Grota Smoka [fantasy]

1
Fir i Sylv szli po omacku przez ciemny korytarz. Ściany jaskini były niekiedy gładkie jak tafla wody, ale po chwili stawały się ostre jak szczyty gór. Przed dłonią uciekały pająki i inne stworzenia, którym ciemność i dym unoszący się w powietrzu nie przeszkadzały.
- Mam dosyć tego miejsca! - oznajmił Sylv, kiedy spod jego dłoni uciekł kolejny włochaty pajęczak .
- Ubijmy tego cholernego smoka i wynośmy się stąd jak najszybciej!
- Nie tylko ty chcesz mieć to za sobą. Cóż, zaszliśmy tak daleko to teraz już nie wrócimy. Ruszmy się. Tylko się nie zabij. - odpowiedział mu Fir cichszym głosem. Przyśpieszył kroku, dalej zważając żeby się nie potknąć.
Trzymając się ściany, zagłębiali się coraz bardziej w nieprzeniknioną ciemność. Szli i szli,
a każdy krok przybliżał ich do celu. Lub może właśnie oddalał. Mimo wszystko, coraz odważniej stawiali kroki, maszerowali szybciej i sprawniej. Pomimo ohydnego smrodu, który unosił się
w powietrzu i dymu szczypiącego w oczy szli w niezmienianym tempie przez długi czas.
- Niech to! - krzyknął Sylv. Fir automatycznie obrócił się i wbił wzrok w owijającą ich chmurę pyłu.
- Mówiłem żebyś uważał! - rzekł z dezaprobatą. - Co Ci się stało?
- Chyba rozciąłem sobie głowę o stalaktyt. - odpowiedział Sylv, sięgając ręką do rany.
- Leci ci krew? - zapytał.
- Jak bym mógł coś zobaczyć, to bym ci powiedział. - odpowiedział mu Sylv z złością.
- Na twoje szczęście przeżyje.
Po krótkiej chwili podłoże stawało się już niemal całkowicie proste, a powietrze cieplejsze. Gdzieś w oddali słychać było ciche syczenie i bulgotanie które z każdym krokiem narastało.
- Jak myślisz, co to może być? - zapytał Fir.
- Smok i góra złota? - odpowiedział Sylv ze zniechęceniem.
- Raczej nie. Smok nie syczy. Chodź! - Wojownik ponaglił towarzysza i zmusił swoje mięśnie do kolejnego wzmożonego wysiłku.
- Mówisz, że nie syczy? Przecież smoki to przerośnięte węże, którym bogowie zapomnieli uciąć łap! - rzucił obojętnie Sylv.
- Może i masz rację, ale nie czas o tym myśleć. - szepnął mu w odpowiedzi Wojownik.
Po kilku krokach Fir dostrzegł światło na końcu korytarza. Musiał zmrużyć oczy żeby przyzwyczaić
je do nowego widoku. Po kilku dniach pełzania po ciemnych zakamarkach jaskini wydawało się to niemal graniczyć z cudem.
- Czy to światło? - Sylv także próbował przyzwyczaić oczy, jednak jemu udało się to
z łatwością.
- Wszystko wskazuje na to, że owszem.
Teraz oboje zwolnili tempo i szli równym krokiem, trzymając się ścian. Korytarz prowadził
w górę, a podłoga stawała się coraz gładsza, co utrudniało wspinaczkę. Kiedy wreszcie dotarli do końca ich oczom ukazał się przerażający widok. Przed nimi znajdował się skrawek lądu, po którym stąpały Atronachy Ognia, a otoczony był rzeką lawy. W lawie pływały ogniste węże. Powietrze zanieczyszczone było przez oddechy zmutowanych nietoperzy. Były to tak zwane gargulce. Ich skrzydła, większe od nich samych, trzepotały w powietrzu, wywołując burzę kurzu i pyłu. Daleko, zza tym koszmarem znajdowały się schody prowadzące w dół. Strome, wykute zapewne przez jakiegoś kamieniarza.
- Skąd tu schody? - szepnął Sylv.
- Nie schodami się teraz martwię. Myśl jak się przez to COŚ przedrzeć. - odpowiedział Fir z lekkim zamyśleniem.
- Nie mam pojęcia. - odrzekł mu z rezygnacją.
Schylili się, żeby żaden z tych monstrów ich nie wypatrzył, i klęczeli jeszcze chwilę w zamyśleniu, aż Fir wreszcie powiedział:
- Bez walki się nie obejdzie!
Stanął i chwycił swój dwuręczny miecz, który nosił na plecach i ze świstem stali wyciągnął go zza przewiązanego przez ramię pasa. Zrobił krok do przodu i stanął w półcieniu. Jego matowa obsydianowa zbroja pochłonęła całe światło, za to długie ostrze zabłysnęło.
- Jesteś ze mną? - zapytał się Sylva.
- Jestem! - odpowiedział i wyprostował się, sięgając po swój długi miecz. Wyciągnął go bezszelestnie i stanął koło swojego przyjaciela.
Z wyciągniętym orężem i z gotowością ruszyli do walki. Wyszli naprzeciw wrogowi i gdy tylko monstra ich zobaczyły, rzuciły się na nich.
- Ja zajmę się atronachami! Ty weź gargulce! - krzyknął Fir i rzucił się na nadciągające dwumetrowe żywiołaki ognia.
Skóra ich to zastygła magma, a spoiwo, które ją trzymało to nic innego niż lawa.
Pierwszy z atronachów był już o włos od twarzy Fira, jednak ten w ułamku sekundy zamachnął się swoim zaklętym mieczem i skrócił potwora o płonącą głowę. Następnie kucnął i zamachnął się jeszcze bardziej w stronę nóg potwora. Ten, pozbawiony głowy i dolnych kończyn, runął na ziemię, wpadł do lawy i utonął. Kolejny skończył podobnie.
Kiedy ostatni runął na ziemię wydawałoby się że to już koniec. Ku przerażeniu Fira, z lawy zaczęło wychodzić kolejne kilka nowych żywiołaków.
- Co jest? - rzucił Sylv, który odpychając gargulca odwrócił się w stronę przyjaciela.
- Uważam, że oni wcale nie giną w tej lawie! - odpowiedział Fir.
- Jak to nie? To co robią? - zapytał Sylv, odcinając skrzydło gargulcowi, a następnie przecinając go na pół.
- Raczej się regenerują, odradzają, coś w tym rodzaju. Przecież ogień to ich środowisko naturalne!
- Obawiam się, że masz rację! - odpowiedział mu Sylv, a w jego głosie dało się słyszeć
nutkę przerażenia, które towarzyszyło mu przez dłuższy okres wędrówki.
Fir skupił się już tylko na walce i przywołał nieco leczniczej magii, aby choć trochu zregenerować swoje siły. Spojrzał przed siebie i ujrzał potężne, ociekające jeszcze lawą atronachy, które stanęły naprzeciw wojownika. Ten jednak, po ukończeniu szkółki rycerskiej, wiedział, że musi wytrzymać na polu bitwy do ostatniego wroga. Dźwignął swoje ostrze i oparł je na ramieniu. Obejrzał się za siebie i dostrzegł miecz przecinający ostatniego gargulca. Za nim wyszedł Sylv z włosami ubarwionymi na czerwono od krwi i z lekko przeciętym lewym ramieniem. Zbliżył się do swojego towarzysza, i patrząc na powoli zbliżających się żywiołaków ognia, powiedział:
- Jest ich zbyt dużo. Musimy się przez nich przedrzeć, inaczej jesteśmy zgubieni!
Wojownik spojrzał na niego i odpowiedział:
- Masz rację, tylko jak tu się przedrzeć? - rzucił okiem na rzekę i dodał - Spójrz, ciągle ich przybywa! Jeśli chcemy się stąd wydostać, musimy się pośpieszyć!
- Owszem, mój przyjacielu. Jestem pewien, że wspólnymi siłami damy radę! - podsumował Sylv. Kiwnął głową w stronę Fira, co oznaczało przygotowanie do kolejnego starcia.
Oboje się wyprostowali i stanęli twarzą w twarz z atronachami. Potwory rzuciły się na nich, a oni, siekając, pchając i wykorzystując wszystkie znane im rodzaje władania mieczem, walczyli dzielnie. Monstra padały na ziemię, jeden po drugim. Jednak na ich miejsce pojawiały się coraz to nowsze. Od schodów dzieliło wojowników już tylko parę kroków.
- Idź, ja ich chwilę zajmę! - krzyknął Fir.
I Sylv zrobił jak kazał. Przeciął ostatniego żywiołaka i zbiegł po schodach w dół . Znalazł się w ciasnym tunelu oświetlanym przez wąskie strumyczki lawy, raz łączące się w grubsze koryta lawy, żeby potem rozłączyć się na tysiące innych. Nim zdążył się obrócić, tuż za nim znalazł się wojownik, wymachujący swoim wielkim ostrzem i krzyczący:
- Uciekaj!
Za nim pełzły ogniste węże. Posuwały się z niebywałą prędkością, zostawiając po sobie wypalone zygzaki. Jeden z nich rzucił się już w stronę oniemiałego mężczyzny. Nim zdążył zamachnąć się mieczem,
wąż był już kilka cali od niego. Sylv zobaczył tylko otwierającą się małą paszczę i dwa długie zęby, z których obficie lała się lawa. Zamknął oczy, zaczął żałować, że w ogóle zgodził się na tę wyprawę. Siedziałby sobie teraz wygodnie w domku, popijając jakiś trunek. A tak, jego życie zakończy się tutaj, w najdalszym miejscu na całej wyspie Gosten. Zanim jednak skończył rozmyślać, poczuł szarpnięcie za ramię. Otworzył oczy
i z przerażeniem uznał, że węże się potroiły. Zobaczył klingę siekającą gady i jego ramieniem wstrząsnęło jeszcze mocniejsze szarpnięcie. Wrócił do rzeczywistości i obrócił się błyskawicznie. Koło niego stał Fir, który ostatkami sił wymachiwał ostrzem. Sylv zaczął biec w głąb tunelu, a za nim dyszący Fir i stado węży.
Po kilku krokach Sylv dostrzegł niepokojące zjawisko. Otóż lawa spływała strużkami w dół, tworząc malutkie wodospady. Z żołądkiem w gardle spojrzał na Fira, który właśnie wybiegł zza zakrętu. Właśnie
w tym momencie przyśpieszył i biegłby dalej, gdyby nie zatrzymał go przyjaciel.
- Co robisz?! Musimy zabierać się stąd jak najszybciej! - krzyknął oburzony.
- Uspokój się i spójrz! Tam nic nie ma, lawa spływa na dół! Jesteśmy zgubieni! - Fir spojrzał w dół i ujrzał to samo, co jego towarzysz, niestety,cienkie strużki lawy nie rozświetlały za bardzo rzekomej przepaści.
- Spróbuję to rozjaśnić! Musisz mnie osłaniać! - powiedział i zabrał się do tworzenia kuli świetlnej. Sięgnął umysłem do głębi samego siebie. Dostrzegł w tam coś podobnego do kulki śniegowej. Podszedł do niej i podniósł ją w ręce. Wyobraził sobie świecącą kulę wielkości kuli armatniej. Kulka zaczęła świecić coraz jaśniej, rosnąć w siłę i potęgę. Chwilę potem na jego dłoni ukazała się świecąca kula. Wyobraził sobie jeszcze powiew wiatru i posłał kulę przed siebie. Leciała ona prosto, w równej linii, rozświetlając wnętrze jaskini. Ukazał im się wąski most, wyrzeźbiony w litej skale, który prowadził do wejścia w kolejny tunel. Kula zawisła mniej więcej w połowie mostu, lecz zaczynała powoli blednąc, tracąc siłę. Pierwszy wbiegł Fir, a gdy tylko się ruszył, wbiegł za nim Sylv. Most był na tyle wąski, że oboje musieli stawiać kroki uważnie, przestępując z nogi na nogę.
Droga przez most nie trwała długo. Krótko po tym, jak znaleźli się po drugiej stronie, kula świetlna zmieniła się w iskierkę i wybuchła. Nagle w ciemnościach pojawiły się pełznące pomarańczowe zygzaki. Fir bez namysłu zamachnął się potężnie, aż ostrze znalazło się milimetr
od jego karku i przeciął most w najcieńszym miejscu. Wymagało to wielkiej siły i poświęcenia, gdyż ostrze nieco się wyszczerbiło. Jednak elerańska stal z której wykuto miecz nie szczerbiła się za szybko.
- Wyszczerbiłeś Łzę! - krzyknął Sylv.
- Ten miecz wygląda lepiej od ciebie! - dpowiedział mu Fir - Nic mu nie będzie.
- Po co to zrobiłeś? - zapytał z przerażeniem Sylv patrząc jak węże spadają z mostu.
Fir spojrzał w to samo miejsce i powiedział krótko:
- Już masz odpowiedź. - I zniknął za zakrętem w tunelu.
Kiedy ostatni z ognistych węży spadł w przepaść, Sylv ruszył się wreszcie z miejsca i z lekkim przerażeniem krzyknął za Fir'em:
- Nie będziemy mieli jak wrócić!
- A kto tu mówi o wracaniu?
Przerażenie Sylv'a wzrastało. Kilka metrów dalej znów zaczął wyrażać swoje niezadowolenie z obecnej sytuacji:
- Ciekawe jak pokonamy smoka, skoro nie mamy co jeść. A co za tym idzie? Jesteśmy słabi, głodni i niewyspani!
- Nie bój się! Jak smok cię zobaczy, od razu zdechnie! Co ty na to?
- Pff! Mam lepszy sposób! Niech Cię zje i udławi się twoim mieczem!
- Nie, nie, nie, lepiej ty będziesz smakował! Taki napakowany, tłuściutki. Mmm, sama słodycz! - powiedział Fir - Tak a propos, nie chcę cię straszyć, ale smoki lubią takie kąski.
- Mówiłem ci już, że Cię nienawidzę?
Fir tylko się uśmiechnął w odpowiedzi.
Tunel wił się w nieskończoność, zwijał się jak wąż, czasami prowadził kilkanaście kroków prosto, to w górę, to w dół.
Taka przeprawa zajęła Firowi i Sylvowi cały dzień, aż w końcu, po kilku dniach błądzenia
po ciemnych zakamarkach góry zwanej Białym Kłem, po potyczkach z różnymi wrogami, znaleźli się przed celem. Tam, gdzie kończył się tunel, w bocznej ścianie znajdowała się dość duża wyrwa.
Za nią rozpościerała się ogromna sala z litej skały, ogromna niczym tereny najstarszych lasów
na wyspie. Po jej bokach znajdowały się wejścia. Po północnej stronie był wielki łuk, w dodatku złoty. Na wschodzie były ogromne, otwarte podwoje. Zachód i południe były to niskie łuki zbudowane bodajże z kamiennych cegieł. Z małego otworu w sklepieniu padało światło dnia.
Fir ostrożnie wyszedł z południowego wejścia. Jego kroki odbijały się echem
po kamiennej posadzce. Za nim, jeszcze wolniej, wszedł Sylv z mieczem w pogotowiu. Rozglądali się, bacznie badając każdy skrawek sali.
Nagle, ze złotego wejścia, wyszedł wysoki mężczyzna. Jednak nie był to zwykły człowiek. Ubrany był w szarą szatę, kończącą się kilka centymetrów nad podłogą. Srebrne naramienniki zdobiły jego ramiona i przedramiona. W pasie przewiązaną miał czarną długą szarfę. Wraz z mroku, który ciągnął się za nim mozolnie, wyszły za nim jego czarne jak smoła skrzydła, długie, żeby nie powiedzieć ogromne!Podobnie jak Fir, na plecach miał zawieszony ogromny miecz a twarz ukrytą pod kapturem. Wyprostował skrzydła, przecinając nimi powietrze i wywołując falę podmuchu. Stali chwilę w milczeniu i spokoju, aż w końcu przemówił Sylv:
- Spodziewaliśmy się smoka, a nie anioła.
- Smoka, powiadasz? - odpowiedział nieznajomy. Jego głos brzmiał jak tłuczone szkło.
- Gadaj, co zrobiłeś ze smokiem! - krzyknął Sylv.
Nieznajomy nie odpowiedział, tylko rozłożył dłonie i zaczął się śmiać, a śmiech jego rozszedł się jak echo. Niemal od razu jego ręce zajęły się żywym ogniem, który piął się coraz wyżej, aż całe ciało zaczęło płonąć. Następnie cały zaczął jaśnieć, coraz bardziej i bardziej, dopóki nie eksplodował. Oślepiający błysk oświetlił całą jaskinię. Sekundę, nawet nie całą, później oczom wojowników ukazała się ogromna bestia. Miała całe ciało pokryte czarnymi łuskami, ułożonymi równo od pyska, aż po masywny ogon. Dwa ogromne skrzydła wyrastały mu z tułowia. Smok ryknął, a jego pysk pełen był ostrych jak igła zębów.
Fir chwycił za ostrze i podparł się na nim, mierząc wzrokiem bestię. Spojrzał na Sylva, który z przerażeniem spoglądał na gada.
- To teraz się zacznie zabawa! - rzucił i szturchnął swojego przyjaciela. Ten dopiero
po chwili zorientował się, że Fir czeka już na rozpoczęcie bitwy.
Smok nie ruszył się z miejsca, tylko wypuścił olbrzymią kulę ognistą z pyska, która powędrowała w stronę wojowników. Sylv skoczył za Fira, a ten, używając swoich magicznych zdolności, utworzył elektryczną barierę ochronną. Smokowi to się nie spodobało i posłał kolejny pocisk. Na sam koniec zatrzepotał masywnymi skrzydłami, tworząc mocny podmuch powietrza. Jednak nawet on nie wyprowadził wojowników z równowagi. Fir utworzył małą kulę naładowaną elektrycznością i cisnął nią w stronę bestii. Ta wleciała bez problemu do pyska smoka, wybuchając gdzieś w okolicach gardzieli. Cała szyja, pysk i część tułowia została porażona prądem. Widać było, że zabolało to smoczysko. Rozzłoszczona bestia zaczęła ciskać coraz to mocniejszymi kulami, potem wypuściła z pyska strumień ognia. Fir, dalej blokując wszystkie ataki, krzyknął do swojego towarzysza:
- Musimy się rozdzielić! Biegnij do tego wyjścia na lewo! Będę Cię osłaniać!
I Sylv zrobił, jak mu kazał. Zaraz po tym, jak strumień ognia się skończył, zaczął biec ile sił
w nogach. Przebiegł bez problemów i wbiegł w bezkresną ciemność. Następnie Fir zdecydował się na ofensywę. Wciąż chroniony przez barierę, szedł powoli do przodu, zbliżając się ku swojemu celowi. W ułamku sekundy smok rzucił się na wojownika z zamiarem pożarcia go. Ten jednak ochronił całe swoje ciało i kiedy znalazł się w paszczy gada, zaczął ciąć i siekać swoim mieczem, przecinając mięśnie i inne wrażliwe części paszczy. Powtarzał to wielokrotnie, aż w końcu smok zaczął na nowo puszczać strumienie ognia. Fir bronił się dzielnie, jednak przegrał z o wiele większym od siebie wrogiem. Bestia zacisnęła swoją paszczę, połykając go w całości.
Niemal natychmiast z zachodniego wyjścia wybiegł z krzykiem Sylv uzbrojony w nowy oręż. W dłoni dzierżył długi miecz wykuty z czarnego metalu. Dobiegł do wielkiego gada i wbił
mu w podbrzusze miecz, przecinając mu brzuch. Smok ryknął z bólu tak donośnie, że aż zatrzęsły
się ściany. W tym samym momencie szyję smoka przecięło ostrze Fira. Bestia nareszcie
się przewróciła, jednak dalej żyła. Zaczęła miotać się po posadzce, machając ogonem od ściany
do ściany. Ostateczny cios wyszedł od strony Sylva, który podszedł do pyska i wbił w niego swój miecz. Gad wydał z siebie ostatnie dźwięki i rozpłynął się w powietrzu. Po prostu.
W miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się szyja potwora, leżał przemęczony Fir, blady, spocony i bez ani cienia życia. Sylv klęknął nad nim, chwycił go i dźwignął na kolana. Zaczął odmawiać modlitwę do wszystkich bogów, którzy tylko przyszli mu do głowy. Po wielu modlitwach bogowie go wysłuchali i wysłali na ziemię jednego z najwyższych Archaniołów, jednak jego wizyta była bardzo krótka.
- Wzywałeś mnie i oto jestem! Widzę, że pokonaliście Zło, któremu inni bali się stawić czoła. Stoczyliście bitwę i wygraliście ją. Uratowaliście życie wielu istnień. Ja i wszyscy w Niebiosach jesteśmy wam wdzięczni. Teraz muszę już odejść. Spotkamy się kiedyś! - powiedział i zaczął znikać, lecz w tym momencie odezwał się Sylv:
- Kim jesteś i kim był ten anioł, z którym przyszło nam walczyć? - Zwą mnie Efferes, jestem jednym z Rycerzy Niebios. A ten, z którym walczyliście, to tak zwany Qierrf. Sługa Siewcy Zła, najwyższego z upadłych aniołów. Był on jednym z aniołów, lecz przez swoją pychę został strącony. Poprzysiągł zemsty na Niebiosach, jednak zamiast mścić się na nas, obrał sobie za cel niewinnych ludzi. odpowiedział mu anioł głosem pełnym złości, szczególnie przy wymawianiu ostatniego zdania.
- Teraz już go nie ma, nie będzie już siał zła i spustoszenia na ziemi!
-Nie wiadomo, Siewca posiada nieograniczoną moc i jest zdolny do wszystkiego! Teraz zapewne dowiedział się już o wydarzeniu, które tutaj zaszło! Miejcie się na baczności! - Archanioł popatrzył jeszcze raz na wojowników, po czym dodał. - Niech światło was prowadzi, a będziecie błogosławieni! Zostawiam was, reszta waszego losu leży
w waszych rękach!
- Ale... - zdążył wypowiedzieć Sylv zanim Efferes zniknął, a on stracił przytomność.
Obudził się w tym samym miejscu, w ciemnej, zimnej grocie. Pierwsza rzecz, która przykuła jego uwagę to zniknięcie Fira. Skoczył na równe nogi i zaczął się rozglądać, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie czuje się zmęczony ani wyczerpany. Nagle z północnego wyjścia wyleciała biała kula, a za nią wybiegł wysoki mężczyzna, o tęgiej postawie, ubrany w podziu-rawioną czarną zbroję. Zwolnił kroku i zrzucił wór wypchany po brzegi złotem, klejnotami
i szlachetnymi kamieniami. Sylv patrzył na wysypujące się bogactwo, to na Fira, to znowu na worek. Stał oniemiały, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
- Hej? Żyjesz? - zapytał żartobliwie. - Patrz co znalazłem! - Wskazał obiema rękami worek. Opłacało się tu przyjść, prawda? - Uśmiechnął się do swojego przyjaciela i klasnął w dłonie.
Sylv aż podskoczył i zdołał wypowiedzieć tylko:
- Nie wierzę....
- Chodź, pokażę ci! Chodź, no chodź! - krzyknął Fir do wciąż oniemiałego Sylva. Ten ruszył się z miejsca i zaczął iść za Firem, chwilę jeszcze patrząc na wór złota, a potem na zbitą ciemność, która zalęgła w kątach sali. Rzucił okiem na wyjście po lewej i prawej stronie.
- Ciekawe dokąd prowadzą te wyjścia? - zapytał Sylv.
- Za nimi jest tylko przepaść. - odpowiedział mu spokojnie Fir. Wiedział, że nie spodoba
to się przyjacielowi.
- Obydwoma? - rzucił z niedowierzaniem Sylv.
- Tak. Tylko z tą różnicą, że po lewej stronie leży szkielet paladyna.
Sylv poczuł jak wnętrzności się w nim gotują, zaczął myśleć gorączkowo, aż w końcu zdołał zapytać:
- Więc, jak stąd wyjdziemy? Zapomniałeś, że zniszczyłeś most? - W jego głosie słychać było roztargnienie, mimo tego, że starał się powiedzieć to jak najspokojniej.
- Nie martw się, znalazłem to! - odpowiedział mu Fir i wyciągnął kwadratową kostkę, całą srebrzysto białą, migoczącą światłem. Złożył ją w ręce przyjaciela, a ta od razu stała się szara jak zwykły kamień.
- Co się stało? - zapytał Sylv.
- Nie wiem. - odpowiedział Fir i zatrzymał się na chwilę. Wyciągnął dłoń i chwycił kostkę.
W jego dłoni znów pojaśniała i rozbłysła żywym światłem. Zaczęła lekko pulsować, coraz bardziej świeciła, aż w końcu Fir ujrzał jedyną osadę w górach, Kudehag, miasto krasnoludów. Czuł to miejsce coraz bardziej namacalnie, jakby tam był, albo zaraz miał się tam znaleźć. Upuścił kostkę
i poczuł szarpnięcie, potem lekkie zakołysanie, a gdy otworzył oczy stał nadal
w grocie smoka. Spostrzegł, że Sylv przygląda mu się nieco zmieszany.
- Już chyba wiem, jak stąd wyjdziemy - powiedział i oddał artefakt w ręce Sylva - U ciebie będzie bezpieczniejszy!
Ruszył bez słowa i wszedł w złote wyjście, przywołał kulę świetlną i rozświetlił wnętrze.
Kilka jardów dalej światło zaczęło odbijać się od tysięcy monet, złotych przedmiotów i wielu innych cennych przedmiotów. Gdzieniegdzie leżały duże worki, wypchane wszystkim, co się dało. Pomieszczenie, w którym to wszystko się znajdowało, nie zachęcało do wejścia. Z góry zwisało tysiące stalaktytów, po ścianach pełzały duże pająki wijące swoje sieci, a nieco dalej, za górą złota, znajdowała się olbrzymia wyrwa w podłożu kilkanaście jardów w dół. Uwagę Sylva przykuła skrzynia leżąca po drugiej stronie góry monet. Podszedł do niej i uklęknął. Nie była zamknięta na zamek, a jej wieko zdobiło godło Rodziny Królewskiej. Był to złoty dąb w czerwonym kole ze złotą otoczką.
Podczas gdy Fir zabrał się za pakowanie złota, Sylv zaczął przeszukiwać wnętrze skrzyni. Same zwoje dokumentów, niektóre stare i pomarszczone, niektóre nieco młodsze. Jednak pośród tych wszystkich bezużytecznych zwojów znalazł się jeden starannie zwinięty i zapieczętowany. Sylv wziął go do ręki i zawahał się przez chwilę. Nie wiedział, czy może złamać pieczęć. „ Przecież jestem kilkatysięcy jardów od króla, na pewno się nie dowie. Zresztą,
co mi tam.”. Wygiął zwój i złamał pieczęć, a potem rozwinął i zaczął czytać:
„Drogi Przyjacielu! Nie widzieliśmy się od dawna, od bardzo, bardzo dawna. Mam jednak nadzieję, że to czytasz. Ostatnio odkryłem coś niepokojącego. Otóż podczas poszukiwania starych archiwów natknąłem się na bardzo stary dokument, wskazujący na błędne wyznaczenie Inefera jako Króla. Co więcej, poprzedni król, świętej pamięci Afard, miał syna imieniem Ginrd i to on jest prawowitym dziedzicem tronu. Niestety, zaraz po objęciu władzy przez dynastię Hari został on wygnany aż za Wielkie Morze. Nie wiem, co począć...” Reszta tekstu zalana była przez plamy atramentu, jedyne co dało się odczytać to podpis: „Ojciec zakonny, Emeralisz.”Sylv przeczytał ten tekst kilka razy, nie mogąc w to uwierzyć. Postanowił jednak zatrzymać to na razie dla siebie. Schował zwój pod zbroję i pomógł Firowi pakować złoto. Z opróżnioną grotą i ogromnym bogactwem Fir użył kostki do teleportacji. W Kudehag Sylv chwilowo zapomniał o liście i cieszył się ogromnym bogactwem jakie mu przypadło. Na koniec zapytał się Fira, co będzie teraz robił. Ten odpowiedział mu z uśmiechem: „Będę żył jak król, a może nawet lepiej.” Potem, już za granicami miasta, każdy poszedł w swoją stronę.
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:57 przez cuse, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Ogólnie opowiadanie nie jest niczym nadzwyczajnym, ale uważam że jest lepsze niż twój ostatni tekst. Więc nie pozostaje ci nic innego, jak ćwiczyć dalej pisanie, i oczywiście dużo czytać. :)

A oto błędy które wyłapałem.
- Mam dosyć tego miejsca! - oznajmił Sylv, kiedy spod jego dłoni uciekł kolejny włochaty pajęczak .
- Ubijmy tego cholernego smoka i wynośmy się stąd jak najszybciej!
Niepotrzebny enter, i spacja przed kropką. Powinno być:

- Mam dosyć tego miejsca! - oznajmił Sylv, kiedy spod jego dłoni uciekł kolejny włochaty pajęczak. - Ubijmy tego cholernego smoka i wynośmy się stąd jak najszybciej!
- Niech to! - krzyknął Sylv. Fir automatycznie obrócił się i wbił wzrok w owijającą ich chmurę pyłu.
- Mówiłem żebyś uważał! - rzekł z dezaprobatą. - Co Ci się stało?
- Chyba rozciąłem sobie głowę o stalaktyt. - odpowiedział Sylv, sięgając ręką do rany.
- Leci ci krew? - zapytał.
- Jak bym mógł coś zobaczyć, to bym ci powiedział. - odpowiedział mu Sylv z złością.
- Na twoje szczęście przeżyje.
Przeżyję.

W ostatniej wypowiedzi również zbędny enter.

Dotknął rany, więc raczej powinien wiedzieć, czy krwawi.

I trochę za często powtarzasz imiona bohaterów.
- Mówisz, że nie syczy? Przecież smoki to przerośnięte węże, którym bogowie zapomnieli uciąć łap! - rzucił obojętnie Sylv.
Wykrzyknik zaprzecza temu, że wypowiedział to zdanie obojętnie.
Po kilku krokach Fir dostrzegł światło na końcu korytarza. Musiał zmrużyć oczy żeby przyzwyczaić
je do nowego widoku. Po kilku dniach pełzania po ciemnych zakamarkach jaskini wydawało się to niemal graniczyć z cudem.
- Czy to światło? - Sylv także próbował przyzwyczaić oczy, jednak jemu udało się to
z łatwością.
- Wszystko wskazuje na to, że owszem.
Światło raczej łatwo rozpoznać, tym bardziej jeśli jest oślepiające.
Teraz oboje zwolnili tempo i szli równym krokiem, trzymając się ścian. Korytarz prowadził
w górę, a podłoga stawała się coraz gładsza, co utrudniało wspinaczkę.
Obaj.

Jeśli jest to naturalny korytarz, świadczą o tym stalagmity, to raczej nie powinno w nim być podłogi. :) Bardziej pasowałoby chyba podłoże.
Kiedy ostatni runął na ziemię wydawałoby się że to już koniec. Ku przerażeniu Fira, z lawy zaczęło wychodzić kolejne kilka nowych żywiołaków.
- Co jest? - rzucił Sylv, który odpychając gargulca odwrócił się w stronę przyjaciela.
- Uważam, że oni wcale nie giną w tej lawie! - odpowiedział Fir.
- Jak to nie? To co robią? - zapytał Sylv, odcinając skrzydło gargulcowi, a następnie przecinając go na pół.
Ten fragment mnie rozbawił, a nie jestem pewien czy miałeś taki zamiar, pisząc opowiadanie.
Za nim wyszedł Sylv z włosami ubarwionymi na czerwono od krwi i z lekko przeciętym lewym ramieniem.
Rozciętym, a nie przeciętym. Jeśli byłoby przecięte to na pół, a to nie jest lekko.
Zbliżył się do swojego towarzysza, i patrząc na powoli zbliżających się żywiołaków ognia, powiedział:
Powtórzenie.
Oboje się wyprostowali i stanęli twarzą w twarz z atronachami.
Obaj.
Znalazł się w ciasnym tunelu oświetlanym przez wąskie strumyczki lawy, raz łączące się w grubsze koryta lawy, żeby potem rozłączyć się na tysiące innych.
Niepotrzebne drugie słowo "lawy".
- Spróbuję to rozjaśnić! Musisz mnie osłaniać! - powiedział i zabrał się do tworzenia kuli świetlnej. Sięgnął umysłem do głębi samego siebie. Dostrzegł w tam coś podobnego do kulki śniegowej. Podszedł do niej i podniósł ją w ręce. Wyobraził sobie świecącą kulę wielkości kuli armatniej. Kulka zaczęła świecić coraz jaśniej, rosnąć w siłę i potęgę. Chwilę potem na jego dłoni ukazała się świecąca kula. Wyobraził sobie jeszcze powiew wiatru i posłał kulę przed siebie.
Kulę powtarzasz w tym fragmencie aż siedem razy. Zdarzają się nawet dwie w jednym zdaniu.
Most był na tyle wąski, że oboje musieli stawiać kroki uważnie, przestępując z nogi na nogę.
Obaj.
Fir bez namysłu zamachnął się potężnie, aż ostrze znalazło się milimetr
od jego karku i przeciął most w najcieńszym miejscu.
Znów zbłąkany enter.
Po północnej stronie był wielki łuk, w dodatku złoty. Na wschodzie były ogromne, otwarte podwoje. Zachód i południe były to niskie łuki zbudowane bodajże z kamiennych cegieł. Z małego otworu w sklepieniu padało światło dnia.
Fir ostrożnie wyszedł z południowego wejścia.

Jeśli już to kamiennych bloków, a nie cegieł. I jak określili kierunki świata pod ziemią? Jeśli Fir stał w południowym wejściu, to można było napisać, że naprzeciwko znajdował się złoty łuk. Informacje że jest to na północy, a bohater stoi na południu, nie są potrzebne.
Ciekawi mnie też, jak on dostrzegł to wszystko skoro sala była "ogromna niczym tereny najstarszych lasów na wyspie". Chyba że lasy na tej wyspie są bardzo małe. :)
Wraz z mroku, który ciągnął się za nim mozolnie, wyszły za nim jego czarne jak smoła skrzydła, długie, żeby nie powiedzieć ogromne!
Skrzydła same nie chodzą. :) Mogły np. wyłonić się z mroku. Poza tym, powtarza się "za nim".
Nagle z północnego wyjścia wyleciała biała kula, a za nią wybiegł wysoki mężczyzna, o tęgiej postawie, ubrany w podziu-rawioną czarną zbroję.
Tęga, to raczej postura. A "podziurawioną" pisze się bez myślnika.
- Ciekawe dokąd prowadzą te wyjścia? - zapytał Sylv.
Przecież wychodził jednym z nich, podczas walki ze smokiem. W dodatku znalazł tam miecz.
Kilka jardów dalej światło zaczęło odbijać się od tysięcy monet, złotych przedmiotów i wielu innych cennych przedmiotów.
Znów powtórzenia.
Z opróżnioną grotą i ogromnym bogactwem Fir użył kostki do teleportacji.
Z wcześniejszego opisu wynika, że złota było za dużo, aby uniosły je dwie osoby.

Mam nadzieję, że choć trochę pomogłem.

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:57 przez Maggus, łącznie zmieniany 1 raz.
„Czytelnik żyje tysiącem żyć zanim umrze. Ten zaś, kto nie czyta – tylko jednym.”
- George R. R. Martin

3
Dziękuję bardzo za wyłapane błędy! Postaram się pozbyć ich na przyszłość. :)
Jak na razie będę szlifował swoje umiejętności :)

4
To jeszcze jeden :) Używasz w swoim opowiadaniu dwóch rożnych systemów oznaczania odległości (system metryczny (milimetry) i anglosaski(jardy)). Warto zdecydować się na jeden. A ogólnie fantasy nie używał bym określeń typu "ostrze minęło go o milimetry" tylko np. "o włos".
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron