
Zagubiona jak łzy na deszczu
Ukochałam ją sama nie wiem dlaczego. Stanęła przede mną, kiedy byłam sama. Zupełnie sama. Rozjaśniła mrok mojego świata, wciągnęła mnie do swojego. W nim utonęłam. W niej. Chodziłam do niej codziennie, przez całą wiosnę – radowałam ją wiązanką fiołków lub żonkili, latem zanosiłam dojrzałe jabłka, jesienią kasztany. Kładłam je przed nią a ona zdawała się być taka szczęśliwa. Taka szczęśliwa jak ja. Przychodziłam codziennie. Siadałam na tej samej porośniętej mchem starej ławce, pod tym samym umierającym powoli jesionem i patrzyłyśmy na siebie godzinami bez słowa. Czasami mówiłam do niej, ale nigdy nie odpowiedziała, wpadałam w radosny monolog wygadując czasem takie bzdury, że do dziś mi wstyd jak o tym pomyślę. Wracałam od niej lżejsza, bardziej radosna, czasami nawet spokojna. Wdzięczność zachowam w sercu na zawsze. Patrzyli na mnie dziwnie. Początkowo ze zrozumieniem, kiwali głowami, czasem nawet uśmiechali się do mnie. Ale wkrótce, kiedy zostawałam coraz dłużej i dłużej zaczęli szeptać, widziałam kątem oka jak pokazują mnie sobie, jak wytykają palcami. I nie zwracałam uwagi. W domu słyszałam tylko, że mam się opamiętać, że to nienormalne, że tak nie można. że będę żałować, ale nie słuchałam. Nigdy nie słuchałam, bo skąd oni mogli wiedzieć co do niej czuję. To nie był ich świat.
Dzięki niej zaczęłam pisać. Właściwie to były luźne słowa i skojarzenia. Czasami wiersze. Czasami w zdania ubierałam jakieś uczucie. Czasami rysowałam nawet. Od początku kojarzyła mi się z tancerką. Kiedy pokazałam jej swój obrazek po raz pierwszy aż zajaśniała. Była to porcelanowa figurynka baletnicy w krótkiej falbaniastej spódniczce i wiązanych wysoko balerinkach. Z podniesionymi do góry rękami w charakterystycznej pozie. O bardzo smutnych oczach. Wyrwałam kartkę ze szkicownika, mimo że nigdy tego nie robię. I położyłam przed nią. Myślę, że ucieszyła się z tego podarunku.
W dniu, kiedy jej po raz pierwszy rozmyślnie dotknęłam spadł dawno oczekiwany śnieg. Siedziałam na zbutwiałej ławce pod bezlistnym jesionem i wirujące płatki osiadały powoli na mojej twarzy i policzkach. Wstałam wtedy, przyklęknęłam przed nią i wyciągnęłam dłoń. Opuszki palców spotkały się z przeraźliwym chłodem. Przesunęłam je tylko kilka milimetrów, a potem cofnęłam rękę. Tyle wystarczyło.
Zima rozszalała się na dobre, śnieg okrył świat puchową pierzyną, woda w stawie, który mijałam codziennie po drodze zamarzła więżąc pod lodem ryby i żaby, które słyszałam jesienią. Zatrzymałam się na chwilę, wyciągnęłam szkicownik. Napisałam czarnym długopisem „Krew jak woda potrafi zamarznąć” a zaraz pod spodem „Zagubiona jak łzy w śniegu” Skreśliłam „śniegu” i napisałam ‘deszczu”.
- Zagubiona jak łzy na deszczu – powiedziałam głośno, żeby posmakować słowa zanim je jej pokażę. Były dobre.
Usiadłam na ławce nawet nie odgarnąwszy z niej śniegu. Przywitałam się, szkicownik oparłam na kolanach. Chciałam z nią dzisiaj poważnie porozmawiać, ale nie bardzo wiedziałam od czego zacząć. Milczałam więc, a ona milczała razem ze mną.
- Zagubiona jak łzy na deszczu – wyszeptałam kilka godzin później w absolutnej ciemności. W grudniu tak szybko się ściemniało. Nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. Myślę, że to rozumiała. I że nie miała żalu. Nie usłyszałam kiedy po mnie przyszli. Natarczywe bicie po twarzy doprowadzało mnie do szału, w końcu otworzyłam oczy.
- Jezus Maria! Mojra, wiesz jak się martwiliśmy!!! – krzyknął Amadeusz. Nad jego ramieniem widziałam zmartwioną twarz Moniki i Szymona
- Zagubiona jak łzy na deszczu – wyszeptałam. Czułam się dobrze przytulona do lodowatego kamienia, do jej grobu. Do niej. Upadając z ławki musiałam osunąć się wprost na okrywający ją marmur ukryty pod śniegiem. Tak mi było z nią dobrze. Moje ciało właściwie nic nie czuło i ja też nie chciałam nic czuć, chciałam z nią zostać.
Dzisiaj wiem, że Amadeusz na rękach zaniósł mnie do domu, że śmiertelnie zdenerwowani wzywali lekarza. Moja skóra była sina i lodowata, serce biło ledwie wyczuwalnie, a oddech zamierał w piersiach. że czuwali przy mnie cała trójka, na zmianę trzymając mnie za rękę, kiedy trwałam zawieszona pomiędzy nią a nimi. Wtedy w gorączkowych majakach przyszła do mnie. Wyobrażałam ją sobie zupełnie inaczej, ale gdy ją zobaczyłam wiedziałam od razu, ze to ona.
- Witaj Mojro – powiedziała zadziwiająco miękkim głosem
- Witaj Mojro – odpowiedziałam cicho
Opowiedziała mi o sobie, kim była, jak żyła, jak umarła. Miała dwadzieścia sześć lat, tak jak ja. Powiedziała mi jak cieszyła się kiedy przychodziłam, jak czekała, a potem jak zaczęła się martwić.
- Zbyt dużo swojego czasu już mi dałaś Mojro – pogłaskała mnie po twarzy - Nie zrozum mnie źle, ale nie powinnaś. Nawet zagubieni jak łzy na deszczu mogą się przecież odnaleźć. Tak długo jak żyjesz masz coś do zrobienia, nie przelewaj swoich uczuć na nagrobek, przecież nawet mnie nie znasz, wybrałaś mnie tylko dlatego, że nazywamy się tak samo. Popatrz na nich Mojro – podążyłam wzrokiem za jej palcem, Amadeusz drzemał w fotelu kolo łóżka, delikatnie trzymając mnie za dłoń, Szymon spał na kanapie, a Monika z głową opartą na jego kolanach – nawet jeżeli nie potrafisz nazwać tego co do nich czujesz powinnaś dać im szansę. Nie każdy przyjaciel jechałby w środku nocy w trakcie śnieżycy na cmentarz, żeby kogoś szukać. To im powinnaś dać swój czas i myśli. Mnie pozwól odejść.
- Ale…
- Pozwól mi odejść Mojro. Nie zatrzymuj mnie.
Skinęłam głową, a kiedy odwróciła sie ku drzwiom, zawołałam ją cicho po raz ostatni.
- Nie zapomnę o tobie – obiecałam
- Nie zapomnij. - uśmiechnęła się - Wracaj do nich…
Kiedy odeszła ścisnęłam lekko palce Amadeusza. Poderwał się natychmiast. Pojawiły się nade mną twarze Szymona i Moniki. Uśmiechnęłam się do nich lekko. Więcej nic nie mogłam zrobić.
Czasem ją jeszcze odwiedzam, ale nie tak często jak dawniej. Kiedy pierwszy raz po wyzdrowieniu usiadłam na ławce pod jesionem odkryłam szczelinę pęknięcia na nagrobku. Możliwe, że roztapiający się śnieg rozsadził kamień. Ale ja myślę, że to znak dla mnie. Rozumiem go. Odnalazłam się w deszczu, a moja krew jest nadal gorąca jak słońce. Odnalazłam się dzięki niej. Dla Szymona, Amadeusza i Moniki. Dla Mojry. Dla niej i dla mnie.