- Uhm. W dodatku jest z każdym dniem ładniejszy. Za kilka dni mamy przyjęcie świąteczne, dostałam zaproszenie. I nie wiem, czy powinnam pójść czy lepiej nie.
- O, będzie romans! Wyznasz mu swoje gorące uczucia? Opowiesz, o tych samotnych nocach w zimnym łóżku kiedy jedynym źródłem ciepła były marzenia o nim?
- No coś ty! Elektryczny grzejnik wstawiłam do pokoju – odpowiedziała zawstydzona. Damian jest cudny. Ma całe stado kobiet, które za nim przepadają. Lilka, na przykład, blondyna, miseczki DD. Ty wiesz jak ona wysoko kopie?
Przyjaciółka, parsknęła śmiechem.
- I jeszcze Monika, jest ruda i ma taaakie długie nogi. A najgorsze, że obie są ładne. Westchnęła żałośnie. On nie zwraca na mnie uwagi. Tylko oficjalnie, "dzień dobry - do widzenia" – powiedziała zrezygnowana Alicja.
- “Wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń...” – zanuciła Jagoda.
Alicja uderzyła pięścią w worek treningowy, zawieszony na haku, przy ścianie. Z obserwacji wynikało, że nie jest to skomplikowane. Jednak źle ułożyła dłoń i zamiast wyprowadzić cios, palce ześlizgnęły się z materiału. ‘’Bardzo dobrze Lilka. Świetnie Lilka. Znakomicie Lilka. Lilka to, Lilka tamto! Pocałuj mnie w dupę Lilka!’’. Uderzyła jeszcze raz, tym razem mocniej. Dla odmiany bolała ją lewa ręka.
- Wypraszam sobie, tego nie mówiłem – stwierdził rzeczowo męski głos.
- To pora nadrobić zaległości - odpowiedziała ironicznie.
Alicja była wściekła jak osa. Kompletnie, absolutnie bez sensu, no ale! To wszystko jego wina. Ech!
Zrobiła jeden krok w stronę wyjścia i drugi. Nie zatrzymywał jej wcale, tak jak miała nadzieję. Nie wypowiedział żadnych dramatycznych słów, nie błagał żeby została i nie wyznał dozgonnej miłości. Zamiast tego usłyszała głośny śmiech. Przyspieszyła więc kroku i trzasnęła drzwiami, ze złości.
Kiedy dojechała do domu, poszła od razu do swojego pokoju.
– No cześć – powiedziała Jagoda. Ciebie też miło widzieć. Rzuciła torebkę na dywan, zdjęła płaszcz i buty, po czym położyła się na łóżku. Za jakiś czas, usłyszała natarczywe pukanie do drzwi.
- Daj mi spokój. Nie jestem w nastroju. Ten idiota, zapomniał, że istnieje. Czy ja jestem łatwa?! On mnie nieee lubi! - powiedziała i głośno wydmuchała nos w chusteczkę.
- Ekhm, ten idiota, właśnie czeka pod drzwiami do twojego pokoju – spokojniepowiedziała Jagoda. To sobie pogadajcie, jakby co, idę do Biedronki, po bułki.
- O dwudziestej drugiej?! Ty weź nie denerwuj mnie! - krzyknęła Alicja.
===================================================================================
Właściwie nigdy nie zauważał ani nie zapamiętywał osób, które brały u niego lekcje tańca, wszystkie zlewały się w jedną, bezkształtną, szarą masę – ale Claudię zapamiętał od razu. Była zupełnie inna, niż ci, których przychodziło mu szkolić na parkiecie; owszem, tak jak wszyscy pozostali wpatrzona w niego jak w obraz, ale przyjechała sama, bez partnera, co w zasadzie nigdy się nie zdarzało, tańczyła wyraźnie słabo i po amatorsku, ale najwyraźniej wcale nie przeszkadzało jej to w wykupieniu na indywidualne zajęcia właściwe całego wieczornego bloku zajęć na prowadzonym przez Miszę obozie szkoleniowym. I gdyby jeszcze naprawdę próbowała jak najwięcej się w ich trakcie nauczyć – ale nie, najwyraźniej ani jej pieniądze, ani czas ich obojga nie znaczyły dla Claudii zbyt wiele, bo większość z opłaconych przez nią godzin po prostu przegadali, i ku zdziwieniu Miszy szły im te rozmowy zupełnie tak, jakby znali się całe życie, a nie zaledwie jeden wieczór.
Bo w Claudii kryło się coś, czego Misza nie potrafił zdefiniować, a co bez wątpienia przyciągało go do tej dziewczyny jak magnes i nawet przez ten krótki czas zdążyło zamącić mu w głowie do tego stopnia, że nie potrafił tak po prostu się pożegnać, kiedy ostatni z trzech obozowych dni dobiegł końca. Mało to było profesjonalne i doskonale wiedział, że nie powinien w tak wyraźny sposób wyróżniać nikogo spośród uczestników, ale w odpowiedzi na ledwo zauważalną sugestię Claudii właściwe samo jakoś tak wyszło, że zaproponował jej odprowadzenie aż do hotelu Metropol, w którym się zatrzymała.
Przecież każdy na moim miejscu zrobiłby dokładnie to samo, Misza próbował usprawiedliwić się sam przed sobą, kiedy niespiesznie przemierzał z Claudią opustoszałe już i mroczne ulice i zaułki miasta. Przecież każdy by ją odprowadził, Moskwa zimową nocą to nie jest najlepsze miejsce dla samotnej młodej kobiety, tłumaczył sobie, usilnie odganiając myśl, że przecież wystarczyłoby wezwać taksówkę, żeby dziewczyna cało i bezpiecznie dotarła z sali treningowej pod same hotelowe drzwi.
Tymczasem zawędrowali już na Plac Czerwony, zupełnie o tej porze opustoszały, poza ich dwojgiem na próżno było szukać jakiegokolwiek człowieka – i tylko do nich należał widok na zasypaną wciąż jeszcze nietkniętym śniegiem przestrzeń, podświetlone mury i wieże Kremla, podobną do ciastka z kolorowym kremem cerkiew...
- Wow, jest zupełnie tak, jak na zdjęciach. - Claudia uśmiechnęła się do Miszy, zachwycona widokiem, który właśnie się przed nią rozciągał. - Chociaż nie, na żywo to wszystko jest o wiele ładniejsze!
Wtem z bezgwiezdnego, ciemnogranatowego nieba zaczął padać śnieg, ogromne, podobne do ptasiego puchu płatki powoli tańczyły w powietrzu sobie tylko znaną, tajemniczą choreografię.
Claudia, zachwycona, stała z uniesioną głową, łapiąc białe płatki na wyciągnięty język, śnieżny puch osadzał się jej na futerkowej czapce, huśtał na długich rzęsach...
- Nigdy wcześniej nie widziałam śniegu – odezwała się w końcu, może i niepotrzebnie, bo przecież rozmawiali o jej życiu na Malcie i o tym, że od urodzenia jakoś nigdy nie miała okazji trafić w żaden z rejonów świata obdarzonych przez naturę prawdziwą, mroźną zimą. - To znaczy, właściwie to widziałam go już przedwczoraj, od razu na lotnisku, ale wiesz, o co mi chodzi…
Misza patrzył na nią oczarowany; wydawała się tak nierzeczywista, zimowa rusałka otoczona rojem śnieżynek, wirujących w złotawym świetle latarni – i nagle dotarło do niego, że jest w Claudii zakochany, że wcale nie chce, żeby wyjeżdżała i że w ogóle nie liczy się dla niego to, jak słabo ona tańczy, bo to właśnie z nią chce dzielić parkiet – i całe życie. Zapomniał już, jak to jest cieszyć się z drobiazgów, a właśnie ona na nowo mu to pokazała…
- Chodź! - Misza, niewiele myśląc, rzucił się na wznak w puszysty śnieg, a za chwilę dołączyła do niego i Claudia, tak jak i on machając rozłożonymi szeroko rękami i nogami, kreśląc kontury dwóch ni to ptaków, ni aniołów – a po pustym placu niósł się radosny śmiech ich obojga.
- Naprawdę chcesz wracać?... – Misza niespodziewanie pochylił się nad Claudią, wsparłszy na łokciu; patrzyli sobie teraz w oczy, dziewczyna widziała, jak mężczyzna się uśmiecha.
I nie protestowała, kiedy w końcu, delikatnie, jakby pytając ją o zgodę, dotknął ustami jej warg, z cichym jękiem poddała się pocałunkom; tysiące płatków śniegu zatrzepotało nagle w jej brzuchu, kiedy pozwoliła Miszy wtargnąć do swoich ust. Zanurzyła palce w jego włosach i zamknęła oczy, oszołomiona przepełniającą ją mieszanką szczęścia, pożądania i niezwykłej czułości, jakiej mimo wszystko nie spodziewała się teraz doświadczyć.
- Tak długo na to czekałam...
Bo Claudia zakochała się w Miszy już dawno, wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczyła go na którymś z turniejowych nagrań zamieszczonych w internecie, i już wtedy zdecydowała – bo tak, to była decyzja, dziewczyna nie dopuszczała do siebie choćby cienia myśli, że może się to nie udać – że prędzej czy później nastąpi dokładnie to, co właśnie teraz razem przeżywali.
Gdzieś znikł cały świat, otaczająca ich Moskwa, odlatujący za kilka godzin samolot do Valletty – i nie liczyło się dla nich dwojga już nic oprócz ich samych, pożądania i pragnień, które ich przepełniały. Claudia nie protestowała, kiedy Misza powoli rozpinał guziki jej kurtki i podciągał sweter - ani kiedy gorący język dotknął napiętej skóry jej brzucha, kreśląc na niej zawiłe, wilgotne wzory, coraz wyżej i wyżej, po to, żeby urwać się nagle – a za chwilę jego miejsce przejęło nieoczekiwane muśnięcie garścią śnieżnego puchu, złączone z dotykiem silnej, męskiej dłoni.
Claudia drgnęła, zaskoczona nagłym, wręcz parzącym chłodem – ale nie zaprotestowała, z ciekawością i wyczekiwaniem poddała się nieznanej pieszczocie, która okazywała się być w przyjemna w niepokojący, całkiem odmienny od dotychczasowych doznań sposób. Dotyk ciepłego języka, śnieżny, kąsający chłód i męskie dłonie splotły się w jedno, wędrując po ciele dziewczyny – aż wreszcie zanurzyły się pod spódniczkę, niespiesznie pieszcząc nagą skórę uda, odsłoniętą przez pończochę – i nieruchomiejąc na skraju majtek.
Misza pytająco spojrzał Claudii w oczy, gotów wycofać się w każdej chwili – ale ona właśnie na to czekała, tego pragnęła. Rozchyliła uda, dając wolną drogę palcom mężczyzny, wciąż jeszcze chłodnym od trzymanego przed momentem śniegu, i śmiało wsuwającym się pod delikatną koronkę.
Claudia jęknęła głośno, prężąc ciało jakby prosząco, zanurzyła palce w jasnych włosach Miszy, pieszczącego jej kobiecość; nie żałował czułości i uwagi, kolejnych muśnięć i dotknięć. Zajmował się ciałem dziewczyny uważnie, bez pośpiechu, śledząc każdą jej reakcję, palce ostrożnie wędrowały dalej i głębiej, w najintymniejsze, wilgotne zakamarki, umiejętnie prowadząc w obszary coraz to większej przyjemności. Claudia nie panowała już nad sobą, raz po raz z jej ust wyrywały się przepełnione zadowoleniem jęki i westchnienia, pragnienie niemal boleśnie pulsowało w dole brzucha – aż wreszcie spełnienie gorącą, gwałtowną falą rozlało się po całym jej ciele...
- Proszę pani, zaraz lądujemy. - Lekkie potrząśnięcie za ramię wyrwało Claudię z głębokiego snu.
Dziewczyna niechętnie wracała do rzeczywistości. Moskwa i Misza zniknęli, rozpływając się niepostrzeżenie w resztkach sennego marzenia i ustępując miejsca jak najbardziej rzeczywistemu samolotowi i stewardessie, która z wyuczoną, zawodową życzliwością wciąż jeszcze pochylała się nad zaspaną pasażerką.
- Bardzo proszę wyprostować fotel, zapiąć pasy i odsłonić okno…
Claudia, zupełnie już rozbudzona, niecierpliwie podciągnęła roletę i wyjrzała na zewnątrz.
Nocna Moskwa, rozświetlona tysiącami świateł, rozciągała się w dole, całkiem blisko i na wyciągnięcie ręki – i tak samo na wyciągnięcie ręki był już obóz szkoleniowy i lekcja z Miszą, opłacone z gromadzonych długimi miesiącami oszczędności.
Claudia uśmiechnęła się do swoich myśli.
Wierzyła, że jej sen niebawem się spełni.
===================================================================================
TEKST III
"Jaka piękna zima!"
Ciemny, świerkowy las wyraźnie odcina się od oblanej blaskiem księżyca ośnieżonej hali. Biały puch jest gładki, równy, nieskalany.
Spomiędzy drzew, dłonią strącając śniegowe czapy z gałęzi, wybiega drobna postać. Czarne włosy wyraźnie kontrastują z wszechogarniającą bielą, bose stopy zapadają się w śnieg. Kobieta tańczy, wydeptując coraz to większe koła. Błękitna sukienka w kwiaty unosi się przy każdych obrocie, ukazując coraz więcej i więcej bladej skóry. Ręce rozłożyła szeroko. Jej śmiech niesie się echem po górskich szczytach.
Zatrzymuje się i wyciąga przed siebie dłonie. Z zaciekawieniem patrzy na zdmuchnięte z drzew płatki, które opadają na szczupłe palce. Podziwia wyjątkowe kształty nietopiących się kryształów.
– Jak dziwnie! – stwierdza. – W ogóle nie są zimne!
Tak. Jej skóra już nie promieniuje ciepłem. Serce przestało pompować gorącą krew.
– Jak dziwnie! – stwierdza ponownie. – Tyle dźwięków!
Słyszy zwierzęta przedzierające się między drzewami, słyszy szum gałęzi na wietrze. Słyszy, jak gdzieś w oddali, osuwający się śnieg zabiera ze sobą pnie, łamiące je jak zapałki.
– Cudownie – szepcze.
Ponownie zaczyna wirować, zamaszystymi ruchami rozrzucając dookoła biały puch. Czarne pasma włosów tańczą na wietrze w rytm jej kroków. Zadziera głowę i z podziwem patrzy na błyszczące na niebie gwiazdy. Rozkłada ramiona i opada w objęcia śniegu.
Chichocze, energicznie rozgarniając puch ramionami. Góra, dół, góra, dół. Zamiera na chwilę i marszczy brwi.
– Jeszcze nogi! – stwierdza triumfalnie.
Szczupłe kończyny rozgarniają śnieg. Prawo, lewo, prawo, lewo.
– Tak, teraz dobrze – mówi, ostrożnie wstając.
Obraca się i przekrzywia głowę, podziwiając idealnego śnieżnego anioła. Przez myśli przemyka jej ironia tego dzieła. Boski posłaniec odciśnięte przez kogoś, komu podobno przeznaczone jest już tylko piekło. Nie poświęca jednak tej myśli zbyt wiele uwagi. Nie przyszła tutaj rozważać takich rzeczy.
Wciąga powietrze. Czuje zapachy zimy. Zapachy lasu.
– Czysta rozkosz – szepcze rozmarzona. – Ta dziwna, charakterystyczna woń mrozu, igliwie, dym... – Marszczy brwi i pociąga zaskoczona nosem. – Dym?
Typowy zapach wydobywający się z ludzkich kominów. Ktoś zbudował tu chatkę? – rozważa w myślach. Uśmiecha się do siebie. Planowała tylko wypocząć na świeżym śniegu, ale przecież nie odmówi posiłku! Zrywa się do biegu, stopy raz za razem zapadają się w miękki puch, kwiecista sukienka łopocze w pędzie.
Domek jest przepiękny. Drewniana chatka pośrodku niczego, brązowa plama na białym płótnie. Kobieta zatrzymuje się na chwilę, podziwiając widok jak z pocztówki. Niespodziewany prezent od losu. Oblizuje pełne wargi na myśl o tym, jak pyszny będzie posiłek spożyty w tak cudownym miejscu.
Podchodzi i cicho puka w rzeźbione drzwi. Kroki, zgrzyt zamka i w progu pojawia się zaskoczona męska twarz. Przygląda się przez chwilę bladej dziewczynie, a ona odpowiada tym samym. Podoba jej się mocna linia jego szczęki i skóra w pięknym, śniadym odcieniu. Podobają zimno błękitne oczy i włosy na długość kilku centymetrów, akurat żeby wpleść w nie palce. Kobieta błyskawicznie podejmuje decyzję: nasyci dziś dwa rodzaje głodu.
– Kim ty... – wydusza mężczyzna. Zamiera, oceniając jej strój. – Zamarzniesz! Wejdź, jak ty...
Nie pozwala mu skończyć zdania. Przywiera do ciepłych ust, wpychając go jednocześnie do środka. Ten odpycha ją gwałtownie.
– Co...
Słowo przeradza się w krzyk, gdy przybyła wgryza się w rękę opartą na jej ramieniu.
– Spokojnie, zaraz przestaniesz myśleć – mówi cicho, wyciągając kły z jego skóry.
Patrzy na nią zdezorientowany, a ona zrzuca z siebie sukienkę i rozgląda z zaciekawieniem po wnętrzu. Ogień w kominku, skóry zdobiące drewniane ściany. Czuje znajomy zapach kakao ze stojącego na sporym stole kubka. Pociąga drobny łyk i krzywi się z niesmakiem.
– Tak, teraz słodyczy muszę szukać gdzie indziej.
Podchodzi do płonących drew i wyciąga w ich stronę dłonie. Prawie dotykając tańczących płomieni, nadaje swojej skórze chwilowe ciepło. Odwraca się do zdezorientowanego mężczyzny, który uważnie bada wzrokiem krągłości jej bladej skóry.
– Chodź do mnie – szepcze zalotnie.
Mężczyzna, ku swojemu zaskoczeniu, robi krok w przód i jakby w półśnie podąża do czekającej kobiety. Zdezorientowany zerka na swoją rękę, na palce, po których powoli spływa krew.
– Co mi się stało? – pyta niepewnie.
– Ciii – uspokaja go. – To tylko sok. Porzeczkowy.
– Sok... Tylko sok... – powtarza.
– Tak. Nic złego. – Pochyla się i zlizuje czerwony płyn. Jej usta błyszczą, jak pociągnięte szminką. Wspina się na palce i całuje mężczyznę.
– Słodki, prawda? – pyta.
Nie czeka na odpowiedź, unosi usta do jego ucha. Delikatnie przygryza płatek, a następnie zlizuje kroplę krwi. Mężczyzną wstrząsa dreszcz.
– Rozbierz się – szepcze przybyła, cofając się o krok.
W bezruchu obserwuje, jak tamten powoli, jakby niepewnie, zdejmuje kolejne elementy ubioru. Krytycznie ocenia nagie, umięśnione ciało. Lekkim, tanecznym krokiem podchodzi i przykłada dłoń do opalonej piersi. Delikatnie popycha, zmuszając go do zrobienia kroku w tył. Kolejne popchnięcie, kolejny krok. Jego nogi trafiają na szeroki fotel.
Popycha mocniej, mężczyzna opada na skórzaną poduszkę.
Kobieta siada na jego udach, obejmując je z obu stron kolanami. Delikatnie oblizuje opaloną szyję, a nagimi biodrami kręci delikatne kółka. Uśmiecha się, czując, że mężczyzna reaguje. Jej język schodzi niżej, pieści szeroką pierś, otacza jasnobrązowe sutki. Mężczyzna drży. Kobieta unosi się odrobinę, a potem opada. Obydwoje jęczą.
– Złap mnie za biodra – mruczy wprost do jego ucha.
Ciepłe dłonie obejmują zimną skórę. Kobieta powoli się porusza. Góra, dół. Jego ręce nadają tempo jej ruchom. Czuje, jak serce mężczyzny przyspiesza. Pochyla się, wplata palce w miękkie włosy. Odchyla jego głowę, oblizuje bok szyi, a potem wbija kły. Ssie słodki płyn, cały czas poruszając biodrami. Mężczyzna jęczy, ale ona wie, że nie jest to jęk bólu. Czuje to w wypełniającym ją cieple. Odsuwa usta. Krew powoli wypływa z niewielkich otworów. Wgryza się obok. A potem raz jeszcze. Mężczyzna zamiera w bezruchu, z palcami ciągle zaciśniętymi na jej szczupłej tali.
Kobieta unosi się na kolanach, a następnie staje na ziemi. Robi krok w tył i przygląda się mężczyźnie krytycznie. Pochodzi i przesuwa dłonią po spływających na pierś strugach krwi. Taka piękna czerwień, ale czegoś jej brak – myśli, ssąc pokryte słodyczą palce.
– Ach, przecież to takie oczywiste! – stwierdza nagle radośnie.
Łapie go za dłoń i pociąga w stronę drzwi. Naciska klamkę i do środka wdziera się zimne powietrze. Mężczyzna zatrzymuje się gwałtownie.
– Wszystko dobrze. Chodź – zachęca kobieta.
Wyciąga go na zewnątrz. Krew spływa po nagiej piersi, drobne strumyki mkną również po palcach. Czerwone krople opadają, znacząc każdy jego krok wyraźnym śladem. Jak rozsypane na bieli owoce. Mniejsze i większe. Wiśnie i porzeczki na śniegu.
Kobieta ciągnie go dalej, tam, gdzie śnieg jeszcze nie został naruszony ludzką, ani nieludzką stopą.
Popycha go, śniade ciało upada w miękki puch. Obserwuje go przez chwilę, rozkoszując pięknem nagiej skóry odcinającej się od bieli. Mężczyzna spogląda na nią rozmarzonym wzrokiem. Już nie może poczuć zimna. Zbyt wiele jadu krąży w jego żyłach, zbyt wiele krwi opuściło ciało. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że z roztapiającymi śnieg czerwonymi strużkami, opuszcza go życie.
Kobieta opada na jego pierś, zimny język pieści coraz zimniejszą skórę. Ciepła, słodka krew, lodowate krople z topniejącego śniegu. Mruczy z rozkoszą.
– Zawsze kochałam zimę – szepcze. – Jest taka piękna. A krew tak cudownie wygląda na bieli.
Liże go po szyi, delikatnie, czule, a potem ponownie wbija kły. Mężczyzna jęczy z rozkoszy. Kobieta odsuwa się i podziwia, jak świeża krew wsiąka w śnieg.
– Takie piękne. – Przesuwa dłoń, zgarniając na nią, mokry, czerwony puch. Oblizuje palce i cicho chichocze. – Jak lody... Szkoda, że nie mam rożka!
Zbiera więcej śniegu i formuje różową kulę. Liże ją powoli, ciągle wybuchając śmiechem. Mężczyzna wydaje z siebie cichy jęk.
– Ach, też chcesz? – pyta kobieta szczebiotliwie. – Proszę.
Przykłada śniegową kulę do siniejących ust. Mężczyzna niepewnie bierze kęs. Kobieta znów się śmieje. Zostawia topniejącą śnieżkę na piersi swojej ofiary i lekko wstaje. Wiruje, łapiąc na wyciągnięte dłonie płatki śniegu. Oddala się i przybliża do mężczyzny, a naga, umazana krwią skóra, zdaje się odbijać promienie księżyca. Staje obok leżącego na śniegu mężczyzny, nachyla się, przekrzywia głowę, jakby oceniała swoje dzieło.
– Cudowny – mówi, patrząc z zadowoleniem na czerwieniącą się od mrozu skórę.
Układa się przy jego boku, wiercąc i moszcząc jak kotka. Unosi do góry jego ramię i zlizuje krew z siniejących palców. Przykłada głowę do szerokiej piersi.
– Wiesz – mówi cicho. – Zawsze lubiłam słuchać dźwięku umierającego serca. Najpierw tak rozpaczliwie trzepocze w piersi, aby potem powoli poddać się i ucichnąć. Twoje teraz właśnie traci siły. Już za chwilę będzie tak martwe jak moje. Ale ty już nie wstaniesz, wiesz?
Mężczyzna nie odpowiada. Zamknął oczy i tylko delikatny obłok pary wydobywający się z sinych ust wskazuje na to, że jeszcze żyje. Leżą w bezruchu na naznaczonym krwią śniegu. Opalona sylwetka i blade, wtulone w niego ciało. Czarne włosy rozsypane na śniegu.
W końcu kobieta podnosi się powoli i spogląda na leżące na śniegu zwłoki. Słyszała, gdy jego serce stanęło. Wraca do chatki, podnosi swoją sukienkę i szybko wciąga przez głowę. Ostatni raz pochodzi do mężczyzny i podziwia jego skórę, odcinającą się od śniegu. Z uznaniem obserwuje czerwone ślady, rozpływające się dookoła.
– Będziesz piękny, aż do wiosny – mówi czule. Nagryza swój nadgarstek i skrapia pierś mężczyzny oraz śnieg wokół swoją krwią. – To odgoni zwierzęta. Szkoda by było... Takie piękne.
Odchodzi, nie oglądając się za siebie.
Pomiędzy drzewa, dłonią strącając śniegowe czapy z gałęzi, wbiega drobna postać.
Ciemny, świerkowy las wyraźnie odcina się od oblanej blaskiem księżyca ośnieżonej hali. Biały puch skalała śmierć.
===================================================================================