mgłę widziałem ściany wydziału nauk humanistycznych. Mijałem gabloty z ogłoszeniami, informacjami, planami zajęć każdej grupy i roku. Przy punkcie ksero zebrała się spora grupa studentów. Jeden z nich ujrzał mnie, twarz mu zbladła i zaczął nerwowi stukać obcasami. Ponaglił dziewczynę, aby szybciej kopiowała materiały. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wiedział o moim braku tolerancji wobec spóźniania się na zajęcia.
WWW Podążając wolnym krokiem do sali, zerknąłem na chwilę przez okno wychodzące na parking. Jak na początek kwietnia było bardzo ciepło. Wiosna w całej swojej chwale, skąpana w słońcu pobudzającym rośliny do wegetacji. Pora roku zwiastująca czas juwenaliów, ostrego studenckiego picia, seksu i rockowych koncertów podrywających młode tłumy żądnych rozrywek. Nawet będąc po drugiej strony barykady nie stroiłem od uciech życia i czerpałem całymi garściami z każdej chwili spędzonej w czasie występów znanych zespołów. Jeszcze chętniej przyjmowałem zaproszenia studentów do wspólnej fety. Najbardziej ceniłem ciekawych ludzi z otwartymi umysłami, a takich najłatwiej było spotkać pod sceną lub pod parasolką przy piwku. Dobrze zapamiętałem jednego z nich. Zdarzają się ludzie lubujący wylewać złote myśli czarnymi markerami na plastikowej desce imitującej domowy sedes. Odczekałem swoją kolej do toi-toi’a, wszedłem, zamknąłem za sobą drzwi i moim oczom ukazał się napis: Dam dupy za jedzenie bom głodny. Zadzwoniłem pod numer widniejący pod tekstem i zaprosiłem autora na kiełbasę z grilla, z zastrzeżeniem, że nie mam żadnych intencji do korzystania z walorów jego końcówki jelita grubego. Ucieszył się niezmiernie i okazał się przesympatycznym gościem uwielbiającym Behemotha, co zdradzała jego koszulka i długie włosy.
WWW Z zamyślenia wyrwał mnie wicher, który przemknął tuż obok. Odwróciłem się na pięcie i ujrzałem plecy studenta z upragnionymi materiałami na zajęcia. Ruszyłem ponownie po schodach. Skierowałem się w prawo, korytarzem wprost do sali numer sto dziesięć. Szedłem wolno w wiosennym nastroju machając teczką jak mały dzieciak z wiaderkiem. Nagle usłyszałem głośny stukot damskich obcasów. Z każdym krokiem co raz głośniejsze. W końcu natężenie nieznośnego dźwięku zaczęło irytować. Młot pneumatyczny przebijał bębenki.
WWW Wiktor pstrykał palcami przed moją twarzą. Powachlował przed nosem otwartą dłonią.
WWW - Odpłynąłeś pan – oznajmił.
WWW Zatrzepotałem powiekami i rozejrzałem się po pokoju.
WWW - To jak? – zapytał niecierpliwie.
WWW - Słucham?
WWW - Idę do świetlicy. Kawy? Herbaty?
WWW - Nie, dziękuję. Nawet nie wiem, czy mi wolno.
WWW Zacisnął mocniej pas od szlafroka. Kiedy miał już pozostawić mnie samego, zatrzymał się w pół kroku i sięgnął do swojej szafki. Wyjął z niej paczkę herbatników i postawił obok szklanki z wodą z prośbą, abym się częstował. Odmówiłem grzecznościowo, lecz Wiktor nonszalancko wcisnął mi ciastko w dłoń. Podniosłem je na wysokość oczu i stwierdziłem, że nie zaszkodzi coś skonsumować. Nagle wydało mi się coś znajomego w jego kształcie, przywołał z pamięci pewien określony obiekt. Sięgnąłem do odpowiedniej szuflady w pamięci i wyciągnąłem z niego obraz przedmiotu zbliżonego do krągłego herbatnika z dziurą.
WWW Anita. Tego dnia na zajęciach nosiła naszyjnik wykonany z drewna, przeplatany kolorowymi nićmi z otworem środku. Nie mogłem oderwać od niego wzroku, gdyż z każdym jej ruchem bujał się hipnotyzując mnie nie gorzej, niż kobiecy dekolt.
WWW Na ćwiczeniach studenci byli leniwi, niechętni do uczestniczenia w dyskusji. Outsiderzy usadowieni na końcu sali czytali gazety podłożone pod ksera materiałów na omawiany wówczas temat, jakim były rządy lewicy w latach dziewięćdziesiątych. Jednym z nich był znajomy sprzed punktu ksero. Kobiety beztrosko badały swoje paznokcie zauważając, że warto byłoby je przypiłować w kilku miejscach i obmyślały schemat dotarcia do upragnionego pilnika zagubionego w torebce, gdzieś pomiędzy pomadką do ust a grzebieniem. Milczące twarze, najczęściej skierowane ku blatowi stołu, świadkowi ich niemocy intelektualnej.
WWW Jednak nie Anita, której byłem promotorem. Z naszych częstych rozmów wynikało, że jako jedna z niewielu osób starała się coś wynieść ze studiów. Chciała, aby dyplom stał się biletem do lepszej przyszłości. Perfekcjonistka i profesjonalistka w każdym calu. Nie spoczęła, póki do cna nie wyczerpała tematu. Jej praca magisterska już na czwartym roku liczyła sobie ponad czterysta stron i nie zdawała się mieć końca. Jednocześnie była bardzo urodziwą kobietą, z boskim dekoltem, który śmiało umieściłbym na okładce poczytnego pisma dla mężczyzn. Jej zdjęcie na pierwszej stronie ociekałoby seksem i naturalnością. Anita miała to wszystko – wdzięk, elokwencję, a przy tym ostry umysł rozcinający bezwartościowe kawałki rzeczywistości i zbierający w kupę te, które do czegoś w jej życiu mogły się przydać. Nieźle potrafiła składać życiowe puzzle.
WWW Czułem, że jej się podobam, lecz starałem się nie wchodzić w intymne relacje ze studentkami. Kilka razy odebrałem od niej sygnały, że jest mną zainteresowana. Patrzyła na mnie z rozmarzonym wzrokiem oparta o blat stołu uśmiechając się filuternie, owijała swoje cudownie czarne włosy wokół palca, a ja nerwowo przecierałem czoło uważając, aby w wypowiadanych przeze mnie słowach nie wkradł się jakiś epitet określający jej biust. Doskonale widziała moje zakłopotanie i z lubością to wykorzystywała. Być może była przekonana, że jestem właściwym mężczyzną, który pomoże zrealizować jej ambicje zawodowe i życiowe.
WWW Przyszedł czas, aby zakończyć zajęcia. Klasnąłem w dłonie i cofnąłem się do swojej teczki.
WWW - W porządku, koniec na dziś – powiedziałem.
WWW Młodzi ludzie zaczęli pakować swoje notatki, jeden już się wyrwał z ławki ku wyjściu.
WWW - Chwila, moment! – krzyknąłem za nim. – Jeszcze coś. Przypominam, że za miesiąc będzie egzamin i jeśli ktoś chciałby go gładko przejść, to powinien się bardziej przyłożyć do dyskusji. Może szepnę o nim słówko profesorowi. Oczywiście mile widziana praca z zakresu, który wam podałem na początku semestru.
WWW - Pan też będzie egzaminował? – zapytał Piotr najmniej aktywny na zajęciach.
WWW - Niestety, nie będzie tak lekko – uśmiechnąłem się. – Wiem, że chcielibyście, bym was przemaglował, ale będziecie musieli sami uporać się z profesorem Mucą.
WWW Wyszli z sali mamrocząc coś pod nosem. Spakowałem swoje notatki do teczki, wyjąłem jabłko, otworzyłem drugie okno, aby sala lepiej się wywietrzyła. Zamknąłem drzwi i ruszyłem do swojego gabinetu, po drodze oddałem klucz odźwiernemu, który wyglądał jak stary żul spod budki z piwem, ale był jowialnym facetem. Dzięki niemu często przypominałem sobie, żeby nie osądzać ludzi po wyglądzie.
WWW Mijałem kolejne sale budynku z lotu ptaka przypominającego kwadrat z kawałkiem zieleni w środku. W jego centralnym miejscu znajdowały się ławki, miejsce dla palaczy i dość dużo trawy, aby swobodnie usiąść i rozmawiać. Dotarłem schodami na górę, co chwila witając się ze studentami ze starszego rocznika podpierających ściany budynku, jakby chcieli wygarnąć z tynku nieco więcej wiedzy.
WWW Wszedłem na chwilę do sekretariatu, sprawdziłem czy nie ma korespondencji adresowanej na moje nazwisko. Zostałem poinformowany, że zaniesiono je do mojego biura. Klucza od gabinetu także nie było, chwilę wcześniej ktoś go zabrał.
WWW Skierowałem swoje kroki w kierunku drzwi, na których po raz tysięczny przeczytałem znajomą tabliczkę: Tomasz Brocki, doktor nauk politycznych przyjmujący studentów na dyżurze we wtorki między piętnastą a szesnastą. Rzadko kiedy przychodzą.
WWW - Cześć, bydlaku! – rzuciłem od progu.
WWW - Ciszej, ciszej.
WWW - Co jest? Wyglądasz jak wrak.
WWW Przy swoim biurku siedział Marek Patron, mój serdeczny przyjaciel. Wertował kartki w formacie A4 z wypocinami studentów z jakiegoś kolokwium. Zawsze musiał być ten format, mniejszy lub większy dyskwalifikował osobnika, który postanowił na nim wylać swoje myśli. Dowiedziałby się wtedy od Marka, że nie jest w szkole podstawowej, a ołówek może sobie naostrzyć o mięśnie zwieraczy. To są studia wyższe, masz wiedzieć dwie rzeczy: co piszesz i obyś potrafił skonkretyzować swoje myśli długopisem, bez bazgrolenia i poprawiania tekstu.
WWW Zerknąłem na listy leżące na moim biurku. Nic ważnego, więc je zignorowałem.
WWW - Cholera jasna, co za debil! – krzyknął.
WWW Opisał coś zamaszyście czerwonym długopisem na pracy studenta, teraz już pechowca, a druga ręką strzepnął popiół z papierosa do popielniczki.
WWW - Co jest? – zagaiłem.
WWW - Idiota napisał, że to Amerykanie…
WWW - Nie on kurna, co się dzieje? – przerwałem mu i spojrzałem wymownie.
WWW - A, o to pytasz – zaciągnął się papierosem i zmrużył oczy broniąc się przed gryzącym dymem. – Wczoraj była konferencja, pamiętasz?
WWW Wyjąłem spod biurka kubek, wsypałem dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej. Podszedłem do szafki, na której stała zaawansowana grzałka zabudowana chińskiej jakości plastikiem z przezroczystym przedziałkiem do jednego litra. Obok piętrzyły się pudełka herbaty miętowej, malinowej i innych smakowych rewelacji. Raczyły nas nimi studentki w ramach podziękowań przy pisaniu prac magisterskich. Z Markiem uznaliśmy, że kolorowych wynalazków nie pijemy, więc zalegały nam na półkach. Preferowaliśmy alkohol, który też dostawaliśmy. Włączyłem ciepły jeszcze czajnik, woda po chwili była gotowa.
WWW - Sądząc po twoim wyglądzie, to dużo się działo.
