2
autor: ancepa
Zasłużony
Tekst 1
WWWWWWWWWWWWWWWW"Powidła i inne takie tam prawidła"
WWWPrzyszłość i przeszłość chyba jednak nie należą do nas. Widok pogrążonego w jesiennej aurze dworca w Czerwieńsku błagał o opowiedzenie jakiejś smutnej histori. Czegoś o złamanym sercu, albo niespełnionych marzeniach. Jednak żadnej takowej nie znałem.
WWWPrzysiadłem na ciężkiej walizce pod ścianą obdrapanego budynku i spojrzałem na zegarek. Pociąg spóźniał się już kwadrans.
WWWWyobrażałem sobie, że życie jest jak piwnica Mileny. Szukasz po omacku kompotu z pożeczek, ale jak do licha masz wiedzieć, który to, skoro słoiki nie mają ksztłatu tego, co jest w środku?
WWWChyba tak samo było z wyborem studiów i pracą. Z wyborem żony i mieszkania. I chyba tak somo jest teraz z szukaniem powodu, dla którego wracam do Poznania.
WWWLudzie zaczęli się już niecierpliwić. Debile. Nigdy nie zrozumiem ludzi. Każdy dobrze wie, że ten pociąg zawsze ma półgodzinne opóźnienie, ale i tak przychodzą godzinę szybciej. I zaczynają się narzekania, marudzenie, płacz dzieci, krzyk rodziców, żulenie fajek, dreptanie, przesuwanie walizek z miejsca na miejsce.
WWWPomyślałem sobie, że przeszłość nie należy do nas. Bo gdyby należała, to w tej chwili moglibyśmy postanowić, że wyjdziemy później i nie byłoby tego hałasu o spóźniony szynobus. To co się już wydarzyło, znikało w odmętach wielkiej piwnicy, zapieczętowane wieczkiem słoika. Wspomnienia leżały na pleśniejących półkach, przykryte pajęczyną i śluzem ślimaków.
WWWPrzypomniała mi się kuchnia Mileny. Z wielkim piecem w kącie, obok którego zawsze stała góra drewna. Z przebarwionymi przez czas meblami, przy których kobieta zawsze coś pichciła. Pamiętam, jak pewnego poranka przyniosłem jej z piwnicy słoik dżemu czreśniowego. Spojrzała na mnie spod gęstej, poskręcaj od pary grzywki. Wzięła ten słoik i z całej siły rzuciła na posadzkę. Czerwona maź obryzgała meble, piec i jej nagie łydki. Na moje pytające spojrzenie odpowiedziała, że:
WWW- Ten dżem smakuje złymi wspomnieniami...
Później dowiedziałem się, że gdy Milena swojego czasu dorabiała sobie, sprzedając piwo w pociągach, chodząc od przedziału do przedziału, poznała jakiegoś Warszawiaka. Pod dziwnym pretekstem, w który mogła uwierzyć tylko szesnstoletna dziewczyna, zaciągnął ją do sadu i wykorzystał. Od tego czasu kobieta nie umiała inaczej poznawać mężczyzn i nie czuła potrzeby znalezienia innego zarobku.
WWWGdy pierwszy raz kochaliśmy się w altance, wokół kwitły drzewa brzoskwiniowe. Ja wracałem ze szkolenia w Zielonej Górze, a ona sprzedawała piwo. Było gorąco, a ja byłem sam w przedziale. Zagadnęłem ją o czerwoną plamę na białej sukience. Myślałem, że to krew, ale ona opowiedziała o swoim sadzie. Wtedy nie miałem jeszcze żony, ale już miałem dzieci. I kredyt i auto do kasacji.
WWWZaraz po tym, jak zbiła słoik, zniknęła w piwnicy i wróciała z dżemem brzoskwiniowym. Spojrzała wtedy na mnie znacząco. Być może "znacząco" w rodzaju "otowrzysz?", a być może w stylu "pamiętasz jak wtedy kwitły?" Od tego czasu ciężko mi powiedzieć, w którą stronę pociąg jedzie, a w którą wraca.
WWW- Sorry, obstawisz pan szluga? - Zagadał cierpkim tonem jakiś przerośnięty nastolatek. W ręku trzymał zamkniętą puszkę piwa. Widocznie zostawił na później. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i poczęstowałme młodzika. A niech ma.
WWWPrzypomniała mi się sypialnia Mileny. Duże, dwuosobowe łóżko pośrodku, szerokie paraptey z dużymi, plastykowymi donicami z rzeżuchą i paprotkami. Wokół unosił się zapach wykrochmalonej pościeli i ciężka woń zeszłorocznego lakieru do mebli. Zanim wyszedłem na dworzec, zostawiłem jej na małym stoliku kopertę z paroma stówkami. Żeby nie musiała sprzedawać piwa kiedy mnie nie będzie. Potem zszedłem na śniadanie. Posmarowała mi dwie kromki chleba marmoladą ze śliwek. Jadłem w milczeniu, siedząc przy ciężkim stole. Ona stała oparta o blat mebli. Żułem ten chleb, kontemplując słodki smak owoców. Po chwili poczułem opór przy przełykaniu. Przypomniałem sobie, że śliwki kwitły, kiedy byłem w Poznaniu i wykłócałem się z żoną o... o jakieś bzdety. Wstałem, chwyciłem wpółotwarty słoik i rozbiłem go na posadzce. Spojrzałem wymownie na Milenę i wyszedłem z domu.
WWW- ... rozumiesz, pan?! Wpadli i pozabierali, jakby już człowiek wypić nie mógł w pociągu...
WWW"On do mnie gada?!" - Zdziwiłem się, słysząc bełkoczącego coś chłopaka. Dopiero co skończył palić, rzucił filtr na wilgotną ziemię i przydusił butem. Przestał gadać, odwórcił się i poszedł gdzieś w swoją stronę. Jakbyśmy się nigdy nie spotkali.
WWWWestchnąłem. Przypomniała mi się moja własna łazienka w poznańskim mieszkaniu. Szafki zawalone kosmetykami żony, w wannie zabawki dzieci, pod prysznicem jej maszynki do depilacji i wszędzie drobne włoski. Gdy goliłem się każdego dnia, ona wpadała do pomieszczenia jak tornado. Najpierw siadała na kibel i srała w najlepsze, potem brała prysznic, depilując się pod pachami i na nogach. Tylko do kolan, bo takie nosiła spódnice. Następnie przepychając się przy lustrze pokrywała pudrem pojawiające się zmarszczki, pryszcze, przebarwienia i co tam jeszcze, biadoląc przy tym że juz trzydziestka na karku. Widziałem, jak naciąga na dupsko rajtuzy, wyginając się przy tym jak żaba. Przed wyjściem cmokała dzieciaki, które późnej zawoziłem do przedszkola.
WWWPotem całymi dniami wydzwaniała, przypominajac mi o rzeczach, o których zapomniała powiedzieć rano. Czasami zastanawiałem się, czy poślubiłem kobietę, czy jaskiniowca. Zerkałem przy tym na dzieci, upewniając się, czy jeszcze nie wsuwają na śniadanie surowego mięsa.
WWWPociąg wtoczył się ciężko, z bezczelnym rozleniwieniem na peron. Ludzie zaczęli przepychać się do włazów wejściowych, tarmosząc swoje walizki i dzieci.
WWWPomyślałem sobie, że przyszłość jest jak piwnica Mileny. Wchodzisz i po omacku szukasz słoika z pysznościami. Nigdy nie wiesz, co wylosujesz. Ja mam uczulenie na truskawki, ale od jej dżemu jeszcze nigdy się nie pochorowałem. Milena jakimś cudem zawsze wiedziała, gdzie leży jaki słoik i jaką ma zawartość. Pomyślałem sobie, że przez jej dom przewinęło się więcej mężczyzn, niż tych drzew w sadzie, ale żaden z nich nie zamontowal światła w piwnicy...Może to miała na myśli mówiąc, że ma dosyć wymieniania baterii w latarce?
WWWUsiadłem w przedziale razem z tym typkiem od fajki, który rzucił na siedzenie znoszony plecak i stanął przy otwartym oknie. Zaraz za mną do przedziału wcisnęła się młoda mama z dwójką pociech. Zanim zapytała, czy wolne, już siedziała, ściągając malcom kurteczki, czapeczki i rękawiczki.
WWW- Zamknąłby pan to okno, bo mi dzieci się poprzeziębiają! - Krzyknęła zbulwersowana w stronę chłopaka wietrzącego łepetynę.
WWW- To po co je pani rozbiera?! - Odkrzyknął znad ramienia.- Widziała pani, że okno jest otwarte, a i tak się ładuje z całym przedszkolem!
W przedziale rozgorzała kłótnia. Kobieta ujadała na niewychowanego nastolatka, jednak bała się mocniej kąsnąć.
WWW- A pan co sie tak patrzy?! - Przeniosła swój gniew na moją osobę. - Dorosły mężczyzna, pewnie dzieciaty i żonaty, a pozwala na taką samowolkę!
WWWChciałem jej już coś powiedzieć o mieszkaniu w jaskini, ale się powstrzymałem. Naraz za oknem od strony korytarza zobaczyłem sylwetkę Mileny. Obserwowała mnie wyczekująco, walcząc z podmuchami wiatru. Podszedłem do okna i je otworzyłem.
WWW- Brawo! Następny! - Ryknęła młoda mama. Zawtórował jej rechot nastolatka.
WWW- Co tu robisz? - Zapytałem Mileny, która podeszła bliżej torów. W ręku miała reklamówkę. W pierwszej chwili pomyślałem, że to kilkanaście puszek piwa, które ma zamiar sprzedać pasażerom. Tymczasem ona podała mi ją i powiedziała cicho:
WWW- To dla dzieci.
WWWW środku było kilka słoików soku malinowego.
WWW- Zima idzie, niech piją, to będą odporne na przeziębienia – wytłumaczyła.
WWWPrzypomniałem sobie, że nigdy nie rozmawialiśmy o dziaciach. A już na pewno nie o moich. Ja nie odkurzałem jej dywanów, ona nie prasowała moich koszul.
WWW- Słuchaj, nie gniewaj się na mnie za ten słoik... - Zacząłem. - Poniosło mnie.
WWWMilena zdawała się nie wiedzieć, o czym mówię.
WWW- Dla ciebie to tylko słoik – mruknęła pod nosem. - A ja w ten dżem całe swoje serce włożyłam. Nie martw się, przyjdzie wiosna, zrobi się nowe powidła.
WWWZnowu spojrzała na mnie znacząco. Tym razem wiedziałem już, że pociąg do Poznania będzie wracał.
WWWRuszyliśmy wolno, zostawiając jej samotną sylwetkę na peronie.
WWWPomyślałem sobie wtedy, że moje życie nie jest jak piwnica Mileny, tylko jak jaskinia. Idziesz po omacku, aż tu nagle ktoś ci rękę odgryza. Spojrzałem na słoiki z sokiem malinowym. Przypomniałem sobie, jak Milena zbierała owoce o świcie. Ja siedziałem na ławce na skraju ogrodu i obserwowałem jej prześwitujące przez sukienkę uda. Ona o tym wiedziała i co chwilę obdarzała mnie zwstydznym uśmiechem. Potem razem wciskaliśmy maliny do małych słoiczków. Sok ciekł po palcach, a Milena szybko zlizywala go ze swoich rąk i z moich. Zrobiliśmy wtedy piętnaście słoików soku. Dokładnie tyle, ile teraz oddała mi w reklamówce. Tej zimy Milena nie zejdzie już do piwnicy i nie odnajdzie żadnego słoiczka z malinami. Nie przypomni sobie o czasach, kiedy połączenie Poznań - Zielona Góra jeszcze istniało.[/quote]
Tekst 2
Ostrzeżenie o wulgaryzmach
Nie żyję. Zabiła mnie. A nie, chwila... Podniosłem się. Ooooo! Znów zwaliłem się z nóg. Leże tak z przetrąconym grzbietem, dziurą po kuli na wysokości czoła. Czyli jednak mnie zabiła. Muszę tylko jeszcze umrzeć. O zgrozo! Jest makabrycznie pozytywnie. Topię się w kałuży własnej krwi, rzygam odchylając głowę, jakieś ptaki wczepiły nóżki w moje włosy. Zdycham. Tonę jak ryba w wodzie. Widzę swoje życie, wszystkie dobre i złe rzeczy. Oglądam je na tablecie, który wisi nade mną. W ciemności dostrzegam zarysy palców, nieobcięte paznokcie. Znów rzygam. Tłuste paluchy oblepiają tablet, przesłaniając sceny z mojego życia. Nagle ptaki zrywają się, jeden - ze strachu pewnie albo i za potrzebą - zwyczajnie robi mi na czoło, czuję jak wilgotne gówno spływa po skroni. Niewidzialna postać nachyla się nade mną; teraz dostrzegam zarysy jego twarzy. To stary dziad z pooraną gębą, blizną ciągnącą się wzdłuż prawego policzka jakby po fachowym cięciu skalpelem. Brzydal coś szepcze, nie słyszę. Straciłem dużo krwi, wyrzygałem dużo żółci, zostało mi tylko plucie organami, ale nie zrobię tego - mam zbyt wąskie gardło, nie żyłem jak Sasha Grey. I nagle ten stary dziad uderza mnie tabletem, po czym mówi:
"Wstawaj chłopie, wódka się skończyła. Leć do nocnego, kup ze dwie flaszki. Dla mnie paczkę czerwonych marlboro."
Zdawać by się mogło, że przeczesuje włosy. Robi to systematycznie przez następne kilka minut. Potem dorzuca:
"I weź, kurwa, jakiś jebany ręcznik, wytrzyj mordę z gówna i sprzątnij resztki farby, którą rozlałeś imitując samobójstwo. Kurwa - kontynuuje - samobójstwo. Zasrany samogwałt lepiej by ci wyszedł."
Podnoszę się wpierając na naznaczonej farbo-krwią dłoni, coś strzela mi w stawie, to chyba sam staw. Nie przejmuję się tym. Wyjmuję portfel, sprawdzam gotówkę, a potem podchodzi do nas znowu ta kobieta, ta dziewczyna, wymierza pukawkę w starca, naciska cyngiel. Słyszę huk. Potwornie rozdzierający ciszę i rytmicznie przenoszenie przez starca ciężaru cielska z jednej na drugą nogę wdziera się w uszy. I znów ląduje na ziemi w tej jebanej kałuży farby po nieudanym samogwałcie. Znaczy samobójstwie. Zresztą chuj wie, co to było. Chuj nie żyję, leży obok mnie w mokrym płaszczu z przedziurawioną koszulą, która powoli nasiąka krwią.
Zanim dziewczyna odbezpieczy drugą broń, tę na specjalne okazje, jak mówi, wyceluje i wrzuci mi pocisk prosto w serce, zaczynam się śmiać. I zamiast być zabitym, umieram ze śmiechu. Zdycham w tej kałuży. To piękna śmierć: widzę łono dziewczyny, leże w farbie, w tej zasranej czerwieni, którą posiłkowali się wielcy malarze. Chwilę, to znaczy nie widzę łona dziewczyny. Ale wiem, że ma sukienkę. Powiedzmy, że je czuję. No i w końcu zdycham. Zdycham na tym obskurnym dworcu.