Prolog
Szum padającego deszczu rozbrzmiewał w całym zamku królewskim. Dwie postacie schodziły po długich, szerokich schodach spiesznie stawiając kroki. Jedną z nich był Rorian, król Hadoru, drugą zaś jego nadworny mag, Alfham. Za nimi, jak cienie, podążali uzbrojeni w obnażone długie miecze strażnicy. Nie byli to ludzie, lecz przedstawiciele plemienia Mrocznych Elfów o twarzach koloru brązowego, zielonych oczach i kruczoczarnych włosach. Każdy z nich mierzył niewiele ponad dwa metry wzrostu i miał spiczaście zakończone uszy.
— Dlaczego nie możemy po prostu go zabić? — odezwał się wyraźnie podenerwowany król. — Wysłałeś przecież Erola z jego potomkiem na śmierć?! Skoro ich już nie ma, powinniśmy zgładzić pierworodnego i zakończyć ten ród!
— Nie, mój panie — sprzeciwił się mag, poirytowany zachowaniem władcy Hadoru. — Przecież znasz moje zdanie na ten temat. Poza tym, sposób w jaki Erol i Erling zginęli, pozostawia nas poza jakimkolwiek podejrzeniem. Zabicie Erdana w obecnej sytuacji nie pozostawi żadnych złudzeń naszym przeciwnikom, co więcej — może napełnić ich umysły podejrzeniami co do śmierci twojego poprzednika. Wierz mi, zgładzenie pierworodnego przysporzy nam samych kłopotów. Póki następca Erola żyje, póty mamy spokój i twoja władza jest niezagrożona.
— Do czasu, kiedy osiągnie odpowiedni wiek, aby zająć moje miejsce na tronie! — przerwał gniewnie Rorian.
— Do tego czasu będziesz, panie, już tak potężny, że nikt nie będzie w stanie kwestionować twojego prawa do tronu Loch Devon — odparł spokojnym głosem starzec. — A kiedy to już nastąpi, nie będzie przeszkód, aby definitywnie usunąć Erdana — dodał.
— Oby to nastąpiło jak najszybciej — skwitował król.
Rozmówcy stanęli przed drzwiami do komnaty królewicza.
— Elchanie, pozostaw dwóch strażników przy wejściu, aby nikt nam nie przeszkadzał — rzekł mag. — Ty i dwóch pozostałych wejdźcie do komnaty, wiesz co robić.
Dowódca Mrocznych Elfów wykonał natychmiast polecenie i wtargnął do ciemnego pokoju. Jego podwładni chwycili całkowicie zaskoczonego Erdana, usadowili siłą na krześle, związali mu nogi i ręce, tak aby nie mógł się uwolnić, a usta zakneblowali.
Na znak Elchana do komnaty weszli król i jego nadworny mag. Sześcioletni pierworodny Erola wiercił się próbując wyrwać się z pęt. Był przerażony, a jego błękitne oczy zaszkliły się.
— Czy twoje czary na pewno będą trwałe? — spytał Rorian.
— Owszem, mój panie — odparł Alfham.
Był wyraźnie zdenerwowany ciągłym dopytywaniem się króla, jego niezdecydowaniem i zmianami decyzji. Pomimo tego dusił w sobie wybuchy gniewu, gdyż wiedział, że ten słaby człowieczek będzie mu potrzebny. Stanowił ważne ogniwo w jego wielkim planie.
Dlatego, po raz wtóry, na twarzy Alfhama pojawił się lekki, wymuszony uśmiech, a jego melodyjny głos odpowiedział królowi:
— Zaklęcie, które na niego rzucę, spowoduje całkowitą utratę pamięci. Nie ma obawy, aby kiedykolwiek samoczynnie ustąpiło. Tylko ja będę mógł je zdjąć.
— Dobrze więc — rzekł król. — Zrób to!
Mag uniósł swoja laskę i, patrząc na skrępowanego królewicza, zaczął wypowiadać zaklęcie w języku nieznanym dla nikogo z obecnych. Rorian i elfy cofnęli się, lekko zdenerwowani, w stronę wyjścia.
Po chwili różdżka czarnoksiężnika zaczęła jarzyć się białym światłem. Alfham dotknął nią głowy chłopca. Dziecko, jakby rażone piorunem, wygięło się w łuk. Przeszywający ból wykrzywił mu twarz, a z oczu popłynęły łzy. Kiedy, nagle mag przerwał zaklęcie, jasny blask przygasł, a Erdan opadł nieprzytomny na krzesło.
— Gotowe — rzekł stary mag, zwracając się do króla.
Ten chciał coś odpowiedzieć, ale nagle zza drzwi doszedł ich szczęk krzyżowanych mieczy. Pierwszy zareagował Elchan i rzucił się do wyjścia.
— Za mną! — krzyknął na podwładnych.
Na korytarzu, przed komnatą królewicza, trwała walka. Nieznajomy mężczyzna atakował z furią jednego z pozostawionych na straży elfów. Drugi leżał na podłodze w kałuży własnej krwi. Elchan, nie namyślając się długo, rozkazał pozostałym dwóm strażnikom atak. Napastnik zajęty teraz walką już z trzema przeciwnikami, nawet nie zauważył, kiedy dowódca Mrocznych Elfów zaszedł go od tyłu i mocnym uderzeniem rękojeścią sztyletu powalił na posadzkę. Pozostali doskoczyli do oszołomionego, rozbroili go i związali.
— Proszę, proszę — rzekł z pogardą w głosie król, wychodząc z komnaty — toż to sam Gatlar, żyjąca legenda rycerstwa Hadoru i były namiestnik Loch Devon. Czy twoją nieoczekiwaną wizytę mam traktować jako napaść na moja osobę? Znasz prawo. Napaść na króla jest karana śmiercią.
Związany mężczyzna klęczał z przyciśniętym elfickim mieczem do szyi. Był na wpół przytomny i trudem utrzymywał głowę w górze.
— Znam — odparł po chwili. — Jednak tyczy się ono tylko prawowitych władców królestwa, a nie samozwańców i wywrotowców twojego pokroju. Jak na ironię, to właśnie ty zasługujesz na ścięcie.
— Zawsze miałeś niewyparzoną gębę — powiedział przez zęby Rorian. — Niezwyciężony rycerz, wspaniały generał, a nadto, omamiający swym słodkim językiem umysł mojego zmarłego kuzyna, jego faworyt — władca Hadoru przerwał na chwilę, po czym dodał spokojnym tonem. — Ale teraz Erola już nie ma, a jego ród wygaśnie. Nastałem ja, a wraz ze mną kończy się twój udział w historii naszego królestwa.
— Aż żal było patrzeć, gdy prawie się rozpłakałeś, kiedy Erol ogłosił swoją decyzję, wyruszając na wyprawę — rzucił szyderczo Gatlar.
Król aż poczerwieniał ze złości.
— Zabić cię nie mogę, lecz jeszcze jedno słowo, a każę ci język obciąć.
Więzień spochmurniał.
— Zabrać go do lochów — rzucił do strażników — niech tam gnije. Wśród szczurów niech wygłasza swe mądrości.
Kiedy dwaj strażnicy znikli w ciemnościach korytarza prowadząc Gatlara, mag zwrócił się do dowódcy elfów:
— Czas, abyś zabrał Erdana.
Mroczny Elf skłonił się w pas przed swym panem. Potem nakazał pozostałemu strażnikowi zabrać królewicza i razem z nim zeszli schodami w dół.
— Idę spać — odezwał się nagle władca Hadoru, jakby potwornie znudzony wydarzeniami tej nocy. — Każ służbie posprzątać swojego elfa — dodał, wskazując na ciało zabitego elfa, i oddalił się.
Alfham odprowadził wzrokiem króla.
Umysł maga zajęty był zupełnie innymi myślami niż strata nic nie znaczącego służalca. Rozmyślał o swoim planie, o powrocie do dawnej potęgi. Król Rorian był ważnym elementem w jego dążeniach, lecz w porównaniu z królewiczem Erdanem i jego znaczeniem dla Alfhama, wypadał blado. Pierworodny Erola był Huntairem, co znaczyło w języku Mroku — Nosiciel. Bramą między tym światem, a Ciemnością. Gwarantował nieograniczoną i wszechpotężną moc z samego źródła.
Alfham cieszył się w duchu. Nie mógł się doczekać upływu tych kilkunastu lat. Tylko one dzieliły go od spełnienia swoich zamiarów. W porównaniu z wiekami, które spędził uwięziony w niebycie, były niczym.
Mag wyrwał się z mrocznych myśli i z uśmiechem na twarzy wrócił do swoich komnat.
Nikt nie zauważył postaci w habicie mnicha, stojącej przez cały ten czas w kącie. Zresztą żaden z obecnych nie był w stanie tego dokonać. Wymiar, z którego przybyła ta istota, napawał lękiem umysły nawet najpotężniejszych spośród pierworodnych elfów. Na ukrytej w cieniu kaptura, bladej jak kreda twarzy, malował się złowrogi uśmiech.
— Zgoda, Alfhamie — rzekł sam do siebie. — Zostawię ci Erdana, a sam wykorzystam drugą bramę. A kiedy wrócę, ponownie stworzymy sojusz i spowijemy ten nędzny świat w Mroku.
2
No to jazda 
Zaznaczone słowo sprawiło, że mój umysł pożeglował do krainy absurdu - a może logiki? - nie wiem sam. Zadałem sobie pytanie, czy w lochachtakże rozbrzmiewał? A w kuchni, zbrojowni czy schowku na miotły? Kompletnie niepotrzebnie, prawda? Może by to wykreślić. Powiem więcej, całe zdanie jest do wyrzucenia. Nie niesie żadnych istotnych dla tekstu informacji i jest konwencjonalne aż do bólu. Ale masz prawo się ze mną nie zgodzić.
I znów podobna sytuacja. Kwiecistość stylu jest czasami potrzebna, tworzy nastrój. Przymiotniki (bo chyba tak się nazywają te słówka, którymi ubarwia się mowę) są niezbędne, lecz niekoniecznie w tym zdaniu.
Jedną z nich był Rorian, król Hadoru, drugą zaś jego nadworny mag, Alfham. Za nimi, jak cienie, podążali uzbrojeni w obnażone długie miecze strażnicy.
Dziwnie to zabrzmiało, dość kwadratowo, rzekłbym. Byli uzbrojeni w miecze. Szli z obnarzonymi ostrzami. Albo wywalamy uzbrojeni[/i, bo jak powiesz, że każdy miał w garści nagie ostrze, to nawet najmniej obyty czytelnik domyśli się, że jakąś broń mają.
Te zdania postanowiłem uznać za semantyczno stylistyczne potworki. Spieszę wyjaśnić dlaczego.
1. Pędząc przez tekst uznałem, może błędnie, że Mrocznymi Elfami są wszyscy uczestnicy nocnego zwiedzania zamku. Podejrzewam, że wielce pomone byłoby dorzucenie słowa wojownicy, lub przeformułowanie poprzedniego zdania tak, żeby od razu było wiadomo, że to elfy.
2. "Przedstawiciele" zabrzmieli tak formalnie, psując klimat.
3. Dziękuję, w imieniu swoim i pozostałych czytelników, za uświadomienie mnie, że brązowy jest kolorom.
4. Obrzydliwie oklepany sposób prezentacji wyglądu. "Różowolica blondynka o niebieskich oczach, czarnoskóry mężczyzna, wzrostu koszykarza i tlenionych włosach". Też tak robię, ale jestem cienki w pisaniu, natomiast całkiem niezły w czytaniu
Popracowałbym nad tym.
5. Niewiele ponad dwa metry? Czy to celowy zabieg? Rozumiem, że w świecie przedstawionym to nie jest wiele - w innym przypadku warto opisać ich jako ponadwumetrowych, mierzących siedem stóp. To tak, jakbym Ci powiedział, że jestem dość szczupły - ważę niewiele ponad dwieście kilo.
6. Ostatnia kwestia jest dla mnie dość problematyczna, bo nie jestem pewien, czy to błąd. Opisujesz elfów hurtowo, jak bliźniaków, czy czworaczków. Takie odniosłem wrażenie. Wygląda to niezbyt ciekawie. Może użycie kwantyfikacji "każdy" jest temu winne?
Podążający za ludźmi wojownicy byli Mrocznymi Elfami. Wskazywały na to spiczaście zakończone uszy i ciemna karnacja. Ponadto byli bardzo wysocy, no może nie tak bardzo jak koszykarze NBA, ale żaden z nich nie miał mniej jak dwa metry. Oprócz tego na końcu, ale on tylko ubezpieczał tyły.
Czasem warto napisać kilka słów więcej, żeby zdania nie były przeładowane treścią, szczególnie, jeśli chcesz żeby czytelnikowi dobrze się Twoje teksty czytało.
Kim jest Erol domyśliłem się przy drugim czytaniu. Może jestem głupi i mało uważny, ale literatura rozrywkowa służy rozrywce. A wracanie do tekstu po to by zrozumieć co Autor miał na myśli, przy najmniej w moim odczuciu, rozrywką nie jest.
Uważam też, że wprowadzanie dynastycznych komplikacji, zawirowań w kwestii dziedziczenia i namiestnikostwa wymaga trochę więcej niż kilku zbitych ze sobą zdań. Ale może to ja jestem nieostry (znaczy się tępy, ale nie wiem jak się to poprawnie pisze)
Rodu się nie do zakończyć. To nie rozdział. Ród wygasa, ktoś wybija wszystkich jego członków.
Mój umysł napełnił się podejrzeniem, że to określenie nie jest stylistycznie poprawne.
1. Kto to jest Elchanie, wracam do początku, nie ma. Potem zauważam, że trzeba było szybko czytać dalej.
2. Nie jestem pewien czy "wiesz co masz robić", czy bardziej stylistycznie poprawnie byłoby "wiecie"
3. To jest rozkaz, więc powinien brzmieć jak rozkaz.
- Dwóch na straży, dwóch do środka. Elchanie - zwrócił się mag do dowódcy. - Wiesz co masz zrobić. (On wie, ale ja nie. Nie podoba mi się ten zabieg, ale jestem czepialski)
Król i mag zostali na zewnątrz, komandosi "wtargnęli do ciemnego pokoju" "usadowili siłą" "całkowicie zaskoczonego".
Trochę za dużo zachodu jak na sześciolatka. Jakaś masakra. Ważę ok siedemdziesięciu kilogramów i sześciolatka jedną ręką mogę do krzesła doprowadzić. Dowiedziałem się na końcu prologu, że jest w nim jakaś Moc, ale kiedy czytałem tekst po raz pierwszy czułem lekką konsternację.
I tak dalej do końca. Podsumuję, bo chyba warto.
Tekst nie jest zły, widziałem setki gorszych (głównie własnych), ale daleko mu do tego, żeby można powiedzieć o nim dobry. Coś się dzieje, może być interesujące. Jest zapowiedź intrygi, choć nie ukrywam, że spodziewam się czegoś bardzo konwencjonalnego. Ale to tylko gdybanie, trudno ocenić po samym prologu. Gdybym był w empiku, to po przeczytaniu prologu (oczywiście z poprawkami
), przeczytałbym pierwszy rozdział, bo nie wciągnęło mnie na tyle, żeby wrzucić książkę do koszyka. Klimat przypomina mi to trochę cykl J.V.Jones Bakers Boy. Ale to nie jest komplement. Narracja byłaby ciekawa, gdyby nie styl, który trochę jeszcze kuleje.
Zyczę owocnej pracy nad resztą.
[/quote]

Szum padającego deszczu rozbrzmiewał w całym zamku królewskim.
Zaznaczone słowo sprawiło, że mój umysł pożeglował do krainy absurdu - a może logiki? - nie wiem sam. Zadałem sobie pytanie, czy w lochachtakże rozbrzmiewał? A w kuchni, zbrojowni czy schowku na miotły? Kompletnie niepotrzebnie, prawda? Może by to wykreślić. Powiem więcej, całe zdanie jest do wyrzucenia. Nie niesie żadnych istotnych dla tekstu informacji i jest konwencjonalne aż do bólu. Ale masz prawo się ze mną nie zgodzić.
Dwie postacie schodziły po długich, szerokich schodach spiesznie stawiając kroki.
I znów podobna sytuacja. Kwiecistość stylu jest czasami potrzebna, tworzy nastrój. Przymiotniki (bo chyba tak się nazywają te słówka, którymi ubarwia się mowę) są niezbędne, lecz niekoniecznie w tym zdaniu.
Jedną z nich był Rorian, król Hadoru, drugą zaś jego nadworny mag, Alfham. Za nimi, jak cienie, podążali uzbrojeni w obnażone długie miecze strażnicy.
Dziwnie to zabrzmiało, dość kwadratowo, rzekłbym. Byli uzbrojeni w miecze. Szli z obnarzonymi ostrzami. Albo wywalamy uzbrojeni[/i, bo jak powiesz, że każdy miał w garści nagie ostrze, to nawet najmniej obyty czytelnik domyśli się, że jakąś broń mają.
Nie byli to ludzie, lecz przedstawiciele plemienia Mrocznych Elfów o twarzach koloru brązowego, zielonych oczach i kruczoczarnych włosach. Każdy z nich mierzył niewiele ponad dwa metry wzrostu i miał spiczaście zakończone uszy.
Te zdania postanowiłem uznać za semantyczno stylistyczne potworki. Spieszę wyjaśnić dlaczego.
1. Pędząc przez tekst uznałem, może błędnie, że Mrocznymi Elfami są wszyscy uczestnicy nocnego zwiedzania zamku. Podejrzewam, że wielce pomone byłoby dorzucenie słowa wojownicy, lub przeformułowanie poprzedniego zdania tak, żeby od razu było wiadomo, że to elfy.
2. "Przedstawiciele" zabrzmieli tak formalnie, psując klimat.
3. Dziękuję, w imieniu swoim i pozostałych czytelników, za uświadomienie mnie, że brązowy jest kolorom.
4. Obrzydliwie oklepany sposób prezentacji wyglądu. "Różowolica blondynka o niebieskich oczach, czarnoskóry mężczyzna, wzrostu koszykarza i tlenionych włosach". Też tak robię, ale jestem cienki w pisaniu, natomiast całkiem niezły w czytaniu

5. Niewiele ponad dwa metry? Czy to celowy zabieg? Rozumiem, że w świecie przedstawionym to nie jest wiele - w innym przypadku warto opisać ich jako ponadwumetrowych, mierzących siedem stóp. To tak, jakbym Ci powiedział, że jestem dość szczupły - ważę niewiele ponad dwieście kilo.
6. Ostatnia kwestia jest dla mnie dość problematyczna, bo nie jestem pewien, czy to błąd. Opisujesz elfów hurtowo, jak bliźniaków, czy czworaczków. Takie odniosłem wrażenie. Wygląda to niezbyt ciekawie. Może użycie kwantyfikacji "każdy" jest temu winne?
Podążający za ludźmi wojownicy byli Mrocznymi Elfami. Wskazywały na to spiczaście zakończone uszy i ciemna karnacja. Ponadto byli bardzo wysocy, no może nie tak bardzo jak koszykarze NBA, ale żaden z nich nie miał mniej jak dwa metry. Oprócz tego na końcu, ale on tylko ubezpieczał tyły.
Czasem warto napisać kilka słów więcej, żeby zdania nie były przeładowane treścią, szczególnie, jeśli chcesz żeby czytelnikowi dobrze się Twoje teksty czytało.
— Dlaczego nie możemy po prostu go zabić? — odezwał się wyraźnie podenerwowany król. — Wysłałeś przecież Erola z jego potomkiem na śmierć?! Skoro ich już nie ma, powinniśmy zgładzić pierworodnego i zakończyć ten ród!
Kim jest Erol domyśliłem się przy drugim czytaniu. Może jestem głupi i mało uważny, ale literatura rozrywkowa służy rozrywce. A wracanie do tekstu po to by zrozumieć co Autor miał na myśli, przy najmniej w moim odczuciu, rozrywką nie jest.
Uważam też, że wprowadzanie dynastycznych komplikacji, zawirowań w kwestii dziedziczenia i namiestnikostwa wymaga trochę więcej niż kilku zbitych ze sobą zdań. Ale może to ja jestem nieostry (znaczy się tępy, ale nie wiem jak się to poprawnie pisze)
Rodu się nie do zakończyć. To nie rozdział. Ród wygasa, ktoś wybija wszystkich jego członków.
może napełnić ich umysły podejrzeniami
Mój umysł napełnił się podejrzeniem, że to określenie nie jest stylistycznie poprawne.
— Elchanie, pozostaw dwóch strażników przy wejściu, aby nikt nam nie przeszkadzał — rzekł mag. — Ty i dwóch pozostałych wejdźcie do komnaty, wiesz co robić.
1. Kto to jest Elchanie, wracam do początku, nie ma. Potem zauważam, że trzeba było szybko czytać dalej.
2. Nie jestem pewien czy "wiesz co masz robić", czy bardziej stylistycznie poprawnie byłoby "wiecie"
3. To jest rozkaz, więc powinien brzmieć jak rozkaz.
- Dwóch na straży, dwóch do środka. Elchanie - zwrócił się mag do dowódcy. - Wiesz co masz zrobić. (On wie, ale ja nie. Nie podoba mi się ten zabieg, ale jestem czepialski)
Dowódca Mrocznych Elfów wykonał natychmiast polecenie i wtargnął do ciemnego pokoju. Jego podwładni chwycili całkowicie zaskoczonego Erdana, usadowili siłą na krześle, związali mu nogi i ręce, tak aby nie mógł się uwolnić, a usta zakneblowali.
Na znak Elchana do komnaty weszli król i jego nadworny mag. Sześcioletni pierworodny Erola wiercił się próbując wyrwać się z pęt. Był przerażony, a jego błękitne oczy zaszkliły się.
Król i mag zostali na zewnątrz, komandosi "wtargnęli do ciemnego pokoju" "usadowili siłą" "całkowicie zaskoczonego".
Trochę za dużo zachodu jak na sześciolatka. Jakaś masakra. Ważę ok siedemdziesięciu kilogramów i sześciolatka jedną ręką mogę do krzesła doprowadzić. Dowiedziałem się na końcu prologu, że jest w nim jakaś Moc, ale kiedy czytałem tekst po raz pierwszy czułem lekką konsternację.
I tak dalej do końca. Podsumuję, bo chyba warto.
Tekst nie jest zły, widziałem setki gorszych (głównie własnych), ale daleko mu do tego, żeby można powiedzieć o nim dobry. Coś się dzieje, może być interesujące. Jest zapowiedź intrygi, choć nie ukrywam, że spodziewam się czegoś bardzo konwencjonalnego. Ale to tylko gdybanie, trudno ocenić po samym prologu. Gdybym był w empiku, to po przeczytaniu prologu (oczywiście z poprawkami

Zyczę owocnej pracy nad resztą.
[/quote]
3
Szum padającego deszczu rozbrzmiewał w całym zamku królewskim.
Pomijając, co napisał Maladrill, to zdanie miałoby sens w dwóch wypadkach i po sporych przeróbkach.
1. Wyciągnąć to na pierwszy akapit. Wówczas zrobisz z tego wprowadzenie, opisujące pogodę. Np:
2. Zrobić taki zabieg:
Nad zamkiem rozpostarły się staloszarowe chmury, z których sączył rzęsisty deszcz. Okolica okryta półmrokiem wyglądała ponuro i smutnie.
Bach. Nowy akapit i już jest jakiś tam nastrój.
To jest przykład na całkowity brak pomysłu dla wprowadzenia w życie bohaterów. Były dwie. Jedna siaka, druga taka. Mało to plastyczne - za to pospolite. Można przerobić na:Dwie postacie schodziły po długich, szerokich schodach spiesznie stawiając kroki. Jedną z nich był Rorian, król Hadoru, drugą zaś jego nadworny mag, Alfham.
Dwie postacie schodziły po długich, szerokich schodach spiesznie stawiając kroki - król Hadoru, Rorian i jego nadworny mag, Alfham.
Tą samą informacje powtarzasz, pisząc, że byli elfami. Zobacz na to:Za nimi, jak cienie, podążali uzbrojeni w obnażone długie miecze strażnicy. Nie byli to ludzie, lecz przedstawiciele plemienia Mrocznych Elfów o twarzach koloru brązowego, zielonych oczach i kruczoczarnych włosach.
Za nimi, jak cienie, podążali uzbrojeni w obnażone długie miecze strażnicy -przedstawiciele plemienia Mrocznych Elfów o twarzach koloru brązowego, zielonych oczach i kruczoczarnych włosach.
Wyszło to samo, a zgrabniej.
I zobacz na te podkreślenie: Nie lepiej napisać, o brązowych twarzach?
Podkreślenie przeczytane na głos brzmi dziwnie, prawda? Zamień kolejność czynności i będzie dobrze. Siłą usadowili na krześleusadowili siłą na krześle,
Na znak Elchana do komnaty weszli król i jego nadworny mag.
Liczba mnoga sugeruje, że będzie wymieniona ilość osób. Dlatego oddzielasz to dwukropkiem. Lub zmieniasz na liczbę pojedyncza : wszedł król i mag.
Coś tutaj podmiot się zgubił. Mag był zmęczony zadawaniem pytań królowi (dopytywaniem się) czy pytaniami zadanymi przez króla (pytaniami króla)?Był wyraźnie zdenerwowany ciągłym dopytywaniem się króla,
Po chwili różdżka
Znaczenie! Różdżkę mają wróżki - to takie małe coś, kijek jakby i nie może byc laską, bo podeprzeć się nim nie można. Laska natomiast, spełnia zawsze dwojaką funkcję w fantastyce (o ile magiczna): jest podporą dla starców i gniazdem sił magii.
— Znam — odparł po chwili. — Jednak tyczy się ono tylko prawowitych władców królestwa, a nie samozwańców i wywrotowców twojego pokroju. Jak na ironię, to właśnie ty zasługujesz na ścięcie.
Cały ten dialog nie pasuje mi do słowa "wpół przytomny"...
Potem nakazał pozostałemu strażnikowi zabrać królewicza
Przy życiu? Bo chyba nie : dla pozostałego strażnika, prawda?
Umysł maga zajęty był zupełnie innymi myślami niż strata nic nie znaczącego służalca. Rozmyślał o swoim planie, o powrocie do dawnej potęgi. Król Rorian był ważnym elementem w jego dążeniach, lecz w porównaniu z królewiczem Erdanem i jego znaczeniem dla Alfhama, wypadał blado.
Takie wtrącenie zza kadru, jako wprowadzenie do postaci ZAWSZE wywalaj w akapit. Spraw, aby ta myśl była czymś osobnym.
O tekście: banalny do bólu. Król podstępnie dochodzi do władzy, za pomocnika ma Maga, jeszcze większego ********** od samego króla, jest młodzian i dobry człowiek, którego jakimś cudem nie można zabić. Sztampa - jak Harlequin. Jak na PROLOG, drogi panie, to bardzo słabo - prolog albo rozpoczynasz krótką akcją - czymś, co totalnie osłupi czytelnika, albo wprowadzasz jakieś miejsce i wydarzenie, które zachęci do czytania. Tutaj niby jest akcja, która dosłownie pokazuje, jak cały tekst będzie wyglądać i co w nim zostanie zawarte. Jest słabo.
O stylu: W tym aspekcie widzę potencjał z dwóch powodów: Atrybucja dialogowa i przecinki stawiasz mocno - to się chwali. Po drugie, wyważasz dobrze zdania te opisowe i te dialogowe. Jakbyś jeszcze zaczął operować akapitami, byłoby naprawdę przejrzyście. Tutaj widać dysonans pomiędzy stylem a fabułą. To pierwsze leży i kwiczy, to drugie kwitnie. Tekst ze względu na treść nie podobał mi się, za to chwale jego przygotowanie od strony technicznej.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Wielkie podziękowania dla Was: Martiniusie i Malladrillu, za konstruktywną krytykę. Mam sporo pracy przez Was, ale co ważniejsze, mój tekst będzie lepszy dzięki Waszym opiniom.
Co do fabuły: cóż, wiele osób zarzuca mi sztampe i przewidywalność, określając moją opowieść jako przewidywalna do bólu. Zwłaszcza po przeczytaniu drugiego rozdziału. Jednak mam nadzieję, że wytrwacie ze mną chociażby do rozdziału numer: 9 i 10, żeby się przekonać, że nie do końca wszystko jest tak jasne jak się wydaje...
Jedynym problemem jest to, czy nie zanudzę was "na śmierć" wcześniej?
Pozdrawiam.
Co do fabuły: cóż, wiele osób zarzuca mi sztampe i przewidywalność, określając moją opowieść jako przewidywalna do bólu. Zwłaszcza po przeczytaniu drugiego rozdziału. Jednak mam nadzieję, że wytrwacie ze mną chociażby do rozdziału numer: 9 i 10, żeby się przekonać, że nie do końca wszystko jest tak jasne jak się wydaje...
Jedynym problemem jest to, czy nie zanudzę was "na śmierć" wcześniej?
Pozdrawiam.
Ostatnio zmieniony śr 30 gru 2009, 14:23 przez Coldstream, łącznie zmieniany 1 raz.
5
Jednak mam nadzieję, że wytrwacie ze mną chociażby do rozdziału numer: 9 i 10, żeby się przekonać, że nie do końca wszystko jest tak jasne jak się wydaje...
Zastanów się, czy sam dotrwałbyś do 9 - 10 rozdziału nudnej książki. Nie twierdzę, że jest recepta na napisanie dobrego czytadła, ale na 100% musisz zaineresować czytelnika. Dać mu posmakować tajemnicy, żeby chciało się mu brnąć przez następne 300 sronnic. Rzucić go w wir wydarzeń świata przedstawionego. Potem masz chwilę na zbudowanie bohaterów, ale postaraj się nie zanudzić odbiorcy.
Co do nagłego zwrotu akcji w połowie książki - jest to chwalebny zabieg, ale nie pomoże po 10 rozdziałach sztampy. No i przyziemna sprawa - redaktor który poprosi Cię o 3 rozdziały i streszczenie reszty nie będzie miał szansy przekonać się, że piszesz ciekawie.
Ale do tego droga jeszcze daleka. Szlifowanie stylu jest niezmierne ważne, ale nie zapominaj o tym, żeby to co piszesz było również interesujące.