1
Wobec powtarzających się głosów oburzenia, dlaczego wydawnictwa nie informują o przyczynach odrzucania tekstów, czyli ich opiniowania, staram się uzmysłowić, o jakie koszty może chodzić. To były szacunki, do których odnosisz się jakby chodziło o objawienie kolejnej tajemnicy fatimskiej. W powyższym linku ceny są z założonym zarobkiem - założyłem, że znacznym i przyjąłem, że wydawnictwa pozbyłyby się go przy opiniowaniu tekstów, pozostając na poziomie samych kosztów. Nie twierdziłem i nie twierdzę, że te szacunki są precyzyjne - nawet jeśli przeszacowałem o sto procent w którąkolwiek stronę, to i tak kwota oceny jednej pozycji wydawniczej byłaby znaczna przy ilości propozycji, które otrzymują wydawnictwa. Debiutant nie zdaje sobie sprawy o jakie koszty może chodzić, wie przynajmniej tyle, że do wydawnictw przychodzą dziesiątki bądź setki propozycji. Jeśli przemnoży sobie ich ilość przez szacunkowy koszt recenzji, wychodzi kwota, która może zadziałać na wyobraźnię zapalonych debiutantów.

2
Tony pisze: Pod rozwagę dla tych, którzy domagają się opinii o tekstach od wydawnictw. Niniejsze wydawnictwo oferuje ocenę w cenie 90 zł za 100 stron maszynopisu. Nawet jeśli 1/3 tej kwoty to jest koszt, a pozostała część to zarobek, to mamy kwotę około 100 zł za 300-stronicową książkę. Z takim kosztem wiązałoby się opiniowanie maszynopisów przez wydawnictwa.
A z jakim kosztem w/g Ciebie wiąże się wyrażenie przez wydawnictwo opinii w kilku zdaniach jako odpowiedzi na nadesłany mail? Nie mówiąc już o krótkim: "Słabe. Nie bierzemy"?
"Karły mi nie imponują. Widziałem większych..." J. Tuwim

3
Hm, ok, rozumiem Twój tok rozumowania.

Ale spójrz na to z drugiej strony - redaktor ma obowiązek przeczytać każdy tekst. Racja?

Zatem: realnym "kosztem" recenzji jest wartość czasu pracy, jaki poświęci na napisanie krótkiej opinii na jego temat. 5-10-20 minut, zależnie od szczegółowości. Wszak pewne uwagi o tekście już i tak ma w głowie, po jego przeczytaniu. Stawiałbym więc raczej na 5-10 minut. Krótka recenzja w rodzaju tego, co napisałem na górze (a wzorowana stylem trochę na recenzji, którą kilka lat temu dostałem sam od jednego wydawnictwa - z tymże tamta była o wiele, wiele dłuższa), nie kosztuje wydawnictwa 100zł. Chyba że płacą swoim redaktorom 600-1200 za godzinę. W co wątpię.
Nawet jeśli tekstu w całości nie przeczyta, to napisanie: "Poziom językowy i ortograficzny przesłanej propozycji wyklucza jakiekolwiek zainteresowanie nim ze strony naszego wydawnictwa. Pozdrawiam." już jest jakimś sygnałem, który autorowi pomaga.

Inna rzecz, że nie uważam, że wydawnictwa powinny recenzować teksty (no bez przesady) tylko - podobnie ja Emigrant - czepiam się jedynie zwykłego braku odpowiedzi i sygnału w rodzaju: "tekst ZOSTAŁ przeczytany", który to zdarza się bardzo rzadko.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

