eworm pisze:Nie kwestionuję ambitnego pomysłu, po prostu pozwoliłem sobie zauważyć, że planowanie dni maratonu według ilości znaków jest, moim zdaniem, pomysłem nietrafionym. Na Twoim miejscu stosowałbym raczej system rozdziałów albo poszczególnych scen, coś bardziej związanego z samą treścią.
eworm, nietrafione jest co najwyżej przekonywanie innych, że lepiej wiemy, jak mają coś robić, żeby im było dobrze

No i to strata czasu, który właśnie można poświęcić na pisanie...
Ile osób, tyle sposobów pisania.
eworm pisze:Nie kwestionuję ambitnego pomysłu, po prostu pozwoliłem sobie zauważyć, że planowanie dni maratonu według ilości znaków jest, moim zdaniem, pomysłem nietrafionym.
Dla kogoś, kto ma kłopoty z dzienną normą (pisałeś, że sam masz, więc np. dla Ciebie) jest to pomysł bardzo dobry, bo masz określoną poprzeczkę, do której możesz doskakiwać. Nikt nie powiedział, że należy pisać, dopóki mamy ochotę. Nikt również nie powiedział, że nie należy pisać po tym, jak ochota się kończy i nie wiemy, co dalej. Do czego zmierzam? Każdy inaczej (inną techniką) wyrabia sobie normę.
A kolega pytał:
Chciałbym zapytać jak jest u was ze średnią ilością znaków, po jakim pułapie tworzy się mętlik w głowie i iloma znakami planujecie zapisać swoje dzieło.
Nie o to, ile znaków potrzeba, by powstała powieść
Tak samo, jak można zaplanować ilość znaków, tak samo można zaplanować ilość tomów. Nie słyszałeś nigdy o takim przypadku, gdy pisarz w wywiadzie stwierdza, że planował tomy cztery, a tu nagle kolejne dwa wyskakują? Czy możemy oceniać, że jego planowanie to metoda zła i powinien 'najpierw napisać powieść, potem policzyć znaki'? Takiego wała, może to typ, którego pisanie bez zaznaczonej na trasie mety po prostu twórczo ogranicza