WWW - Stary! – ożywił się nagle, odsunął prace i obrócił się krzesłem do mnie. Dym papierosa zaczynał również mnie gryźć w oczy. – Gorąca kobieta, która wyssałaby z ciebie wszystkie soki. Miała na imię Elwira, beznadziejne, wiem, ale przecież z rana bym zapomniał jak się nazywała. Tylko, że nie zapomniałem. Dupeczka konkret, więc kompletnie nawalony podszedłem do niej i zacząłem konwersację.
WWW - Ładne słowo – przerwałem mu.
WWW - Co?
WWW - Konwersacja. Ładne słowo jak na ciebie.
WWW - Spadaj – wytarł pot z czoła. – Rozmowa nam się kleiła, a ona nagle mi oznajmia, że chciałaby ze mną pobaraszkować. Mój magnes znów podziałał. Poszliśmy na piętro, do pokoju hotelowego. Między nami był taki ogień, że na łóżko padliśmy już nadzy.
WWW Czajnik zabrzęczał. Wlałem gorącej wody do kubka. Marek znów się zaciągnął papierosem, po czym kontynuował.
WWW - No i wiesz, gra wstępna, kizi mizi, te sprawy. Całujemy się, głaszczemy nasze ciała – gładził rozczapierzonymi palcami powietrze jakby stała przed nim naga kobieta - dodatkowo wlewamy w siebie alkohol, bo wzięła butelkę wódki ze sobą. Było wesoło, oj było. Nie wiedziałem, że po takiej ilości procentów jeszcze mi staje. Do czasu…
WWW Zawiesił głos. Wiedziałem, że to będzie dobre, więc wziąłem kubek i mieszając kawę z domieszką mleka usiadłem naprzeciw niego. Spojrzał na mnie z zakłopotanym wzrokiem, wypisz wymaluj morda basseta.
WWW - I wtedy wyjęła z torebki sztucznego penisa – podniósł się i zobrazował dokładniej na wysokości lędźwi. - Taki przypinany do pasa, czarny jak pyta konia, którego ostatnio widziałem w stajni.
WWW Powietrze wypełniły krople brązowego płynu wystrzelonego z moich ust niczym Hekla w Islandii. Samoloty znów przestały latać. Zacząłem się śmiać. Marek miał pewne zboczenia natury seksualnej, lecz tego typu urządzenie było ponad jego miarę. Prawdopodobnie na końcu listy „rzeczy, które kręcą mnie w łóżku”.
WWW - Skorzystałeś? – zadrwiłem.
WWW - Zgłupiałeś? Momentalnie wytrzeźwiałem i uciekłem stamtąd szybciej, niż się dostałem. Zostawiłem ją z wytrzeszczem oczu i totalnym zdziwieniem na twarzy. Nie wiem, co sobie myślała.
WWW - No, wyglądasz na takiego, co lubi sobie przetkać rurę.
WWW Oboje zaczęliśmy się śmiać. Mimo to, jego mina zdradzała pewien rodzaj bólu. Jeden z tych, który uderza cię w delikatne miejsce, a eksploduje z mocą piłki kopniętej w jaja. Trwa chwilę, ale jest bardzo nieprzyjemny.
WWW - A szkoda, bo piękna była, zgrabniutka. Piersi boskie, jak u twojej Anity.
WWW - Przestaniesz już? Nie ma żadnej Anity – warknąłem.
WWW - Kiedy to zrobisz? Ten malutki kroczek do szczęścia? Laska chce ci się wpakować do wyra, a ty nic?
WWW - Widocznie nie jestem tym typem, pamiętasz o Ewie?
WWW - Kobieta, która założyła ci lejce i jedzie po tobie jak chce. W życiu, nigdy na to nie pójdę.
WWW Ewa była moją muzą, miłością, kochanką i najwspanialszym przyjacielem z piersiami, jaki facet sobie może zamarzyć. Miałem jej się wkrótce oświadczyć i zdecydowanie nie chciałem tracić czegoś tak wspaniałego przez przygodny romans ze studentką. Chociaż Anita była wielką pokusą, to właśnie Ewa w zupełności spełniała moje potrzeby duchowe, sercowe i zapewniała mi świetny zestaw ćwiczeń łóżkowych. W odróżnieniu od Marka, byłem w stanie i chciałem przywiązać się do jednej kobiety.
WWW Mój przyjaciel to inna historia. Mimo trzydziestu lat na karku wolał dalej korzystać z życia jako singiel. Alkohol, konferencje i seks bez zobowiązań. Rozrywka w najczystszej postaci i często myślałem sobie, że nadawałby się do świata Las Vegas. Czułby się tam jak bankier w sejfie. Kilka partyjek w pokera, poderwać panienkę z silikonem zamiast mózgu, spędzić kilka miłych chwil i obudzić się z głową w imadle uruchomionym przy pomocy przycisku z napisem KAC.
WWW Zawsze zastanawiałem się jak Marek to robi. Czasami był zbyt bezpośredni i wulgarny w stosunku do ludzi. Studenci go lubili, bo uważali za luzaka, który w ciekawy sposób opowiada o interesujących ich sprawach. Nie było tego po nim widać, ale swoje zajęcia prowadził z prawdziwą elokwencją i używał języka godnego nauczyciela akademickiego, zaś poza salą jego usta przejmował stały gość baru z centrum miasta. Nie do końca rozumiałem, na czym polega jego magnes. W większości przypadków, jak z Elwirą, wystarczyło, że spojrzał na kobietę i już wiedziała, że stała się ofiarą jego prymitywnych chuci, ale jak tu się nie oddać przystojnemu gościowi z dobrze zarysowaną klatką piersiową? Swego czasu dostał propozycję, by jego sylwetka posłużyła za model rzeźby greckiego mężczyzny, w skali jeden do jednego. Oczywiście skorzystał i przy okazji uszczęśliwił pracownicę galerii sztuki.
WWW - Przesadzasz – powiedziałem. - Kiedyś też cię to spotka. Amor wpakuje ci strzałę w dupę i nic na to nie poradzisz. Zatracisz się w niej.
WWW - Bajki opowiadasz – zaripostował Marek. – A jeśli już poruszasz ten temat, to byłem w końcu u proktologa.
WWW Tydzień wcześniej zauważył krew w stolcu i na papierze toaletowym. Postanowił się zbadać. W kwestii swojego zdrowia był dość przewrażliwiony, dbał o higienę bardziej niż ktokolwiek, kogo znałem. Jego dewizą było: „no glove, no love”, czyli w wolnym tłumaczeniu nie rozstawał się z pakietem ubezpieczenia na życie w postaci zapasu gumek schowanych w portfelu.
WWW - I co? – drążyłem.
WWW - Elvis żyje i ma się dobrze. Mieszka na trzecim metrze mojej kichy - zaśmiał się rubasznie. – Zwyczajnie, żyłka pękła. Załatali mnie, ale trzysta złotych za wizytę poszło się kochać.
WWW Wypiłem kawę do końca i poinformowałem Marka, że muszę się zbierać. Byłem umówiony z Ewą. Wykładała matematykę w katedrze znajdującej się w innym punkcie miasta.
WWW - No dobra. Ja tu będę kwitnąć z pracami tych jełopów.
WWW - Widzimy się wieczorem? Pamiętasz? – wskazałem na niego wyprostowanym palcem i kciukiem niczym pistolet Magnum Brudnego Harry’ego.
WWW - Pokerowa noc. Nie musisz mi dwa razy przypominać.
WWW - W porządku, to cześć.
WWW - Poczekaj, tylko zaśpiewam ci do uszka… - pochylił się lekko w prawą stronę podnosząc tym samym pośladek, a jego twarz wyrażała pełne skupienie. Biuro wypełnił dźwięk powietrza przeciskającego się przez mięśnie zwieraczy Marka. Niemile połechtał mnie po bębenkach. – Pierwszy akord „Love me tender”. Ciasno szedł.
WWW - I pomyśleć, że jesteś doktorem nauk politycznych – zadrwiłem.
WWW - W prykologii stosowanej już dawno dowiedziono w procesie poznawczym oraz przy zastosowaniu odpowiednich i rzeczowych metod badawczych, że uciekanie od materializacji mieszaniny gazów odbytniczych może źle wpłynąć na funkcjonalność okrężnicy. Pryk był również częścią badań antropologicznych, z których jednoznacznie i niepodważalnie wynika, że gatunek homo sapiens sapiens pierdział od zawsze.
WWW Szczerze rozbawiony udałem się wprost na parking, do swojego samochodu – Fiat Punto w kolorze czerwonym. Trup na kółkach, lecz z pensji nie starczyło mi na nowe Ferrari.
WWW Usłyszałem za sobą wołanie. Anita zbliżała się szybkim krokiem trzymając książki oparte na swoich piersiach. Stanęła niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Bystry obserwator mógłby zauważyć, że stoi bliżej niż trzydzieści centymetrów, a to może już znaczyć, że ci dwoje mają coś do siebie. Iskry przeskakują między ciałami wzbudzając napięcie seksualne. Odsunąłem się nieco i otworzyłem drzwi samochodu od strony kierowcy tworząc w ten sposób strefę buforową między nami.
WWW - Chciałam panu przekazać moją pracę – z torby zawieszonej na ramieniu wyciągnęła dość gruby plik kartek owiniętych w folię.
WWW - Mogłaś zostawić w moim biurze, albo na zajęciach – podpowiedziałem.
WWW - Tak, wiem, ale chciałam to zrobić osobiście.
WWW Spojrzała mi głęboko w oczy. Byłem zakłopotany, zwłaszcza, że poczułem mrowienie w okolicach jąder. Moje podniecenie narastało. Iskry strzelały, przydałby się piorunochron na penisie. Franklinie, przybądź!
WWW - Posłuchaj Anita – położyłem dłoń na jej ramieniu. – Nie rób tego.
WWW - Czego? – znów przechyliła głowę odsłaniając gładką skórę szyi, a niebieskie oczy rozbłysły ognikami pożądania.
WWW - Właśnie tego – wziąłem od niej pracę i lekko pochylając się wrzuciłem do samochodu. – To nie w moim stylu. Mam narzeczoną…
WWW Wyciągnęła dłoń ku mnie chcąc przerwać moją wypowiedź. Kilkanaście sekund później leżała martwa przy wejściu do uczelni. W tej najkrótszej chwili w kosmicznej skali usłyszałem zza pleców ryk stalowej bestii, następnie darcie metalu o metal. Kawałki szkła wbiły mi się w twarz, dało się słyszeć głuchy odgłos uderzonego ogromną siłą ciała i rozprysk krwi na masce mojego Fiata.
WWW Ogromna siła staranowała drzwi auta wyrywając je z zawiasów. Byłem przekonany, że usłyszałem trzask łamanej kości, a po chwili wyrzuciło mnie w powietrze, aż w końcu wylądowałem przy tylnym kole boleśnie raniąc się w głowę. Byłem oszołomiony, czułem ciepłą krew spływającą po skroni. Kątem oka zauważyłem, że drugi samochód zatrzymał się na schodach budynku. Drzwi Seata otworzyły się od strony pasażera i młody człowiek wysiadł o własnych siłach zataczając się jak pijany, albo to mnie wszystko się troiło w oczach jak w spowolnionym filmie.
WWW Ktoś do mnie podbiegł. Leżałem na asfalcie, na którym odrysowały się dwa ślady spalonej gumy. Odór śmierci. Zobaczyłem pokiereszowaną twarz Anity, ciało leżało groteskowo jak rzucona w kąt lalka, która znudziła się małej dziewczynce. Jej oczy zamarły w przerażeniu jakby w ułamku sekundy przed uderzeniem była świadoma, że zaraz zginie. Z kącika ust wolno spływała strużka krwi usłużnie dając się prowadzić grawitacji. Spódniczka była porwana i wyprana w karmazynowym płynie Mężczyzna o tubalnym głosie krzyczał do słuchawki, że są ranni. Ktoś inny trzymał mnie za głowę tamując upływ krwi. Nagle poczułem niewyobrażalny ból w lewym udzie. Pociemniało mi w oczach, a gdy znów odzyskałem wzrok, patrzyłem wprost przed siebie na biały sufit z żółtymi plamami.
2
Ciekawy tekst. Nie znam się i ekspertem nie jestem, ale ponieważ przeczytałam, to podzielę się odczuciami.

Na koniec ładna klamra. Na pewno jest tu sporo fragmentów do dopracowania i poprawienia, może niektóre do usunięcia. Ale zainteresowało mnie i chętnie dowiedziałabym się, czemu bohater trafił akurat do psychiatryka.
Pozdrawiam!
Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Gąszcz porównań na początku jest dla mnie trochę trudny do przejścia. Ten fragment powyżej bym usunęła, żeby nie tłumił następnego, ładnego opisu:Jednak nic nie mogło równać się supernowej eksplodującej tuż za płatem czołowym i swoją niszczycielską siłą oddziaływującej na resztę komórek nerwowych mojej galarety.
Wydawało mi się, że obudziłem się po tygodniu nieprzerwanego picia wódki. Flaszka goniła flaszkę, szkło rozbijało się wewnątrz czaszki boleśnie raniąc delikatną tkankę mózgu.
Może "zmian mogących wskazywać na..."?Nie zauważyłem u siebie zmian przywołujących na myśl, że jest coś nie tak z moją piątą klepką
"Kościół" małą literą, jako budynek.Pomimo tragedii nie przestawał chodzić przed drzwi Kościoła
Powtarza się "szalony".Zadawałem sobie pytanie, czy sam jestem szalony? Widząc szalejącego rockmana chciałem uciec, jak najdalej, zrobić coś normalnego.
Wiem, że dalej następuje wytłumaczenie, ale nieźle się tu uśmiałamSięgnąłem do odpowiedniej szuflady w pamięci i wyciągnąłem z niego obraz przedmiotu zbliżonego do krągłego herbatnika z dziurą.
Anita.

Jaki stopień naukowy ma bohater? Z tego cytatu wynika, że jest doktorem i prowadzi ćwiczenia (?), ale jednocześnie to promotor Anity, a promotorem magisterki może zostać jedynie dr hab.? Chyba, że bywają wyjątki.Jeszcze coś. Przypominam, że za miesiąc będzie egzamin i jeśli ktoś chciałby go gładko przejść, to powinien się bardziej przyłożyć do dyskusji. Może szepnę o nim słówko profesorowi.
Szybka, mocna akcja. Bardzo dynamiczny fragment. Trochę tylko nie wiem jak odczytać kosmiczną skalę.Właśnie tego – wziąłem od niej pracę i lekko pochylając się wrzuciłem do samochodu. – To nie w moim stylu. Mam narzeczoną…
Wyciągnęła dłoń ku mnie chcąc przerwać moją wypowiedź. Kilkanaście sekund później leżała martwa przy wejściu do uczelni. W tej najkrótszej chwili w kosmicznej skali usłyszałem zza pleców ryk stalowej bestii, następnie darcie metalu o metal. Kawałki szkła wbiły mi się w twarz, dało się słyszeć głuchy odgłos uderzonego ogromną siłą ciała i rozprysk krwi na masce mojego Fiata.
Na koniec ładna klamra. Na pewno jest tu sporo fragmentów do dopracowania i poprawienia, może niektóre do usunięcia. Ale zainteresowało mnie i chętnie dowiedziałabym się, czemu bohater trafił akurat do psychiatryka.
Pozdrawiam!
Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 14:41 przez Galla, łącznie zmieniany 1 raz.