53
autor: Leszek Pipka
Umysł pisarza
Konkursu nie ma. Trudno uznać za współzawodnictwo konkurencję, w której o dwóch tekstach da się – z całym szacunkiem – powiedzieć wyłącznie tyle, ze zostały napisane. To spostrzeżenie tyczy się także Ery’ego, wiersz, choć zaangażowany, arcydziełem niestety nie jest.
Że tak wyszło – może i dobrze. Po zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że sporo racji miał B.A. mówiąc o nieprzystawaniu konkursowej formy do wagi zagadnienia. Chyba lepiej byłoby otworzyć stosowny wątek, w którym chętni autorzy zamieściliby swoje teksty, bez całej wyścigowej otoczki.
Co pewnie zresztą skończyłoby się tak samo – dyskusja, jakby nie była gorąca nie prowadzi w prostej linii do powstania ważnych, literacko ciekawych tekstów.
Tylko Natasza (co jest żadną tajemnicą) – wiedziała jasno CO chce powiedzieć i wiedziała JAK to zrobić. I tylko jej spojrzenie na problem dalekie jest od płaskiego banału. Bo tylko jej tak naprawdę ZALEŻAŁO.
Czytałem tekst. Uważnie, zdanie po zdaniu. Uważnie, bo w sferze obrazowania jest poetycki, zagęszczony. Niemal każde zdanie pod znaczkami zapisu niesie ukryte sensy. Raz, drugi, trzeci. I ciągle myślenie nie chciało złożyć się w jakąś całość.
Wreszcie, z otchłani pamięci przyszło wspomnienie z dzieciństwa: stara nekropolia, wiekowe drzewa i chrobotanie zwierzęcych pazurków na ich korze. Przywykłe do ludzkiej obecności wiewiórki, wołane ciotczynym, trochę egzaltowanym, staropanieńskim „baś-basia-baś” i w mgnieniu oka zbierające z wysuniętej ku nim dłoni skórki od chleba, czy laskowe orzechy. Niezrozumiałe, egzotyczne kamienne figury na grobowcach, porcelanowe zdjęcia, szelest liści w alejkach i oswojona na kilka sekund, ruda płochliwość.
Coś w maszynerii zaskoczyło. W końcu tak właśnie, jak opisuje to Natasza, z eksponatami „jak żywe”, może wyglądać cmentarz przyszłości. W świecie, w którym - przecież immanentnie zmienna - ludzka kultura obowiązek wobec zmarłych przekształci w makabryczny spektakl.
Znowu czytam opowiadanie. „ Moje trupy”…Trupy… Pawełek.. . Jak nieoczekiwane uderzenie w twarz, jak zderzenie ze szklaną ścianą, której się nie zauważyło. Odruch protestu, bo mam do czynienia z łatwizną, użyciem poręcznego dla wstrząśnięcia czytelnikiem słowa, wrednym literackim zabiegiem. Myślę. Jednak nie.
Natasza chce pokazać, że śmierć jest jedyna, niepodzielna, dopiero to, co dzieje się później decyduje, czy mamy do czynienia z trupem, czy Szanownym Zmarłym. To nasze postępowanie, - choć naznaczone piętnem hipokryzji (to MY musimy sobie poradzić z grozą niebytu), rozpaczliwie zrytualizowane i przez to niedoskonałe, bo każdy człowiek to osobny, swoisty byt – jest probierzem naszego człowieczeństwa. A oznacza to oddanie szczątków łańcuchowi naturalnych przemian, do nadrzędnego porządku, w którym się zawieramy. I modlitwę, kadisz czy mantrę…
Tak i tylko tak potrafimy bronić nieśmiertelności duszy. Dlatego te utrwalone w plastiku trupy są tak bezsensowne i tak groteskowe w wyzwaniu, które rzucają wieczności. Wolna wola plastynowanych nie ma nic do rzeczy. Oni w tej postaci już nie są podmiotem.
Wieczny ODPOCZYNEK racz im dać Panie…
Wydaje mi się, że składnikiem ciekawości popychającej do oglądania tych ciał - bezwstydnie wystawionych na pastwę bezcieniowych reflektorów, jest ta sama fascynacja, która niegdyś prowadziła spragnione widowiska tłumy na plac, gdzie odbywała się publiczna egzekucja, ta sama, która zachłannie każe oglądać zmumifikowane ciała świętych i historycznych zbrodniarzy, szukać w Internecie filmów, na których mordercy z twarzami ukrytymi w kominiarkach odrąbują głowę bezbronnemu zakładnikowi, czy z uwagą słuchać wyznań seryjnego mordercy.
Wstydliwa fascynacja, przeczuwająca niestosowność własnego jestestwa, ubierająca się w rozmaite racjonalne wytłumaczenia. O prymacie wiedzy na przykład, jakby ktokolwiek miał nieuchronną perspektywę, a choćby statystycznie wyobrażalne prawdopodobieństwo przeprowadzenia gdzieś na chodniku, przy pomocy kombinerek i scyzoryka operacji ratującej życie. I jakby w tym celu potrzebował zajrzeć do wnętrza nieżyjącego bliźniego.
Lecz wszystko, o czym pomyślałem czytając opowiadanie, nie daje oparcia dla argumentów, dlatego nie będę z nikim walczył o uznanie racji, które stoją za tekstem Nataszy. Po drugiej stronie jest rozsądek, patrzący chłodnym okiem na cechy rytuału przejścia czy kulturowe wzorce, przychylnie bądź entuzjastycznie nastawiony do postnowoczesnej wiedzy i technologii. Czy ta racjonalność powoduje, że jej zwolennicy są Mniej-Ludźmi? Nie mnie to rozstrzygać. Zresztą – biorę to pod uwagę – z ich punktu widzenia wyłuszczone wątpliwości mogą być tylko rodzajem przesądu, który ogranicza intelekt, nie pozwalając zajrzeć za zasłonę tabu. A może trzeba tam zaglądać, bo choćby prace nad klonowaniem człowieka, których nikt nie powstrzyma, inaczej zdefiniuje pojęcie nieśmiertelności, tworząc zupełnie nowy świat, w którym będą inne dylematy.
To widać, na przykład po zmianie, która dokonała się w, - będącym w polu widzenia - czasie dwóch, trzech pokoleń, choćby biorąc pod uwagę podstawowe wyposażenie człowieka z inteligenckimi ambicjami: zamiast wzruszeń z operowej sceny , lektury Petrarki w oryginale i znajomości szkiców Leonarda – koncert Rihanny, blog Kominka i focia na Fejsie z plastynatem w tle. Tak przemija postać świata i pewnie nikt z nas nie ma na to wpływu.
Jednak o tym, w którym jestem, który znam i którego doświadczam, coś wiem.
Kiedy patrząc w lustro po raz pierwszy zauważysz pod napiętą na kościach policzkowych skórą coraz nieudolniej ukryty rysunek swojej czaszki, kiedy nad czyimś łóżkiem, po dniu wypełnionym daremnymi staraniami pomyślisz: „niech odejdzie, niech już się nie męczy”, kiedy pierwszy raz umrze ktoś, kogo najbardziej kochałeś – nie, nie pożegnasz go, nie oddasz hołdu, nie uczcisz jego pamięci, tylko stłumisz za zaciśniętymi do krwi wargami skowyt, negujący sensowność własnego istnienia, kiedy pierwszy raz rozliczysz się z umarłym, zarządzisz, bo będziesz musiał zarządzić jego osobistymi rzeczami, zachowując najcenniejsze pamiątki, kiedy zdasz sobie sprawę z samotności, która jest ci przypisana wobec nieuchronnego i bezmiaru czasu, jaki za tą nieuchronnością stoi, kiedy pierwszy raz przełkniesz gorycz atrofii, kiedy rąbnie cię między oczy świadomość kołowrotu narodzin, istnienia i odejścia - wtedy pewność wypowiedzi o wolnej woli do decydowania o swoim ciele przestaje być tak cholernie zuchowata.
I wtedy już raczej nie będziesz chciał tak bardzo wiedzieć, które mięśnie odpowiadają za paroksyzm rozkoszy i nie będziesz chciał się przyglądać wypreparowanym nerwom, które tę rozkosz przewodzą.
Ta wiedza ci już po nic.
Choć opowiadanie Nataszy nie jest fabularnie szczególnie złożone, jednak nie wszystko potrafiłem zobaczyć, nie wszystko potrafiłem wysłyszeć.
Na dwóch kartkach A4 Autorka umiała powiedzieć bardzo dużo. Coś więcej niż - „jestem na nie”. W sposób, - jeśli nie wstrząsający (nie każdemu musi być bliska określona poetyka) - to przynajmniej zmuszający do myślenia.
Warto przeczytać. Warto pomyśleć.