"Zagubiona jak łzy na deszczu" op.obyczajowe

1
Eksperyment literacki w formie żeńskiej - napisany obecnie (dla pamiętających mój ostatni wybryk :twisted: ) Mile widziana konstruktywna krytyka. Pozdrawiam.



Zagubiona jak łzy na deszczu



Ukochałam ją sama nie wiem dlaczego. Stanęła przede mną, kiedy byłam sama. Zupełnie sama. Rozjaśniła mrok mojego świata, wciągnęła mnie do swojego. W nim utonęłam. W niej. Chodziłam do niej codziennie, przez całą wiosnę – radowałam ją wiązanką fiołków lub żonkili, latem zanosiłam dojrzałe jabłka, jesienią kasztany. Kładłam je przed nią a ona zdawała się być taka szczęśliwa. Taka szczęśliwa jak ja. Przychodziłam codziennie. Siadałam na tej samej porośniętej mchem starej ławce, pod tym samym umierającym powoli jesionem i patrzyłyśmy na siebie godzinami bez słowa. Czasami mówiłam do niej, ale nigdy nie odpowiedziała, wpadałam w radosny monolog wygadując czasem takie bzdury, że do dziś mi wstyd jak o tym pomyślę. Wracałam od niej lżejsza, bardziej radosna, czasami nawet spokojna. Wdzięczność zachowam w sercu na zawsze. Patrzyli na mnie dziwnie. Początkowo ze zrozumieniem, kiwali głowami, czasem nawet uśmiechali się do mnie. Ale wkrótce, kiedy zostawałam coraz dłużej i dłużej zaczęli szeptać, widziałam kątem oka jak pokazują mnie sobie, jak wytykają palcami. I nie zwracałam uwagi. W domu słyszałam tylko, że mam się opamiętać, że to nienormalne, że tak nie można. że będę żałować, ale nie słuchałam. Nigdy nie słuchałam, bo skąd oni mogli wiedzieć co do niej czuję. To nie był ich świat.

Dzięki niej zaczęłam pisać. Właściwie to były luźne słowa i skojarzenia. Czasami wiersze. Czasami w zdania ubierałam jakieś uczucie. Czasami rysowałam nawet. Od początku kojarzyła mi się z tancerką. Kiedy pokazałam jej swój obrazek po raz pierwszy aż zajaśniała. Była to porcelanowa figurynka baletnicy w krótkiej falbaniastej spódniczce i wiązanych wysoko balerinkach. Z podniesionymi do góry rękami w charakterystycznej pozie. O bardzo smutnych oczach. Wyrwałam kartkę ze szkicownika, mimo że nigdy tego nie robię. I położyłam przed nią. Myślę, że ucieszyła się z tego podarunku.

W dniu, kiedy jej po raz pierwszy rozmyślnie dotknęłam spadł dawno oczekiwany śnieg. Siedziałam na zbutwiałej ławce pod bezlistnym jesionem i wirujące płatki osiadały powoli na mojej twarzy i policzkach. Wstałam wtedy, przyklęknęłam przed nią i wyciągnęłam dłoń. Opuszki palców spotkały się z przeraźliwym chłodem. Przesunęłam je tylko kilka milimetrów, a potem cofnęłam rękę. Tyle wystarczyło.

Zima rozszalała się na dobre, śnieg okrył świat puchową pierzyną, woda w stawie, który mijałam codziennie po drodze zamarzła więżąc pod lodem ryby i żaby, które słyszałam jesienią. Zatrzymałam się na chwilę, wyciągnęłam szkicownik. Napisałam czarnym długopisem „Krew jak woda potrafi zamarznąć” a zaraz pod spodem „Zagubiona jak łzy w śniegu” Skreśliłam „śniegu” i napisałam ‘deszczu”.

- Zagubiona jak łzy na deszczu – powiedziałam głośno, żeby posmakować słowa zanim je jej pokażę. Były dobre.

Usiadłam na ławce nawet nie odgarnąwszy z niej śniegu. Przywitałam się, szkicownik oparłam na kolanach. Chciałam z nią dzisiaj poważnie porozmawiać, ale nie bardzo wiedziałam od czego zacząć. Milczałam więc, a ona milczała razem ze mną.

- Zagubiona jak łzy na deszczu – wyszeptałam kilka godzin później w absolutnej ciemności. W grudniu tak szybko się ściemniało. Nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. Myślę, że to rozumiała. I że nie miała żalu. Nie usłyszałam kiedy po mnie przyszli. Natarczywe bicie po twarzy doprowadzało mnie do szału, w końcu otworzyłam oczy.

- Jezus Maria! Mojra, wiesz jak się martwiliśmy!!! – krzyknął Amadeusz. Nad jego ramieniem widziałam zmartwioną twarz Moniki i Szymona

- Zagubiona jak łzy na deszczu – wyszeptałam. Czułam się dobrze przytulona do lodowatego kamienia, do jej grobu. Do niej. Upadając z ławki musiałam osunąć się wprost na okrywający ją marmur ukryty pod śniegiem. Tak mi było z nią dobrze. Moje ciało właściwie nic nie czuło i ja też nie chciałam nic czuć, chciałam z nią zostać.

Dzisiaj wiem, że Amadeusz na rękach zaniósł mnie do domu, że śmiertelnie zdenerwowani wzywali lekarza. Moja skóra była sina i lodowata, serce biło ledwie wyczuwalnie, a oddech zamierał w piersiach. że czuwali przy mnie cała trójka, na zmianę trzymając mnie za rękę, kiedy trwałam zawieszona pomiędzy nią a nimi. Wtedy w gorączkowych majakach przyszła do mnie. Wyobrażałam ją sobie zupełnie inaczej, ale gdy ją zobaczyłam wiedziałam od razu, ze to ona.

- Witaj Mojro – powiedziała zadziwiająco miękkim głosem

- Witaj Mojro – odpowiedziałam cicho

Opowiedziała mi o sobie, kim była, jak żyła, jak umarła. Miała dwadzieścia sześć lat, tak jak ja. Powiedziała mi jak cieszyła się kiedy przychodziłam, jak czekała, a potem jak zaczęła się martwić.

- Zbyt dużo swojego czasu już mi dałaś Mojro – pogłaskała mnie po twarzy - Nie zrozum mnie źle, ale nie powinnaś. Nawet zagubieni jak łzy na deszczu mogą się przecież odnaleźć. Tak długo jak żyjesz masz coś do zrobienia, nie przelewaj swoich uczuć na nagrobek, przecież nawet mnie nie znasz, wybrałaś mnie tylko dlatego, że nazywamy się tak samo. Popatrz na nich Mojro – podążyłam wzrokiem za jej palcem, Amadeusz drzemał w fotelu kolo łóżka, delikatnie trzymając mnie za dłoń, Szymon spał na kanapie, a Monika z głową opartą na jego kolanach – nawet jeżeli nie potrafisz nazwać tego co do nich czujesz powinnaś dać im szansę. Nie każdy przyjaciel jechałby w środku nocy w trakcie śnieżycy na cmentarz, żeby kogoś szukać. To im powinnaś dać swój czas i myśli. Mnie pozwól odejść.

- Ale…

- Pozwól mi odejść Mojro. Nie zatrzymuj mnie.

Skinęłam głową, a kiedy odwróciła sie ku drzwiom, zawołałam ją cicho po raz ostatni.

- Nie zapomnę o tobie – obiecałam

- Nie zapomnij. - uśmiechnęła się - Wracaj do nich…

Kiedy odeszła ścisnęłam lekko palce Amadeusza. Poderwał się natychmiast. Pojawiły się nade mną twarze Szymona i Moniki. Uśmiechnęłam się do nich lekko. Więcej nic nie mogłam zrobić.



Czasem ją jeszcze odwiedzam, ale nie tak często jak dawniej. Kiedy pierwszy raz po wyzdrowieniu usiadłam na ławce pod jesionem odkryłam szczelinę pęknięcia na nagrobku. Możliwe, że roztapiający się śnieg rozsadził kamień. Ale ja myślę, że to znak dla mnie. Rozumiem go. Odnalazłam się w deszczu, a moja krew jest nadal gorąca jak słońce. Odnalazłam się dzięki niej. Dla Szymona, Amadeusza i Moniki. Dla Mojry. Dla niej i dla mnie.
Całe nasze życie jest jak kamień rzucony w wodę. Nigdy nie wiemy, jakie kręgi zatoczymy naszym upadkiem, czyją śmierć spowodujemy i kogo uzdrowimy. Ile niepokoju wzniecimy dokoła siebie, ile katarakt zdejmiemy ze ślepych rzek.

2
Aż mi się zachciało zajrzeć do poprzedniego tekstu. śmiesznie się pultasz, hu hu hu.



Nie wiem od czego zacząć, od pomysłu, czy od tytułu. Może więc tak ogólnie: "jak łzy na deszczu" kojarzy mi się z bardzo dobrą sceną w całkiem niezłej książce. I na tym koniec wrażeń pozytywnych, ponieważ dla odmiany cały koncept na opowiadanie przywodzi mi na myśl blogowe wklejki, że jechali na motorze, ona mówi zwolnij, on oddał jej swój kask i kazał powiedzieć, że go kocha, a następnego dnia w gazecie "kiedy zorientował się, że hamulce są zepsute, (...) i oddał za nią życie". Tani sentymentalizm, kicz i tandeta.

Po kolei.

Bohaterka jest folen endżelem i zaprzyjaźnia się z nagrobkiem. Jest nieprzystosowana i zagubiona - dlaczego? Potraktuj czytelnika poważnie, nie jesteś przecież mroczną szesnastką, Mojra też nie (mimo, że jej imię budzi właśnie takie skojarzenia - z tego, co widzę w google, jakaś Mojra666 komentowała płytę Dimmu Borgir). Tylko upadłe anioły z blog.onet.pl kolegują się z nagrobkami 'bo tak'. My jesteśmy dorosłymi ludźmi i domagamy się jakiegoś wytłumaczenia, którego w tekście zabrakło.

Przymarzanie do ławki na cmentarzu też jest bardzo trve, zabawniejsze jednak w tym fragmencie jest pojawienie się przyjaciół bohaterki, wyraźnie inspirowane grecką tragedią ("deus ex machina"). Przed chwilą nie wiedzieliśmy, że istnieją, a przecież to godne obszerniejszego opisu persony - wszak "Nie każdy przyjaciel jechałby w środku nocy w trakcie śnieżycy na cmentarz, żeby kogoś szukać". Dla mnie to są obcy ludzie, niech mi tu autor nie próbuje wciskać, że byli z Mojrą blisko, skoro nie raczył nawet o nich wspomnieć, dopóki nie musieli jej ratować.

Swoją drogą, ciekawie dobierasz imiona :) Asimov nadał "młodej damie, pochodzącej z purytańskiej rodziny" imię Isztar Mistik. Nie wydaję mi się jednak, że jest to świadome wzorowanie się na mistrzu. Nie przyjmuję po prostu do wiadomości, że obok Moniki i Szymona żyła sobie Mojra, a w dodatku na cmentarzu w ich rodzinnej miejscowości leżała jej imienniczka.

Skoro bohaterka powoli zamarzała, jej serce ledwo biło - dlaczego nie dzwonili po pogotowie, tylko jeszcze nieśli na rękach do domu? Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że jeśli jej stan był tak poważny, liczyła się każda minuta...

"Opowiedziała mi o sobie, kim była, jak żyła, jak umarła." - dlaczego autor nie miałby się pokusić o NAPISANIE kim była, jak żyła i jak umarła? Może czytelnik, taki jego kaprys, chciałby wiedzieć?

Po czym następuje sentymentalno-moralizatorski monolog z zaświatów i sentymentalno-moralizatorskie zakończenie, bohaterka odnalazła się dzięki niej. Przepraszam bardzo, dla mnie, jako czytelnika, bohaterka mogłaby sobie sczeznąć marnie na tej ławce. I to nie dlatego, że z natury jestem złym człowiekiem.

Nie każ mi się wzruszać losem bohatera, którego imię poznaję w połowie tekstu, który ma przyjaciół, o których nic nie wiem, który zajmuje się nie wiadomo czym, oprócz gadania do nagrobka. To jest tekst literacki, a nie notatka prasowa. Daj mi się do tego człowieka przyzwyczaić i poznać go, wtedy będę się martwić, bo się alienuje, bo niemal zamarza na śmierć, bo w cudowny sposób w końcu zaczyna rozumieć, że otaczają go prawdziwi przyjaciele.

Twój tekst jest zły, bo można go sprowadzić do zdania "Masz, wzrusz się".



Na zakończenie - dwa kwiatki:

"Natarczywe bicie po twarzy doprowadzało mnie do szału, w końcu otworzyłam oczy." - Wyobraź to sobie. Leżysz nieprzytomny i nagle ktoś zaczyna cię trzaskać po twarzy. Odzyskujesz więc zmysły i wpadasz w szał, normalna reakcja, kto tam by chciał, żeby go bili, w dodatku natarczywie. W końcu, po dłuższej chwili, decydujesz się otworzyć oczy. NO SHIT. A to właśnie robiła twoja bohaterka. Nie pisz jak leci. Wyobraź sobie najpierw, jak wyglądałaby konkretna scena w rzeczywistości.

"Nad jego ramieniem widziałam zmartwioną twarz Moniki i Szymona." - Z fantastyką wyjeżdżasz jak czołg, znienacka. Ale to chyba jednak błąd, nie mogli mieć jednej twarzy, bo dalej "Szymon spał na kanapie, a Monika z głową opartą na jego kolanach". Takie błędy można wyeliminować, odkładając tekst i, po tygodniu czy dwóch, czytając go "świeżym okiem". Zanim zaczniesz się pultać, jak w poprzednim temacie - w regulaminie jest napisane, że prace należy przed zamieszczeniem sprawdzić pod kątem najczęściej występujących błędów. Takich jak dwie osoby o jednej twarzy.

3
Normalnie się cieszę, że nie mam delikatnej psychiki, bo mogło by być z tego jakieś nieszczęście. Dzięki za komenta Cion, kwiatki rzeczywiście pachnące - nie ma to jak pośmiać się z własnych tekstów :) Poza pięciokrotnym wydłużeniem miniatury literackiej (bo na tyle liczę historie Mojry nieboszczki, Mojry żyjącej, więzi rodzinnych i przyjacielskich + opis usposobienia bohaterki i opis wczesnego wieku XXw )i oczywistymi kwiatkami jeszcze jakieś sugestie względem poprawy tekstu?
Całe nasze życie jest jak kamień rzucony w wodę. Nigdy nie wiemy, jakie kręgi zatoczymy naszym upadkiem, czyją śmierć spowodujemy i kogo uzdrowimy. Ile niepokoju wzniecimy dokoła siebie, ile katarakt zdejmiemy ze ślepych rzek.

4
Ogólnie nie mam zbyt wiele do powiedzenia, przez to, że nie mam ochoty widzieć tu później kilku postów pełnych sarkazmu i komentujących mój komentarz.

Niech tekst broni się sam.



W sumie to nie mam nic więcej do dodania, prócz zgodzenia się z Cilonem. Trafił w samo sedno.

Tekst rzeczywiście można streścić słowami - "Masz, wzrusz się". Ja bym dodał na końcu - "Udało Ci się?". Moja odpowiedź brzmi - "Nie, raczej nie. Wolę budyń".

Jednak czy to świadczy o tym czy tekst jest zły to już nie moja sprawa.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
Przykro mi, ale opowiadanie nie wzbudziło we mnie żadnych emocji. Zbyt ckliwe to dla mnie, aż za ckliwe. Ponadto pozostawiasz czytelnika bez odpowiedzi na pytanie kim była osoba spoczywająca pod tym nagrobkiem, kim była dla głównej bohaterki opowiadania. Niemiłe rozczarowanie przeżywa czytelnik, kiedy zostawia się go z takimi nierozwikłanymi zagadkami (podkręślę: takimi).
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”