Ja się tylko tak zastanawiam - jeśli opowiadanie jest najzupełniej świadomie utrzymane w konwencji łzawej literatury "dla bab" - to czy w tej konwencji mieści się również upychanie najrozmaitszych błędów logicznych i rzeczowych, z założeniem, że dla czytelniczek realia nie mają znaczenia, wystarczy sama garść wzruszeń?
Ubierał się też zwyczajnie, łapiąc rano najbliżej leżące spodnie, koszulkę nie pierwszej świeżości, wytarte trampki spomiędzy kilku identycznych par. Odpalał silnik forda i jakąś ciężką muzykę, pruł na uczelnię z pierwszym papierosem w ustach.
Przecież Ty cały pierwszy akapit napisałaś z punktu widzenia Twojej bohaterki. Tymczasem to są detale, które może znać jedynie żona albo kobieta stale mieszkająca z amatorem nieświeżych koszulek. Narracja jest tu zdecydowanie poplątana.
– Może przynajmniej jacyś przystojni wykładowcy?
– Doceniam twoją chęć ratowania beznadziejnej sytuacji, ale nie. Dawno wszystkich obejrzałam. Wysmarowane olejem silnikowym świry od czołgów albo mistrzowie fechtunku we frakach.
Oni tak prowadzą zajęcia na uczelni, w tych frakach albo wysmarowani olejem silnikowym? Czy może studentka kompletnie nie zainteresowana historią wojskowości "dawno" już chodziła na spotkania jakichś grup rekonstrukcyjnych?
Ja rozumiem, że w ramach pewnej konwencji można wykorzystywać wszelkie chwyty najbardziej ograne: miłość jak piorun z sufitu, złote włosy, pląsy na łące (z butelką whisky), nieatrakcyjną żonę i ciężko chorego synka (chociaż to ostatnie trochę mnie wkurza. Zdrowe dzieci łatwiej się porzuca?). Ale wtedy jednak należałoby zadbać o warstwę językową (łapanki nie będę robić, chociaż by się przydała), spójność narracji oraz elementarną wiarygodność realiów środowiska, w którym umieszcza się akcję. Bo jeśli inaczej, to wtedy nie wiadomo, czy autorka bawi się tą konwencją, czy, po prostu, tak jej wyszło niechcący...
A założenie, że "babom", które lubią wzruszające lektury, można wcisnąć każdy, nawet najbardziej wyświechtany banał, jest mocno ryzykowne.