Poniższa prepozycja organizacyjna wynika z mego degustibusa.
Wprowadzenie sytuacyjne:
Sięgnęłam byłam po dzieło, które miast mnie zabawić i oczarować - rozczarowało. Autor dał ciała! Zaczął obiecująco tekstem nastrojowym, oryginalnym, ciepłym i przyjemnym w lekturze. Miód malina, palce lizać. A potem pewnie (tu wybrać:) stojąc na tarczy, na grzbiecie fali, na liście płac wydawnictwa, na kredycie hipotecznym popełnił kolejne tomy i po prostu... Ech! Miałam ochotę otworzyć okno i pozbyć się dzieła - tak mnie rozczarowało. Nastrój diabli wzięli (Kilka scen trzymało poziom, ale reszta... Nic tylko machnąć ręką! Szkoda słów!). Bohaterowie rozleźli się w szwach, jakby nici nie starczyło. Fabuła wlecze się jak ślimak na suchym asfalcie. Żal ściska.
Wniosek pierwszy:
Pomyślałam: Dlaczego z książkami nie można zrobić tak, jak z każdym innym towarem. Kupuję torebkę, która okazuje się bublem - w określonym czasie, po okazaniu paragonu mogę ją oddać. A dlaczego nie mogę odesłać książki do księgarni, wydawcy, autora?
Wyobraźcie sobie - poczta dostarcza pod drzwi autora książki odrzucone przez czytalników-żałobników, którzy płaczą nad literkami, jakie w niej zmarnowano.
Wniosek drugi:
Myśląc dalej ( a co!) doszłam do wniosku, że na Wery w tuwrzuciu warto zainstalować opcję: Odeślij do autora! Wchodzę, czytam i mój degustibus przewraca się do góry nogami, więc klikam Odeślij do autora!. Szybki komentarz, celna riposta, cios w splot słoneczny...
Co Wy na to? Mały, kolorowy znaczek w górze strony...
degustibusy nygusy
1"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf