Drzewa opadłymi liśćmi - we wszystkich ciepłych, jesiennych kolorach - pokłoniły się Białej Pani w oczekiwaniu na Jej nieuchronne przyjście. Las stoi cichy i pusty, z rzadka ktokolwiek narusza jego majestatyczny spokój, ot, przemknie gdzieś szutrowym traktem spóźniony rowerzysta, z łoskotem przetoczy się traktor z leśniczówki, ciągnąc przyczepę wyładowaną kłodami bukowego drewna, a wytrwały spacerowicz zastuka w utwardzoną ścieżkę kijkami do nordic walkingu.
Dobra pora, żeby pogadać o narodowym sporcie Polaków. Nie, nie chodzi o piłkę kopaną, ani tym bardziej o rajdową jazdę na bani, z bezdenną głupotą w roli pilota.
Chodzi o grzybobranie.
Cały naród zbiera grzyby, a owa namiętność może dotknąć każdego, niezależnie od wieku, płci, statusu majątkowego, zawodu, czy społecznej pozycji. Mamy zatem do czynienia ze zbiorowością wewnętrznie wyjątkowo zróżnicowaną, z jednym wspólnym mianownikiem: mniej lub bardziej systematycznym pozyskiwaniem leśnego bogactwa.
Wieloletnie obserwacje tego fenomenu doprowadziły mnie jednak do wyróżnienia (na własny, prywatny użytek), dwóch podstawowych typów zbieraczy: „harcerzy” i „traperów”.
Chciałbym uspokoić wszystkich członków i sympatyków organizacji (ile by ich nie było) spod znaku lilijki, że nie zamierzam szargać świętości, użyta nazwa jest mi poręczna, bo podkreśla pewną cechę. Przy dobrej woli można ją określić jako dobrowolną wspólnotowość, przy hmmm…nieco wymęczonej, - choćby wczorajszą popijawą – jako obsesyjna stadność.
Do jakiej cechy można się odwołać w przypadku traperów – chyba jest już jasne.
Żeby uświadomić sobie, czym różnią się przedstawiciele obu typów, należałoby ich opisać. No to bardzo proszę.
Harcerze bywają w lesie w celach zbieraczych wyłącznie w sierpniu (na urlopie – z nudów) i we wrześniu. Wiedzą, że wtedy w rosną grzyby, bo widują je na osiedlowym ryneczku. Październik jest już fuj, za zimno i często pada.
Harcerzom do lasu się nie spieszy, bo przecież grzyby mogą poczekać, gdzieś tak dziesiąta będzie w sam raz. Chociaż bywają oczywiście upiorne wyjątki – perfekcjoniści, którzy mają wykutą na blache maksymę „kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”, w związku z czym bezlitośnie wykopują z łóżek zaspaną rodzinę w środku nocy, w zarodku tłumiąc protesty przeciw nieludzkiemu traktowaniu.
Protesty zresztą kończą się szybko, bo i ci „wcześni” i ci „późniejsi” na wyjazd muszą się odpowiednio przygotować. Imponująca wałówka to podstawa, herbatka i kawka w termosach, do tego turystyczna zastawa i dwie paczki serwetek w pastelowych kolorach. Naturalnie cała kolekcja trekkingowej odzieży, przeciwdeszczowe płaszcze, po dwie pary kaloszy na statystyczną głowę, ciepłe swetry, zmiana bielizny, na to składane krzesełka i stoliki (zjeść trzeba przecież w ludzkich warunkach), spraje na robaki i maść przeciw ukąszeniom, ulubiony jasieczek babci i koc dla dziadka, przywalone to wszystko campingowym parasolem, bo to nie wiadomo, może słońce, może deszcz…samochód zapakowany do imentu przysiada na tylnej osi tłumikiem sięgając podłoża, ale nic to, podmiejski lasek to prawie amazońska dżungla i trzeba być przygotowanym na każdą okoliczność. No i jeszcze jakiś koniaczek z barku, przyda się na rozgrzewkę. I saperka – bo kto wie?
Harcerz – kobieta zadba o makijaż i odpowiedni akcent kolorystyczny w postaci apaszki w wesołe grochy, harcerz płci męskiej przypnie do wojskowego pasa po dziadku nabyty w telezakupach Mango nóż komandosa, dzięki któremu poczuje się koroną stworzenia w obcym i groźnym przecież środowisku.
Są też i tacy harcerze, którzy do lasu zakładają najbardziej znoszone ciuchy, takie „na dochodzenie”, więc wysiadając u celu podróży z samochodu wygląd prezentują – nikomu nie ubliżając – jak wycieczka Rumunów z najbardziej od Boga zapomnianego sioła w głębokich Karpatach. Obrazu dopełniają obowiązkowe, nie bardzo domyte wiaderka po farbie, pozostałe z remontu przed kilkoma laty i charakterystyczne torby z polipropylenu w czerwone paski.
Ci są zresztą dla lasu najgroźniejsi. Starzy wyjadacze, szparkim krokiem posuwają się, - uformowani w tyralierę - utrzymując stały kontakt głosowy (co oznacza ochrypłe porykiwania, jakich nie powstydziłby się pawian z przewlekłym bronchitem), zaś ich narady, dotyczące następnego kierunku konkwisty, przerywane soczystymi przekleństwami, słyszalne są z odległości kilku kilometrów.
Leśny gąszcz traktują tak, jak ruskie wojsko wyzwolone od faszystów miasteczko. Dostaje się wszystkiemu, co żywe, szlak swój znaczą zrytym poszyciem, rozdeptanymi muchomorami, stosami połamanych gałęzi i nade wszystko śmieciami w dowolnym asortymencie – od kiepów, przez torby po chipsach do butelek po geesowskim calvadosie po pięć zeta za sztukę.
Gdyby leśne zwierzęta, choćby sarny, czy dziki, miały zwyczaj zastygania w oburzeniu na takie zachowanie, niewątpliwie zostałyby zaliczone do grzybów wysoce jadalnych i po ogłuszeniu poręcznym konarem z satysfakcją zawleczone do bagażnika.
Dziwnym trafem akurat borowiki, podgrzybki i maślaki są przed tym rodzajem harcerzy stosunkowo bezpieczne, co zawdzięczać należy dużej mobilności zespołu - rzecz jest w kurcgalopie, który praktykują, a który uniemożliwia dojrzenie solidnie zamaskowanych owocników.
No i ci mają również najlepiej obstukaną relację między ceną litra LPG bądź ropy do kilograma świeżego prawdziwka i nie wyjdą z kniei, dopóki jednoznacznie nie stwierdzą, że „już się wróciło”. Co przekłada się na załadowanie zbiorami samochodu po dach. I jeszcze dachowego bagażnika na dodatek. A i tak żal, bo można było wziąć przyczepkę…
To wróćmy do tych „ładniejszych”.
Wybór destynacji poprzedzony jest szczegółowym wywiadem środowiskowym i studiowaniem atlasu samochodowego. Po dotarciu na miejsce jakiś czas (około godziny) musi potrwać wybranie odpowiednich ubrań, ustalenie harmonogramu i pobieranie sprzętu (wiklinowe kosze nówka-sztuka, jeszcze lepiące się od lakieru, ewentualnie zakupione przewidująco w Castoramie wiadra ogólnobudowlane, dla mniej wydajnych dopuszczalne są również kobiałki po truskawkach).
Ci harcerze nie oddalają się przesadnie od samochodu (jeszcze 10 rat do spłacenia!), poruszają się zataczając kręgi o promieniu pozwalającym mieć cały czas na oku rodzinny majątek. Odważniejsi pozwalają sobie na przemieszczanie się – po linii prostej ma się rozumieć – wzdłuż wybranej drogi w odległości nie większej niż pięć metrów od niej, żeby się nie zgubić. Mimo to gubią się notorycznie, co skutkuje paniczno-histerycznymi okrzykami, a w damskim wykonaniu – z uwagi na rejestry – grozi to pęknięciem błony bębenkowej u przypadkowych świadków.
Ponadto zdarza się nader często, że udaje się im grupowe wdeptywanie w kupy, bowiem okolice dróg i postojów są zazwyczaj makabrycznie obesrane przez tłumy wizytujące leśne ustępy (pardon, ostępy). Tłumy innych harcerzy, ma się rozumieć.
Grzybów – z uwagi na metodyczne przygotowanie – szukają z atlasem w ręku, nad każdym medytując kwadrans po wydłubaniu z podłoża specjalnie wystruganym kosturkiem. Dzięki czemu, jak Polska długa i szeroka – można na leśnych parkingach usłyszeć dialog, który jest matką wszystkich harcerskich, grzybowych dialogów, a brzmi mniej więcej tak:
„ - Coś ty, do diabła, nazbierała?!
- No...borowików szlachetnych chyba...no tu, masz, w książce są, zobacz...
- Zwariowałaś? Otruć nas chcesz? Przecież to te...szatany!
- No gdzie tam? Zobacz, jakie śliczne...
- Ale przecież one są niejadalne!
- Oj tam, oj tam, babcia mi mówiła, że każdego grzyba da się zjeść, tylko trzeba trzy razy przegotować, a wodę wylewać...
- Ty i twoja babcia, w ogóle cała ta twoja rodzina...O, cholera, a gdzie jest wujek Kazik? Przecież chodziliście razem!
- Ojej, no rzeczywiście, ale wiesz, one tak ładnie rosły, zatrzymałam się i jakoś...Boże, przecież wujek ma chore serce, jak się zgubi, to się zaraz zdenerwuje, o Jezu... no zrób coś...Wujeeeeeek! Nie stój tak, też krzycz, raa-zem!...Wujeeeek!
- Wuuuuujek! Kaziooooo! Skaranie boskie...mać!”
Szczęśliwie wujek Kazik, oprócz niedomagań na tle sercowych cierpiący na podagrę i zwyrodnienie słuchu, odnajduje się w końcu, dumnie wymachując kobiałką, w której dla odmiany ma trzy olszówki i jednego muchomora sromotnikowego, uparcie nazywanego przez siebie sową. Ale co się wszyscy naokoło nasłuchali...
Wersji powyższego dialogu jest całe mnóstwo i ciągle czekają na swego piewcę, temu jeden sezon dostarczyłby materiału literackiego na całe lata.
Dla porządku należałoby wspomnieć o ekstremalnym leśnym harcerstwie: wycieczkach zakładowych i środowiskowych, dziś szczęśliwie już nieco rzadszych, niż w przeszłości, z uwagi na wycięty w pień zakładowy fundusz socjalny. W sumie też dla lasu stosunkowo nieszkodliwym, bowiem pielęgnowanie wspólnotowych więzi przed i w trakcie podróży sprawia, że u celu przedstawiciele tego nurtu w większości zalegają – jako tymczasowe zwłoki – na glebie, w pobliżu z trudem opuszczonego autokaru. I tak pozostają do czasu odjazdu. Grzyby kupują od przydrożnych sprzedawców w drodze powrotnej, gdzieś na granicy pierwszego kaca i drugiego pijanego niewidu.
Między harcerzami „ładnymi” a „zakładowymi” rozpościera się cała gama przeróżnych typów i mutacji, połączonych wszakże kilkoma wspólnymi cechami.
Po pierwsze omawiana już nadzwyczajna towarzyskość. Wyjazd na grzyby jednym samochodem to malizna, dwa to standard, od trzech w górę odpowiada aspiracjom, a gdzieś bliżej nieskończoności to już sfera pełnego zadowolenia.
Po drugie – harcerze uwielbiają nadużywać paszczy w celach komunikacyjnych, zachowując niejaką obojętnością wobec symetrii dialogowej względem zdobytego szturmem, przypadkowego interlokutora.
Po trzecie – nie znoszą rozstawać się z ulubioną muzyką, zamontowaną na ogół w pojeździe, dlatego leśne miejsca postojowe w pełni sezonu przypominają dyskotekę z oszalałym DJ-em. Choć prawdę mówiąc w ostatnim sezonie – głównie ona tańczyła dla niego.
Po czwarte – są sybarytami, ceniącymi sobie rozkosze stołu, dlatego drugim, co do długości trwania, zajęciem na grzybobraniu jest konsumpcja jadła i napitków (głownie niżej- i wysokoprocentowych) w zawodowo rozłożonych obozach – na coś przydają się te stosy mebli i dodatkowego wyposażenia, które wypychają samochód. Gęsta obecność – potraktowanych niejednokrotnie letnią suszą – drzew i równie przesuszonej ściółki w niczym im nie przeszkadza, jeśli chodzi o rozpalenie sakramentalnego grilla, a ewentualna interwencja osób przytomnych i trzeźwych traktowana jest z najwyższym zdumieniem. Trzeba też zaznaczyć, że jeśli chodzi o (nazwijmy ich umownie) Rumunów, napitki mają zdecydowany prymat nad paszą.
Harcerze dzielą się również na: miłych, neutralnych, upierdliwych i do zabicia. Klasyfikacja ta obejmuje całość zachowania i stopień szkodliwości dla innych użytkowników leśnego szaleństwa.
Przejdźmy do traperów.
Traper na grzyby się nie wybiera, on jest zawsze gotowy. W bagażniku na stałe wozi zestaw potrzebnego, ograniczonego do minimum ekwipunku. Ten ostatni jest nieco większy, jeśli traper w celach zawodowych musi być krawaciarzem – garnitur i półbuty nie jest właściwym strojem trapera, choć przymuszony okolicznościami ( zdarzające się przecież odspojenie od pojazdu) traper może użyć i takiego ubranka, pal diabli, gajer i lakierki to rzeczy nabyte. W normalnych warunkach odziewa się luźno i nieefektownie, podstawowym kryterium jest przecież wygoda i odporność odzieży na trudne i zmienne warunki, w których jest używana.
W ekwipunku jest butelka wody mineralnej i jakieś batony, jeśli nie ma batonów, to żaden problem, bo traper jest wytrzymały, a poza tym wie, że w lesie można znaleźć mnóstwo rzeczy zdatnych do spożycia.
Traper mobilny równie chętnie porusza się pociągiem, a nawet stopem, w przeciwieństwie do trapera stacjonarnego, który mieszka w pobliżu lasu, do którego chodzi lub jeździ zdezelowanym rowerkiem. Stacjonarny to głównie miejscowy aborygen, ale również osadzony od dawna w danej lokalizacji miastowy działkowicz.