4
emigrant pisze:A z jakim kosztem w/g Ciebie wiąże się wyrażenie przez wydawnictwo opinii w kilku zdaniach jako odpowiedzi na nadesłany mail? Nie mówiąc już o krótkim: "Słabe. Nie bierzemy"?
W wypadku konieczności wysłania kilku odpowiedzi dziennie - koszt zauważalny. Z pół godziny dziennie robi się 10 roboczogodzin miesięcznie. Podobnie jak w wypadku poszukiwania pracy - najczęściej nie otrzymuje się odpowiedzi odmownej wcale. Ludzie są "zarobieni", szkoda im czasu. Co nie zmienia faktu, że takie odpowiedzi powinny mieć miejsce.
TadekM pisze:Ale spójrz na to z drugiej strony - redaktor ma obowiązek przeczytać każdy tekst. Racja?
Teoretycznie. Myślę, że większość tekstów jest jedynie przeglądana, czytane jest pierwszych kilka stron oraz ewentualne streszczenie, po którym redaktor wyrabia sobie opinię. Do WAB wysłałem wydruk, odmówili mailowo i zaproponowali odesłanie go na mój koszt. Poprosiłem z ciekawości. Wyraźnie było widać, że ten egzemplarz nie został przeczytany - pyłek z bindowania pozostał na spirali, niczego takiego nie ma w przeczytanych egzemplarzach (mam wiele innych do porównania). Najwyżej został przejrzany, a i to pobieżnie.
Nie znaczy to, że wszyscy tak robią. Ale ja mając wydawnictwo tak właśnie bym postępował - niestety, czynsz, ZUS i prąd trzeba płacić co miesiąc, nie wspominając o pensjach fachowców, których czasu szkoda do czytania każdych wypocinek.
TadekM pisze:Zatem: realnym "kosztem" recenzji jest wartość czasu pracy, jaki poświęci na napisanie krótkiej opinii na jego temat. 5-10-20 minut, zależnie od szczegółowości.
Zastanawiam się, czy nie powinien się liczyć też czas czytania. Wiem, że to psi obowiązek wydawnictwa, które chce się rozwijać. Ale nawet przy jednej propozycji wydawniczej dziennie zrobiłby się z tego cały etat dla jednej osoby, a z wielu tekstów wyziera słabość od pierwszych stron. Podejrzewam, że w praktyce czytane są tylko te propozycje, które od początku wpadają w oko. Więc aby nie robić wyjątków, opinii nie wysyła się nikomu.
TadekM pisze:Poziom językowy i ortograficzny przesłanej propozycji wyklucza jakiekolwiek zainteresowanie nim ze strony naszego wydawnictwa. Pozdrawiam.
Ale jak to??? Proszę pokazać, gdzie, to ja poprawię wszystkie błędy. Czy chodzi o ten przecinek na piątej stronie w dwunastej linii? Poprawiłem go zaraz po wysłaniu, przepraszam, że nie zauważyłem go wcześniej.
Następnego dnia dzwoni telefon w wydawnictwie.
- To ja! Czy zaczęli już państwo wprowadzanie poprawek w moim tekście? Bo ja akurat mam czas, mógłbym zacząć poprawiać już teraz, prześlijcie to, co macie.

Kojarzycie takiego gościa PoProstu tu na forum? Wpadł jak burza, że on wymyślił szkołę czarodziejów wcześniej niż Rowling, na co ma dowody. Tylko potrzebuje redakcji. Wrzucił tekst, ktoś napisał mu opinię, wdał się w komentowanie, że jak to, przecież jest przynajmniej tak samo jak u Rowling. A potem napisał, że gdyby urodził się w USA to by go wydali. To, co pisał tu na forum, pisałby do redaktora, gdyby któryś mu odpisał.

Podejrzewam, że jak ktoś nie ma na tyle samokrytyki, aby nie wysłać tekstu niestraszącego błędami, to co mu szkodzi wdać się w dyskusję.

5
Są wydawnictwa, do których przychodzi 100 propozycji miesięcznie. I co? 10 minut na każdą odmowę. Robią się z tego dwa dni robocze jednej osoby. To jest wyjaśnienie. Mało które wydawnictwo na to stać, chyba że trafi się na pasjonatów.

Inna rzecz, gotowe odpowiedzi, jednolinijkowce "Dziękujemy, nie skorzystamy". Tego żal. To być powinno. Ale uzasadnienia, wybaczcie... Co piszę, sam czasem doświadczając boleśnie tego milczenia :) tyle, że ja daję czas danemu wydawcy, a potem mówię "do widzenia" i proponuję tekst komuś innemu.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

7
W przypadku książki niebudzącej wątpliwości - dwa miesiące. Potem robię się zły jak cholera :)

W przypadku budzących - jak "Cabezano, król karłów" - więcej, powiedzmy, trzy. Ale wydawnictwo, które tekst opublikuje, dało mi pierwszy sygnał, że będzie zainteresowane, po dwóch tygodniach.

Granica to dla mnie trzy miesiące, bez względu na to, czy to WAB, Świat Książki czy Janek i Wacek firma Krzak sp. z o.o. Po trzech miesiącach milczenia szukam kogoś innego. Nie ma sentymentów.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

8
Teoretycznie. Myślę, że większość tekstów jest jedynie przeglądana, czytane jest pierwszych kilka stron oraz ewentualne streszczenie, po którym redaktor wyrabia sobie opinię. Do WAB wysłałem wydruk, odmówili mailowo i zaproponowali odesłanie go na mój koszt. Poprosiłem z ciekawości. Wyraźnie było widać, że ten egzemplarz nie został przeczytany - pyłek z bindowania pozostał na spirali, niczego takiego nie ma w przeczytanych egzemplarzach (mam wiele innych do porównania). Najwyżej został przejrzany, a i to pobieżnie.
Nie znaczy to, że wszyscy tak robią. Ale ja mając wydawnictwo tak właśnie bym postępował - niestety, czynsz, ZUS i prąd trzeba płacić co miesiąc, nie wspominając o pensjach fachowców, których czasu szkoda do czytania każdych wypocinek.
I tu trafiłeś w sedno. O to dokładnie chodzi. Wysyłający chce wiedzieć, że jego tekst dostał szansę na wydanie, a to że nikt go nie wziął jest winą AUTORA. Bo inaczej jaki to ma sens?
Ale jak to??? Proszę pokazać, gdzie, to ja poprawię wszystkie błędy. Czy chodzi o ten przecinek na piątej stronie w dwunastej linii? Poprawiłem go zaraz po wysłaniu, przepraszam, że nie zauważyłem go wcześniej.
Następnego dnia dzwoni telefon w wydawnictwie.
- To ja! Czy zaczęli już państwo wprowadzanie poprawek w moim tekście? Bo ja akurat mam czas, mógłbym zacząć poprawiać już teraz, prześlijcie to, co macie.

Kojarzycie takiego gościa PoProstu tu na forum? Wpadł jak burza, że on wymyślił szkołę czarodziejów wcześniej niż Rowling, na co ma dowody. Tylko potrzebuje redakcji. Wrzucił tekst, ktoś napisał mu opinię, wdał się w komentowanie, że jak to, przecież jest przynajmniej tak samo jak u Rowling. A potem napisał, że gdyby urodził się w USA to by go wydali. To, co pisał tu na forum, pisałby do redaktora, gdyby któryś mu odpisał.

Podejrzewam, że jak ktoś nie ma na tyle samokrytyki, aby nie wysłać tekstu niestraszącego błędami, to co mu szkodzi wdać się w dyskusję.
Ależ to zupełnie błędne założenie. Raz, że nikt z takim człowiekiem dyskutować nie będzie, dwa, że on sam spala się w wydawnictwie, bo zostanie zapamiętany. Gdyby siedzieli ze sobą twarzą w twarz, to może ktoś miałby skrupuły. A tak - nie widzę możliwości. To nie szkoła przyklasztorna.

Istota odpowiedzi wydawnictwa polega - według mnie - na bardzo prostej rzeczy. Chcemy poznać motyw, którym kierował się wydawca, odrzucając nasz tekst. I ja wcale nie żądam, żeby ktoś czytał moje wypociny od pierwszej do ostatniej strony. Jeśli ktoś przeczytał pięć stron i uznał, że jest za słaby językowo na próbę wydania - dobrze, ma prawo stwierdzić to na podstawie pięciu stron. On jest szefem. Jeżeli tylko przejrzał poczytał parę scen i nie spodobała mu się fabuła - dobrze. Moim zadaniem było napisać tekst tak, żeby broniła się każda pojedyncza scena. Zakładam, że tam pracują profesjonaliści i ich ocenie należy zaufać.

Tylko że bym chciał poznać motywy odmowy. Bo, jeśli jestem choć trochę samokrytyczny i autorefleksyjny, to na odpowiedź: "słaby językowo" kupię sobie słownik (co by nie robić błędów) i Boską Komedię (co by wzbogacać zasób), a na odpowiedź "mało wiarygodne postaci" zacznę zwracać na to uwagę, następny tekst napisze dbając o ich portrety psychologiczne.
A jeśli rzeczywiście jestem idiotą bez potencjału, to naprawdę nie ma sensu mi odpowiadać.
Jednak napisanie nawet samego: "Nie" byłoby kulturalne.

Tylko, że kolejno w 2008 i 2009 roku dostałem odpowiedzi od Repliki i Muzy na temat zbioru opowiadań. Że recenzje pozytywne, ale nie wydadzą. Żeby się przypomnieć za kilka miesięcy. Replika miała w tym tyle uczciwości, że przez telefon powiedziano mi wprost, że zbiorów debiutantów się nie wydaje.

Ale pomyślmy - może gdyby któreś z tych wydawnictw napisało mi, że recenzje pozytywne, owszem, ale zasugerowało też, że jest jakieś pole do poprawy - nawet ogólnie - to miałbym motywację, żeby nad tym usiąść i uczynić tekst "bardziej" wartym wydania?
I może gdybym napisał w przyszłosci książkę to poszedłbym właśnie do nich, bo dobrze zapamiętałem (cóż, pewnie i tak pójdę)?

Taka inwestycja czau redaktora w tych, którzy przejawiają jakiś potencjał.
Dorota Pacyńska zrobiła dla mnie coś takiego dwa lata temu - z jednym opowiadaniem.
To był jeden z najbardziej motywujących i rozwijających gestów.


Romek-> Chcesz mi powiedzieć, że wysyłasz tekst tylko do JEDNEGO wydawnictwa na raz?
To by było szlachetne, ale przy tak rzadkich odpowiedziach można sprzedawać jeden tekst sto lat.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

9
TadekM pisze:Taka inwestycja czau redaktora w tych, którzy przejawiają jakiś potencjał.
Dorota Pacyńska zrobiła dla mnie coś takiego dwa lata temu - z jednym opowiadaniem.
To był jeden z najbardziej motywujących i rozwijających gestów.
Mnie tak debiutancką powieść do druku przyjęła Runa, jednocześnie dołączając listę zmian, których powinienem dokonać, aby ona naprawdę była drukowalna :) I podejrzewam, że gdybym odmówił, to jednak bym powieści nie wydał, ale poza jedną kwestią, dla której zresztą ten tekst wznawiam (głębokiej polonizacji) - wydawnictwo miało rację. Właśnie takie uwagi są ważne, tylko pytanie czy wydawca może je pisać każdemu autorowi? W tym problem, że nie, chyba że autor rokuje.
TadekM pisze:Romek-> Chcesz mi powiedzieć, że wysyłasz tekst tylko do JEDNEGO wydawnictwa na raz?
To by było szlachetne, ale przy tak rzadkich odpowiedziach można sprzedawać jeden tekst sto lat.
Chcę powiedzieć, że jak piszę tekst młodzieżowy, to jestem lojalny i pierwszy wydawca to mój obecny wydawca, czyli Akapit Press. A jak tekst inny w charakterze, owszem, często wysyłam do najbardziej sensownego wydawcy w danym gatunku. No, czasem do dwóch.

Khem, w przyszłym roku wyjdzie chyba kilka moich książek, więc nie jest źle :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

10
Tony pisze:Podejrzewam, że jak ktoś nie ma na tyle samokrytyki, aby nie wysłać tekstu niestraszącego błędami, to co mu szkodzi wdać się w dyskusję.
Niestety dokładnie tak jest. Redaktorzy którzy odzywają się do potencjalnego autora próbując uzasadnić odpowiedź negatywną, zostają w "podziękowaniu" zawaleni nonsensownymi mailami, telefonami itp. Dlatego nawet ci najlepsi, najżyczliwsi wysyłają odrzuconym jednozdaniową informację. Wyjątki od tej reguły są rzadkie. Oto autentyczna historia: była sobie Małgosia... Małgosia miała ambicje literackie, tyle, że nie miała talentu, ale o tym nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Grupka kumpli z jednego z forów utwierdziła ją w mniemaniu, że jest świetną autorką. Wysłała swój tekst do wydawnictwa. Redaktorka - wielkiej dobroci i wiedzy człowiek - odpowiedziała jej wyjaśniając dlaczego tekst nie nadaje się do publikacji. Małgosia zaczęła bombardować redakcję a to prośbami o zmianę redaktorki która jest idiotką ( nie poznała się na genialnym dziele), a to skargami na kiepskie porządki w firmie ( kretyni redaktorzy nie biorą genialnych tekstów). Trwało to rok. Wreszcie Małgosi przestano odpowiadać, zablokowano adresy z których pisała itp. Wówczas Małgosia została krytykiem i zaczęła prowadzić blogaska na którym udowadniała dlaczego każda kolejna książka wydana przez firmę X jest kupą gó.na. Marysia nie omieszkała też przesyłać swoich recenzji na różne fora i strony literackie, a przy możliwości głosowania na książki wspomnianego wydawnictwa, wraz z rodziną i znajomymi zaniżała ich ocenę jak mogła. Tak było. Do dziś w tym wydawnictwie na dźwięk imienia „Małgosia” redaktorzy żegnają się odruchowo... I nigdy, przenigdy nie uzasadniają przyczyn z jakich odrzucili tekst. Bo takich Małgosi jest legion, a redakcja nie jest od pouczania autorów in spe. Ma dostatecznie dużo problemów z pouczaniem swoich autorów.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

11
Ciekawostka dla zainteresowanych: Esensja stara się pisać uzasadnienia negatywnych ocen. Jak tekst jest strasznie kiepski, to recenzja bywa dwuzdaniowa i brutalna, ale założenie jest takie, że jakiś feedback do autora ma pójść w miarę możliwości zawsze. I jakoś w odpowiedzi nie przychodzą lawiny listów od wkurzonych Małgoś :)) Przez ostatnich kilka miesięcy na x wysłanych odpowiedzi zdarzył się dosłownie JEDEN przypadek, gdzie autor w odpowiedzi na negatywną ocenę przysłał JEDNEGO maila z nieśmiałą próbą polemiki. I koniec.

Natomiast zgadzam się, że pisanie merytorycznych uzasadnień do każdego odrzuconego tekstu, choćby krótkich, jest na dłuższą metę cholernie czasochłonne.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

12
Ignite pisze: Ciekawostka dla zainteresowanych: Esensja stara się pisać uzasadnienia negatywnych ocen. Jak tekst jest strasznie kiepski, to recenzja bywa dwuzdaniowa i brutalna, ale założenie jest takie, że jakiś feedback do autora ma pójść w miarę możliwości zawsze. I jakoś w odpowiedzi nie przychodzą lawiny listów od wkurzonych Małgoś :))
Suponuję, że pomiędzy Esensją i wydawnictwami istnieje jednak nie tylko różnica jakościowa, ale i ilościowa :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

13
Co do różnicy jakościowej - Navajero, chodzi Ci o to, że przychodzą raczej krótkie formy, a nie powieści (choć i powieści się zdarzają), czy o poziom literacki? Jeśli to drugie, może jednak przełamiesz swoje uprzedzenia i zajrzysz do działu "Opowiadania" w Esensji? Polecam Twej uwadze np. utwory: Sny Marcina, W obrotach sfer niebieskich i Żytnia. Przepraszam, ale cokolwiek nie fair (nawiązuję tu do wcześniejszej dyskusji z innego wątku) jest powtarzanie, że serwis internetowy zamieszcza kiepskie teksty, jeśli się na rzeczone teksty nigdy nawet nie rzuciło okiem.

Różnica ilościowa jest, oczywiście, ale też w prawdziwych wydawnictwach ludzie zajmują się czytaniem tekstów w ramach godzin pracy, zamiast wykrawać na to charytatywnie swój czas wolny raz na kilka dni :) Mam też wrażenie, po kilku zasłyszanych anegdotach od wydawców, że do prawdziwych wydawnictw przychodzi dużo więcej "dna głębszego niż muł" oraz ciekawostek zoologicznych - rzeczy najpewniej pisanych przez osoby nie całkiem zdrowe psychicznie ;) (co może tłumaczyć, czemu nikt nie ma chęci odpowiadać autorom).

Osobiście sądzę, że przyzwoitym rozwiązaniem byłoby jednak wysyłać krótkie, choćby i jednozdaniowe powiadomienie, choćby z automatu, że tekst został zaopiniowany negatywnie, przykro nam, dziękujemy. Bo inaczej autor nie wie, czy jego tekst został odrzucony, czy też leży gdzieś pod stertą papierów i nikt nawet doń nie zajrzał.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wydawnictwa”

cron