106

Latest post of the previous page:

L_J pisze:Dobór naturalny działa prawidłowo -> silne jednostki wypierają słabsze, w jakich to warunkach by się nie znalazły.
ok. teraz pytanie: moje środowisko.

1) czy jestem jednostką silną? Cała moja siła to umiejność napisania 3 książek rocznie ( tym roku 2 książek).

2) czy kogoś wyparłem?

3) zakładając ze jestem jednostką słabą nie czuję się wypierany.

4) zakładajac ze jestem jednostką silną pomagam początkującym. Tacy jak np Jakub Ćwiek za parę lat bedą mieli pozycję lepszą niż ja. Czy chęć pomocy to siła czy słabość z mojej strony?

Gdzie nie spojrzę widzę współpracę, współdziałanie, czasem życzliwoią obojętość.
nikt nikogo nie zagryza, nie ma walki o łup etc.

jest normalnie.

może mam sie wydawać że srodowisko fantastów to elita etc - ale ja twierdzę JEST NORMALNIE to reszta sie zdegenerowała.

108
jeśli nie nauczy się bornić tylko po paru skatowaniach fizycznych od rówieśników i psychicznych ze strony nauczycieli dojdzie do wniosku że najlepszą strategią jest podlizywanie sie katom?

czego uczy szkoła? NIE WYCHYLAJ SIĘ. nie wykazuj inicjatywy. uszy po sobie. Pewnych rzeczy w ogóle nie należy widzieć. pogódz się z ewidentnym zlem - nie zrobisz nic.

szkoła stworzy w ten sposob ofiary życiowe które nie postawią się nikomu i nigdy. Które zawsze będą się płaszczyć, które nie beda potrafiły nic załatwic w urzędzie, które świecie bedą wierzyć że zgłoszenie w gminie wymiany dachu wymaga dołożenia koperty etc.
Ale wychowywanie przez rodziców, w odizolowaniu od całego bagna tego świata, wcale nie gwarantuje, że dziecko stanie się bardziej asertywne i nie będzie ofiarą życiową.

Cóż, ja chodziłam do jednej z bardziej parszywych podstawówek w Łodzi i jedno co z tego wyniosłam, to świadomość, że jeżeli ktoś do mnie podskakuje, to trzeba mu się postawić (mieszkam w takiej dzielnicy, że taka wiedza się przydaje). Nie jestem zdemoralizowana czy agresywna, żyje w zgodzie z ludźmi, ale nie dam sobą pomiatać.

Moja podstawówka była moim prywatnym piekiełkiem, ale uważam, że mnie zahartowała i uodporniła nieco na przejawy zezwierzęcenia u ludzi.
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.

109
Ja myślę, że takie "chowanie pod kloszem" to efekt strachu nadopiekuńczych rodziców i ich egoizmu oraz wygodnictwa ( tak, nie pomyliłem się - egoizmu i wygodnictwa). Bo jeśli nie wysyłamy dziecka do normalnej szkoły, na podwórko bez opieki, to nie musimy się o nie martwić, wiemy, że jest bezpieczne. Tyle, że to wygoda dla nas, nie dla dziecka. Bo ono - na dłuższą metę straci na takim wychowaniu, nie nawiąże więzi z rówieśnikami, nie nauczy się radzić z ludźmi agresywnymi i chamskimi. A rodzice wiecznie nie będa go/ jej mogli chronić. Bo sami nie są wieczni... I nie piszę tego co wyżej na bazie jakiejś pseudopsychologicznej analizy wypowiedzi przeciwników szkoły, piszę to na podstawie swoich odczuć z którymi przez długi czas musiałem ciężko walczyć. Wypuścić dzieci same na podwórko czy nie? Pozwolić iść na spacer z kolegami? Robić raban bo ktoś je walnął w przedszkolu czy może raczej wytłumaczyć, że w takim wypadku dziecko ma prawo oddać? Wybrałem - z dużym bólem - opcję na samodzielność dzieci. Wpoiłem, że nie wolno nikogo zaczepiać, ale można się bronić. Nie było lekko. W podstawówce moi synowie zostali brutalnie zaatakowani przez bandę kilkunastu dzieciaków pod wodzą dziewuszki będącej córką pani ze świetlicy. Smarkula czuła się bezkarna i miała liczne grono akolitów którzy lubili znęcać się nad innymi. Tym razem nie wyszło, moje dzieciaki dały sobie radę. Później przez parę tygodni walczyliśmy z żoną, aby nasze dzieci nie zostały ukarane za prosty fakt samoobrony, bo pani dyrektor wyszła z założenia, że napadnięty to ten który ma siniaki i przegrał, a tu akurat więcej siniaków mieli napastnicy... Wygraliśmy, naszych dzieci nie ukarano. Innym razem paru żuli z podwórka napuściło sporo starszego gnoja na moje dzieciaki, aby w ten sposób zemścić się na mnie i żonie ( jesteśmy oboje nauczycielami). Młodszy został pobity przez chłopaka pięć lat straszego. Dostał solidnie bo próbował walczyć. Wtedy zarobił w zęby od mojego starszego syna, który był tylko trzy lata od niego młodszy. Kiedy dobiegliśmy do okna ( bo mały wrócił z płaczem z podwórka), musiałem niemal siłą zatrzymać żonę, bo chciała lecieć na dwór, ratować drugie dziecko. Ja wolałem trochę poczekać, bo mój straszy syn właśnie siedział na napastniku i walił jego ryjem o beton... W końcu zszedłem, niespiesznie... Mój starszy miał nieźle obitą twarz, ale jego przeciwnik wyglądał dużo gorzej i miał naderwane ucho ( przydały się na coś ćwiczenia szponów orła :) ). No i po tym wydarzeniu, więcej kłopotów nie było. Chuligani omijali moje dzieci szerokim łukiem, a każdy z synów miał mnóstwo kumpli ( bo dzieciaki zaczęły się do nich garnąć widząc, że ci nie biegną na skargę do mamusi z byle czym). Aha, w pewnym wieku - przez parę lat - ćwiczyłem z synami codzień i nauczyłem ich jak się bronić. Do dzisiaj czasem kopiemy w tarcze czy trenujem z nożem, aczkolwiek jeden i drugi ma już niemal sto kilo żywej wagi i tatuś musi się nieźle zwijać na takich sparringach ;) Taka była droga którą ja wybrałem. Trudna, bo bywało, że ledwo - ledwo mogłem powstrzymać się od interwencji - ale chyba dobra. Tak dzisiaj uważam.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

110
TadekM pisze:[

Problem polega na tym, że nie wystarczy stwierdzić, że ktoś umarł. Trzeba umieć udowodnić, że to ktoś go zabił, a potem znaleźć tego kogoś, kto mu pomógł i udowodnić winę jemu.
Za "realne dowody wokół" paliło się czarownice w średniowieczu.
1. Płacę 85% podatki, jestem niewolnikiem - Ci którzy z tego korzystają zrobią wszystko żeby wszystko zostało jak jest.

2. Protokoły Mędrców Syjonu - może i fałszerstwo, ale dokument nawet sfałszowany, który tak oburzał opinię publiczną sto lat temu zmienił się w rzeczywistość.

Przykłady można mnożyć - zalecam lekturę: Łysiaka, Ziemkiewicza, Korwina Mikke - na początek Ci są najlepsi, bo maja lekkie pióro.



Co do trzymania pod kloszem - nikt o tym nie mówi. Chodzi o samą instytucję szkoły. Dziecko musi mieć kontakt z rówieśnikami i to także z tymi na podwórku. To właśnie szkoła łamie dziecko i w niej zanikają normalne odruchy samoobrony.
http://tiny.pl/h72vc

111
StanislawKarolewski pisze:Co do trzymania pod kloszem - nikt o tym nie mówi. Chodzi o samą instytucję szkoły. Dziecko musi mieć kontakt z rówieśnikami i to także z tymi na podwórku. To właśnie szkoła łamie dziecko i w niej zanikają normalne odruchy samoobrony.
No moim zdaniem nie. Tyle, że dziecko musi mieć wsparcie rodziców. Pozostawione samemu sobie, rzeczywiście w kiepskiej szkole nie przetrwa.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

112
No cóż, ja byłem typowym dzieckiem ulicy - przynajmniej do pewnego momentu, ale moje urbanistyczne (że tak to nazwę) korzenie wciąż moją się bardzo dobrze. Ale nie o sobie chciałem w tym momencie...
Tyle wrzucacie na szkołę, nauczycieli... Ludzie, tak nie można! Nauczyciele to przeważnie sfrustrowani, zgorzkniali i rozczarowani życiem ludzie, którzy za psie pieniądze wykonują ciężką i niewdzięczną pracę o praktycznie zerowym prestiżu. Uczniowie gimnazjum (a nawet i liceum) częstokroć znaleźli się tam tylko pod presją rodziców, niemogących pogodzić się z faktem, że nie każdy musi mieć wyższe wykształcenie. Sam program nauczania zwykle jest wyjęty - przepraszam za wyrażenie - psu z dupy.
Ale to nie ma znaczenia. Tak, dobrze widzicie - nie ma znaczenia. Bo szkoła tak naprawdę daje nam wszystko, co jest potrzebne do przyzwoitego startu w odpowiednim kierunku. Wiem, że w tym momencie mogę wyrażać się trochę mętnie, toteż pozwólcie, że przybliżę Wam historię ze swojego gimnazjum - historię, której byłem zarówno świadkiem, jak i uczestnikiem. ale po kolei.
Gimnazujm do którego uczęszczałem stało na stosunkowo niskim poziomie - ot, prowincjonalna buda uplasowana gdzieś w dole wojewódzkiego rankingu szkół. Wszystko się zmieniło za sprawą dwójki uczniów - nazwijmy ich Frankiem i Buziolem. Chłopcy nie narzekali na otaczającą ich rzeczywistość, tylko usiedli i zastanowili się, jak tę rzeczywistość zmienić. Udali się do nauczycielki języka polskiego i przedstawili jej plan gazetki szkolnej. Nauczycielka skwitowała ich wizje wzruszeniem ramion. Franek i Buziol nie poddali się - poszli do innego nauczyciela. Ten, pod wpływem ich działań, przypomniał sobie, jakim ideowcem był jeszcze kilka lat tremu, gdy dopiero zaczynał uczyć. Produkcja gazetki ruszyła. Franek i Buziol zarzucili sieci w poszukiwaniu współtwórców i tak, wraz z kilkorgiem innych zapaleńców, trafiłem do redakcji "Papli". Z tego, co się orientuję, to gazetka wychodzi do dzisiaj i ma się bardzo dobrze.
Ale to był zaledwie początek. Franek z Buziolem wskrzesili radiowęzeł (z audycjami tematycznymi, a jakże!), zajęli się stroną internetową szkoły (do dziś stronka padła, ale kilka lat temu prezentowała się zacnie), z ich inicjatywy powstało prężne koło samopomocy... Co ciekawe, do tej całej karuzeli dołączyli się również niektórzy nauczyciele - miedzy innymi ci, których nie podejrzewałbym o jakiekolwiek zacięcie społeczne. Szkoła podskoczyła w rankingu o jakieś 30 pozycji (!). Za sprawą dwóch entuzjastów, którym się chciało.
Tak więc myślę, Andrzeju i cała reszto sceptyków, że zawsze ta się coś uklecić w oświatowym bagienku. Owszem, nie jest to łatwe, zwłaszcza na początku, ale przy odpowiedniej dozie samozaparcia, entuzjazmu i charyzmy można wykreować wokół siebie rzeczywistość, która może nie będzie idealna, ale na pewno - co najmniej znośna.

113
1. Płacę 85% podatki, jestem niewolnikiem - Ci którzy z tego korzystają zrobią wszystko żeby wszystko zostało jak jest.

2. Protokoły Mędrców Syjonu - może i fałszerstwo, ale dokument nawet sfałszowany, który tak oburzał opinię publiczną sto lat temu zmienił się w rzeczywistość.

Przykłady można mnożyć - zalecam lekturę: Łysiaka, Ziemkiewicza, Korwina Mikke - na początek Ci są najlepsi, bo maja lekkie pióro.
Co do bezsensowności systemu się zgadzamy. Różnimy się tylko w ocenie jego celowości, wyrachowania i zorganizowania.

A na Korwina po szesnastu latach przerwy może by ktoś wreszcie zagłosował, gdyby odpuścił sobie swoje teorie spiskowe. Łysiak, dzięki Bogu, pisze też rzeczy niezwiązane ze światowymi spiskami, bo szkoda by było jego pióra, żeby się marnowało tylko na takie głupoty.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

114
tylko ze ta wtórna socjalizacja uczy głównie kombinowania, lizania )*( belfrom sadystom i schodzenia z drogi bandziorkom & lumpom...
Termin socjalizacja oznacza cos innego radze sprawdzic w slowniku, najlepiej socjologicznym.
jestem indywiduuum.
Poszedłem do pracy.

i...?
Stwierdzilam oczywisty fakt, iz nawet molodzienczy bunt ma swoje granice, odpowiadajac na wczesniejszy post.

[ Dodano: Nie 18 Paź, 2009 ]
Poza tym zjawisko podlizywania sie nauczycielom bylo zawsze zachowaniem marginalnym w grupie uczniow.
https://pisarzdowynajecia.com

115
Navajero pisze:Kiedy dobiegliśmy do okna ( bo mały wrócił z płaczem z podwórka), musiałem niemal siłą zatrzymać żonę, bo chciała lecieć na dwór, ratować drugie dziecko. Ja wolałem trochę poczekać, bo mój straszy syn właśnie siedział na napastniku i walił jego ryjem o beton...
I bardzo słusznie, zgadzam się w 100%. Ja też byłam dzieciakiem podwórkowym i wiem, że niektórym nie można przedstawić inaczej swoich racji, jak za pomocą pięści (zaraz pewnie ktoś powie, że to zniżanie się do poziomu tych chuliganów, ale na takich czasami nie ma innego sposobu. Bezstresowe wychowanie zrobiło swoje i inne argumenty do nich zwyczajnie nie docierają).
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.

116
katamorion pisze: Termin socjalizacja oznacza cos innego radze sprawdzic w slowniku, najlepiej socjologicznym.
lekcja pierwsza: uczymy się odróżniać definicje słownikowe od rzeczywisotści.

117
Navajero pisze: Ja wolałem trochę poczekać, bo mój straszy syn właśnie siedział na napastniku i walił jego ryjem o beton...
wasz fart - bo mogło się to skończyć jeszcze na dwa sposoby:

a) gnój wraca z większą ilością kumpli i albo szpital albo pogrzeb.

b) rodzice gnoja zakłądają Wam sprawę sądową i wygrywają w cuglach nawiązkę a jak się postarają to wasz syn trafia na 6 miesięcy do poprawczaka. Jak sie bardzo postarają i wykosztują na dobrego "papugę" i paru "świadków" to nawet utrata przez Was praw rodzicielskich.

118
Andrzej Pilipiuk pisze:wasz fart - bo mogło się to skończyć jeszcze na dwa sposoby:
a) gnój wraca z większą ilością kumpli i albo szpital albo pogrzeb.
Odpada, ale nie będę precyzował dlaczego.
Andrzej Pilipiuk pisze: b) rodzice gnoja zakłądają Wam sprawę sądową i wygrywają w cuglach nawiązkę a jak się postarają to wasz syn trafia na 6 miesięcy do poprawczaka. Jak sie bardzo postarają i wykosztują na dobrego "papugę" i paru "świadków" to nawet utrata przez Was praw rodzicielskich.
Także odpada - chłopaczyna miał niezłą kartotekę, a wokół roiło się od świadków którzy nie wystraszyliby się powiedzieć prawdy ( nie interweniowali bo akcja była jeden na jeden, a mój syn był mocno wyrośnięty i różnic wiekowych na oko nie było widać).

Ale ogólnie, co do fartu nie zaprzeczam. Przydaje się.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

119
Navajero - jesteś jakąś dekadę starszy odemnie.
Stanowimy produkt innych czasów.

problem obecnej epoki to totalny zanik honoru - nawet takiego zwykłego bandziorskiego.

Gdy miałem 10-12 lat wygladało to inaczej. Były solówki - ale jak sama nazwa wskazuje walczyli solo - jeden na jednego. Oczywiście jeden i drugi mieli swoich pseudosekundantów - ale pilnowali oni by walka była czysto. Była też zasada że po pierwszej wymianie ciosów można się było poddać i nie bili więcej - uznawali że walka jest roztrzygnięta. Walka automatycznie była przerywana przy pierwszej krwi.

Był też przypadek kiedy klasowy chuderlak został wyzwany przez byczka. Ktoś głośno stwierdził że taka walka nie będzie honorowa - i z miejsca zgłosiło sie dwu byczków by cherlaka zastąpić. Ku wielkiemu niezadowleniu wyzywającego wszyscy uznali że tak bedzie w porzadku. Byczek próbowal sie wycofać i został wygwizadany jako tchórz.

To była stara żulerska dzielnica - Szmulki. Przeniosłem sie na Nową Pragę - tam były inne zwyczaje. Solówka nazywała sie tak samo ale oznaczała że wyzywajacy bije a jego kumple trzymają ofiarę. Błyskawicznie poszło to i na boki - bo kumple którzy zostali na starych śmieciach raportowali że i u nich "rycerskie" zwyczaje się nagle - w ciagu 2-3 lat zepsuły - sołowki zaczęły wyglądać jak egzekucje wykonywane przez gang, kilku na jednego do skatowania.

Ale nadal były jakieś tam zasady - starano się nie ruszać swojaków - to sie zawaliło dopiero wraz z ustrojem kiedy weszła zasada "dowal swojemu obcy się przestraszą". Jednocześnie poszła też erozja ostatnich zasad złodziejskich - już nikt nie chodził na robotę poza dzielnicę tylko zaczęło sie okradanie ludzi z tego samego bloku.

Być może spowodowane to było też tym że znikły dintojre a weszły na to miejsce mafie.

Około 1988 roku poznałem chłopaka z Jelonek (na wschód od Woli). Od niego się dowiedziałem że w jego szkole na porządku dzienym jest ...bicie dziewczyn przez chłopaków. Podobne rzeczy zaczęły sie też dziać mniej więcej w tym samym czasie na ursynowie.

"Radzenie sobie" ma jakieś uzasadnienie gdy walka jest w miarę honorowa. Gdy przeciwnik opiera sie na jakichś zasadach. Tylko że tych zasad już nie ma. Nie ma solówek. Są egzekucje.

a od szkoly mamy prawo wymagać zapewnienie bezpieczeństwa. Nie są wstanie - to sorry - nie maja kwalifikacji do uczenia dzeci.

120
Andrzej Pilipiuk pisze:Navajero - jesteś jakąś dekadę starszy odemnie.
Stanowimy produkt innych czasów.
Nie sądzę aby tylko o to chodziło, ale każdy ma swoją drogę i własne wizje. Zresztą nie wszystko można powiedzieć publicznie, może kiedyś przy piwie :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”