Eviar, wygląda, że się nie zrozumieliśmy, pozwól wyjaśnić dokładniej.
To, że za pracę należy się płaca, to rzecz oczywista i bezdyskusyjna. Jednak z pisaniem nie wygląda to tak prosto, zwłaszcza że chodziło mi dokładnie o motywację początkową.
O pisaniu jako pracy możemy mówić od podpisania umowy z wydawnictwem. Przed debiutem mamy do czynienia z hobby. I tutaj zaczynają się schody, jeśli naszą główna motywacja do stukania literek jest zarobkowa, bo dojście do punktu, w którym płacą nam za pisanie często zajmuje miesiące albo lata. Krótko-, a czasem i długoterminowo więcej kasy będzie ze standardowej pracy fizycznej lub w korpo, no i zaczniesz ją otrzymywać natychmiast, a nie być-może-kiedyś.
Przy standardowej pracy motywowanie wypłatą to nie stan idealny, ale działa, bo:
a) pieniądze dostaniesz i to stosunkowo szybko, po tygodniu/miesiącu/ukończeniu zlecenia
b) nie ma innej, sensownej opcji, by nie umrzeć z głodu
Zaczynając pisać nie wiesz kiedy otrzymasz wypłatę, nie wiesz ile i zamiast tego możesz iść do standardowej pracy by zarobić więcej i pewniej. I co się stanie z taką motywacją, jeśli po sześciu miesiącach albo dwóch latach nie uda się sprzedać żadnego manuskryptu? Albo uda się, ale za rok pracy (sama książka, nie licząc wprawek i ogólnej nauki) otrzymamy równowartość paru miesięcy siedzenia na kasie?
Czy w Polsce, czy w Stanach osoby utrzymujące się w całości z pisania książek, to tylko ułamek wydających.
Oczywiście powyższe to nie są absoluty, dla jednych właśnie ta motywacja będzie odpowiednia, a ktoś będzie miał olbrzymie szczęście i sen o złotych górach naprawdę się spełni. Ale podtrzymuję to co napisałem wcześniej: pieniądze jako motywacja to nie jest dobry punkt wyjścia.