Jak wydać książkę za granicą?

91

Latest post of the previous page:

Andrzej Pilipiuk pisze: Powiem tak - może ktoś kiedyś.
może nawet za mojego życia.

nikogo nie będę odwodził od próbowania.
Rozumiem.
Przemyślałam parę kwestii i doszłam do wniosku, że jednak się nie da. Sam pisarz nie da rady (choćby zapora $ dla native), a wydawcy (jak pisałeś) też na NIE.
Szkoda, że inni forumowicze się nie wypowiedzieli w wątku.

Jak wydać książkę za granicą?

94
To niezupełnie tak, jak Andrzej się wypowiada, on jest zbytnim pesymistą :) Myślę, że w ciągu kilku lat sytuacja się zmieni. A wydanie za granicą dla samego wydania, to żaden problem. Było paru takich. Tylko, że to bez sensu.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Jak wydać książkę za granicą?

96
No bo wydali w jakiejś drukarni upozowanej na wydawnictwo: nikły nakład, marne tłumaczenie i spalone na rynku nazwisko.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Jak wydać książkę za granicą?

100
Powiem tak - tłumaczenie przez nativa "na amerykański" takie na przyzwoitym poziomie to wydatek rzędu 60-80 tyś. Kwota zawrotna - ale może by się i powolutku uciułało - jak dorżnę kredyty i jeśli rynek się ie wykopyrtnie...

Kłopot w ty że to jest konkretny hazard - wydasz i... No właśnie.

szansa że wydadzą? Cholera wie jakie 5%? 3%? Przyjmijmy nawet że 10%
i co dalej?

Puszczą w nakładzie próbnym powiedzmy 5 tyś szt.
Sprzeda się - powoli ale na tyle dobrze by zechcieli zabawę kontynuować.
nie na tyle dobrze by zapłacili za kolejne tłumaczenie.

Wpadnie 5K $ coool. 25% odzyskane.

I trzeba wyłożyć koleje 80 k złp by kontynuować zabawę...
I co dalej? Wydawać?

Może załapie czwarte lub piąta książka.
A może nie załapią nigdy - może zawsze będzie to nakład rzędu 3-5-7k.

tlące się ognisko które pożera kolejne wiązki polan ale nigdy nie strzeli jasnym płomienim...


*

Idę zagrać w lotto. Trafię to powiedzmy tak: wydaję 400k na tłumaczenie 5 książek...
Z drugiej strony za 400 k to mogę mieć własny skansen i muzeum w Wojsławicach.

więcej byłoby z tego pożytku i zabawy...

i jeszcze trzeba trafić tę szóstkę...
*

wieść gminna niesie że w tłumaczenie "dzieł" Tokarczuk instytut książki zainwestował ok 800 tyś zł.
mnie nie zasponsorują...

Jak wydać książkę za granicą?

101
Andrzej Pilipiuk pisze:
wieść gminna niesie że w tłumaczenie "dzieł" Tokarczuk instytut książki zainwestował ok 800 tyś zł.
mnie nie zasponsorują...
Mnie też nie.
AP ostatecznie rozwiałeś moje nadzieje.

A jak czytałam na forum o stawkach w pl to istny dramat.

Jak wydać książkę za granicą?

104
Jason pisze: Oj, bo motywacja pieniężna, wspomagana nadzieją na cud zagraniczny, to nie jest dobry punkt wyjścia przy zabieraniu się za pisanie ;)
A co w tym dziwnego, że chce się zarabiać na pisaniu? Ktoś pisze i chce za to godziwie żyć (zapytaj pisarzy, są na forum) - to takie dziwne? A może wolontariat (co pisarze na to?) dla piszącego; kasa dla reszty?
Ciekawe, dlaczego zachodnie czy amerykańskie wydawnictwa/agenci wypychają swoich autorów na "cały świat"? Odpowiem: z tego jest kasa. I nikt się nie brzydzi zarobionymi pieniędzmi. Tylko w PL jakiś wątek romantyczny, spaczony;/
A pisanie swoją drogą. Może ktoś lubi, ale też jest na tyle rozgarnięty, że niejako wymaga czy chce płacy za swoją pracę.
Jak obywatel X czy Y idą do pracy na etacie, to pewnie z powołania i wypłat, raz w miesiącu, nie jest im do niczego potrzebna?

Jak wydać książkę za granicą?

105
Eviar, wygląda, że się nie zrozumieliśmy, pozwól wyjaśnić dokładniej.

To, że za pracę należy się płaca, to rzecz oczywista i bezdyskusyjna. Jednak z pisaniem nie wygląda to tak prosto, zwłaszcza że chodziło mi dokładnie o motywację początkową.
O pisaniu jako pracy możemy mówić od podpisania umowy z wydawnictwem. Przed debiutem mamy do czynienia z hobby. I tutaj zaczynają się schody, jeśli naszą główna motywacja do stukania literek jest zarobkowa, bo dojście do punktu, w którym płacą nam za pisanie często zajmuje miesiące albo lata. Krótko-, a czasem i długoterminowo więcej kasy będzie ze standardowej pracy fizycznej lub w korpo, no i zaczniesz ją otrzymywać natychmiast, a nie być-może-kiedyś.

Przy standardowej pracy motywowanie wypłatą to nie stan idealny, ale działa, bo:
a) pieniądze dostaniesz i to stosunkowo szybko, po tygodniu/miesiącu/ukończeniu zlecenia
b) nie ma innej, sensownej opcji, by nie umrzeć z głodu ;)

Zaczynając pisać nie wiesz kiedy otrzymasz wypłatę, nie wiesz ile i zamiast tego możesz iść do standardowej pracy by zarobić więcej i pewniej. I co się stanie z taką motywacją, jeśli po sześciu miesiącach albo dwóch latach nie uda się sprzedać żadnego manuskryptu? Albo uda się, ale za rok pracy (sama książka, nie licząc wprawek i ogólnej nauki) otrzymamy równowartość paru miesięcy siedzenia na kasie?
Czy w Polsce, czy w Stanach osoby utrzymujące się w całości z pisania książek, to tylko ułamek wydających.

Oczywiście powyższe to nie są absoluty, dla jednych właśnie ta motywacja będzie odpowiednia, a ktoś będzie miał olbrzymie szczęście i sen o złotych górach naprawdę się spełni. Ale podtrzymuję to co napisałem wcześniej: pieniądze jako motywacja to nie jest dobry punkt wyjścia.
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

Jak wydać książkę za granicą?

106
Jason pisze: Eviar, wygląda, że się nie zrozumieliśmy, pozwól wyjaśnić dokładniej.

To, że za pracę należy się płaca, to rzecz oczywista i bezdyskusyjna. Jednak z pisaniem nie wygląda to tak prosto, zwłaszcza że chodziło mi dokładnie o motywację początkową.
O pisaniu jako pracy możemy mówić od podpisania umowy z wydawnictwem. Przed debiutem mamy do czynienia z hobby. I tutaj zaczynają się schody, jeśli naszą główna motywacja do stukania literek jest zarobkowa, bo dojście do punktu, w którym płacą nam za pisanie często zajmuje miesiące albo lata. Krótko-, a czasem i długoterminowo więcej kasy będzie ze standardowej pracy fizycznej lub w korpo, no i zaczniesz ją otrzymywać natychmiast, a nie być-może-kiedyś.

Przy standardowej pracy motywowanie wypłatą to nie stan idealny, ale działa, bo:
a) pieniądze dostaniesz i to stosunkowo szybko, po tygodniu/miesiącu/ukończeniu zlecenia
b) nie ma innej, sensownej opcji, by nie umrzeć z głodu ;)

Zaczynając pisać nie wiesz kiedy otrzymasz wypłatę, nie wiesz ile i zamiast tego możesz iść do standardowej pracy by zarobić więcej i pewniej. I co się stanie z taką motywacją, jeśli po sześciu miesiącach albo dwóch latach nie uda się sprzedać żadnego manuskryptu? Albo uda się, ale za rok pracy (sama książka, nie licząc wprawek i ogólnej nauki) otrzymamy równowartość paru miesięcy siedzenia na kasie?
Czy w Polsce, czy w Stanach osoby utrzymujące się w całości z pisania książek, to tylko ułamek wydających.

Oczywiście powyższe to nie są absoluty, dla jednych właśnie ta motywacja będzie odpowiednia, a ktoś będzie miał olbrzymie szczęście i sen o złotych górach naprawdę się spełni. Ale podtrzymuję to co napisałem wcześniej: pieniądze jako motywacja to nie jest dobry punkt wyjścia.

Oddzielmy tu parę rzeczy:

PIERWSZE: PISANIE.

DRUGIE: PIENIĄDZE Z PISANIA — patrz posty wyżej.

Dla mnie osobiście logiczne jest, że jak chce pisać to dlatego, że to lubię (inni na forum też). Nikt (chyba) nie zmuszałby się do ślęczenia nad kompem przez x godzin dziennie, bo nie lubi tego robić. A praca, choć "czysta" i przy biurku (tudzież innych meblach) wcale do najwygodniejszych nie należy (przynajmniej dla mnie).

Pisanie, jak wszystko, ma dwie strony medalu. Dlatego rozdzielam te dwie sprawy: pisanie i motywację do pisania/tworzenia oraz pieniądze.


Dziwne masz podejście (dla mnie) co do pisania przed podpisaniem umowy z wydawnictwem. Znaczy to tyle, że pierwsza powieść nie jest dla Ciebie profesjonalna? Nie wiem jak mam to rozumieć.

Wróć do „...za granicą?”