Kot Asi umiera [obyczaj]

1
Natalia miała na sobie starą, zieloną sukienkę, trzymała w jednej ręce kubek, a w drugiej ścierkę. Patrzyła, marszcząc czoło, na drogę i nie mogła mnie widzieć, bo nie wracałem samochodem, tylko na piechotę - starą, zapomnianą ścieżką, miejscami tak zarosłą, jakby martwą od dawna.
- Ciasto wystygło - powiedziała, kiedy zjawiłem się tuż przed nią z paroma chabrami w garści.
- Takie jest lepsze, każdy ci powie - odparłem i wyciągnąłem do niej rękę. - Nie pytaj "dla mnie?", bo tylko dla ciebie mogą być.
- Nie pytam.
Pocałowała mnie. Potem uśmiechnęła się jak dziecko, przyłapane na podkradaniu ciasteczek. Opuściła wzrok i dalej wycierała kubek.
- Jest Leszek?
- Poszedł na spacer.
- Na spacer? On na spacer?
- Monika poszła, to i on poszedł.
- A, Monika.
- Tak, Monika - powiedziała Natalia cicho i uśmiechnęła się znów nieśmiało, odgarniając złoty kosmyk włosów, który wymknął się z koka i opadł jej na twarz. - A my pójdziemy też?
- Nie, nie pójdziemy.
- Dlaczego?
- Bo ty upiekłaś ciasto i musimy je zjeść.
Było jeszcze trochę ciepłe. Chrupiące, kryło w sobie kawałki jabłek, pachnących złotem późnego lata. Jedliśmy kawałek po kawałku, milcząc i odpychając od siebie myśl, że prędzej czy później ciasto się skończy, tak jak skończy się ten dzień i nigdy nie wróci i choćbyśmy wymyślili milion sposobów, aby inaczej go przeżyć - ten dzień zawsze będzie taki sam, jakby zatopiony w szkle, z zastygniętymi w locie kaczkami i złotymi muchami.
Siedzieliśmy na trawie, tuż przed domem, z widokiem na drogę i na mamine kwiaty, które umierały. Zmierzch też umierał i zostawiał nas bez żalu.
Dłonie Natalii przetrwały w mojej pamięci jako dłonie bez krwi, drobne, i blade, i zawsze zimne i zawsze czekające. Dotknęła nimi mojego ramienia przez brudną koszulę i powiedziała, jeszcze ciszej niż poprzednio:
- Kot Asi umiera.
- Umiera? Dlaczego umiera? - odwróciłem się do niej.
- Nie wiemy, po prostu umiera. Widzimy to po nim, bo nawet nie chce jeść ani pić, tylko leży bez ruchu na poduszce i… i leży, właśnie.
- Wyliże się, pewnie spadł z wysoka, teraz będzie parę dni leżał bez ruchu - powiedziałem głosem wielkiego autorytetu do spraw kocich, ale sam niezbyt wierzyłem w moje słowa. Nie chciałem, żeby nastrój umierającego dnia uderzył o prawdziwą śmierć, która boli. Nie chciałem, żeby Maciek, kot Asi, kłuł mnie swoją rzeczywistością.
- Koty nie są z tego świata - dodałem, zupełnie już bez przekonania.
- Asia mówi, że to koniec. Mówi, że śmierć już po niego idzie. Mama mówi, że Asia czyta za dużo książek i stąd te bujdy. Nie wiem, o które książki chodzi, może Leszek jej jakieś daje...
Tak, książki Leszka z pewnością mogły zmieniać patrzenie na śmierć. Ośmieszyć ją lub uczłowieczyć. Boże drogi, sam jego pokój mógł wprowadzić człowieka w romantyczne zastanowienie, czy ona w ogóle miewa miejsce.
- ...ale ja wiem, że to nie bujdy - ciągnęła Natalia swą zadziwiająco długą wypowiedź. - Asia mówi to spokojnie, jakby wiedziała, a nie jakby się bała.
Milczałem. Ćmy krążyły wokół gankowej lampy, co rusz któraś stawała w płomieniach i umierała.
- Dam jej kawałek ciasta - powiedziała Natalia i wstała, lekko przydeptując swoją zieloną sukienkę. Pomogłem jej, a potem patrzyłem dalej na drogę i słuchałem jej kroków, cichych na trawie jak ostatnie westchnienie. Gdzieś tam, na tej drodze, Leszek i Monika szli obok siebie tym specjalnym, spacerowym krokiem, rozmawiając, śmiejąc się i starannie nie patrząc sobie w oczy. Nie zwracali uwagi, bo po co?, na to, co było, na ich książki, koty i pokoje, teraz się to nie liczyło. Coś się rodziło, coś umierało, a oni zauważą to za parę lat. I podczas samotnych, jesiennych nocy będą tego żałować, a podczas sennego letniego spaceru, dziękować niebu.
Natalia wróciła i powiedziała, że Asia zjadła kawałek ciasta, bo Maciek na pewno by nie chciał, żeby sobie czegokolwiek odmawiała przez wzgląd na niego.
Przytuliła policzek do mojego ramienia.
- Całkiem o nim zapomniałem - powiedziałem i dotknąłem chabra, którego wpięła sobie we włosy, widocznie przed chwilą.
- Wstawiłam go do szklanki z wodą. Tak to by już zwiądł.

Inspiracją Iwaszkiewicz, co zresztą chyba jest widoczne :)

2
Dziwny fragment.
Z początku myślałem, że to jakieś fantastyczne, magiczne opowiadanie. Ale napisałeś, że to obyczaj. Później zastanawiałem się, czy nie jest to jakaś wielka metafora. Niestety, nie odczytałem jej. I co mi pozostało?
Zwykła wprawka, bez przesłania.

Styl masz dosyć poprawny. Aczkolwiek czasami przeginasz. Nie podobają mi się "poetyckie" porównania. Moim zdaniem powinieneś się wystrzegać tych typowych "jak, jakby, niczym". Tandetne.
pachnących złotem
Nie wiem jak pachnie złoto.

Masz tendencję do koślawości. Niektóre zdania są mało plastyczne.
miejscami tak zarosłą
Dla mnie, o niebo lepiej jest: zarośniętą.
jej kroków, cichych na trawie jak ostatnie westchnienie
Nie tak. Raczej: „jej kroków na trawie, cichych jak ostatnie westchnienie.”
starannie nie patrząc sobie w oczy
Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

No i dialogi. Sztuczne na maksa.
- Ciasto wystygło - powiedziała, kiedy zjawiłem się tuż przed nią z paroma chabrami w garści.
- Takie jest lepsze, każdy ci powie - odparłem i wyciągnąłem do niej rękę. - Nie pytaj "dla mnie?", bo tylko dla ciebie mogą być.
- Nie pytam.
Wybacz, ale mentalność bohaterów nie pasuje do żadnego ze znanych mi okresów historycznych.

Tyle.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

3
Revis pisze:
starannie nie patrząc sobie w oczy
Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Myślałem, że to proste - starannie, czyli uważali, by nie patrzeć sobie w oczy.

4
Opowiadanie rozmyte. Cała akcja prowadzi donikąd i tak naprawdę o niczym nie opowiada. Rzeczywiście, wygląda to jak wprawka, poetyczny opis dnia jakiś ludzi. Jeśli został tam zawarty jakiś głębszy sens, to takoż go nie ujrzałem.

Zgodzę się z Revisem w kwestii pachnącego złota, napisane chyba tak, żeby było, natomiast przy "starannie nie patrząc sobie w oczy" poprę Ciebie. Zrozumiałem znaczenie tych słów.

Uważam również, że dialogi brzmią całkiem nieźle. Z pewnością wkomponowują się w klimat całego tekstu. Sama atmosfera również jest niezła i czyta się całkiem przyjemnie, szkoda tylko, że to wszystko takie rozmyte. Zakończenie zupełnie bezpłciowe, nie dość, że nic nie wnosi fabularnie, to nawet żadnego klimatu, czy myśli nie pozostawia. Szkoda też, że nie rozwinąłeś motywu tego kota w jakiś ciekawy sposób.

Ogólnie całkiem ładne opakowanie, ale pustka w środku. Zupełna.

Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
A ja chyba widzę sens. Nawet pokusiłabym się o zuchwałą próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie, "co autor miał na myśli", ale tylko na jego własne, wyraźne życzenie. Interpretacja dzieła przez czytelnika (tu: przez moją skromną osobę) może się skończyć nieciekawie dla twórcy. W najlepszym razie będzie pękał ze śmiechu nie mogąc się nadziwić, skąd komuś mogła przyjść do głowy taka bzdura albo się wścieknie patrząc na tak oczywisty dowód tępoty i niezrozumienia. I jeszcze rzuci pisanie w diabły. Ale do rzeczy.

Przede wszystkim udało Ci się mnie nie zanudzić. Przeczytałam opowiadanie jeden raz, potem drugi i trzeci. Później nawet się zamyśliłam (zmusić kogoś do myślenia to już moim zdaniem sztuka).

Klimat i atmosfera- nieźle. Późne lato. Ciepło i trochę jakby sennie. Spokojnie. Na chwilę zapomniałam, że za oknem tak naprawdę mamy środek listopada. Zestawienie omawianego klimatu i atmosfery z tematem przemijania do mnie osobiście przemawia.

Dialogi- bardzo prawdziwe. Bohaterowie mówią monosylabami, przez co mam wrażenie, że rozumieją się w pół zdania. Trochę im tego zazdroszczę. Nie bardzo wiem, co mają na myśli rozmawiając o Monice, przez co mam wrażenie jakbym ich podsłuchiwała. Duży plus za to.

A już "staranne niepatrzenie sobie w oczy" sprawiło, że z miejsca wyobraziłam sobie Leszka i Monikę, o których nie wiedziałam przecież nic. Co więcej, mam już nawet wyrobioną opinię o nich. A wszystko to za sprawą kilku słów.

To na tyle jeśli chodzi o cukrowanie.

Tytuł opowiadania sugerował, że będzie coś o śmierci. Temat cięższego kalibru. Zrozumiałam. Upersonifikowany zwierzak nie wróży niczego dobrego. I faktycznie, okazuje się, że kot Asi umiera. Przyjęłam do wiadomości. Ale razem z kotem w opowiadaniu dzień umiera, zmierzch umiera, ćma umiera, kwiaty umierają, zdaje się, że gdzieś po drodze ścieżka wyglądała na umarłą... Teraz zastanawia mnie, czy jest to zabieg mający na celu naprowadzenie mnie, nawet na siłę, na sens i przesłanie utworu (bo z zasady czytelnik jest ciemny i trzeba mu wszystko tłumaczyć), czy chciałeś wskazać na pewien nieuchronny ciąg zdarzeń; na to, że wszystko przemija. W jednym i drugim przypadku wydaje mi się zabieg ów trochę przesadzony.

"Jedliśmy kawałek po kawałku, milcząc i odpychając od siebie myśl, że prędzej czy później ciasto się skończy, tak jak skończy się ten dzień i nigdy nie wróci i choćbyśmy wymyślili milion sposobów, aby inaczej go przeżyć - ten dzień zawsze będzie taki sam, jakby zatopiony w szkle, z zastygniętymi w locie kaczkami i złotymi muchami."- rozbij to na dwa zdania. Wyrzuć powtórzenie ("dzień").

"Siedzieliśmy na trawie, tuż przed domem, z widokiem na drogę i na mamine kwiaty, które umierały. Zmierzch też umierał i zostawiał nas bez żalu.
Dłonie Natalii przetrwały w mojej pamięci jako dłonie bez krwi, drobne, i blade, i zawsze zimne i zawsze czekające. Dotknęła nimi mojego ramienia przez brudną koszulę i powiedziała, jeszcze ciszej niż poprzednio:
- Kot Asi umiera.
- Umiera? Dlaczego umiera? - odwróciłem się do niej.
- Nie wiemy, po prostu umiera"
- nagromadzenie wyrazu "umiera" w samym dialogu można uznać za zasadne (owa prawdziwość dialogów, którą wcześniej tak wychwalałam pod niebiosa), ale nie psuj tego wcześniejszymi zdaniami. Napisz po prostu, że kwiaty zwyczajnie więdły. Zmierzch po prostu może bohaterów "zostawić bez żalu"- bez tego niepotrzebnego umierania. Dalej w opowiadaniu też jest sporo "umiera". Dobrze by było zaznaczyć wszystkie te powtórzenia i zastanowić się, w których miejscach ich użycie jest potrzebne.

Opowiadanie zaczyna i kończy się motywem chabra. Tyle, że do końca nie rozumiem, co ma naprawdę symbolizować. Oczywiście, mogę to sobie jakoś wytłumaczyć, potrafię świetnie konfabulować. Chaber podobno oznacza brak odwagi wyznania prawdziwych uczuć. Do początku opowiadania mi osobiście jako symbol pasuje. Tylko nie mam pewności, czy od początku do końca rozumuję poprawnie. Autor tak chyba wątpi w moją inteligencję, że ja w swoją zwątpiłam tym bardziej :)

W sprawach interpunkcji proszę raczej na mnie nie liczyć. Sama mam z nią problemy. "Ortografów" nie dostrzegłam.

Podsumowując: podobało się :)

6
Po ponownym przeczytaniu denerwują mnie powtórzenia różnych form "umierać". Coś z tym zrobię. Jeśli chodzi o przesłanie - raczej nie miałem żadnego konkretnego, jedynym celem było przekazanie nastroju śmierci, późnego lata, może zamierzałem zrobić z tego wstęp do czegoś większego.
Symbolika chabra - ciekawe... :)
Dziękuję za cukier, a za nie-cukier - jeszcze bardziej.

7
Przeczytałam i spodobało mi się:)
Idealnie pasuje do mojego dzisiejszego nastroju.
Śmierć, późne lato, jakiś taki... bezruch. Jakaś refleksja.
Dla mnie ono nie jest puste, jak tam się wyżej wypowiedzieli. Może nie mówi wprost, może właśnie nie powinno... Zostawia miejsce na przemyślenie pewnych rzeczy i co najważniejsze jest klimat:)
Może poprawiłabym parę słów, kilka sformuowań, ale podczas czytania umknęło mi co konkretnie, wolałam się skupić na ogóle.
Może wprawka, a może wstęp, w każdym razie pisać potrafisz, nie jest to jakiś gniot, gdzie na każdym kroku nóż się człowiekowi w kieszeni otwiera;p
Gratuluję, jestem na tak:);p
Pisz dalej, i napisz coś dłuższego!;)
Strona autorska: http://zalecka-wojtaszek.pl

Wsparcie dla pisarzy: http://www.gabinet-holistic.com/
Pracuję z pisarzami, którzy mają poczucie, że nie do końca wykorzystują swój czas i potencjał i nie realizują się tak, jak by chcieli. Pomagam im przezwyciężać przeszkody związane z procesem twórczym i śmiało dzielić się sobą ze światem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron