Czas oficjalnie zamknąć kramik, gdyż nowy miesiąc już dawno się rozpoczął. Mogę podsumować tak: nieważne, ile napisałam. Nieważne, czy mam świetne pomysły, czy takie sobie, czy całkiem marne. Ważne, że i tak nie będę mogła przenieść ich na papier, czy właściwie na dysk komputera, w jakimś w miarę przewidywalnym terminie. Powiedzmy, przed wakacjami. Do końca lutego muszę skończyć jeden tekst zamówiony, nieduży na szczęście, na 6 arkuszy i już podpracowany. Potem, w ciągu kolejnych trzech miesięcy - następny, znacznie dłuższy, taką pełnowymiarową książkę. Też dużo już mam, ponad 300 k, ale to niewiele ponad połowa całości. W ten sposób rozmaite pomysły beletrystyczne mogę sobie spokojnie obrabiać, ale raczej tylko mentalnie, gdyż układanie fabuł to całkiem przyjemna rozrywka, natomiast przeplatanie pisania pisaniem jest zajęciem cokolwiek monotonnym, zwłaszcza w przypadku długich tekstów. Chyba powinnam nauczyć się pisać miniatury.

Kłopot w tym, że niespecjalnie je cenię. O, losie.