Sezon grzybowy dla trapera zaczyna się mniej więcej w kwietniu, a kończy…no, w zasadzie nigdy się nie kończy. Ci prawdziwie uzależnieni błądzą wzrokiem w okolicach własnych odnóży nawet przedzierając się przez kopny śnieg w połowie lutego – z przyzwyczajenia.
Większość zna, zbiera i nawet spożywa grzybowe wynalazki obce kompletnie reszcie populacji - w rodzaju ucha bzowego, lejkowca dętego, pieprznika trąbkowego czy płomienicy zimowej.
Traper stacjonarny do lasu wyrusza bladym świtem, klucząc i zacierając ślady w obawie przed wyśledzeniem. Traper mobilny nie zawsze może uczynić to samo (chodzi o poranne rozpoczęcie grzybobrania), zatem wykonuje inną sztuczkę – wysiada z pojazdu, wchodzi między pierwsze z brzegu drzewa i …rozpływa się. Oba omawiane typy po lesie poruszają się czujnie, bezgłośnie, znanymi tylko sobie ścieżkami, a przed odwiedzeniem „swojej” miejscówki dokładnie upewniają się, że w pobliżu nie ma żadnych intruzów.
Ciekawe, że do ich zachowania znakomicie dopasowują się psy, które z ulubieniem towarzyszą im w wyprawach. Zwierzątka te nie rzucają się z agresją na wszystko, co żywe w polu widzenia, nie miotają w przestrzeń histerycznie wyszczekanych obelg, zachowują stoicki spokój i tylko cichym warknięciem informują swojego właściciela o naruszeniu osobistej przestrzeni przez obcego, czekając grzecznie na dalszy rozwój wypadków, a odwołane - karnie wracają do nogi.
Traperzy dobrze, lub nawet znakomicie orientują się w terenie i nigdy się w lesie nie gubią. Oprócz – rozumie się – krańcowych wypadków, kiedy zaginiony na grzybach traper odnajduje się kiedyś tam w zupełnie innej miejscowości (położonej najchętniej na skraju jakiejś puszczy), z zupełnie inną rodziną, znacznie bardziej wyrozumiałą względem jego pasji.
W dziedzinie zbieractwa traperzy są na ogół niedościgłymi mistrzami, nawet w skrajnie bezgrzybnych warunkach (susza, przymrozki, pełnia księżyca) zawsze wydłubią na sobie tylko znanych polankach, w tajemniczych uroczyskach czy gęsto zarośniętych zagajnikach choćby koszyczek najpiękniejszych darów lasu.
Niezwykle ciekawie wyglądają interakcje traperów z innymi grzybiarzami. W przypadku harcerzy upierdliwych i do zabicia (ze szczególnym uwzględnieniem opisanych wcześniej Rumunów) do interakcji nie dochodzi w ogóle. Traper niepostrzeżenie omija ich długim łukiem, w ostateczności wtapia się w otoczenie, czekając cierpliwie, aż to stado bawołów, tratujące leśne ostępy przejdzie bokiem.
W przypływie wyjątkowo dobrego humoru wyluzowany traper pozwala harcerzom neutralnym i miłym, obnoszącym smutno puste wiaderka, podziwiać swoją zdobycz, jednak na pytanie o to, gdzie znalazł takie okazy robi minę sfinksa i wzrusza ramionami, wzdychając z politowaniem. Do spotkań dochodzi częściej, gdy rozleniwiony traper porusza się śladami harcerskich zastępów, wygrzebując przeoczone przez nich grzybki i szybko zapełniając nimi sporządzony przez siebie oryginalny koszyk, po którym widać lata użytkowania, często połatany drutem czy misternie powiązany sznurkiem od snopowiązałki.
Za to spotkanie z innym traperem to całe teatrum, istny rytuał, składający się z sekwencji ruchów, gestów i chrząknięć, mających na celu uporządkowanie hierarchii, a przede wszystkim ustalenie niekolizyjnych tras przemarszu. Jeśli spotkanie owo zdarza się w pobliżu obficie zaopatrzonej miejscówki, dochodzą do tego działania maskująco – pozorujące (nieco podobne do wyczynów udającej śmiertelnie ranną kuropatwy), które mają na celu odciągnięcie tego drugiego – traktowanego wówczas jak rywala – od grzybowego eldorado.
No i to tyle. Taki to obraz pokazuje się oczom człowieka błąkającego się tu i tam po polskich kniejach..
Ktoś całkiem słusznie może się zapytać, po kiego diabła poganiam publicznie podobne pierdoły, absorbując nimi do tego uwagę osób postronnych.
Odpowiedź jest prosta: nie lubię harcerzy. W lesie. Z którym zresztą ustaliłem wspólnotę poglądów na ten temat. I w jego również imieniu taka mała (rzecz względna, w końcu bite cztery strony maszynopisu) zemsta.
Darzbór!
3
Będę nieuprzejmy, ale trudno. Autor w pełni zasłużył na to.
Tekst wpisuje się w ogólnonarodową akcję dezinformacji społeczeństwa. Prawdy jest w nim tyle, ile w wszystkich dziennikach reżimowej telewizji. TO ma być publicystyka? Kiedy ja piszę o przybyszach z Kosmosu, to wiem o nich o wiele więcej niż autor o grzybobraniu.
Sport narodowy? W dzisiejszych czasach? Często bywam w lesie położonym w granicach (dużego) miasta. I jeśli w ogóle rosną grzyby, to niezależnie od tego, czy przyjadę skowo świt, czy w niedziele po południu, to je znajdę. Nie pamiętam abym spotkał więcej niż kilku , w porywach kilkunastu grzybiarzy. A kiedy jestem o świcie przez pierwszą godzinę – dwie najczęściej nie spotykam nikogo. W soboto-niedzielę, owszem ludzi bywa sporo, spacerują, leżą na trawie, nawet grile palą. Kilka razy zdarzyło mi się, że ktoś przynosił mi koźlarka, widzą w końcu co robię, pytając, czy takie zbieram i dawał mi go w prezencie. Dojazd – duży urządzony parking i autobus miejski do centrum co 10 minut. Dwa tygodnie temu Mruczek (ma cztery okrągłe łapy) znalazł tam trzy dorodne koźlarki. W czasie parkowania wśród jemu podobnych na urządzonym, dość zapchanym miejskim parkingu. Sport narodowy? Szkoda, a właściwie dobrze, że naród o nim nie słyszał. Z drugiej strony nie takie rzeczy Mu się wmawia.
Najbardziej grzybne lasy są ponad 20 km od mojego miasta. Kiedy tam jadę, przez ponad pół dnia spotkam do 10 osób. Prawie wszyscy „miejscowi”.
Kilkanaście lat jeździłem po prawie całym kraju i często zatrzymywałem się w przeróżnych miejscach. Rzadko spotykałem ludzi. I nigdy żadnej zorganizowanej grupy (na ewentualne autokary potencjalnych grzybiarzy też miałem oko)., choć wiem, że takie bywają, ale najwyraźniej jest ich bardzo mało. Kiedyś (dawno) sam bywałem na takich ale konkurencji też jakoś specjalnie nie pamiętam.
Również nigdy nie spotkałem harcerzy i nie słyszałem, aby zbieranie grzybów było ich pasją czy programem szkoleniowo – wychowawczym. Młodzież, o ile wiem, ma i generalnie zawsze miała zupełnie inne zainteresowania.
Autor sprawia w ogóle rażenie, że chyba nigdy nie był nawet w lesie. Jeszcze wymyśla jakieś idiotyczne rytuały wśród „traperów” Dzisiaj (i od wielu lat) już prawie nikt nie kopie muchomorów (czasem oczywiście zdarzy się, ale na prawdę rzadko), lasy (nawet te bardzo często uczęszczane, miejskie) są w miarą czyste, nie widać torebek, puszek, butelek. I zbierając grzyby od dziecka nigdy nie widziałem nikogo z atlasem. Wystarczy inteligencja średnio rozwiniętego szympansa aby wiedzieć, że są mniej fatygujące metody popełnienia samobójstwa.
Publicystyka winna pisać prawdę, to o czym się wie, czego się doświadczyło, widziało. Tak kiedyś uczono. Ale niektórzy o tym nie słyszeli. I dziś można pisać co przyjdzie do głowy, o rzeczach o których nie ma się zielonego pojęcia. I zmyślać, zmyślać i jeszcze raz zmyślać. Fantazja dobra rzecz, ale nie w publicystyce! I tacy ludzie mają aspirację być publicystami czy pisarzami. Zgroza. A tragedia polega na tym, że rzeczywiście nimi zostają i robią społeczeństwu przysłowiową wodę z mózgu. A potem się dziwić, że prasy, dzienników nikt nie czyta i ludzie nie wierzą w podawane oficjalnie informacje. A w kraju jest jak jest.
Tekst wpisuje się w ogólnonarodową akcję dezinformacji społeczeństwa. Prawdy jest w nim tyle, ile w wszystkich dziennikach reżimowej telewizji. TO ma być publicystyka? Kiedy ja piszę o przybyszach z Kosmosu, to wiem o nich o wiele więcej niż autor o grzybobraniu.
Sport narodowy? W dzisiejszych czasach? Często bywam w lesie położonym w granicach (dużego) miasta. I jeśli w ogóle rosną grzyby, to niezależnie od tego, czy przyjadę skowo świt, czy w niedziele po południu, to je znajdę. Nie pamiętam abym spotkał więcej niż kilku , w porywach kilkunastu grzybiarzy. A kiedy jestem o świcie przez pierwszą godzinę – dwie najczęściej nie spotykam nikogo. W soboto-niedzielę, owszem ludzi bywa sporo, spacerują, leżą na trawie, nawet grile palą. Kilka razy zdarzyło mi się, że ktoś przynosił mi koźlarka, widzą w końcu co robię, pytając, czy takie zbieram i dawał mi go w prezencie. Dojazd – duży urządzony parking i autobus miejski do centrum co 10 minut. Dwa tygodnie temu Mruczek (ma cztery okrągłe łapy) znalazł tam trzy dorodne koźlarki. W czasie parkowania wśród jemu podobnych na urządzonym, dość zapchanym miejskim parkingu. Sport narodowy? Szkoda, a właściwie dobrze, że naród o nim nie słyszał. Z drugiej strony nie takie rzeczy Mu się wmawia.
Najbardziej grzybne lasy są ponad 20 km od mojego miasta. Kiedy tam jadę, przez ponad pół dnia spotkam do 10 osób. Prawie wszyscy „miejscowi”.
Kilkanaście lat jeździłem po prawie całym kraju i często zatrzymywałem się w przeróżnych miejscach. Rzadko spotykałem ludzi. I nigdy żadnej zorganizowanej grupy (na ewentualne autokary potencjalnych grzybiarzy też miałem oko)., choć wiem, że takie bywają, ale najwyraźniej jest ich bardzo mało. Kiedyś (dawno) sam bywałem na takich ale konkurencji też jakoś specjalnie nie pamiętam.
Również nigdy nie spotkałem harcerzy i nie słyszałem, aby zbieranie grzybów było ich pasją czy programem szkoleniowo – wychowawczym. Młodzież, o ile wiem, ma i generalnie zawsze miała zupełnie inne zainteresowania.
Autor sprawia w ogóle rażenie, że chyba nigdy nie był nawet w lesie. Jeszcze wymyśla jakieś idiotyczne rytuały wśród „traperów” Dzisiaj (i od wielu lat) już prawie nikt nie kopie muchomorów (czasem oczywiście zdarzy się, ale na prawdę rzadko), lasy (nawet te bardzo często uczęszczane, miejskie) są w miarą czyste, nie widać torebek, puszek, butelek. I zbierając grzyby od dziecka nigdy nie widziałem nikogo z atlasem. Wystarczy inteligencja średnio rozwiniętego szympansa aby wiedzieć, że są mniej fatygujące metody popełnienia samobójstwa.
Publicystyka winna pisać prawdę, to o czym się wie, czego się doświadczyło, widziało. Tak kiedyś uczono. Ale niektórzy o tym nie słyszeli. I dziś można pisać co przyjdzie do głowy, o rzeczach o których nie ma się zielonego pojęcia. I zmyślać, zmyślać i jeszcze raz zmyślać. Fantazja dobra rzecz, ale nie w publicystyce! I tacy ludzie mają aspirację być publicystami czy pisarzami. Zgroza. A tragedia polega na tym, że rzeczywiście nimi zostają i robią społeczeństwu przysłowiową wodę z mózgu. A potem się dziwić, że prasy, dzienników nikt nie czyta i ludzie nie wierzą w podawane oficjalnie informacje. A w kraju jest jak jest.
4
Gorgiasz - gdyby podsumować twoje wyobrazenie o zbieraniu grzybów z moim, można by dojść do wniosku, że żyjemy w dwóch różnych krajach - a ja, jakby co, też z Polski.
I akurat w moich okolicach grzybów dostatek, ale i grzybiarzy zatrzęsienia - bo zakłady -jeszcze państwowe i z tego co wiem jeden prywatny organizują wycieczki " do lasu na grzyby panowie" - bo raczej sami panowie jeżdżą (takie czasy).
Ponadto mam nieodparte wrażenie, że ci publicystyka (subiektywne gatunki wypowiedzi w środkach komunikacji społecznej na publicznie interesujące w danym momencie tematy) mocno się z reportażem pomyliła.
jednak
I akurat w moich okolicach grzybów dostatek, ale i grzybiarzy zatrzęsienia - bo zakłady -jeszcze państwowe i z tego co wiem jeden prywatny organizują wycieczki " do lasu na grzyby panowie" - bo raczej sami panowie jeżdżą (takie czasy).
Ponadto mam nieodparte wrażenie, że ci publicystyka (subiektywne gatunki wypowiedzi w środkach komunikacji społecznej na publicznie interesujące w danym momencie tematy) mocno się z reportażem pomyliła.
a za taki wstęp należą się: oklaski? czy lekkie upomnienie? - to już sam autor rozwiąże zagatkęLeszek Pipka pisze:Drzewa opadłymi liśćmi - we wszystkich ciepłych, jesiennych kolorach
jednak
powaliło na kolana - tak celnej uwagi dawno nie czytałam - i to zdanie poprawiło mi humor na resztę dnia. Tak trzymaj.Leszek Pipka pisze:Harcerz – kobieta zadba o makijaż i odpowiedni akcent kolorystyczny w postaci apaszki w wesołe grochy, harcerz płci męskiej przypnie do wojskowego pasa po dziadku nabyty w telezakupach Mango nóż komandosa, dzięki któremu poczuje się koroną stworzenia w obcym i groźnym przecież środowisku.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
5
Skoro tak piszesz, to zapewne gdzieś tak jest, ale w żadnym wypadku nie jest to zjawisko ogólnokrajowe a tym bardziej sport narodowy. Raczej wyjątek.gebilis pisze:I akurat w moich okolicach grzybów dostatek, ale i grzybiarzy zatrzęsienia - bo zakłady -jeszcze państwowe i z tego co wiem jeden prywatny organizują wycieczki " do lasu na grzyby panowie" - bo raczej sami panowie jeżdżą (takie czasy).
Czyli mam rozumieć, że publicystyka może być pisana bez oparcia w faktach czy rzeczywistości, czyli inaczej mówiąc można pisać jawną nieprawdę traktując czytelników jak przygłupich pelikanów, które wszystko łykną? Rozumiem, że niektórzy mają takie zdanie, ale ja się z nim nie zgadzam.gebilis pisze:Ponadto mam nieodparte wrażenie, że ci publicystyka (subiektywne gatunki wypowiedzi w środkach komunikacji społecznej na publicznie interesujące w danym momencie tematy) mocno się z reportażem pomyliła.
Nie odnosiłem się do formy tego tekstu, gdyż nie jest w dziale "do weryfikacji". A gdyby był, to też nie muszę, zwłaszcza, że dostrzegam w nim coś znacznie bardziej istotnego.gebilis pisze:powaliło na kolana - tak celnej uwagi dawno nie czytałam
6
Gorgiaszu, aczkolwiek też nie uważam, że zbieranie grzybów to nasz sport narodowy (i dobrze), to jednak nie wszystkie gatunki publicystyczne w równym stopniu muszą być oparte na prawdzie. Mnie ten tekst najbardziej pasuje do szufladki z napisem "felieton", i tu już obowiązuje jazda bez trzymanki, autor może ponaginać rzeczywistość, o ile chce zwrócić uwagę na jakiś aspekt. Tu faktem jest ludzie w ogóle zbierają grzyby w lesie, a nie odpowiedź na pytanie, ilu ludzi zbiera grzyby w lesie.
Nawiasem, tekst jest zabawny, choć jak wspomniałem wyżej, mocno przejaskrawiony. Ale ma tę wadę, że brakuje mu puenty, która by ten opis jakoś mocniej i wyraźniej podsumowywała. Właśnie wskazanie jakiegoś szerszego aspektu zamiast koncentrowania się na sobie.
Nawiasem, tekst jest zabawny, choć jak wspomniałem wyżej, mocno przejaskrawiony. Ale ma tę wadę, że brakuje mu puenty, która by ten opis jakoś mocniej i wyraźniej podsumowywała. Właśnie wskazanie jakiegoś szerszego aspektu zamiast koncentrowania się na sobie.
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
7
Romek Pawlak pisze:Tu faktem jest ludzie w ogóle zbierają grzyby w lesie, a nie odpowiedź na pytanie, ilu ludzi zbiera grzyby w lesie.
Leszek Pipka pisze:Dobra pora, żeby pogadać o narodowym sporcie Polaków.
Nie mogę się zgodzić z tą opinią. Podaje się nieprawdziwe informacje jako fakty. Czy to, że np. ja oraz kilku moich znajomych (oraz relatywnie znacznie więcej nieznajomych), czyta Dicka lub pisuje na forach internetowych upoważnia do uogólnienia, że cały naród to robi?Leszek Pipka pisze:Cały naród zbiera grzyby
Kiedyś istniał pewien rodzaj szacunku do słowa pisanego a piszący czuł się odpowiedzialny za swój tekst i wydaje mi się, że niezależnie od tego czy była to publicystyka jako taka, reportaż czy felieton, to pewne zasady jednak obowiązywały. Jakby co - to literatura fantastyczna też istniała i istnieje. I tam - bardzo proszę. Ale dziś wolno pisać jawną nieprawdę, ubierając ją w formę sugerującą coś przeciwnego. W przypadku grzybów nie ma to zapewne znaczenia, ale w życiu codziennym w tym w kluczowych jego dziedzinach - już tak. A jest to już spotykane na każdym kroku. "Miłe złego początki."
Pozostaję przy swojej opinii, że jest to oburzające i skrajnie nieodpowiedzialne.
8
Mam poczucie, że się zgrywasz z kamienną minąGorgiasz pisze:Nie mogę się zgodzić z tą opinią. Podaje się nieprawdziwe informacje jako fakty. Czy to, że np. ja oraz kilku moich znajomych (oraz relatywnie znacznie więcej nieznajomych), czyta Dicka lub pisuje na forach internetowych upoważnia do uogólnienia, że cały naród to robi?

Bo jeśli nie, to zerknij na najprostszą choćby definicję felietonu: http://pl.wikipedia.org/wiki/Felieton
Jak napisałem, autorowi do napisania wystarczy fakt, że w ogóle jacyś ludzie zbierają grzyby. Taka uroda gatunku, nie każdemu musi odpowiadać.
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
10
OK, przyjmuję do wiadomości.
Zatem pozostaję na stanowisku, że niesłusznie od wszystkich form publicystycznych wymagasz wiernego trzymania się faktów, odtwarzania rzeczywistości zamiast jej przejaskrawiania w jakimś celu, nawet manipulowania czytelnikiem. Rozumiem, że tego po prostu nie lubisz. Bywa. W felietonie - i to od zawsze - rzeczywistość podlega wykrzywieniu. Podobnie jak w kilku co najmniej gatunkach literackich
Zatem pozostaję na stanowisku, że niesłusznie od wszystkich form publicystycznych wymagasz wiernego trzymania się faktów, odtwarzania rzeczywistości zamiast jej przejaskrawiania w jakimś celu, nawet manipulowania czytelnikiem. Rozumiem, że tego po prostu nie lubisz. Bywa. W felietonie - i to od zawsze - rzeczywistość podlega wykrzywieniu. Podobnie jak w kilku co najmniej gatunkach literackich

Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
11
W jakimś stopniu musze się z tym zgodzić. Jednak z zastrzeżeniem, że zgadzam się z przejaskrawianiem, ale nie pisaniem całkowitej nieprawdy (w publicystyce czy felietonach). I wykrzywianie to nie zaprzeczanie. Sądzę, że to zasadnicza różnica. A z manipulacją nie zgadzam się stanowczo.Romek Pawlak pisze:Zatem pozostaję na stanowisku, że niesłusznie od wszystkich form publicystycznych wymagasz wiernego trzymania się faktów, odtwarzania rzeczywistości zamiast jej przejaskrawiania w jakimś celu, nawet manipulowania czytelnikiem. Rozumiem, że tego po prostu nie lubisz. Bywa. W felietonie - i to od zawsze - rzeczywistość podlega wykrzywieniu.
12
Naszym sportem narodowym jest narzekanie; chyba nawet więcej niż sportem (chyba jako jedynym uprawianym zawodowo na masową skalę), powiedziałbym nawet, że narzekanie stało się w Polsce pewną formą sakramentu, z względnie stałym zestawem formuł, odmawianych ze szczerym zaangażowaniem i mającym na celu wzajemne porozumienie rozmówców zanurzonych w morzu nieszczęśliwości. Sam nie jestem w tej kwestii wyjątkiem, niestety.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett
Double-Edged (S)words
Double-Edged (S)words
13
Marcin jesteś pewien, że narzekanie Polaków, to narzekanie dla narzekania? a może to zaklinanie rzeczywistości?Marcin Dolecki pisze:Naszym sportem narodowym jest narzekanie; być może nawet więcej niż sportem
Dość ostro, ale chyba to zastrzeżenie wstawiłeś w niewłasciwym miejscu :(, nijak ma się ono do tego co napisał LeszekGorgiasz pisze:zgadzam się z przejaskrawianiem, ale nie pisaniem całkowitej nieprawdy (w publicystyce czy felietonach). I wykrzywianie to nie zaprzeczanie. Sądzę, że to zasadnicza różnica. A z manipulacją nie zgadzam się stanowczo.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
15
Problem w tym:
A dla mnie to po prostu figura stylistyczna, przenośnia, metafora - jak to nazwiesz, nie ma znaczenia. Przecież jak rzucam okiem na tekst, to też nie własnym, tylko wyimaginowanym
Dla ciebie - tak wynika z tej rozmowy - "cały" naród oznacza cały i kropka. 38 milionów. Stąd uważasz, że jeśli rzecz dotyczy nie wszystkich, to autor kłamie.Gorgiasz pisze:Nie mogę się zgodzić z tą opinią. Podaje się nieprawdziwe informacje jako fakty. Czy to, że np. ja oraz kilku moich znajomych (oraz relatywnie znacznie więcej nieznajomych), czyta Dicka lub pisuje na forach internetowych upoważnia do uogólnienia, że cały naród to robi?
A dla mnie to po prostu figura stylistyczna, przenośnia, metafora - jak to nazwiesz, nie ma znaczenia. Przecież jak rzucam okiem na tekst, to też nie własnym, tylko wyimaginowanym

Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak