23
autor: Leszek Pipka
Umysł pisarza
O jeny, jeny, miałem nadzieję, że ktoś przez to moje pisanie przebrnie i gdzieś po drodze może się uśmiechnie, takiej gwałtownej dyskusji bym się nie spodziewał...
Gebilis: nie masz słodszej nagrody dla autora, niż wzajemne, porozumiewawcze puszczenie sobie oka z Czytelnikiem, ponad gorącymi głowami. Dzięki.
Gorgiaszu, czemu tak nerwowo? Easy, bro! W nic nie chciałem się wpisywać i do niczego przez Ciebie wspomnianego nie aspiruję. Żebyż można było rządzić narodem za pomocą tekstów na Wery :-) , pewnie byśmy mieli lepszą frekwencję, niż Fejs z Guglami razem wzięci.
Choć Wiki nie jest najlepszym źródłem wiedzy na tej planecie, jednak jej definicja felietonu, przytoczona przez Romka całkiem zgrabnie oddaje istotę tego gatunku, sądzę, że się jej w żaden wyraźny sposób nie sprzeniewierzyłem. Wyjaśniłem również, czemu posługuję się terminem „harcerze”, co Ci zapewne umknęło.
Coś mi się wydaje, że mieszkasz w Poznaniu, poznonioki (Kolejorz, Kolejorz!) to osobny lud, który porządek ma we krwi i zawsze wyskrobie kasę na gruntowne sprzątanie, lasu również :-P
Romku – pewnie masz trochę racji co do pointy, ale wydawało mi się, że teza jest dość jaskrawo widoczna, a powtarzanie jej w poważniejszej postaci byłoby nadmiarową i niepotrzebną łopatologią. Zwróć uwagę, że w finale pozwoliłem sobie (całkiem samozwańczo, przyznaję) wziąć las za wspólnika głoszonego poglądu :-)
Obaj Panowie, jak mi się wydaje, nie macie racji, co do „narodowości” tego „sportu” - oba słowa biorę w cudzysłów, bo oczywiście ich użycie było żartobliwe. Kryterium jest masowość uprawiania zbieractwa, bez dwóch zdań – poza spacerem – to najbardziej powszechny, demokratyczny i (jak dotąd) nielicencjonowany sposób obcowania z przyrodą w puszczach i kniejach. Jesteśmy na niego skazani, biorąc choćby pod uwagę tradycje (Wigilia!) i sztukę kulinarną w ogóle (jeśli ktoś nie podziela entuzjazmu choćby do sosów z torebki), o obecności w arcypoemacie („...Grzybów było w bród...” - przecież to nie wytwór fantazji) nie wspominając.
Polskie grzybobranie, patrząc na nie z zewnątrz, jest swoistym fenomenem (porównywalnie jest chyba tylko u Rosjan). Jeśli mi kto nie wierzy, proszę o odszukanie w Internecie artykułów o traktowaniu grzybiarzy po niemieckiej stronie granicy, gdzie grzyby uznaje się za część ekosystemu, a zbiór powyżej kilograma może się zakończyć niemałą dolegliwością finansową. Są kraje (tu Hum ma rację), w których pozyskiwanie grzybów jest całkowicie zabronione, albo płatne.
Nawiasem mówiąc, gdyby osobników opisanych przeze mnie jako Rumuni przenieść jakimś cudem do lasów skandynawskich, prawdopodobnie dostaliby pomieszania zmysłów z nadmiaru niewykorzystywanego przez nikogo bogactwa, co nie przeszkodziłoby im na klęczkach (i całkiem przytomnie) błagać o azyl w tym raju :-)
Felieton w oczywisty sposób przerysowałem, jednak cząstkowe obserwacje są jak najbardziej prawdziwe i biorę za nie pełną odpowiedzialność.
Sprawy powiązane z tą „grzybową” tematyką wcale jednak nie są takie lekkie, jakby się wydawało. Kto choć raz widział wykipowaną w środku parku krajobrazowego wywrotkę syfu pozostałego po budowie domu, kto w wiejskim lasku wlazł w truchło padłej krowy czy świni, albo zaplątał się w obudowę po starym telewizorze, wie, o czym mówię.
Powszechna dostępność do lasów jest dobrem, przez który lobby prywatyzacyjne na razie nie może się przebić (i dobrze!), ale wykorzystywanym perfidnie przez Lasy Państwowe do budowania państwa w państwie, rządzącego się własną konstytucją. I zagospodarowywaniu kolosalnej kasy, która stoi za przemysłem drzewnym. I gospodarką leśną, nastawioną na szybkie przyrosty i monokultury drzew finansowo najcenniejszych. Dużo by mówić, ale cóż, to całkiem inna bajka.
Marcin, jak najbardziej masz rację, tyle, że w przypadku narzekania metafora posunięta jest jeszcze dalej, zważywszy na brak aspektu aktywności fizycznej w tym sporcie, no, może poza wygrażaniem pięścią Onym i podnoszeniem do spragnionych warg naczynia z gorzałą lub popitką :-P
Dziękuję wszystkim za zainteresowanie.