Latest post of the previous page:
Po ponownym przeczytaniu obu tekstów uważam, że wymagają jeszcze dopracowania. Zgadzam się, że wydźwięk parodystyczny mojego utforó sprawia, iż jego odbiór może być odmienny od zamierzonego. Złą literaturę należy pisać bardziej subtelnie. Obiecuję poprawę. Następnym razem€.17
Wiecie co? Na potrzeby tego tematu zajrzałem do swoich starych opowiadań. I wydaje mi się, że znalazłem akapit idealnie zły:
"Chłopak poczuł ból, jakiego doświadczyć nie było mu jeszcze dane. Taki ból jest na tyle trudny do opisania, że, w celu kompletnego zrozumienia tej powieści, czytelnik musiałby wziąć do ręki nóż, wykroić sobie kilka centymetrów sześciennych ręki i zacząć się wić. Z bólu"
"Chłopak poczuł ból, jakiego doświadczyć nie było mu jeszcze dane. Taki ból jest na tyle trudny do opisania, że, w celu kompletnego zrozumienia tej powieści, czytelnik musiałby wziąć do ręki nóż, wykroić sobie kilka centymetrów sześciennych ręki i zacząć się wić. Z bólu"
19
Bin bardzo dobry fragment, dzięki za wyszperanie. Jestem pod wrażeniem.
Cechy:
1. Poprawny gramatycznie.
2. Autor dokonuje wyjścia poza fabułę, zwracając się do czytelnika.
3. Odwołanie do jakości powieści versus poziom wyobraźni czytelnika. Autor świadom ograniczeń odbiorców i ich ułomności podczas zetknięcia się z dziełem jego geniuszu, stara się im pomóc. Jakże malowniczo zresztą...
Jednakowoż, to tylko jedno zdanie. Nawet grafoman jest w stanie napisać jedno poprawne zdanie. Tak samo zatem musi być w przypadku idealnie złej literatury. Więc nie chwalmy zanadto Autora, bo wątpię, czy zdołał pociągnąć w tym stylu do końca powieści.
Cechy:
1. Poprawny gramatycznie.
2. Autor dokonuje wyjścia poza fabułę, zwracając się do czytelnika.
3. Odwołanie do jakości powieści versus poziom wyobraźni czytelnika. Autor świadom ograniczeń odbiorców i ich ułomności podczas zetknięcia się z dziełem jego geniuszu, stara się im pomóc. Jakże malowniczo zresztą...
Jednakowoż, to tylko jedno zdanie. Nawet grafoman jest w stanie napisać jedno poprawne zdanie. Tak samo zatem musi być w przypadku idealnie złej literatury. Więc nie chwalmy zanadto Autora, bo wątpię, czy zdołał pociągnąć w tym stylu do końca powieści.
20
Pozwolę sobie zaprezentować dawno popełniony fragment czegoś, co można określić 'grotesque story-to-be'. Właśnie zastanawiam się, co też takiego wtedy mogłem brać, ale niestety nie mogę sobie przypomnieć... Niemniej, musiało być mocne : /
"Prologus
Ło matulu! - zakrzyknął z tzw. przejęciem Aleksander, po czym nacisnął lewym palcem lewej ręki lewy przycisk myszki komputerowej, z niesamowitą wręcz siłą, przywodzącą na myśl bardzo sławną, tu i ówdzie, siłę samego Cheraklesa. W tym samym momencie smukły i dość potężny jak na tasak, trzymany przez jego postać tasak, w grze komputerowej Tasack Masaqre VIII, uniósł się co nieco i opadł szybko z powrotem do pierwotnej pozycji, po drodze, całkiem przy okazji, ścinając głowę pewnej istocie z tzw. piekła rodem. Oważ istota, jak na istotę bez głowy przystało padła jak tzw. placek, na ziemię i leżała w coraz to bardziej i bardziej rozszerzającej się kałuży krwi. Widok był iście makabryczny, zważywszy na to, że grafika w grze była bardzo przyjemna dla oka i można było na niej je zawiesić, co też było polecane w recenzjach, w tzw. czasopismach dla graczy. Graczem tutaj był Aleksander, który lubował się w zadawaniu cierpienia (chociaż powszechnie wątpi się, czy cierpienie odczuwać potrafi istota z tzw. piekła rodem, której w ułamku sekundy obtnie się łeb i po drugim ułamku sekundy będzie leżała w stanie martwym, w kałuży krwi) wszystkim istotom i rzeczom, które poruszały się, czy to szybko, czy też może wolno. Wszystko jedno. Ważny był skok adrenaliny, bojowy okrzyk 'Ło matulu!' i makabryczny widok po opuszczeniu tasaka. To się liczyło, zatem Aleksander, co tu dużo mówić, grał w gry, gdzie swoje zainteresowania i pasje mógł - bez tzw. przeszkód - rozwijać dowolnie i swawolnie. Jak widać, a powinno być to widać doskonale, Aleksander był młodzieńcem o psychice niewątpliwie zrujnowanej, aczkolwiek popsutej i realnie rzecz ujmując, bynajmniej nie funkcjonującej zbyt prawidłowo, jak na przedstawiciela homo sapiens przystało. Z tegoż też, wymienionego przed chwilą powodu, jako dziecko zepsute moralnie i znieczulone uczuciowo - emocjonalnie, Aleksander był częstym obiektem badań wszelkich wielkich prof.s.jonalistów, badających pod kątem badawczym, wszelkie oznaki zepsucia uczuciowo - emocjonalnego w warstwie społecznej, zwanej potocznie młodym pokoleniem, które to badania tyczyły się niemal zawsze (czyt. zawsze) szatańskiego wpływu gier komputerowych na tzw. psychikę. Tak, to jego głos, mechanicznie zniekształcony, brzmiący jak charchanie doświadczonego pedofila o czarnej posturze odwróconego do nas plecami i wyglądającego przez kraty na podwórko, mogliśmy tak wiele razy słyszeć kiedy odbywały się nowe co i rusz kampanie przeciwgrowe prowadzone przez znakomitych przecież, znanych i kochanych polskich psychologów i profesorów i innych p******. Fragment znanego, wręcz fenomenalnego felietonu pani profesor potrójnie chabilitowanej Izabelli Kszak, wskazuje nam straszną prawdę o grach i pewnych elementach młodego pokolenia w nie grających: "Tak, to właśnie przez gry dzisiejszym światem rządzą przemoc, seks, wandalizm, seks, przemoc, brutalność, seks, wandalizm i przemoc! Tak, to przez gry! GRY! ZUO!(...)". Jak widać, fragment ten, bardzo drastyczny, uderza w sedno problemu z jakim boryka się społeczeństwo, czyli z grami. Tak, tak, felieton, liczący łącznie około pięćdziesięciu słów, w tym trzydziestu z udziałem Aleksandra, jest dotychczas najbardziej wymownym krzykiem rozpaczy i wołania o pomoc w dzisiejszym, komputerowym i zdemoralizowanym świecie. Dalszy fragment tekstu:" 'Ło matulu!', 'O boshe!', 'Żryj wymiociny marny pomiocie!' lub jedno z brutalniejszych i tych, na których wspomnienie do dziś momentalnie mdleję wręcz: 'poznaj moc tasaka!, giń!', sprawiają, że czuję, jako znana i poważana psycholożka, wręcz współczucie i smutek patrząc na to biedne dziecko, ten... ten produkt dzisiejszej, brutalnej 'kultury' młodzieży wykorzystującej tak nienawistne i pełne przemocy, seksu i wandalizmu gry jako wzory postępowania". Tak, taka jest niestety prawda, wszyscy psychologowie płakali jak koty w okresie godowym, rodzice przeżyli szok (na tym się oczywiście było skończyło), zaś Aleksander dalej dostawał dychę, czasem dwie za wywiad i krótkie, bulwersujące i niezwykle obrazowe odzywki typu 'giń!', 'zabiję', ''itp'. Rodzice jednakoż Aleksandra, chcieli aby też syn ich, zwany przez niektórych dzielną latoroślą, zszedł na ziemię i zaczął kończyć już z graniem w gry, albowiem jednak nie z powodu ich brutalności, lecz po prostu dlatego, że uważali gry za rzecz głupią niezmiernie i w edukacji młodzieńczej przeszkadzającą. Tak, rodzice w końcu, za poradą psychologów przeróżnych, mając tak naprawdę w dupie to, co ich synalek robi ze swoją psychiką, na pokaz przed kamerami telewizji TRWAM i TVN, aby zarobić parę dych, na oczach milionów Polaków (bo trza dodać bezapelacyjnie, że ów Aleksander, małoletni mieszkaniec Zadupia Górnego, stał się był symbolem dziecka zepsutego przez gry i dziecka zarazem wypaczonego z zepsutą psychiką i spaczoną moralnością (przez gry naturalnie)) spalili komputer na polance (na żywo ofcourse) przed domem. Finezyjne przybliżenia na płonącą machinę destrukcji i dzieło szatana, a także na cdromy z grami, które to wywołały degradację wewnątrzumysłową młodej latorośli swych rodziców, sprawiły, że serca wszystkich Polaków zadrżały mocno. Dane było też widzieć obraz z kamery robiącej przybliżenie na postać Aleksandra, który w tym momencie minę miał dość obojętną, lecz jak spojrzał na panią psycholog, obecną oczywiście przy palenisku, to przypomniał coś sobie (a mianowicie, że ma dostać dwie dychy po przedstawieniu, jeśli dobrze zagra) i zaczął biedaczek płakać, a właściwie dość nieartykularnie kwiczeć pod nosem i patrzeć ukradkiem na kamery, zapewne celem potwierdzenia swojego podłego losu i spotęgowania własnej wiarygodności.
Aleksander był chłopcem dość niskim, dość szerokim, dość grubawym, dość również okrągłym przez to wszystko, dlatego zamiast grać w piłkę, grał na komputerze. Teraz, kiedy nie ma już komputera i gier, stanie się rzecz straszna... Ale o tym za chwilę. Aleksander musi wszystko 'na zimno' przemyśleć. Jeszcze tylko te dwie dychy i jest wolny.
Rozdział 1.
Dwie dychy, imię Aleksander, postura przypominająca piłkę plażową z kończynami, szemrana przeszłość i kłopoty psychiczne związane z grami. Tak, to się musi źle skończyć. Nie przewidzieli jednak tego ani psychologowie walczący o dobro 'szkraba', ani rodzice mający w dupie 'latorośl'. Nie przewidział tego nawet pies sąsiada, Zygmunt. A trzeba wam wiedzieć, drodzy i kochani, że pies sąsiada - Zygmunt, nie był byle jakim psem! O nie! Pies ten był, możnaby rzec, inkarnacją człowieka bardzo mądrego, lecz który zrobił rzecz złą i reinkarnował się pod postacią psa, lecz jednocześnie był od wielu ludzi mądrzejszy i bardziej wykształcony. Często w rozmowach z Aleksandrem miewał dziwne przeczucia i inne takie, lecz nie przypuszczał... nie mógł wiedzieć, nie zgadł, nie przewidział tego, co się miało stać już niedługo, już za chwilę, już tuż tuż...
Był piękny, słoneczny poranek, jakich wiele we wczesnym okresie wiosny się jawi na świecie, a tym bardziej w pięknym kraju pośrodku świata, Polsce. Tak, piękne, wręcz filmowe poranki, które budzą głównych bohaterów smaganiem promieniami słonecznymi po gębie są również u nas, trzeba je jedynie dostrzec. Jako jednak, że przeciętny tubylec tego dzikiego kraju nie potrafi zauważyć żadnego pozytywu w dosłownie niczym, budzi się więc co rano, jakie by ono cudne i prześliczne nie było, z pierwszą kwestią, tak charakterystyczną dla jego rodaków, na ustach, a mianowicie: 'k****, już rano...'. Tak, w swym nagłym przypływie finezji słownej, rodowici Polacy uzewnętrzniają mieszkającą w nich nienawiść i niechęć do wszystkiego jednym słowem zastępującym wiele zdań, a także występującym czasem z paroma innymi słowami - dodatkami. Zważmy jednak, że główną rolę odgrywa właśnie to jedno, pierwsze słowo - klucz. Nie wdając się w antologię tego wyrazu będącego jednym ze słów - haseł - kluczy - szyfrów, przejdźmy jednak, śliskim zwrotem akcji do poranku głównego bohatera, którym jest, jakby nie patrzeć, nadal Aleksander.
Nasz dzielny, choć nieco przymulony i otumaniony ostatnimi, pod jakim kątem by nie patrzeć, dość burzliwymi i ze wszek miar gwałtownymi i wręcz, można się pokusić o stwierdzenie, jawnie nieprzewidywalnymi wydarzeniami, leżał jak przysłowiowe leniwe prosię na tapczanie, czyli łóżku. Dlaczego leżał na tapczanie nie wiedzą najstarsi indianie, lecz ważnym jest fakt, że właśnie leżał. Tak, to jest istotne, albowiem rzadko ostatnimi czasy, nasz Aleksander kiedykolwiek, gdziekolwiek leżał, czy już tym bardziej spał, z powodu niejako uzależnienia fizycznego od komputera, a właściwie i mianowicie gier brutalnych. Aleksander dawno, oj dawno nie miał tak niespokojnej nocy, której nie poprzedzało ponad dwudziestogodzinne rąbanie tasakiem diabelskich maszkar i odrąbywanie tymże samym tasakiem, tym samym maszkarom ich różnokształtnych, ale zawsze dość tępych, łbów. Minął jeden, słownie: jeden, dzień od ostatniego obciętego czerepu, a w Aleksandrze zamieszkał niepokój, którego dawno, bardzo dawno nie zaznał i już niemalże nie był zdolny sobie przypomnieć, kiedy taki miewał w zamierzchłych czasach jego błogiego dzieciństwa.
To wszystko nasz bohater odczuwał jeszcze nie otworzywszy oczu, przez zamknięte powieki obserwując tańczące, chamsko i bez pytania przedzierające się do siatkówki, promienie słoneczne. Trwałby w tym stanie zapewne jeszcze dość długo, może nawet bez końca, lecz są w życiu każdego człowieka chwile, kiedy wybór nie należy do nas. Są chwile, kiedy przestajemy być zdanymi wyłącznie na siebie, zewnętrzne bodźce warunkują podejmowanie przez nas pewnych decyzji i chcąc, nie chcąc, musimy poddać się wypełnianiu woli wyższej. Tak też było w przypadku Aleksandra. Owym bodźcem, który zmusił go do ruszenia swego leniwego cielska z tapczanu, były promienie słoneczne, które, po parunastu minutach, zaczęły być bardzo denerwujące i dalsze leżenie sprawiało naszemu bohaterowi ogromne cierpienie. Nawet przewrócenie się (z lekkim trudem) na drugi bok, czy też nawet, w ekstremalnej sytuacji, na brzuch, nie zdało egzaminu. Aleksander był zbyt rozbudzony, a słońce świeciło zbyt mocno, aby spać dalej. Zwlekł się więc z tapczanu, stanął na chwiejących się nogach i rozejrzał dookoła. Mętnym wzrokiem potoczył najpierw po suficie, potem zaczął schodzić nieco niżej i niżej. Gdy patrzył prostopadle względem ścian dokonał obrotu wokoł własnej osi i stwierdził, że nie zmieniło się nic, od ostatniej obserwacji, której dokonał wczoraj. Już miał ze spokojem ziewnąć, tym samym wykazując wewnętrzną harmonię, która rozkwitała właśnie w jego duszy i ciele, gdy pewna myśl z diabelską wręcz nachalnością uderzyła wgłąb jego umysłu. Pod wpływem niszczycielskiej siły, którą niosła ze sobą owa myśl, doznał chwilowego zamroczenia i momentalnie zachwiał się, w skutek czego musiał poszukać oparcia w jednej ze ścian. Jeszcze nie zdążył dojść do siebie, kiedy ta sama, straszliwa myśl uderzyła ponownie, tym razem lekko z ukosa w tył jego głowy, co zaskutkowało pospolitym rąbnięciem ofiary w podłogę. A myśl ta brzmiała 'Orzesz ty! A gzie komputer?!'...
