Rosół
Maleńką kuchnię z wielkiej płyty wypełniało dzwonienie pokrywek. Rosół w pękatym garze raźno bulgotał na największym palniku starej, gazowej kuchenki. Ziemniaki i zasmażana kapusta dzielnie sekundowały mu z mniejszych. Natalia nachyliła się nad głębokim, niegdyś białym, emaliowanym zlewem. Z opuchniętych oczu ciekły łzy.
– Muszę przestać brać wszystko dosłownie – załkała sama do siebie.
Odkręciła kurek. Podstawiła złożone dłonie pod wartki, zimny, chlorowany strumień. Delikatnie przemyła twarz. Najpierw szczypało i piekło. Chemikalia rozpuszczone w wodzie dodatkowo podrażniły i tak już opuchnięte oczy. W końcu chłód przyniósł nieco ukojenia.
Starając się trzymać mokrą twarz wciąż nad zlewem, po omacku sięgnęła po prawie czystą ścierkę, wiszącą na oparciu krzesła. Gruba książka, nieopatrznie trącona łokciem, zachwiała się na krawędzi paździerzowego, dwuosobowego stolika i poleciała w dół. Ciężkie tomiszcze huknęło o wypłowiałe, zielone linoleum. Natalia, aż podskoczyła ze strachu.
– Nie wyrabiam – wymamrotała. – To mnie przerasta.
Zrezygnowana, stała ze wzrokiem wbitym w leżącą u jej stóp książkę. Dopiero po dłuższej chwili zebrała się w sobie na tyle, by niemalże nadludzkim wysiłkiem, podnieść i położyć ją znowu na stoliku. Drżącym placem przebiegła po stronnicy drobnego tekstu, szukając miejsca, w którym przerwała.
„… pieprzu i soli dać na oko.”
„… pieprzu i soli dać na oko.”