46

Latest post of the previous page:

Mich'Ael pisze:Szermierka, nawet taka rzeczywista, jest dalece bardziej finezyjna i skomplikowana niż walka wręcz, to już wiem.
Tu się z kolegą nie zgodzę. Tak naprawdę chodzi dokładnie o to samo. Tak podpuścić przeciwnika aby można było zastosować swoją przewagę. Finezja jest uzależniona tylko i wyłącznie od poziomu uczestników :)
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

47
Grimzon pisze:Tu się z kolegą nie zgodzę. Tak naprawdę chodzi dokładnie o to samo.
Mam własne doświadczenia, z których wynika to, co napisałem. I nie mam czasu o nich pisać...

Dzień dziewiętnasty:
...

Dzień dwudziesty:
...

Ani znaczka - tyleż w kwestii powieści, co w kwestii tłumaczeń. Praktycznie w ogóle nie ma mnie przy kompie i potrwa to pewnie do czwartku, albo i dłużej.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

48
Nie wiem ile ćwiczysz szermierkę mieczem długim. W jakiej szkole lub bractwie poza tym, że z opisów jest to walka traktatowa. Z chęcią się dowiem jeżeli zachcesz udzieli takiej informacji (dotyczącej miejsca i jak wygląda twój trening). Nie mam zamiaru w żaden sposób kłócić się ze twoimi doświadczeniami bo nie wiem jakie były natomiast zajmując się od pewnego czasu szkoleniem ludzi w walce bronią białą mogę ci zagwarantować, że prędzej czy później to zobaczysz.

Walka wręcz czy bronią białą to polega na tym samym. Rozpoznać przeciwnika, zniwelować jego atuty, wykorzystać swoje.

W walce o stawkę i przy wyrównanym poziomie wykorzystuje się to co umie się najlepiej, a im wymyślniejsza technika tym rzadziej skutkuje.

Jeżeli znajdziesz chwilę czasu to z chęcią podyskutuję na ten temat.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

49
Dzień dwudziesty pierwszy:
...

Patrz wyżej. Cały dzień nie było mnie przy komputerze, a notatnika pisarskiego (jest w nim już sporo notatek, własnoręcznie narysowana mapka okolicy i w ogóle wiele ciekawych rzeczy - pewnie kiedyś będzie bezcenny). Urobek twórczy - brak.

Być może, tylko być może, jutro ruszę do przodu. Wciąż mam nadzieję, że uda mi się dobić do 250 000 znaków.

Grimzon - wiem nawet dlaczego szermierka wydaje mi się finezyjna. Walkę wręcz sobie ćwiczę od ładnych paru latek i widziałem podczas licznych agresywnych i intensywnych sparringów, że nigdy nie ma w niej filmowej finezji - jeden skuteczny cios, jedna dźwignia i jest po walce, acz wcale nie w widowiskowy sposób (rozbity nos uniemożliwia dalszą walkę - jeżeli nie jest się cyborgiem - a nie jest bynajmniej widowiskowy).

W kwestiach szermierczych wciąż jestem nowicjuszem - ćwiczę od kilku miesięcy raptem (miecz długi, według nauk Lichtenauera głównie. www.nizar.pl i www.akademiamiecza.pl - jakby ktoś był zainteresowany). W związku z byciem nowicjuszem i nieposiadaniem odpowiednich rękawic ochronnych i maski nie miałem jeszcze okazji spróbować jak wygląda Prawdziwa Walka (no, maska w sumie jest nizarowa, tak samo jak i inny sprzęt, ale dochodzi jeszcze to, ze ja wcale nie chcę się sparrować na miecze... nawet na bokkeny. Na razie.). Pewnie, widziałem ją już, ale i tak mam wrażenie, że jest dalece bardziej finezyjna niż walka wręcz. Choćby z racji tego, że używa się do niej narzędzia...
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

50
Dzień dwudziesty drugi:
Tak jak przypuszczałem, dopiero w pociągu miałem okazję spróbować trochę nadrobić zaległości - i dobrze ją wykorzystałem. Jestem o 18 200 znaków do przodu, czyli całe dzieło ma już prawie 160 000 znaków. Nieźle.

Problem: nudne toto. Tak na świeżo nie potrafię jeszcze spojrzeć na tekst obiektywnie i krytycznie, ale wydaje mi się, że trochę leję wodę. Ale mogę się mylić.

Problem: postacie robią się strasznie papierowe. Cierpię na zaawansowaną lovecraftozę - postacie stają się coraz bardziej parą oczu, która musi iść i coś zobaczyć. Z drugiej strony - opisy i tym podobne wychodzą mi coraz lepiej, więc nie powinno być tragicznie jeżeli bohaterowie nie zaczną mi się zlewać w jednego...

Rozwiązanie: sporządzenie w końcu tej nieszczęsnej listy cech charakterystycznych i wyglądu bohaterów. Nie chce mi się, wierzę, że mam to wszystko w głowie - a okazuje się, że wcale nie mam i po roku przerwy błądzę.

No, teraz pisanie powinno pójść lepiej - jestem w końcu w miejscu akcji...
Czyli muszę znowu nosić ze soba notatnik i zapisywać na bieżąco to, co mi się rzuci w oczy. I szlajać się po miejscowych polach z nożami do rzucania. Standard.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

51
Dzień dwudziesty trzeci:
Zwycieża Pijak.
Najpierw się obijałem (i tak dobrze, że nie opychałem się świątecznym jedzonkiem - grunt to siła woli), a potem piłem z kumplami. Wypiłem raptem trzy piwa (wspomniana wyżej siła woli) i prawie w ogóle nie dałem się wciągnąć w palenie liści pewnej wyjątkowo rozweselającej rośliny. Skutkiem tego wszystkiego mam dzisiaj paskudny nastrój, ale...

1. Kumple są miejscowi, co pozwoliło mi, w ramach gadania sobie z nimi o przeszłości i przyszłości, stwierdzić z niejakim zdziwieniem, że pesymistyczny i nienaturalnie smutny obraz naszego miasteczka, jaki buduję w powieści, wcale zbyt daleko nie odbiega od prawdy. Wniosek - muszę to uczynić jeszcze bardziej... hardkorowym.
2. Nastrój mi się zrobił (dzisiaj) nieco smutno-melancholijny - powspominało się osiemnastkę kumpla (odbywała się w leśniczówce i Wasz Uniżony Sługa biegał po okolicy w skórze dzika narzuconej na plecy i pokwikiwał przy tym radośnie... i nie, wcale nie był aż tak pijany). Ach, jak to było dawno temu...
3. Nagle mnie olśniło, że w powieści mam nieścięte zboże (całe pola!) na początku września... Poprawiłem już, ale niezły obciach...
4. W planach na "po świętach" mam wyprawę do miejscowego muzeum (żeby poprawić jego opis w powieści) i dowiedzenie się więcej o systemie wodociągowym i kanalizacyjnym miasteczka - to niesamowite, ale nie wiem o nim NIC (zwłaszcza nie mam pojęcia, czy są tu tunele kanalizacyjne, którymi można się choćby czołgać - o poruszaniu się w pozycji wyprostowanej nawet nie wspominam, takie rzeczy to tylko w Nowym Jorku. I roi się tam od białych aligatorów i różowych słoni. I żółwi ninja.).
5. Ja tu gadu, gadu, a brutalna prawda jest taka, że nic wczoraj nie napisałem. Dzisiaj postaram się wklepać kilka tysięcy znaków, ale idzie toto jak krew z nosa...
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

52
A, nie napisałem o najlepszym - czyli o powrocie z imprezy.

Ostatnio grałem trochę w "Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth" - szczerze polecam tę grę, jest naprawdę świetnym horrorem z gatunku tych, w których tak naprawdę nic strasznego nagle nie wyskakuje, a gracz i tak boi się jak cholera. Bohater, którego się prowadzi jest tylko człowiekiem - w związku z czym okazuje strach (ekran się uroczo rozmywa), boi się wysokości (ekran rozmywa się tak, ze nie widzi się którędy iść) i ginie po jednym ciosie jakiegoś większego potwora, przed którymi i tak przez większość gry musi uciekać.

I tak, po dłuższym graniu w CoC w ciągu minionych dni, wracałem sobie nocną porą do domu przez całkowicie opuszczone pola, zbrojny w latarkę jeno. Po okolicy snuła się ciężka, leniwa mgła, a w oddali coś wyło (serio!). Do tego latarka co chwilę mi migotała i wyłączała się (słaba bateria...). Klimat grozy lepszy niż w niejednym filmie... Co skłania mnie z kolei ku wnioskowi, że muszę lepiej owe pola, o których na razie tylko w powieści wspomniałem, opisać.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

53
Dzień dwudziesty czwarty:
Dzisiejszy urobek to 18 000 znaków. Nie za wiele, jak na mnie, ale ta ilość nie obejmuje poprawek, jakie dzisiaj wprowadziłem. Tekst nadal jest nieco wodolejny, ale stwierdzam z niejaką satysfakcją, że w sumie dość poprawnie napisany i czyta się fajnie.

Znaczy - mnie się czytało fajnie.

Pierwszy beta reader dostanie tekst dzisiaj i zobaczymy jak jej się to spodoba.

Mam już w łebku zakończenie i mniej więcej wszystko, co się jeszcze wydarzy - i to, paradoksalnie, jest ta najgorsza część. Ach, jakże by było miło, jakby to się napisało samo...

Całe dzieło ma już 172 078 znaków i są to DWA masywne rozdziały... co oznacza, że będę potem musiał podzielić tekst na więcej rozdziałów.

Wątpię, czy dobiję do wymarzonych 250 000 znaków do końca grudnia.

EDIT:
A, ale przecież i tak jestem z siebie dumny - że w ogóle wziąłem się do roboty i przystąpiłem do pisania. Za to mogę być wdzięczny forumowiczom i innym maratończykom - to naprawdę motywujące!
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

54
Dzień dwudziesty piąty:
...

Znaczy - nic.

Dzień dwudziesty szósty:
Niby dopiero się zaczął, ale już czuję, że z pisaniem będzie dzisiaj tak sobie. Głosy w mojej głowie mówią mi, że dalej nie pójdę. "End of the road, dude", twierdzą.

Nie składam nikomu życzeń świątecznych. Widać jestem poganinem.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

55
Dzień dwudziesty siódmy:
Dzisiaj i jutro będę zajęty tłumaczeniem - niestety, jak się ma pracę to czasami trzeba się nią zajmować. W związku z tym wcale nie będę miał ochoty dalej klepać w klawiaturę.

Z powieścią od jakiegoś czasu drepczę w miejscu - od mniej więcej 5-6 dni.

Swój maraton uznaję za zakończony i nie będę już raportował codziennie postępów, gdyż postępy owe mogą być bardzo mizerne.

Tak po prawdzie to głównym celem było ukończenie powieści, co prawie mi się udało - rozpisałem główne wątki, doprowadziłem bohaterów na miejsce wydarzeń, które też całkiem nieźle opisałem.

Pozostał do napisania ostatni rozdział (tak ze 30 stron?) i epilog (1-2 strony). Nie sądzę, by udało się to zrobić w grudniu, a szkoda.

Padłem przed metą, niestety, ale wciąż czołgam się dalej... ;)

A dlaczego chciałem napisać ową powieść teraz? Jedna z głównych przyczyn jest taka, że w styczniu jest rozstrzygnięcie konkursu Literacki Debiut Roku, na który posłałem peirwszy tom. Wiem doskonale, że jeżeli nie wygram tego konkursu (przeczytałem ów pierwszy tom niedawno i cóż... nie wygram), to stracę motywację do pisania na jakiś czas - w porywach do około roku. Dlatego chciałem mieć już "dzieło w stanie surowym", które mógłbym tylko poprawiać i ulepszać w takich marudnych czasach... Cóż, udało się w jakichś 3/4 - nie jest źle.

Z tego miejsca chciałbym podziękować tym, bez których nie udałoby mi się nic napisać... czyli sobie. ;)

Dzięki za współpracę i motywowanie mnie do działania - patrzenie jak inni się męczą i obserwowanie ich triumfów i porażek jest dość motywujące, naprawdę. Chyba ta świadomość, że nie jest się jedynym wojownikiem stającym do boju ze straszliwą Literaturlą pomaga.

Wnioski z maratonu:
1. Da się napisać powieść w miesiąc - trzeba tylko mieć jej plan i zwyciężyć z wewnętrznym leniem, zmotywować się do działania.
2. Życie i obowiązki z nim związane znacząco utrudniają bycie pisarzem, ALE gdyby ich nie było, nie byłoby też o czym pisać. Moj bohater nie mógłby walczyć mieczem, bo ja nie wiedziałbym na czym taka walka polega i jak wygląda (albo, o zgrozo, opisałbym i tak i naraził się na pośmiewisko). W powieści nie pojawiłby się bazyliszek i wilkołak, gdyby nie moje zainteresowania i studia literaturoznawcze (albo, o zgrozo, pojawiłyby się, ale w postaci zniekształconej przez Hollywood). I tak dalej. Słowem, fajnie jest mieć życie.
3. Jestem zmęczony mrocznymi i horrorystycznymi klimatami, w których postacie i tak dostają po łbie, nieważne co robią. Mogą tylko dostać nieco lżej. Muszę napisać coś lekkiego, jakieś radosne fantasy najlepiej...
4. Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. Życzę wam, byście przeżyli nadchodzący rok - cała reszta życzeń nie ma sensu, gdyż realizacja waszych marzeń tak naprawdę zależy od was samych.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

56
Wnioski z perspektywy Czasu:
Tempus fugit, aeternitas manet. ;)

Wnioski z mojej perspektywy po upływie pewnego czasu:
Przejrzałem sobie dzienniczek mój i wychodzi na to, że tak naprawdę pisałem może przez połowę miesiąca, tak do piętnastego dnia naprawdę tworzyłem powieść, a potem mi się znudziło (chyba...) i tylko dłubałem w niej, udając, że dalej nad nią pracuję i posuwam się do przodu.

Teraz mam już w notesie rozpisane na brudno wszystkie dalsze wydarzenia i pozostaje je tylko spisać, ale bardzo, ale to bardzo, nie chce mi się tego zrobić. Kryzys twórczy spowodowany brakiem uznania, jak sądzę. Taka szybka diagnoza.

Tadam, tadam - niniejszym zamykam swój dziennik.

Można go spisać na straty, zgodnie z nazwą.

Albo można go przenieść do jakiegoś ładnego działu, oprawić w ramki i tam pokazywać potomnym. Ku przestrosze. Albo ku pokrzepieniu serc, jak wolicie.

Serio, dział Skończone Dzienniczki Maratończyków to chyba nienajgorszy pomysł - bo tak to się robi ciasno i chaotycznie w dziale maratońskim.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

57
Mich'Ael pisze:Kryzys twórczy spowodowany brakiem uznania, jak sądzę. Taka szybka diagnoza.
Niekoniecznie. Z tego co wiem, to większość pisarzy tak ma. Dopóki są jeszcze jakieś niewiadome i coś może nas zaskoczyć, dopóty chce się pracować nad powieścią, ale gdy już cały plan mamy w głowie i zostaje "tylko" przelanie na papier, to motywacja leci na pysk. Pisanie to w byciu pisarzem najgorsza robota. Najlepszą jest wymyślanie. ;)
Leniwiec Literacki
Hikikomori
Zablokowany

Wróć do „Maraton pisarski”

cron