Postanowiłem dać sobie pięć lat na doszlifowanie stylu, naukę prowadzenia ciekawej narracji i resztę tego tam, czego trzeba się nauczyć, aby dobrze pisać.

Działania przygotowujące mnie do dnia glorii i wszelkiej chwały

Mam tego już 130 k i jestem niemal w połowie. Na razie tekst jest surowy po niewielkiej korekcie i przed ostateczną miażdżącą końcową korektą, która pewnie zmieni te 130 tysięcy i resztę nie do poznania. Fragmenty umieściłem w Tuwrzuciu (na które oczywiście nie mogę już patrzeć, bo widzę jak roi się tam od błędów, nie tylko tych, na które komentujący zwrócili mi uwagę).
A teraz o tym dlaczego postanowiłem założyć dziennik.
Tak już mam, że przy pisaniu potwornie marudzę, a co napiszę stronę czy dwie, to popadam w euforię (że zajebiste) albo w depresję (że ujowe i grafomania). Kobieta mnie już nie chce słuchać, więc postanowiłem założyć sobie dziennik, gdzie będę spisywał swoje żale i niewielkie triumfy. Jest to o tyle dobre, że jak ktoś chce to przeczyta, a jak nie to nie. Ja się wygadam, osiągnę spokój ducha, a przy okazji przynajmniej trochę oszczędzę dziewczęciu nerwów.

Dziennik zamknę, gdy skończę powieść.
Plan jest taki, żeby pisać co najmniej 500 słów dziennie. Nie zawsze mi się udaje. Na szczęście nie z lenistwa. Przynajmniej na razie.

Mam nadzieję, że taka praca przyniesie wymierne korzyści, że podobne zmaganie się z tekstem i myślami, formowanie ich wciąż na nowo, udoskonalając, poprawi mój styl i uczyni go przejrzystym, logicznym i przyjemnym w odbiorze, a jednocześnie zaoszczędzę więcej czasu przy ostatecznej korekcie.
Dzisiejszy wynik: 606 słów. Oby jutro było tak dobrze jak dzisiaj.
