Miłego Sylwestra!

Za oknem szalała ulewa - mroźny wiatr ciskał się po ogrodzie, okalającym późnorenesansowy dworek, którego biały, podparty kolumnami ganek widoczny był już od początku wiodącej w głąb parku alei. Czerniące się u szczytu schodków drzwi kryły za sobą ciepły i przytulny korytarz. Ze względu na późną porę palił się tam tylko jeden, wiszący nad złotą ramą lustra, kinkiet z zielonego szkła. Światło rzucało refleksy na przeciwległą ścianę, wydobywając z półmroku pejzaż morski. Ujęty w gustowny prostokąt koloru starego złota obraz przedstawiał dzieło Moneta - namalowane kilkoma pociągnięciami ciemnej farby korpusy statków unosiły się na pofalowanej powierzchni srebrzącego się w księżycowej poświacie morza.
Stojący w ciepłej duchocie przybysz zdążył już zaznajomić się z techniką wielkiego malarza, gdy w głębi domu rozległo się jednostajne skrzypienie starej klepki. Ktoś schodził po schodach. Wkrótce na ostatni stopień padło migotliwe światło przenośnej lampki i oczom gościa ukazała się służąca.
- Pani prosi, tylko cicho, bo pan śpi. - Dziewczyna wycelowała chudym palcem w sufit.
Mężczyzna skinął potakująco i ruszył w ślad za pokojówką po wyślizganych ze starości i ciągłego pastowania schodach. W powietrzu unosił się zapach podwiędłych kwiatów. Drzwi do buduaru pani hrabiny były półotwarte, sączyło się przez nie miękkie, stłumione światło. Służąca wskazała w kierunku jasnej smugi i położyła palec na ustach. Przybysz bez słowa wślizgnął się do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mosiężna klamka musiała pamiętać jeszcze czasy Napoleona. Buduar pachniał fiołkami.
Gospodyni leżała na ciemnozłotej otomanie, tyłem do drzwi. Smukłe, starannie chronione od słońca ciało hrabiny powlekał muślinowy peniuar, spod którego prześwitywała jasnoróżowa piżama.
- Dobry wieczór czarującej pani - szepnął przybysz. Jego nieco zachrypnięty głos rozbrzmiał w panującej dookoła ciszy niczym trzask bicza.
Pani domu drgnęła i, nie odwracając się w kierunku gościa, kiwnęła pokrytą mnóstwem papilotów głową.
- Niech pan usiądzie - powiedziała. - Skończę stronę i za chwilę będę do pańskiej dyspozycji.
¬¬¬¬- Za pozwoleniem, ale ja już dwa okrągłe kwadranse na tę dyspozycję czekam. Nie mam czasu, a za chwilę nie będę miał i pieniędzy, jeśli tak dalej będę czekał, pani Broniewiczowa.
Hrabina z westchnieniem odłożyła książkę, usiadła na otomanie. Jej ładna, okrągła twarz zwróciła się ku przybyszowi, w ciemnych oczach rozbłysły gniewne iskierki.
- Czegóż pan żąda ode mnie?! To dług mojego syna, nie mój.
- Pani syn polecił mi dziś rano wynosić się do diabła. Próbowałem rzeczonego diabła odnaleźć, ale nie dałem rady, więc zwracam się do pani. Jest pani matką pana Dominika, a więc dług ten…
Broniewiczowa odkaszlnęła, jej dłonie o zadbanych, pomalowanych na perłowy róż paznokciach, zadrżały.
- Dominik jest dorosły.
Gość zaśmiał się.
- Dorosły! - Wyrzucił w górę długie, zakończone szponiastymi dłońmi ręce. - Ależ jest, aż nadto bym powiedział. Ale pieniądze to trzyma szanowna pani… Proszę się nie zapierać, ja wiem, wiem wszystko. Poinformowałem się, gdzie trzeba, a i sam Dominik przy kieliszku sporo wygadał.
