* Gdybym była wampirem, to zapewne takim, który cierpi na fobię społeczną.

Stał w pewnej odległości od wejścia, obserwując. Supermarket, mimo że wciąż zamknięty, oblegany był już przez spory tłum klientów. Tłoczyli się wszyscy: emeryci z kraciastymi siatkami na kółkach, renciści wsparci na kulach, matki z dziećmi, mężczyźni w sile wieku, pragnący zrobić zakupy na promocji tuż przed pracą; każdy z nich chciał być jak najbliżej drzwi, kiedy nadejdzie godzina otwarcia.
Jeremiasz wysunął z kieszeni płaszcza zaśniedziały zegarek z dewizką, by sprawdzić godzinę. Stary Longines, którego dostał niegdyś od swojej matki w nagrodę za dobre wyniki w nauce, wciąż chodził. Tylko czasem, gdy zapomniał nakręcić mechanizm na czas, zegarek zaczynał się późnić, ale czymże były te minuty wobec czekającej Jeremiasza wieczności.
Tłum, ujrzawszy pracownika sklepu krzątającego się przy oknie, stał się jeszcze bardziej niecierpliwy. Co rusz dało się słyszeć podniesione głosy. Jeremiaszowi również udzielił się ten nerwowy nastrój, tak, że zaczął przestępować z nogi na nogę. Spocone dłonie ukrył w kieszeniach.
Wreszcie drzwi rozsunęły się, a tłum wpłynął do środka supermarketu niczym rzeka, która przerwała tamę.
Tuż za ostatnim klientem wszedł Jeremiasz. Ostrożnie, czając się jak kot. Ktoś popchnął go wózkiem, a potem zahaczył łokciem, przepychając się ku pieczywu i nie powiedział nawet krótkiego „przepraszam”. Wampir wzdrygnął się, gdyż nie znosił przebywać w jednym pomieszczeniu z obcymi ludźmi, a tym bardziej nie lubił być przez nich dotykany. Teraz, gdy zbudził się z wieloletniego snu, zastawszy świat niepodobnym do tego, w którym żył w latach swej młodości, lęk przed nawiązywaniem kontaktów przybrał na sile.
„Jesteś zwycięzcą” - powtórzył chyba po raz setny w myślach. - „Dasz radę, dziś możesz wszystko”.
Od razu poczuł się lepiej, jakby przybyło mu sił witalnych.
W spoconej dłoni miętosił dziesięciozłotowy banknot. Ukradł go z kurtki jakiegoś mężczyzny, pozostawionej na korytarzu w przychodni zdrowia. Było to ulubione miejsce Jeremiasza, gdzie zwykle plądrował pozostawione bez opieki okrycia wierzchnie pacjentów, którzy weszli do lekarskiego gabinetu.
Dunia, jego córka, na liście życzeń umieściła kacze podroby; świeże i czerwone od krwi. Widziała je w gazetce z supermarketu. Wampir odruchowo ruszył w kierunku lodówek, gdzie spodziewał się znaleźć rozmaite mięsa.
Tłum rozpierzchł się po sklepie, więc nie było problemu z podejściem do chłodziarki. Jeremiasz odsunął drzwiczki i wsunął rękę do środka, bo na dnie zobaczył tackę z kaczymi podrobami.
Nagle czyjaś dłoń, gładka i ciepła, musnęła jego dłoń. Wampir aż poskoczył.
- Ojejku, ale ma pan zimne ręce! - Przed sobą miał ujrzał młodą blondynkę z włosami zaczesanymi w kucyk. Czapka z daszkiem z logo sklepu zdradzała, że ma do czynienia z pracowniczką tego przybytku.
Jeremiasz nieśmiało cofnął dłoń.
- Eee… - wybąkał. - Tak, wiem.
- Za długo trzymał pan je w lodówce. Może coś sięgnąć? - uśmiechnęła się. - Mam rękawice ochronne.
- No… eee… chciałbym, te… no… Po...droby.
- Pewnie dla pieska? - Blondynka nie odpuszczała. Z jakiejś przyczyny znanej tylko sobie, musiała uznać tego bladego mężczyznę ubranego w staromodny płaszcz, za sympatycznego. - Wielu naszych klientów kupuje dla zwierzaków. Jak się piesek wabi?
- Co?
Spojrzała na niego pytająco.
- A tak, pies. Mój pies… wabi się… - rozmyślał gorączkowo, co by tu wymyślić, aby brzmiało przekonująco. - Dunia. Tak, Dunia.
- Mój bokser ma imię Ares, ale podrobów nie lubi. Proszę. – Pracownica podała Jeremiaszowi tackę z podrobami.
Wampir przyjął od niej towar tak, aby ponownie nie musieć dotykać dłoni dziewczyny, choć musiał przyznać, że mimo stresu, jakiego doświadczył, poczuł też coś miłego.
Pracownica odeszła do swoich zajęć, on zaś ustawił się w kolejce do kasy. Zapłacił i schował podroby za pazuchę, bo na jednorazową siateczkę szkoda mu było drobnych.
„Tak, jestem dziś zwycięzcą” - pomyślał dumny z siebie, wychodząc na ulicę.- „Chyba udało mi się wreszcie opuścić strefę komfortu”.
Ostatnim, co zobaczył było czerwone światło, zapalające się przed przejściem dla pieszych. Potem nastąpiło głuche uderzenie; kierowca ciężarówki nie zdążył wyhamować i z całym impetem uderzył w Jeremiasza.
Twarz wampira leżącego na pasach wydawała się spokojna. Cały płaszcz brudny był od krwi i czegoś, co wyglądało jak zmiażdżone wnętrzności. Kobieta, która była świadkiem zdarzenia zemdlała, nie wiedząc, że na szosie rozmazane są kacze podroby. Ktoś z grupki gapiów wezwał karetkę.
Lekarz, zjawiwszy się na miejscu wypadku po kilku minutach, jak najszybciej przystąpił do udzielania pomocy poszkodowanemu.
- Nie żyje? - zapytał pomagający mu ratownik.
Lekarz spojrzał na niego z przerażeniem w oczach.
- Tak i wygląda na to, że już od wielu lat.