Niewolnica

1
Obudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego słońca wpadające do namiotu. Otworzyłam oczy i nieśmiało zerknęłam na łoże mojego pana. Nie wolno mi było patrzeć na niego bez pozwolenia, więc gdyby nie spał i zobaczył, że na niego spojrzałam, spotkałaby mnie kara. Na szczęście, oprócz mnie, w namiocie nie było już nikogo.

Niespiesznie wstałam, umyłam się i ubrałam. Założyłam sandały i jedwabny czarny kostium: hajdawery i chimar. Uprzątnęłam trochę w namiocie i wyszłam na zewnątrz, gdzie czekało mnie zapewne dużo pracy. W wiosce było jednak dziwnie cicho. Obeszłam ją dokładnie, ale zobaczyłam tylko dwóch strażników, kilka dziewczyn zajętych przygotowywaniem posiłku na ogniu, a jedna, Nadira karmiła nasze wielbłądy. Nikogo więcej nie było. Pozostali mężczyźni wyruszyli pewnie na jakąś wyprawę, bo nie było ani jednego konia, ale gdzie podziały się kobiety i reszta dziewczyn – tego nie wiedziałam.

- Hej, Nadira, gdzie są wszyscy? – spytałam cicho, rozglądając się wokół. Nie wolno nam było ze sobą rozmawiać.

- Żona Szihaba zachorowała zaraz po tym jak mężczyźni wyruszyli – szepnęła, nerwowo zerkając to w prawo, to w lewo. – Prawie wszystkie kobiety są u niej w chacie.

- Faiza zachorowała? – nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. – Tak nagle?

- Mówią – wskazała głową dziewczyny przy ognisku – że ktoś ją otruł.

- Ale numer.

- Jeśli to prawda, nie chciałabym być w skórze tej dziewczyny. Chociaż moim zdaniem to ty powinnaś być najbardziej podejrzana. W końcu to twój pan. Może byłaś zazdrosna o Faizę…

- Oszalałaś? Już prędzej otrułabym nie ją, a samego Szihaba, żeby mnie więcej nie dotknął.

- No jak to, nie lubisz, gdy to robi? – zaśmiała się.

Nagle usłyszałyśmy jakiś hałas dobiegający z chaty Faizy i po chwili wyłoniła się z niego kobieta ubrana w biały czador.

- Uważaj! – syknęła Nadira, ale mnie już nie było.

Ukryłam się na powrót w swoim namiocie. W razie czego mogłam oberwać za spóźnialstwo, a nie za rozmowę z inną niewolnicą. Rozburzyłam posłanie mojego pana, żeby udać, że dopiero tu porządkuję, i wtedy pod kocem błysnęło ostrze noża. Zamarłam przerażona i zdezorientowana. Szihab zawsze zabierał ze sobą każdą broń. Jak mógł zapomnieć o swoim pięknym sztylecie, z którym najwyraźniej nie rozstawał się nawet w nocy? Czyżby coś się stało? Ostrożnie wyjrzałam z namiotu, ale nikogo nie dostrzegłam. Spojrzałam na sztylet i nagle coś mi przyszło do głowy.

To był impuls. Wzięłam broń do ręki i po cichu wyszłam na zewnątrz. Ominęłam kilka chat i namiotów i dotarłam do wielbłądów. Nadiry już tutaj nie było. Strażników także nie widziałam, więc była szansa, że nikt mnie nie zauważy. Serce waliło mi jak młotem, gdy wyprowadzałam jednego z dromaderów na skraj osady. W każdej chwili mógł mnie ktoś dostrzec, a wtedy marny byłby mój los. Z trudem dosiadłam zwierzę i obejrzałam się za siebie. Wciąż nikogo nie było. Ruszyłam na północ bardzo powoli, żeby nie hałasować. Przez długi czas ani razu nie zerknęłam na naszą wioskę, bo bałam się, że zobaczę tam strażnika z wycelowanym we mnie rewolwerem. Jeżeli mieli mnie zastrzelić, wolałam o tym nie wiedzieć. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Z Faizą musiało być naprawdę źle, jeśli strażnicy tak bardzo zaniedbali swoje obowiązki. W miarę jak oddalałam się od osady, jechałam coraz szybciej, zbliżając się do pierwszych większych wydm. Zanim skryłam się za jedną z nich, spojrzałam ostatni raz za siebie, ale nikogo nie dostrzegłam.

Byłam wolna. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć w to, że spełniło się moje jedyne marzenie. Uciekłam i nikt mnie nie gonił. Przynajmniej na razie. Szihab najwcześniej wróci na wieczór, więc miałam cały dzień, żeby odjechać jak najdalej od osady. Rozejrzałam się wokół siebie i dopiero pojęłam w jakim fatalnym położeniu się znalazłam. Panował niemiłosierny upał, choć słońce było jeszcze dosyć nisko, wszędzie rozciągała się pustynia, a ja miałam jeden bukłak z wodą i wielbłąda. Chcąc się uratować, musiałam dotrzeć do jakiejś oazy, wioski lub miasta, ale każdy napotkany człowiek, nie tylko Szihab i jego ludzie, był w mojej sytuacji realnym zagrożeniem. Bo przecież młoda kobieta podróżująca samotnie po pustyni raczej nie jest codziennym zjawiskiem. Czułam się tak, jakbym miała na czole napisane: zbiegła niewolnica. Zaczęłam się zastanawiać czy ucieczka była rzeczywiście dobrym pomysłem. Ale zawrócić już nie mogłam, ani nie chciałam.

Nie miałam pojęcia gdzie jestem. Jechałam przed siebie i starałam się nie zwracać uwagi na coraz większy upał. Cztery lata byłam własnością Szihaba. To najdłużej wśród dziewczyn z wioski. Zwykle było tak, że po roku lub dwóch mężczyźni sprzedawali swoje niewolnice, bo już im się znudziły, i kupowali nowe. Ale Szihab był inny. Nie lubił zmian. Faiza, jego żona była czasami strasznie zazdrosna i nie raz dostałam od niej chłostę, chociaż nic nie zrobiłam. Na szczęście wiedziała o tym, że nie lubiłam jej męża. Gdyby było inaczej, skończyłabym pewnie tak, jak moja poprzedniczka, która nagle umarła, niby na jakąś tajemniczą chorobę. Ale dziewczyny opowiadały, że to zazdrosna Faiza ją zabiła. I pewnie mówiły prawdę, bo żadna z kobiet nie była tak zaborcza jak ona.

Zbliżało się południe. Nigdzie nie zauważyłam nawet jednego śladu bytowania człowieka. Wody ubywało, a ja robiłam się coraz bardziej głodna. Ostatnim moim posiłkiem było kilka daktyli wczoraj wieczorem, a dzisiaj rano uciekłam zanim zdążyłam cokolwiek przegryźć. Moją dalszą wędrówkę widziałam w bardzo ciemnych barwach.

Nagle usłyszałam czyjeś nawoływania. Ktoś był w pobliżu. Ba moment się zatrzymałam. Hałas dochodził z tyłu, a więc mnie dogonili. Przerażona zmusiłam wielbłąda do szybkiego biegu, ale mimo to miałam wrażenie, że krzyki są coraz głośniejsze. No to po mnie, pomyślałam. Po chwili usłyszałam huk wystrzału, potem drugi i trzeci. Już chciałam zatrzymać mojego dromadera, ale wtedy on nagle się potknął i przewrócił, a ja upadłam niedaleko. Zanim się otrząsnęłam i podniosłam, śledzący mnie mężczyzna zatrzymał się tuż obok. Nie wiedziałam kto to był, bo całą głowę miał owiniętą turbanem, widziałam tylko jego małe, ciemne oczy. Siedział na wielbłądzie z rewolwerem w dłoni i bacznie mi się przyglądał. Byłam jak sparaliżowana. Czekałam kiedy do mnie strzeli, ale zamiast tego zszedł na ziemię i odsłonił twarz ukazując swój triumfalny uśmiech. To był Raszid, jeden ze strażników. Musiał się w końcu zorientować, że kogoś brakuje.

- No proszę, gdzie to ciebie przywiało – powiedział sucho, a uśmiech zniknął mu z twarzy. Podszedł do wielbłąda i zdjął z troków cienki sznur, cały czas trzymając w ręku rewolwer.

A więc nie zamierzał mnie zabić, tylko zabrać z powrotem do wioski. Nie mogłam na to pozwolić. Powrót do osady oznaczał najgorszą śmierć. Wtedy przypomniałam sobie o sztylecie Szihaba, który wciąż miałam przełożony za plecami przez opasający biodra rzemyk. Zrobiło mi się słabo. Nigdy wcześniej nie zabiłam człowieka. Nie wiedziałam nawet czy jestem w stanie to zrobić. Ale gdy Raszid się do mnie zbliżył, chwyciłam za rękojeść i z całej siły na niego runęłam. Wtem rozległ się strzał, ale tylko przeszył powietrze. Nogi ugięły mi się pod ciężarem Raszida i upadłam na piasek przygnieciona jego ciałem. Przez moment nie mogłam złapać tchu. Dłoń cały czas miałam zaciśniętą na rękojeści i czułam jak spływa po niej jego ciepła krew. Nagle Raszid złapał mnie za szyję. Próbowałam się wyrwać, ale on coraz silniej miażdżył mi krtań. W jego mrocznych, przekrwionych ślepiach zobaczyłam wściekłość. Z ust pociekła mu strużka krwi. Przed oczami robiło mi się coraz ciemniej. gdy wtem, nie do końca świadoma tego, co robię, szarpnęłam ręką, wyciągając sztylet z jego ciała, i wbiłam go znowu, a potem jeszcze raz i jeszcze. Raszid jęknął, a uścisk na szyi zelżał. Z ulgą wzięłam głęboki oddech. Kiedy wróciła mi przytomność umysłu, zrzuciłam Raszida na piasek. Był cały zakrwawiony, a z boku sterczał mu sztylet Szihaba. Już nie żył.

Nie chciałam tu dłużej być. Musiałam pójść gdzieś dalej, żeby nie zwariować. Rozejrzałam się wokół siebie. Wielbłąd Raszida uciekł przestraszony wystrzałem, a mój leżał obok i się nie ruszał. Z boku miał wielką ranę po kuli. Podeszłam do niego i zauważyłam, że nadal oddycha. Spoglądał na mnie słabym wzrokiem. Cierpiał, a ja nie mogłam mu pomóc. Pogłaskałam go delikatnie po głowie. Wiedziałam, że ma przed sobą nawet kilka godzin nieznośnego bólu, zanim zabierze go śmierć. Poczułam, że łzy spływają mi po policzkach. Musiałam coś zrobić, zakończyć jakoś jego cierpienia.

Zerknęłam na Raszida i w oczy rzuciła mi się wystająca rękojeść sztyletu. Zbliżyłam się do niego i, powstrzymując mdłości, wyjęłam ostrze z rany. Wróciłam do mojego dromadera i klęknęłam za nim. Uniosłam ostrożnie jego głowę.

- Teraz będzie ci lepiej – szepnęłam. – Nic cię już nie będzie bolało, zobaczysz…

Zamknęłam oczy. Potem jednym szybkim ruchem rozcięłam mu szyję. Na ręce trysnęła mi krew, a wielkie cielsko zwierzęcia zatrzęsło się w agonii. Już było po wszystkim. Powoli położyłam jego głowę na ziemi, odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie, by znaleźć się jak najdalej stąd.

Nie chciałam czuć, nie chciałam myśleć. Marzyłam tylko o tym, żeby zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Nie wiem nawet jak długo biegłam. W końcu przewróciłam się na gorący piasek i nie miałam już siły się podnieść. Byłam wykończona. Położyłam się na plecach i obserwowałam niebo. Było czyste, błękitne, bez jednej chmurki. Słońce dopiero co minęło swój punkt kulminacyjny, ale musiało upłynąć jeszcze kilka godzin zanim zrobi się trochę chłodniej.

Przed oczami przesuwały mi się sceny z dzisiejszego spotkania z Raszidem. Zabiłam człowieka. Gdybym tego nie zrobiła Szihab chyba rozerwałby mnie na strzępy jak tylko dowiedziałby się o próbie ucieczki. Nie był do mnie aż tak bardzo przywiązany. A więc zabiłam go, aby ratować własną skórę. Ale czy to było wystarczające usprawiedliwienie? Czy w ogóle warto było posuwać się do czegoś takiego? Miałam teraz na sobie jego zaschniętą krew. Nawet z daleko by można było poznać, że kogoś zarżnęłam. A za morderstwo każą to śmiercią. Musiałam więc trzymać się jak najdalej od ludzi. Z drugiej strony na otwartej pustyni bez jedzenia i z odrobiną wody mogłam przeżyć najwyżej do jutra. Nie miałam ze sobą nawet sztyletu Szihaba, bo zostawiłam go przy moim dromaderze. Czy tak wygląda koniec? Czy właśnie tak umrę? W samotności, na wielkiej, gorącej pustyni? Czy za kilka tygodni moje szczątki znajdzie jakaś karawana, czy pokryje je piasek?

Wzdrygnęłam się na myśl o własnych kościach. Zebrałam w sobie resztki sił i wstałam. Nie zamierzałam tak łatwo się poddać. Udało mi się uciec z wioski, więc może uda się też wyjść cało z tej paskudnej sytuacji.

Założyłam na lewą stronę mój chimar i trochę obsypałam go piaskiem, aby ślady krwi były jak najmniej widoczne. Resztką wody umyłam ręce i ruszyłam powoli przed siebie. Mijałam kolejne wydmy, a krajobraz wciąż był tak samo nużący. Tylko wielkie góry piasku, żadnego urozmaicenia. Niekiedy myślałam, że dłużej już nie wytrzymam. Strasznie chciało mi się pić, a nogi coraz częściej odmawiały posłuszeństwa. Jednak za każdym razem powtarzałam sobie, że jeszcze tylko jedna wydma i szłam dalej. Po kilku godzinach takiej wędrówki teren trochę złagodniał, a moim oczom ukazał się jakby nieco zniszczony budynek, lekko przysypany pustynnym piaskiem. Wstąpiła we mnie jakaś nowa energia, nagle przyspieszyłam, by jak najprędzej to obejrzeć. Gdy doszłam na miejsce okazało się, że to tylko kilka bezładnych, zniszczonych ścian – pozostałości po jakimś starym budynku. Ale zawsze było to lepsze niż otwarta pustynia. Zmęczona oparłam się o mur i zerknęłam na horyzont. Wtedy na wydmie zobaczyłam jakąś postać.

2
Nie czuję się upoważniona do krytykowania, bo sama dopiero uczę się pisania.
Sama historia warta kontynuowania :) ale musi być jeszcze dopracowana, dopieszczona :).
Przynajmniej ja mam takie odczucie, że czegoś tu brakuje.
Uważam, że szybko chciałaś opisać przygodę niewolnicy i zrobiłaś to zbyt pobieżnie, dużo zostawiając wyobraźni czytającego. Jest wiele niewiadomych: jakaś wioska, w jakimś miejscu, są jakieś dziewczyny ale nie są to kobiety bo one gdzieś się podziały (wydaje mi się, że te niewolnice to właściwie kobiety...chyba mają więcej niż 15-16 lat?).
Czasami razi słownictwo np:.
carrie pisze:Nawet z daleko by można było poznać, że kogoś zarżnęłam
Czy nie lepiej napisać : zabiłam

No to na tyle.
Agu

3
Dość ciekawe, muszę przyznać. Jest trochę mankamentów takich jak literówki czy błąd ortograficzny oraz kilka zgrzytów stylistycznych, ale zaczyna się ciekawie. Tylko dlaczego ubrała się w jedwabne ciuchy jak czekała ją robota?

Herman EDIT: Mall, miej litość :) Ustaw sobie inne kodowanie, bo znaczki dziwne wychodzą, zamiast polskich. Zmieniłem, co mogłem. Czego nie dało się rozszyfrować (czyli nawiasu) - usunąłem.
Ostatnio zmieniony pt 24 wrz 2010, 20:04 przez Maladrill, łącznie zmieniany 1 raz.

4
Uprzątnęłam trochę w namiocie i wyszłam na zewnątrz, gdzie czekało mnie zapewne dużo pracy.
gdzie zapewne czekało mnie dużo pracy
W wiosce było jednak dziwnie cicho.
Często spotykam określenie nietypowego zjawiska (wiadomo, że wówczas jest dziwne) w ten sposób. Zastanawiam się, czy owa dziwność faktycznie oddaje dokładnie to, co chciałaś powiedzieć - bo przyznam, że chętnie zobaczyłbym tam niepokojąco cicho - i jedna zmianą nie pokazuję tylko ciszę i wioskę, ale też odczucia bohatera.
Pozostali mężczyźni wyruszyli pewnie na jakąś wyprawę, bo nie było ani jednego konia, ale gdzie podziały się kobiety i reszta dziewczyn – tego nie wiedziałam.
Pewnie pozostali mężczyźni...
- Faiza zachorowała? – nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. – Tak nagle?
Dużą literą - nie dotyczy wypowiedzi. Jednak nie to mnie zdziwiło - ten śmiech pojawił się znikąd. Nie ma wzmianki o nim wcześniej, ani sama wypowiedź nie sugeruje, że bohater zaczął się śmiać. Wobec tego wstawka narracyjna jest nielogiczna wobec sceny.
Przed oczami przesuwały mi się sceny z dzisiejszego spotkania z Raszidem. Zabiłam człowieka.
trochę to szkolne - te sceny ze spotkania. Napisałbym, że widziała Raszida i w zasadniczo od razu odwołujesz się do tych scen. Czytelnik wychwyci to od razu i zamiast nachalnych "scen", po prostu je zobaczy.

Ucieczka przez pustynię - temat ciężki. Bazuje na jednej postaci i jej emocjach i odczuciach. Tu siła napędową ma być walka z Raszidem pokazująca zupełny brak odwrotu ale to właśnie te wydarzenie wydało mi się nieco sztuczne - ale za sprawą narracji "po nim", ponieważ emocje bohaterki są opisane w bardzo prosty sposób i wcale nie fajny - wymieniasz je po kolei i to ma stworzyć klimat?

Z drugiej strony jest pewna nielogiczność (może wyjdzie to dalej w tekście, ale do teraz nie ma, więc piszę). Dziewczyna długo przebywa w takim klimacie (być może od urodzenia) a nie wie, jak radzić sobie na pustyni? To dość nienaturalne dla kogoś, kto obcuje z takim klimatem wiele lat. Kolejną nielogicznością wg mnie to zazdrość chorej kobiety - w kulturze wschodu jest ona obca, tak jak nam posiadanie wielu żon.

Temat zaczyna się rozkręcać i mimo braku polotu w tekście, czasem prowadzenia narracji w wyliczance czynności lub kolejnych emocji (mniej widać tego w zachowaniu bohaterki, bardziej w narracji o myślach) historia wciąga. Popracuj nad literówkami i przecinkami. Podobało mi się, lecz mam obiekcje dotyczące stylu i narratora.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Bardzo przepraszam, że się wtrącę i odniosę do wypowiedzi kolegi,
Temat zaczyna się rozkręcać i mimo braku polotu w tekście, czasem prowadzenia narracji w wyliczance czynności lub kolejnych emocji
- Niby wszystko racja, tylko jest jeden aspekt, który moim zdaniem aż krzyczy o swoją sprawiedliwość.

Większość z ocenianych tekstów (nie mówię, że przez ciebie czy że w ogóle tutaj na forum, chodzi mi o bardziej ogólne spojrzenie) jest bombardowana z każdej strony jeśli tylko tekst staje się bogaty, pełen polotu i jakby poetycko ornamentowany. Każdy dostaje za to po D...
Ja też za to nie raz dostałem cięgi.
Potem gdy napisze się coś z mniejszym zaangażowaniem w szczegóły słyszy się że w tekście nie ma polotu i ikry itp itp itd.

No błagam... bądźmy konsekwentni. Moim zdaniem to się odbywa z dużą szkodą dla autora każdego tekstu. Nie znaczy to że nie należy wskazywać drogi, bo wtedy każdy pisałby mniej dojrzale niż czyni to dziś. Ale trzeba się na coś zdecydować ocenając tekst.

Ja sam dostałem masę negatywnych recenzji za swoje poetyckie porównania i "przerośnięte" opisy. Jednak nie usłuchałem tych rad wiedząc, że kierując się nimi będę robił coś wbrew sobie.
Po jakiś 2 latach dostałem za to masę pochwał od komisji ze Związku Literatów Polskich, której członkowie stwierdzili, że mój styl pozwala im "rozsmakować się w każdym szczególe" i dzięki temu mogą się cieszyć literaturą, która jest niepospolita i odstaje od codzienności.

Thana - o ile dobrze pamiętam - wskazała kiedyś na to, iż jest taka prosta i niezłożona tendencja zmierzająca do tego żeby pisać tylko "czarne i białe" ale już nic z odcieni szarości. Mówiła, że wkrótce nie będzie na rynku już żadnej książki która pozwoli czytelnikowi odpłynąć bo preferuje się proste formy literackie i gani autorów którzy ładnie piszą.

Ciekawe jaka grupa tak gani utalentowanych ludzi. Pewnie taka grupa, która sama tak nie potrafi. - To by było dość typowe zachowanie dla naszej nacji.

Wróćmy jednak do tekstu. Spójrz proszę na to:
Jednak nie to mnie zdziwiło - ten śmiech pojawił się znikąd. Nie ma wzmianki o nim wcześniej, ani sama wypowiedź nie sugeruje, że bohater zaczął się śmiać. Wobec tego wstawka narracyjna jest nielogiczna wobec sceny.
- Pamiętam jak napisałem pracę na konkurs Pigmalion Fantastyki 2010. Zostałem laureatem i pojechałem z radością odebrać dyplom. Tam poznałem Michała Cholewę, Anię Kańtoch i Kubę Ćwieka. Wszyscy tak super mili że szok. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony.
Cała trójka zgodziła się przeczytać moje książki i skrobnąć mi recenzję (niekoniecznie pozytywną :) ). I tam wśród uwag jakich było przyznaję - wiele - Ania powiedziała mi że czasem widzi u mnie tendencję do przedstawiania każdego bohatera od początku do końca i opowiadania o nim odkąd tylko zacznę póki nie skończę.
Sądzę że jej rada bardzo mi pomogła.
Ty oczekujesz od carrie żeby w niewielkim fragmencie umieściła wszystko co tylko można by wiedzieć o danej postaci, jej zamiłowaniach, sympatiach i antypatiach. Być może mamy do czynienia zaledwie z fragmentem, potem będzie autorka miała czas na to (lub wcześniej) aby nam przedstawić wzajemne stosunki między niewolnicami.

Of kors, mogę się mylić, jak wiecie żaden ze mnie polonista itd. Tylko kolega z forum :)

6
Tekst mnie zainteresował i fajnie byłoby poczytać o dalszych losach Niewolnicy.
Jedna rzecz, która mi nie pasowała w tekście- jesteśmy w wiosce na pustyni, z dala od innych osad, ludzie poruszają się na wielbłądach... Skąd wzięły się rewolwery? Trochę psują cały ten obraz.
Ale co ja tam wiem :P

Pozdrawiam

7
Jakbyś się przestał reklamować, byłoby ok. Ale nie jest.
Ty oczekujesz od Carrie żeby w niewielkim fragmencie umieściła wszystko co tylko można by wiedzieć o danej postaci, jej zamiłowaniach, sympatiach i antypatiach. Być może mamy do czynienia zaledwie z fragmentem, potem będzie autorka miała czas na to (lub wcześniej) aby nam przedstawić wzajemne stosunki między niewolnicami.
I tu nie dość, że jesteś w błędzie to jeszcze przeinaczasz moją wypowiedź dotyczącą tekstu. Polot, którego brakuje (tak stwierdziłem) zaznacza się tym, iż w krótkich opisach można pokazać daną postać i jej motywację. Tu zostało to "opisane", bardziej, niż ukazane.

Zobacz na ten fragment:
Niespiesznie wstałam, umyłam się i ubrałam. Założyłam sandały i jedwabny czarny kostium: hajdawery i chimar. Uprzątnęłam trochę w namiocie i wyszłam na zewnątrz, gdzie czekało mnie zapewne dużo pracy.
Nie wiem, co Carrie chciała tu pokazać, poza tym że bohaterka jej utworu wstała, posprzątała i wyszła. Czy to jest złe? Nie. To po prostu jest zwyczajne. Nawet zakrawa na tandetność. Więc gdy stwierdzam, że w tekście brakuje polotu, to na podstawie takich właśnie fragmentów. Nie wiem, jak sobie wyobrażała Carrie ten wstęp, ale w moim odczuciu miał coś pokazać. Zgaduję, że nie tylko babkę, ale też osobę przez pryzmat jej czynności.

Drobne sprawy mogą ukazać zawiłości pomiędzy postaciami: gesty, słowa (sposób wypowiedzi także) a żeby umiejscowić akcję w konkretnym miejscu, czasem wystarczy po prostu po nie sięgnąć. W ukazanym fragmencie jest pokazane niewiele, a uważam, że można było, tymi drobiazgami, dodać więcej polotu tekstowi.

Poetyckość mi nie przeszkadza, o ile znajduje odniesienie do uzasadnionego jej użycia - niech będzie to wybujały styl, ekspresja autorska czy nazwij to jak chcesz - ale to ma się trzymać przysłowiowej "kupy" i odzwierciedlać wydarzenia. Bo koniec końców - coś jest w tekście opowiadane. Jak to zostanie zrobione, zależy od autora.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

8
mil93 pisze:Skąd wzięły się rewolwery? Trochę psują cały ten obraz.
Dość mądry wybór, zwłaszcza, że niektóre kasty do tej pory używają tego rodzaju broni osobistej. Składa się na to wysoka funkcjonalność w piaszczystych warunkach i bardzo prosta konstrukcja ułatwiająca praktycznie każdemu utrzymanie broni w sprawności. Zapewne (zgaduję) autorka przez ten zabieg chciała umiejscowić akcję, w konkretnym okresie, ale z drugiej strony jest to zabieg bardzo nieprecyzyjny, jako że w krajach egipskich rewolwery napłynęły z Francji i Anglii od roku 1880 i był powszechnie używanie aż do lat 1970. Więc przedział jest bardzo szeroki.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

9
carrie pisze:W wiosce było jednak dziwnie cicho. Obeszłam ją dokładnie
Jak można obejść dokładnie?
carrie pisze:W wiosce było jednak dziwnie cicho. Obeszłam ją dokładnie, ale zobaczyłam tylko dwóch strażników, kilka dziewczyn zajętych przygotowywaniem posiłku na ogniu, a jedna, Nadira karmiła nasze wielbłądy. Nikogo więcej nie było. Pozostali mężczyźni wyruszyli pewnie na jakąś wyprawę, bo nie było ani jednego konia, ale gdzie podziały się kobiety i reszta dziewczyn – tego nie wiedziałam.

- Hej, Nadira, gdzie są wszyscy? – spytałam cicho, rozglądając się wokół. Nie wolno nam było ze sobą rozmawiać.
powttórzenia
carrie pisze:W miarę jak oddalałam się od osady, jechałam coraz szybciej,
Hmm... dziwna ta bohaterka. Ja na jej miejscu już od samego początku pędziłabym najszybciej, jak się da...
carrie pisze:Zanim się otrząsnęłam i podniosłam, śledzący mnie mężczyzna zatrzymał się tuż obok.
Dziwnie mi brzmi ten "śledzący" mężczyzna. To w końcu pustynia, rozległa przestrzeń, na dodatek on do niej wołał...
carrie pisze:Nie miałam ze sobą nawet sztyletu Szihaba, bo zostawiłam go przy moim dromaderze.
No patrzcie, ukradła dromadera i zaraz nazywa go "swoim" ;)
carrie pisze:Założyłam na lewą stronę mój chimar i trochę obsypałam go piaskiem, aby ślady krwi były jak najmniej widoczne.
Nie bardzo rozumiem, po co ten piasek - że miałby się przykleić i zasłonić krew? Chyba raczej by sam się strzepał z ubrania. Poza tym tak na środku pustyni chyba bohaterka nie miała przed kim się kryć?

Ten cały brak polotu, mało plastyczne zdania - no tak, racja, ale jednak coś w tym opowiadaniu jest. Jesteś na dobrej drodze. Bohaterka przyciąga uwagę, chociaż uważam, że sposób ukazania jej myśli, rozterek, nie był jakoś szczególnie udany. Może przez pisanie takich oczywistości, jak:
Gdybym tego nie zrobiła Szihab chyba rozerwałby mnie na strzępy jak tylko dowiedziałby się o próbie ucieczki. Nie był do mnie aż tak bardzo przywiązany. A więc zabiłam go, aby ratować własną skórę.
Można było pokazać więcej emocji, wciąż przekazując te same informacje. No nie wiem, na przykład: Musiałam go zabić! Inaczej Szihab dowiedziałby się o próbie ucieczki, a wtedy rozerwałby mnie na strzępy! (Taki luźny przykład, może nie idealny, ale myślę, że wiesz, o co chodzi). Trochę mało wiarygodny dla mnie ten jej strach, zmęczenie, rezygnacja i tak dalej.
Martinius pisze:Kolejną nielogicznością wg mnie to zazdrość chorej kobiety - w kulturze wschodu jest ona obca, tak jak nam posiadanie wielu żon.
A tu bym się nie zgodziła :) może większość kobiet jest przyzwyczajona, ale ta akurat mogła być zazdrosna :)

Ciekawą historię wymyśliłaś. Taką nieprostą ze względu na realia, a to się ceni. Jestem ciekawa, co będzie dalej.

Pozdrawiam.
ObrazekObrazekObrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”