Oczy hrabiny rozszerzyły się, jakby ujrzała przed sobą widmo.
- Przy kieliszku? - wymówiła drżącym głosem.
- A tak, pani dobrodziejko, przy kieliszku. I to nie jednym. Ma głowę ten pani synek, szczególnie do lepszych trunków.
- Niemożliwe! Pan łże! - Broniewiczowa ścisnęła dłońmi skronie, opadła na miękkie oparcie.
Przybysz skrzywił się, gwałtownie wstał z siedzenia.
- Ee, obrażać to ja, ale nie mnie, szlachetna pani!... A zresztą - machnął ręką, podchodząc do okna - niech mnie pani od ostatnich wyzywa, jeśli zechce, bylebym pieniądze dostał.
Hrabina drżała - zdawało się, że od szczelnie zamkniętych okien wieje na nią straszliwy wiatr, przed którym nie chroni muślinowy peniuar i jedwabna piżamka.
- Ile pan… Ile Dominik jest winien?
- Dwa tysiące… - Gość zawiesił głos, wpatrując się spod półprzymkniętych powiek w pełną napięcia twarz Broniewiczowej. - Rubli.
- Dwa tysiące rubli?! To niemożliwe!
- Możliwe. Podpisał zobowiązanie w obecności trzech świadków: Mostowskiego, Szejna i Pinkelesa. Zgodnie z umową ma mi zwrócić tę kwotę do jutra rana…
W przyległym pokoju zegarek wydzwonił północ: skrzekliwy głos imitującej walc cesarski pozytywki wprawiał nerwy w niespokojne drganie. Przybysz chrząknął.
- Pardon, madame. Do dziś.
Hrabina drżącą ręką sięgnęła po dzwoneczek - jego srebrzysty ton ukoił rozstrojone nieprzyjemnym kurantem zmysły. W drzwiach pojawiła się służąca.
- Niech Mańka przyniesie mi z biurka kopertę - poleciła Broniewiczowa łamiącym się głosem, z nienawiścią patrząc na gościa. Semicka uroda i orli, osiodłany srebrnym pince nez nos czyniły go podobnym do zasadzonego na gromadkę wróbli drapieżnego ptaka.
Gdy tylko służąca wyszła, okalającą dworek ciszę przeszył strzał. Huk rozległ się w prawym, zamieszkanym przez młodego Broniewicza, skrzydle.
Stojący w ciepłej duchocie przybysz zdążył już zaznajomić się z techniką wielkiego malarza, gdy w głębi domu rozległo się jednostajne skrzypienie starej klepki. Ktoś schodził po schodach. Wkrótce na ostatni stopień padło migotliwe światło przenośnej lampki i oczom gościa ukazała się służąca.
- Pani prosi, tylko cicho, bo pan śpi. - Dziewczyna wycelowała chudym palcem w sufit.
Mężczyzna skinął potakująco i ruszył w ślad za pokojówką po wyślizganych ze starości i ciągłego pastowania schodach. W powietrzu unosił się zapach podwiędłych kwiatów. Drzwi do buduaru pani hrabiny były półotwarte, sączyło się przez nie miękkie, stłumione światło. Służąca wskazała w kierunku jasnej smugi i położyła palec na ustach. Przybysz bez słowa wślizgnął się do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mosiężna klamka musiała pamiętać jeszcze czasy Napoleona. Buduar pachniał fiołkami.
Gospodyni leżała na ciemnozłotej otomanie, tyłem do drzwi. Smukłe, starannie chronione od słońca ciało hrabiny powlekał muślinowy peniuar, spod którego prześwitywała jasnoróżowa piżama.
- Dobry wieczór czarującej pani - szepnął przybysz. Jego nieco zachrypnięty głos rozbrzmiał w panującej dookoła ciszy niczym trzask bicza.
Pani domu drgnęła i, nie odwracając się w kierunku gościa, kiwnęła pokrytą mnóstwem papilotów głową.
- Niech pan usiądzie - powiedziała. - Skończę stronę i za chwilę będę do pańskiej dyspozycji.
¬¬¬¬- Za pozwoleniem, ale ja już dwa okrągłe kwadranse na tę dyspozycję czekam. Nie mam czasu, a za chwilę nie będę miał i pieniędzy, jeśli tak dalej będę czekał, pani Broniewiczowa.
Hrabina z westchnieniem odłożyła książkę, usiadła na otomanie. Jej ładna, okrągła twarz zwróciła się ku przybyszowi, w ciemnych oczach rozbłysły gniewne iskierki.
- Czegóż pan żąda ode mnie?! To dług mojego syna, nie mój.
- Pani syn polecił mi dziś rano wynosić się do diabła. Próbowałem rzeczonego diabła odnaleźć, ale nie dałem rady, więc zwracam się do pani. Jest pani matką pana Dominika, a więc dług ten…
Broniewiczowa odkaszlnęła, jej dłonie o zadbanych, pomalowanych na perłowy róż paznokciach, zadrżały.
- Dominik jest dorosły.
Gość zaśmiał się.
- Dorosły! - Wyrzucił w górę długie, zakończone szponiastymi dłońmi ręce. - Ależ jest, aż nadto bym powiedział. Ale pieniądze to trzyma szanowna pani… Proszę się nie zapierać, ja wiem, wiem wszystko. Poinformowałem się, gdzie trzeba, a i sam Dominik przy kieliszku sporo wygadał.
Oczy hrabiny rozszerzyły się, jakby ujrzała przed sobą widmo.
- Przy kieliszku? - wymówiła drżącym głosem.
- A tak, pani dobrodziejko, przy kieliszku. I to nie jednym. Ma głowę ten pani synek, szczególnie do lepszych trunków.
- Niemożliwe! Pan łże! - Broniewiczowa ścisnęła dłońmi skronie, opadła na miękkie oparcie.
Przybysz skrzywił się, gwałtownie wstał z siedzenia.
- Ee, obrażać to ja, ale nie mnie, szlachetna pani!... A zresztą - machnął ręką, podchodząc do okna - niech mnie pani od ostatnich wyzywa, jeśli zechce, bylebym pieniądze dostał.
Hrabina drżała - zdawało się, że od szczelnie zamkniętych okien wieje na nią straszliwy wiatr, przed którym nie chroni muślinowy peniuar i jedwabna piżamka.
- Ile pan… Ile Dominik jest winien?
- Dwa tysiące… - Gość zawiesił głos, wpatrując się spod półprzymkniętych powiek w pełną napięcia twarz Broniewiczowej. - Rubli.
- Dwa tysiące rubli?! To niemożliwe!
- Możliwe. Podpisał zobowiązanie w obecności trzech świadków: Mostowskiego, Szejna i Pinkelesa. Zgodnie z umową ma mi zwrócić tę kwotę do jutra rana…
W przyległym pokoju zegarek wydzwonił północ: skrzekliwy głos imitującej walc cesarski pozytywki wprawiał nerwy w niespokojne drganie. Przybysz chrząknął.
- Pardon, madame. Do dziś.
Hrabina drżącą ręką sięgnęła po dzwoneczek - jego srebrzysty ton ukoił rozstrojone nieprzyjemnym kurantem zmysły. W drzwiach pojawiła się służąca.
- Niech Mańka przyniesie mi z biurka kopertę - poleciła Broniewiczowa łamiącym się głosem, z nienawiścią patrząc na gościa. Semicka uroda i orli, osiodłany srebrnym pince nez nos czyniły go podobnym do zasadzonego na gromadkę wróbli drapieżnego ptaka.
Gdy tylko służąca wyszła, okalającą dworek ciszę przeszył strzał. Huk rozległ się w prawym, zamieszkanym przez młodego Broniewicza, skrzydle.