Występuje kilka niecenzuralnych słów w tekście. Czujcie się ostrzeżeni.
- No i? Czujesz coś?
- Nie, nic.
- Jak nic?! Jak, kurwa, nic?! Przeszliśmy cały jebany ogród! Denerwujesz mnie, koleś. Chcesz szukać swojego mózgu na trawie?! Chcesz?! – Mężczyzna przystawił pistolet do czoła Piotra.
- Zostaw go, Pepik – usłyszał za plecami głos przełożonego.- Włos mu z głowy nie spadnie, wiesz o tym. Jestem pewien, że nie blefuje. Jeśli nic nie znalazł, to znaczy, że tu po prostu nic nie ma. Prawda, panie Piotrze? – Zwrócił się bezpośrednio do więźnia, a Pepik schował broń do kabury, splunął pod nogi i odszedł do zameczku. Oficer zbliżył się do Piotra i spojrzał mu w oczy. – Prawda, panie Piotrze? – powtórzył. – Włos panu z głowy nie spadnie. Jednak głowa pańskiej córki… cóż, to już inna sprawa. Bądźmy jednak dobrej myśli! Nasza współpraca układa się wzorowo! Efekty z pewnością przyjdą z czasem, a wtedy pan razem z córką będzie mógł o nas zapomnieć, ma pan moje słowo.
- Słowo byłego esbeka? No, to faktycznie gwarancja.
- Każdy zasługuje na szansę, panie Piotrze. Mur berliński runął, powiał wiatr zmian. Lata dziewięćdziesiąte, panie Piotrze! Kapitalizm, wolny rynek!
- Jakoś nie podzielam pańskiego entuzjazmu – odpowiedział Piotr.
- Może jutro będzie pan w lepszym humorze.- Oficer uniósł wzrok i spojrzał w niebo. - Ściemnia się, wracamy – rozkazał i założył więźniowi kajdanki.
Mężczyźni skierowali kroki ku zabytkowej budowli. Dziewiętnastowieczny dwór, mimo, iż zaniedbany i opuszczony, w zachodzącym słońcu wyglądał dostojnie.
Piotr szedł pierwszy. Oficer schował dłonie do kieszeni długiego, skórzanego płaszcza.
- Rozumiem, że w ramach wolnego rynku pan dorabia się na współpracy z naszym wielkim, wschodnim bratem? – zapytał zakładnik.
- Każdy orze jak może – odpowiedział esbek i uśmiechnął się pod nosem.
Przedarli się przez niepielęgnowany od wielu lat żywopłot, minęli niedziałającą, zniszczoną fontannę i weszli do środka. W Niewielkim holu czekał oparty o kolumnę Andrzej.
- A gdzie Pepik? – zapytał oficer.
- Mówił, że idzie się wyszczać, ale pewnie zaczął już łoić wódę.
- Może to i dobrze. Idź z naszym gościem do apartamentu. Tylko przykuj go dobrze, żeby znów nam numeru nie wywinął. Przyjdź potem na taras. Będę tam czekał.
- Pewnie szefie. – Andrzej odkleił się od kolumny i założył Piotrowi kajdanki.
- A, jeszcze jedno. Gdzie doktor?
- Tam gdzie zawsze, szefie. Siedzi w tym swoim namiocie za domem i niby pracuje.
- To idź też po niego i powiedz, żeby przyszedł. Musimy pogadać.
- Tak jest, szefie. – powiedział Andrzej i poprowadził Piotra przez zdewastowany, długi korytarz. Pod stopami chrzęściły płatki oderwanej od sufitu farby. Po lewej stronie mijali spróchniałe drzwi, zawieszone na pordzewiałych zawiasach, po prawej gładź ściany poprzecinana była wyrwami w murze, szerokimi i wysokimi na dwa metry, które ktoś niechlujnie zamurował cegłami. Trzy tego typu dziury rozmieszczone były w równych odstępach, co pięć metrów. Weszli do ostatniego pomieszczenia po lewej. Wnętrze było puste, nie licząc metalowego szkieletu łóżka i kaloryfera zawieszonego pod parapetem. Piotr sam podszedł do grzejnika i usiadł, wiedząc, że opór nie ma najmniejszego sensu. Andrzej wyciągnął kolejne kajdanki i przykuł zakładnika do rury chowającej się w ścianie.
- Dobrej nocy życzę, gdyby to zależało ode mnie, współpracowalibyśmy w zupełnie inny sposób – powiedział spokojnie, próbując się usprawiedliwić. Przykuty Piotr zakpił pod nosem i z wyrzutem spojrzał na swojego porywacza. Andrzej spuścił wzrok – ale to nie ode mnie zależy – dodał po cichu, a następnie odwrócił się i wyszedł.
Krzesło kołysało się na nierównościach tarasowej posadzki, na której trzymały się jeszcze resztki ceramicznych płytek. W końcu poirytowany oficer zablokował jedną nogę między szczeble bogato zdobionej balustrady i usiadł. Razem z doktorem obserwowali zachód słońca.
- Rudera – powiedział ze złością.
- Rudera, ale za to jaka! – odpowiedział doktor. Na stoliku między nimi stała butelka wódki i dwie szklanki. Esbek napełnił obie, po czym opróżnił swoją do połowy.
- Nie wiem, co pan widzi w tym miejscu, doktorze. Dla mnie to kupa gruzu.
- Przykro mi to słyszeć, oficerze. Mam nadzieję, że mimo swojego pragmatycznego podejścia do życia w końcu doceni pan piękno tego miejsca. Tego miejsca i jego historii. Ile zna pan dworków szlacheckich przerobionych na szpitale psychiatryczne i zamkniętych ze względu na jakieś tajemnicze badania? Owszem, jeśli chodzi o tanie dreszczowce klasy B to motyw jest dość zużyty, jednak to nie fikcja literacka. To rzeczywistość.
- Tak, to działa na wyobraźnię nawet mi. – Oficer łyknął wódki.
- A nasz wspólny przyjaciel, pan Piotr, to dopiero historia! Pierwszy raz spotykam kogoś takiego! Aż się wierzyć nie chce.
- Też z początku wierzyć nie chciałem – powiedział spokojnym głosem oficer, wpatrując się w dal. Westchnął przeciągle.
- Ja dalej mam wątpliwości, co do jego… talentu.
- Nie widział pan nagrań, które puszczał mi Kolarow. Uwierzyłby pan w te zdolności w przeciągu kilku sekund.
- Co? Co takiego było na tych nagraniach? – zaciekawił się doktor.
- Pochodziły jeszcze z lat siedemdziesiątych. Ruscy wzięli go na cmentarz. – Oficer umilkł na kilka sekund. - W życiu nie widziałem, żeby ktoś tak się zachowywał . Te dźwięki… Siedmiu żołnierzy nie potrafiło go przytrzymać, a przecież widział pan jakie z niego chuchro. Później wzięli go na poligon. Wykopali dziesięć grobów, do dwóch wrzucili zwłoki, do pozostałych jakieś śmieci, albo w ogóle zostawili puste i kazali wybierać. Wskazał bezbłędnie. Tak doktorze, ten facet naprawdę wyczuwa trupy.
- Niesamowite.
- Czy Kolarow dał panu kopię jego akt? Czytał pan?
- Nie miałem jeszcze okazji. Jestem zbyt pochłonięty pracą. Coś ciekawego znajduje się w tych aktach? – Doktor sięgnął po swoją szklankę. Upił kilka łyków i wykrzywił twarz w grymasie. Oficer wyciągnął paczkę papierosów i poczęstował rozmówcę. Sam także zapalił i zaciągnął się dymem.
- Nietypowe zdolności naszego gościa nie wzięły się znikąd. Od dzieciństwa miał wielkiego pecha. – Oficer uśmiechnął się pod nosem. Słowo „pech” wydało mu się niezwykle zabawne i nietrafione w stosunku do życia Piotra. - W wieku dwóch lat trafił do Oświęcimia, na stół Mengele. Nie mam pojęcia co ten maniak mu robił, i czym go faszerował, ale efekty widzimy. Później maglowali go ruscy, a kiedy już myślał, że ma spokój, my zapukaliśmy do jego drzwi. Tak, to zdecydowanie pech. – Esbek wypuścił z ust chmurę dymu i spojrzał na las przed sobą. Mimo, iż księżyc świecił jasno, z trudem dojrzał miejsce, w którym kończyła się polana, a zaczynały drzewa. Jego spojrzenie zauważył doktor.
- Myśli pan, że trzeba będzie przeszukać także las?
- Jeśli zajdzie taka potrzeba. Jutro raz jeszcze przegonimy naszego wykrywacza po łące, jeśli nadal nic nie znajdzie to pójdziemy między drzewa. Przecież nie mogli ich pochować daleko od szpitala. Tak czy siak będziemy szukać, aż znajdziemy. Zbyt duże pieniądze wchodzą w grę…
- Zbyt duże? Jest pan pewien, oficerze? – powiedział doktor i poczuł na skórze zdziwienie esbeka.
- Jeśli Kolarow zapłaci tyle, ile obiecał, już nigdy nie będę musiał pracować. Tak, dla mnie to duże pieniądze.
- Pieniądze są niczym. Gdyby tylko udało nam się znaleźć tych nieszczęśników i wydobyć z ich kości to, co im wstrzykiwano, a później naprawić błędy w recepturze…
- To co?
- Nieśmiertelność! Na boga, panie oficerze! Żyłby pan wiecznie! Tutaj, na ziemi, nie w wyimaginowanym niebie.
- Pułkownik Kolarow już wcześniej mamił mnie takimi obietnicami. Pan wybaczy doktorze, ale niespecjalnie pragnę życia wiecznego. Poza tym odnalezienie ciał to jedno, ale skąd pan wie, że uda się panu coś z nich wyciągnąć, odtworzyć skład, a później dopracować tak, aby rzeczywiście dał pożądany efekt?
- Już moja w tym głowa. Poradzę sobie, w końcu to mnie zatrudnił pułkownik. – W głosie doktora wyraźnie słychać było nutę dumy i samouwielbienia.
- Z tego co wiem, to trzydzieści lat temu nie tylko nie udało się unieśmiertelnić tych pacjentów, ale także stworzono z nich bezrozumne, agresywne bestie, wykazujące jedynie chęć mordu.
- Pawłowski i Urłaszow popełnili jeden kardynalny błąd. Podawali swój specyfik pacjentom chorym psychicznie. Oni i bez tego byli niepoczytalni, a kuracja tylko wzmocniła pewne efekty. Cóż, to musiało się tak skończyć. Szybkie zatarcie śladów i pozbycie się dowodów było jedynym rozwiązaniem.
- Cóż, dla Kolarowa pewnie nie stanowiłoby to żadnego problemu.
- O czym pan mówi?
- Naprawdę nie domyśla się pan? Kolarow w końcu jest wojskowym, marzy mu się niepokonana armia nieśmiertelnych żołnierzy, nie świat pokoju bez chorób i śmierci.
-Niezbyt mnie to obchodzi. Każde wielkie odkrycie daje różne, nie zawsze pożądane owoce. Ważne jest by się rozwijać, by nie stać w miejscu. Jeśli panu to nie pasuje, to dlaczego pan dla niego pracuje? – Esbek nie odpowiedział, odwrócił twarz i spojrzał poważnie na doktora, a po chwili wybuchnął śmiechem. Rozbawieni mężczyźni stuknęli się szklankami i dopili wódkę. Po chwili wstali z krzeseł i opuścili taras.
Rankiem Piotr poczuł lekkie kopnięcie w udo. Otworzył oczy i ujrzał Pepika stojącego nad nim z kluczykiem. Jego poorana bliznami twarz tworzyła wraz z krzywymi, pożółkłymi zębami ponury obraz, zwieńczony niechlujną, rozczochraną czupryną.
- Wstawaj, cwelu. Pora brać się do roboty – powiedział Pepik i uwolnił Piotra. Poszli razem do łazienki, gdzie więzień mógł w misce przemyć twarz. O prysznicu musiał zapomnieć. W budynku od dawna nie było bieżącej wody.
- Hej, Pepik, jesteś tam? – Mężczyźni usłyszeli głos Andrzeja.
- Tak, a co?
- Nic, jak się umyje, to weź go na górę.
- Na górę? A po co?!
- Nie wiem, szef chce z nim pogadać zanim pójdziemy szukać. Pośpiesz się.
- Dobra, dobra – odpowiedział Pepik i zwrócił się do więźnia. – Słyszałeś kretynie? Idziemy do szefa, rusz dupsko. – Piotr poczuł mocne szarpnięcie za koszulę. Pepik wypchnął go za drzwi i poprowadził w kierunku schodów prowadzących na piętro.
Piotr, który cały dzień spędzał na poszukiwaniu ciał, a noc leżąc przykuty do kaloryfera w jednym i tym samym pokoju, nie był jeszcze nigdy na wyższej kondygnacji budowli. Pokonując kolejne stopnie próbował domyślić się, o co mogło chodzić oficerowi.
Pokonał ostatni schodek i rozejrzał się. Wnętrze wyglądało identycznie jak parter. Długi korytarz kończył się wyjściem na balkon, na którym oficer jadł śniadanie z doktorem. Z jednej strony rząd identycznych, zniszczonych drzwi, na przeciwnej ścianie identyczne wyrwy w murze, załatane w identyczny, niechlujny sposób. Piotr był nieco zawiedziony; żadnej odmiany. Poczuł pchnięcie w plecy.
- Rusz dupę, cwelu. –usłyszał głos Pepika i posłusznie ruszył przed siebie. Gdy był już pięć metrów od balkonu poczuł nagle, jak fala ciemności zalewa mu umysł i uniemożliwia rejestrowanie bodźców z otaczającego świata. Krew zagotowała się w żyłach i drażniła ciało od wewnątrz. Zawartość żołądka podeszła pod gardło. Próbował złapać oddech, lecz nie mógł. Zrobił niepewny krok i zatoczył się. Upadł i uderzył głową o podłogę.
- Szefie! – zawołał Pepik i oficer natychmiast zerwał się z krzesła. Zauważył nieprzytomnego Piotra i razem z doktorem podbiegł do niego.
- Co mu jest, Pepik?! Coś ty zrobił?!
- Nic, szefie. Po prostu tak nagle zemdlał.
- Wynieśmy go na balkon! – zakomenderował doktor. Mężczyźni chwycili Piotra za ramiona i przenieśli na świeże powietrze. Tam oficer próbował go ocucić.
- Panie Piotrze, słyszy mnie pan? Panie Piotrze? – Piotr usłyszał głos esbeka i powoli otworzył oczy. Ciągle czuł mdłości. – Co się stało? – Piotr nie odpowiedział. Z trudem podniósł rękę i wskazał palcem na ścianę. – Co? O co panu chodzi?
- Tam – odrzekł z trudem.
- Co? Co tam?
- Tam jest trup. – Wszyscy wlepili wzrok w wyróżniający się odcinek ściany. Patrząc na nierówno ułożone cegły nagle wszystko stało się tak banalnie proste.
- Leć po młot, Pepik.
Po kolejnym uderzeniu cegły posypały się na podłogę. Pepik otarł pot z czoła i spojrzał na znalezisko. Usunął jeszcze kilka cegieł, mocniej pociągnął za wystający łańcuch i ze ściany wypadło ciało. Było przykurzone i szare, jednak zachowało się w zaskakująco dobrym stanie.
- No, no. Nie przypuszczałbym, że po tylu latach będą tak dobrze zachowani.
- Mamy szczęście – rzekł doktor, przyglądający się całej akcji, i podszedł bliżej. Nieboszczyk ubrany był w kaftan bezpieczeństwa i opleciony łańcuchem. Na czole straszyła głęboka dziura po kuli.
- Widzę, że zastosowali niezwykłe środki bezpieczeństwa – powiedział oficer.
- Co?! – zapytał doktor, jakby wybudzony z letargu.
- No Pawłowski i Urłaszow. Łańcuchy, strzał w głowę, zamurowanie.
- A! No tak. Tak. Ale to raczej pośpiech. Nie mieli czasu, żeby wszystko ukartować i pochować jak należy. Tak było szybciej. Po prostu zniknęli… No nic. Nie ma na co czekać. Biorę go od razu na stół. Gdyby któryś z pańskich ludzi pomógł mi go przenieść do mojego namiotu, byłbym bardzo wdzięczny.
- Jasne. Andrzej, weź pomóż doktorowi, a ty Pepik sprawdź wszystkie zamurowane dziury w ścianach. – rozkazał oficer i wrócił na taras, do leżącego tam Piotra.
- I co? – zapytał Piotr.
- Brawo panie Piotrze, znalazł pan jednego z nich. Odszukanie pozostałych to kwestia czasu.
- Czy teraz puścicie mnie i moją córkę?
- Teraz to niech pan odpoczywa, ciągle wygląda pan blado.- Oficer wstał i zapalił papierosa.
Po kilku godzinach Pepik rozkuł wskazane przez oficera miejsca. Znalazł sześć ubranych w kaftany i oplecionych łańcuchami ciał. Wszystkie znajdowały się już w namiocie doktora, który z zapałem przystąpił do pracy i ciął na kawałki pierwszego z nieboszczyków. Piotr ponownie siedział przykuty do kaloryfera w swoim pokoju.
Oficer stał na tarasie i palił papierosa. Podszedł do niego Andrzej.
- Wygląda na to, że się nam udało, szefie.
- Tak, na to wygląda. Jutro jadę do Wrocławia i zadzwonię do Kolarowa. Niech przysyła kasę i się stąd zwijamy. Reszta to już jego sprawa. Jego i tego szalonego doktorka.
- A co z zakładnikiem? –powiedział Andrzej. Esbek spojrzał się podejrzliwie na kolegę.
- Aż tak interesuje cię jego los? Szczerze mówiąc nie wiem. Nie mam pojęcia. Pułkownik podejmuje wszelkie decyzje.
Mężczyźni milczeli przez chwilę wpatrując się w las. Oficer zapalił kolejnego papierosa, a Andrzej oparł się o balustradę i westchnął. Podzielił się swoimi wątpliwościami z przełożonym:
- Jedno mi nie daje spokoju, szefie.
- No?
- Bo przecież ten nasz więzień potrafi odnaleźć każdego trupa w pobliżu.
- No, sam widziałeś jak zareagował na tego w ścianie.
- No właśnie, o to chodzi, szefie. Znalazł tego tutaj, jak pierwszy raz przechodził obok tych cegieł, ale korytarzem na parterze chodził parę razy dziennie i nic, a tam też były te dziury, z których Pepik powyciągał trupy. Dlaczego tam nic nie czuł? Nic nam nie powiedział? – Oficer zmarszczył czoło i zamyślił się.
- Może... - urwał swoją wypowiedź. W jego głowie wszystkie elementy układanki ułożyły się w logiczną całość. Nagle zrozumiał i lodowaty dreszcz przeleciał wzdłuż kręgosłupa. Chwycił swoją broń, leżącą na stoliku i pognał do namiotu doktora. Zdezorientowany Andrzej pobiegł jego śladem.
Doktor ciął właśnie pierwszego z pacjentów. Delikatne, długie cięcie skóry na torsie odsłoniło żebra. Odłożył skalpel i odszukał wśród narzędzi chirurgicznych haki, by odciągnąć płaty mięsa. Gdy pochylił się nad ciałem usłyszał za plecami rumor. Odwrócił się i zamarł. Mężczyzna stojący przed nim jeszcze przed chwilą leżał obok innych trupów. Był blady, wychudzony i pokryty cementowym nalotem. Mrużył oczy. Na czole rysował się wyraźny, okrągły ślad po kuli. Jednak w przeciwieństwie do tego, który leżał na stole, blizna zrosła się. Doktor pożałował, że od razu postanowił zdjąć łańcuchy i kaftany.
Niedoszły nieboszczyk stał w ciszy przez kilka sekund, wpatrując się w doktora, który zastygł w miejscu. Po chwili zawył przeraźliwie. Wysoki, nienaturalny dźwięk zmroził krew w żyłach. Doktor cofnął się instynktownie i wpadł na stół chirurgiczny. Próbując się oprzeć o blat, włożył rękę w otwartą klatkę piersiową.
Gdy pisk ustał, blady mężczyzna zaatakował. Dwoma długimi susami pokonał cały namiot i doskoczył do doktora, który umknął w bok w ostatniej chwili. Szukając jakieś prowizorycznej broni, doktor chwycił za piłę do kości. Gdy mężczyzna zaatakował, zamachnął się na oślep i wbił brzeszczot w dłoń przeciwnika. Bolesny wrzask wypełnił przestrzeń. Ostrze ugrzęzło w ciele, i gdy próbował wyrwać swą broń, zachwiał się i upadł. Napastnik opanował ból i chwycił za rękojeść. Jednym szybkim ruchem wyciągnął piłę z ciała. Skoczył na doktora, przyszpilił do ziemi, i siedząc mu na brzuchu wymierzył cios. Doktor chwycił za wychudzoną rękę przeciwnika i zablokował atak. Przez chwilę siłowali się na ziemi; mężczyźnie brakowało sił, by przełamać gardę swojej ofiary, toteż nachylił się i zacisnął zęby na uchu rywala. Doktor wierzgał głową na wszystkie strony, jednak bez skutku. Po chwili poczuł oszałamiający ból po lewej stronie twarzy. Przeciwnik trzymał w ustach jego małżowinę, a brodę miał pokrytą krwią. Zszokowany doktor zwolnił uchwyt i przyłożył dłonie do twarzy. Jego niedoszły pacjent tylko na to czekał. Przeciągnął piłą po żuchwie doktora. Ostrze przecięło policzki i poraniło dziąsła. Kolejne cięcie, wymierzone w to samo miejsce, wyłamało kilka zębów i okaleczyło język, który został odcięty wraz z następnym uderzeniem. Następne ciosy spadały na twarz bezbronnej, skazanej na śmierć ofiary. Brzeszczot pozbawił doktora powiek i przeciął mu oczy, powodując straszny ból. Żył jeszcze i próbował bezskutecznie zasłaniać się dłońmi, gdy niedoszły nieboszczyk oddzielił szczękę od reszty ciała.
Oficer wpadł zziajany do namiotu doktora. Zobaczył nieznajomego, nagiego mężczyznę, klęczącego w kałuży krwi; trzymał w ręku ludzką żuchwę. Obok leżało ciało, które w miejscu twarzy miało nierozpoznawalną, czerwoną breję. Tylko po białym kitlu poznał, iż to doktor.
Wyciągnął pistolet i oddał kilka strzałów, które odrzuciły mężczyznę. Zaraz potem wstał jednak na nogi. Oficer zrozumiał, iż to bez sensu. Rozpędził się i kopnął z całej siły w twarz. Pokryty krwią człowiek ponownie upadł i poczuł na jak grad ciosów spada na jego twarz, wybijając przednie zęby. Esbek szaleńczo katował mordercę doktora, i nie zauważył, że za jego plecami odzyskują przytomność kolejni pacjenci Pawłowskiego i Urłaszowa. Nagle poczuł na kręgosłupie uderzenie łańcucha i zwalił się na kolana. Ktoś stojący za nim oplótł mu łańcuch wokół szyi i pociągnął. Bezskutecznie próbował złapać oddech. Mężczyzna, którego wcześniej bił, wstał i rozwścieczony chwycił za skalpel. Wbił go w brzuch oficera, na wysokości wątroby i ciął w poprzek, a następnie prostopadle do pierwszego cięcia. Włożył dłoń w otwarte ciało i zacisnął ją na przypadkowym organie. Ze złością pociągnął z całej siły i wyrwał kawałek jelita. Oficer stracił przytomność, a po chwili przestał oddychać.
Andrzej truchtem zbliżał się do wysokiego namiotu, nie wiedząc, co tak wystraszyło oficera. Gdy usłyszał strzały przyspieszył. Nagle z wejścia do kwatery doktora wyszła czwórka nagich mężczyzn. Jeden z nich był umorusany cały we krwi. Strach przeszył Andrzeja. Wyciągnął broń i wycelował w zbliżającą się grupę.
- Kim wy do cholery jesteście?! Stójcie! – nieznajomi nie zareagowali. –Stójcie! – powtórzył Andrzej i zrozumiał, kto zbliża się w jego kierunku. Wystrzelił i trafił jednego w policzek. Pozostała trójka rzuciła się na niego. Zaczął się cofać i strzelać jednocześnie, jednak kule nie robiły na mężczyznach wielkiego wrażenia. Po trafieniu upadali i zaraz wstawali. Gdy zrozumiał, iż walka jest bezcelowa odwrócił się i zaczął uciekać, lecz było już za późno. Dopadli go i przewrócili na trawę. Leżał na brzuchu i czuł jak napastnicy wgryzają się w jego ciało. Zęby zatapiały się w ramionach i udach. Kolejne kawałki jego członków były odgryzane. Wrzeszczał szalenie i tracił palce, płaty skóry, mięśnie i ścięgna. Wreszcie kolejny gryz spadł na okolice kręgosłupa, kończąc jego męki.
Pepik skończył swoją robotę i oparł wielki młot o ścianę. Usiadł przy prowizorycznym stoliku ze skrzynki w swoim pokoju i wyciągnął flaszkę. Pił wódkę, zagryzając ogórkami i zapominając o otaczającym świecie. Gdy był już pijany usłyszał pierwsze wystrzały. Wybełkotał coś niezrozumiale i próbował wstać, jednak zatoczył się i upadł. Ponownie zaczął bełkotać. Kolejne strzały. Chciał się podnieść, jednak nie dał rady. Gdy zalany krwią mężczyzna wszedł do pomieszczenia Pepik nie rozpoznał go, myśląc, iż to oficer. Zdziwił się, gdy zobaczył, że gość sięga po młot. Poczuł się jeszcze bardziej zaskoczony, gdy gość podniósł młot ponad głowę. Wielki kawał żelaza spadł w następnej chwili na prawe kolano Pepika. Zawył z bólu i chwycił się za nogę. Kolejny ciosy spadły na głowę, miażdżąc czaszkę i uwalniając mózg, którego kawałki wypłynęły na podłogę.
Piotr siedział jak zawsze przykuty do kaloryfera. Myśli krążyły wokół córki, którą kochał nad życie. Błagał Boga, by oficer spełnił obietnicę i uwolnił jego oraz córkę. Zaniepokoił się gdy usłyszał huk wystrzału i dziwne, niezrozumiałe dźwięki. Wysokie, nienaturalne wycie w oddali wywoływało strach. Rozległy się kolejne strzały. W ciągu kilku następnych minut nie słyszał nic. Nasłuchiwał w napięciu. W pokoju obok rozległ się trzask i krzyk Pepika. Kolejne trzaski pozostały już bez odzewu; Pepik zamilkł. Piotr pogrążył się w niespokojnej modlitwie. Na korytarzu rozległy się ciche, spokojne kroki. W drzwiach pojawił się nieznajomy, nagi mężczyzna. W ręce trzymał wielki, zakrwawiony młot. Spojrzał na Piotra i wszedł do środka.
"Dwór z niespodzianką" [horror, elementy gore]
1
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 15:13 przez cicik, łącznie zmieniany 1 raz.