Latest post of the previous page:
Kołysanka
Huśtawka śmignęła kolejny raz w górę, w dół, potem znowu w górę i znowu w dół. Za każdym razem odrobinę wyżej. I coraz szybciej. I wyżej. I coraz szybciej. Metalowe zawiasy, na których była zamontowana klatka do siedzenia, skrzypiały w coraz bardziej szalonym rytmie. Niczym orkiestra, która gra ostatni numer i chce zrobić oszałamiające wrażenie na publiczności.
- Starczy. Tatuś musi chwilę odpocząć.
Jan odchylił głowę do tyłu i wziął głęboki wdech.
Wariackie staccato metalowych spawów zaczęło wyraźnie zwalniać. Huśtawka szła coraz niżej. I coraz wolniej.
- Tatusiu?
- Co, Elu?
- Ne gadapi mundi swore ri ri ri.
Jan spojrzał zdziwiony w stronę Eli. Zamiast roześmianej twarzyczki dziecka, zobaczył twarz starej, pomarszczonej kobiety. W oczach mężczyzny pojawił się strach wymieszany ze zdumieniem. Po chwili poczuł jak małe rączki córeczki zaciskają mu się na szyi z nadludzką siłą. Powoli tracił przytomność. Siniał. Otworzył usta i z trudem próbował łapać oddech. Filigranowe dłonie dziewczynki ani na moment nie luzowały żelaznego zacisku na szyi ojca.
Oderwał dłoń od poręczy huśtawki i zacisnął ją w pięść. Zamachnął się. I cios poszedł w powietrze. Nie mogę jej uderzyć. Przecież to moje dziecko. Moje ukochane maleństwo. Nie mogę go skrzywdzić.
- Badabi du gomre.
Jan siedział na plaży. Tuż przed nim mała Ela bawiła się w piasku. Mimowolnie odchylił się do tyłu i złapał się za szyję. Otworzył usta. Nie mógł mówić. Spojrzał raz jeszcze na dziecko i odetchnął z ulgą. Znów zobaczył roześmianą twarzyczkę swojej córeczki. A więc to tylko sen, pomyślał. Dzięki Bogu. Zbliżył się do małej i wziął ją na ręce. Uśmiechnęła się. Odwzajemnił się tym samym i pogładził ją po główce.
- Kocham cię, tato, ale zgnijesz od środka. Robaki zjedzą cię żywcem. Tak jak mnie. Patrz, już mi wychodzą z buzi.
Jan wzdrygnął się. Z ust Eli zaczęły wypełzać białe ruchliwe czerwia.
- Karda ba maszir.
Po chwili podszedł do nich mężczyzna ubrany w garnitur i zabrał małą z rąk ojca.
- Chodź ze mną, córeczko - powiedział nieznajomy i zaczął oddalać się nieśpiesznie.
Jan spojrzał w ich stronę i złapał się za brzuch, z którego zaczęła wydostawać się robaki. Stracił przytomność.
Wicki obudził się zlany potem. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Leżał na łóżku obok żony. We własnym pokoju. Co za koszmar, pomyślał. Muszę się napić. Prędko. Gdzie jest szklanka z wodą? Podniósł się na łokcie i zapalił nocką lampkę. Wstał.
- Coś się stało? - usłyszał za plecami zaspany głos Danuty.
- Nie, śpij spokojnie. Wszystko w porządku. Idę napić się wody. Zaschło mi gardle.
- Spotkajmy się za pół godziny. Tam gdzie zawsze. No, to do zobaczenia.
Jan odłożył słuchawkę i wstał z fotela.
- Gdzie jedziesz? Mówiłeś, że masz dziś wolne.
- Bo mam. Idę spotkać się z Pawłem. Będę przed czwartą. Cześć Danka.
Wicki wyszedł na korytarz i zerknął przez uchylone drzwi do pokoju córeczki. Ela leżała w łóżeczku i spała. Znów jest chora, pomyślał. To już chyba trzeci, czy czwarty raz w tym roku, to dopiero początek marca. Biedne dziecko.
Cholerne korki. Mogliby skończyć wreszcie ten remont. Męczą się z nim już siódmy miesiąc. Porażka. Za co oni biorą te pieniądze. Za siedzenie na tyłkach? No jedź, na co czekasz. Na zbawienie?
Wicki wrzucił dwójkę i skręcił w prawo. Chuj, pojadę naokoło. Będzie szybciej.
Za dziesięć druga. Spóźnię się. Trudno. Przynajmniej mam czas, żeby się zastanowić, co mu mam powiedzieć. A czego lepiej nie mówić. I jak w ogóle zacząć rozmowę. Słuchaj, Paweł, mam ciekawą propozycje. Krzywy oferuje mi niezłą łapówkę w zamian za współpracę Dać się skusić czy nie? Kurwa! Albo inaczej. Wiesz, mogę dorobić. U jednego z miejskich bandziorów. Moją roczną pensję. Jeszcze lepiej.
No, ale co tu powiedzieć? Gość chce dać mi łapówkę. I to niemałą. Nic nie muszę robić. Tylko milczeć. W sumie nic złego. A pieniądze są mi, to znaczy nam, teraz strasznie potrzebne. Ela ciągle choruje. Biedne maleństwo. Lekarz mówi, że to normalne u dzieci w jej wieku, ale nie wierzę mu. Konował jeden. Trzeba ją wysłać do jakiegoś specjalisty, żeby ją porządnie zbadał. A potem niech jedzie razem z Danutą do dobrego sanatorium.
Ale jak wpadnę? To co wtedy? Co po tych pieniądzach? Wyrzucą mnie z roboty i wsadzą do puszki. Kasa szybko się rozejdzie. Danka nie pracuje. Opiekuje się małą. Z czego będą żyły? Lepiej nie brać. Damy radę bez nich. Będę harował i brał nadgodziny. Nie ma co ryzykować. Dobra, jestem na miejscu. Widzę Pawła. Już czeka na mnie.
Wicki wysiadł z samochodu.