Tak, tak, Aleksander kładąc się spać poprzedniego dnia nie był w pełni świadom wydarzeń, jakie miały właśnie miejsce. Był dzieckiem ówczas zamulonym i przygniecionym umysłowo, podobnie jak szacowni obywatele spod monopolowego. Tak, przed 'ogniskiem', w którym za drewno robił jego komputer i gierki, Aleksander odwiedził swojego kumpla Zygmunta i, jak to bywa u kumpla, skosztował zacnych trunków zwanych popularnie 'wino czypieńdziesiąt', które Zygmunt zakosił z domu. Nie pili, jak dotychczas w budzie, ale przeszli się po parku. Fakt, dziwnie to musiało wyglądać, kiedy siedzieli razem na ławeczce i pili wino, rozmawiając przy tym i podśpiewując. Nie zapominajmy przy tym, że Zygmunt był przecież obywatelem wykształconym i szanowanym, więc dość nietypowym było zobaczenie go w sytuacji 'libacyjnej' w miejscu publicznym, jakim to miejscem park na pewno był. Ale mniejsza o szczegóły, po spacerku, w którym to Aleksander wyżalił się Zygmuntowi, że już nie będzie miał komputera (a zwłaszcza gier brutalnych i niemoralnych), pies odprowadził przyjaciela na miejsce ogniska, a sam poszedł spać (był bowiem zmęczony). Jako, że Aleksander również 'nieco' chlapnął w parku, był podobnie do Zygmunta zmęczony i zbytnio nie kontaktował. Tak też przyglądał się całemu temu cyrkowi dość mętnie i beznamiętnie, toteż nie zdawał sobie właściwie sprawy z tego, co się wyrabia. Pełna, boląca świadomość powróciła następnego dnia rankiem, kiedy jedna mordercza myśl uderzyła Aleksandra w gęstwinę neuronów jego nieprzemierzonego umysłu. Te ułamki sekund pełnej świadomości pozwoliły zapaść się ponownie w stan nieświadomości.
Aleksander leżał na podłodze, z twarzą nieco przekrzywioną w lewo dobre dwie i pół godziny, kiedy to dał się słyszeć łomot dochodzący z zewnątrz. Tym razem po ocknięciu się, naszego bohatera ogarnął sporawy ból głowy, będący zapewne tzw. kumulacją uderzenia w podłogę i 'wspomnień' po wczorajszym dniu. Aleksander ciężko dysząc oparł się jedną ręką o łóżko, drugą o framugę i począł wolno wstawać. Przebierał spokojnie nogami, aby uzyskać stan pionu będący warunkiem zaistnienia równowagi, po czym kiedy go osiągnął, potrząsnął lekko głową, jakby chcąc odegnać złe myśli. Widząc jednak, że trzepanie łbem na lewo i prawo nic nie daje, przestał wykonywać ową, dziwną poniekąd czynność, i, upewniając się jeszcze, że nic mu nie grozi, puścił łóżko i framugę."
"Prologus
Ło matulu! - zakrzyknął z tzw. przejęciem Aleksander, po czym nacisnął lewym palcem lewej ręki lewy przycisk myszki komputerowej, z niesamowitą wręcz siłą, przywodzącą na myśl bardzo sławną, tu i ówdzie, siłę samego Cheraklesa. W tym samym momencie smukły i dość potężny jak na tasak, trzymany przez jego postać tasak, w grze komputerowej Tasack Masaqre VIII, uniósł się co nieco i opadł szybko z powrotem do pierwotnej pozycji, po drodze, całkiem przy okazji, ścinając głowę pewnej istocie z tzw. piekła rodem. Oważ istota, jak na istotę bez głowy przystało padła jak tzw. placek, na ziemię i leżała w coraz to bardziej i bardziej rozszerzającej się kałuży krwi. Widok był iście makabryczny, zważywszy na to, że grafika w grze była bardzo przyjemna dla oka i można było na niej je zawiesić, co też było polecane w recenzjach, w tzw. czasopismach dla graczy. Graczem tutaj był Aleksander, który lubował się w zadawaniu cierpienia (chociaż powszechnie wątpi się, czy cierpienie odczuwać potrafi istota z tzw. piekła rodem, której w ułamku sekundy obtnie się łeb i po drugim ułamku sekundy będzie leżała w stanie martwym, w kałuży krwi) wszystkim istotom i rzeczom, które poruszały się, czy to szybko, czy też może wolno. Wszystko jedno. Ważny był skok adrenaliny, bojowy okrzyk 'Ło matulu!' i makabryczny widok po opuszczeniu tasaka. To się liczyło, zatem Aleksander, co tu dużo mówić, grał w gry, gdzie swoje zainteresowania i pasje mógł - bez tzw. przeszkód - rozwijać dowolnie i swawolnie. Jak widać, a powinno być to widać doskonale, Aleksander był młodzieńcem o psychice niewątpliwie zrujnowanej, aczkolwiek popsutej i realnie rzecz ujmując, bynajmniej nie funkcjonującej zbyt prawidłowo, jak na przedstawiciela homo sapiens przystało. Z tegoż też, wymienionego przed chwilą powodu, jako dziecko zepsute moralnie i znieczulone uczuciowo - emocjonalnie, Aleksander był częstym obiektem badań wszelkich wielkich prof.s.jonalistów, badających pod kątem badawczym, wszelkie oznaki zepsucia uczuciowo - emocjonalnego w warstwie społecznej, zwanej potocznie młodym pokoleniem, które to badania tyczyły się niemal zawsze (czyt. zawsze) szatańskiego wpływu gier komputerowych na tzw. psychikę. Tak, to jego głos, mechanicznie zniekształcony, brzmiący jak charchanie doświadczonego pedofila o czarnej posturze odwróconego do nas plecami i wyglądającego przez kraty na podwórko, mogliśmy tak wiele razy słyszeć kiedy odbywały się nowe co i rusz kampanie przeciwgrowe prowadzone przez znakomitych przecież, znanych i kochanych polskich psychologów i profesorów i innych p******. Fragment znanego, wręcz fenomenalnego felietonu pani profesor potrójnie chabilitowanej Izabelli Kszak, wskazuje nam straszną prawdę o grach i pewnych elementach młodego pokolenia w nie grających: "Tak, to właśnie przez gry dzisiejszym światem rządzą przemoc, seks, wandalizm, seks, przemoc, brutalność, seks, wandalizm i przemoc! Tak, to przez gry! GRY! ZUO!(...)". Jak widać, fragment ten, bardzo drastyczny, uderza w sedno problemu z jakim boryka się społeczeństwo, czyli z grami. Tak, tak, felieton, liczący łącznie około pięćdziesięciu słów, w tym trzydziestu z udziałem Aleksandra, jest dotychczas najbardziej wymownym krzykiem rozpaczy i wołania o pomoc w dzisiejszym, komputerowym i zdemoralizowanym świecie. Dalszy fragment tekstu:" 'Ło matulu!', 'O boshe!', 'Żryj wymiociny marny pomiocie!' lub jedno z brutalniejszych i tych, na których wspomnienie do dziś momentalnie mdleję wręcz: 'poznaj moc tasaka!, giń!', sprawiają, że czuję, jako znana i poważana psycholożka, wręcz współczucie i smutek patrząc na to biedne dziecko, ten... ten produkt dzisiejszej, brutalnej 'kultury' młodzieży wykorzystującej tak nienawistne i pełne przemocy, seksu i wandalizmu gry jako wzory postępowania". Tak, taka jest niestety prawda, wszyscy psychologowie płakali jak koty w okresie godowym, rodzice przeżyli szok (na tym się oczywiście było skończyło), zaś Aleksander dalej dostawał dychę, czasem dwie za wywiad i krótkie, bulwersujące i niezwykle obrazowe odzywki typu 'giń!', 'zabiję', ''itp'. Rodzice jednakoż Aleksandra, chcieli aby też syn ich, zwany przez niektórych dzielną latoroślą, zszedł na ziemię i zaczął kończyć już z graniem w gry, albowiem jednak nie z powodu ich brutalności, lecz po prostu dlatego, że uważali gry za rzecz głupią niezmiernie i w edukacji młodzieńczej przeszkadzającą. Tak, rodzice w końcu, za poradą psychologów przeróżnych, mając tak naprawdę w dupie to, co ich synalek robi ze swoją psychiką, na pokaz przed kamerami telewizji TRWAM i TVN, aby zarobić parę dych, na oczach milionów Polaków (bo trza dodać bezapelacyjnie, że ów Aleksander, małoletni mieszkaniec Zadupia Górnego, stał się był symbolem dziecka zepsutego przez gry i dziecka zarazem wypaczonego z zepsutą psychiką i spaczoną moralnością (przez gry naturalnie)) spalili komputer na polance (na żywo ofcourse) przed domem. Finezyjne przybliżenia na płonącą machinę destrukcji i dzieło szatana, a także na cdromy z grami, które to wywołały degradację wewnątrzumysłową młodej latorośli swych rodziców, sprawiły, że serca wszystkich Polaków zadrżały mocno. Dane było też widzieć obraz z kamery robiącej przybliżenie na postać Aleksandra, który w tym momencie minę miał dość obojętną, lecz jak spojrzał na panią psycholog, obecną oczywiście przy palenisku, to przypomniał coś sobie (a mianowicie, że ma dostać dwie dychy po przedstawieniu, jeśli dobrze zagra) i zaczął biedaczek płakać, a właściwie dość nieartykularnie kwiczeć pod nosem i patrzeć ukradkiem na kamery, zapewne celem potwierdzenia swojego podłego losu i spotęgowania własnej wiarygodności.
Aleksander był chłopcem dość niskim, dość szerokim, dość grubawym, dość również okrągłym przez to wszystko, dlatego zamiast grać w piłkę, grał na komputerze. Teraz, kiedy nie ma już komputera i gier, stanie się rzecz straszna... Ale o tym za chwilę. Aleksander musi wszystko 'na zimno' przemyśleć. Jeszcze tylko te dwie dychy i jest wolny.
Rozdział 1.
Dwie dychy, imię Aleksander, postura przypominająca piłkę plażową z kończynami, szemrana przeszłość i kłopoty psychiczne związane z grami. Tak, to się musi źle skończyć. Nie przewidzieli jednak tego ani psychologowie walczący o dobro 'szkraba', ani rodzice mający w dupie 'latorośl'. Nie przewidział tego nawet pies sąsiada, Zygmunt. A trzeba wam wiedzieć, drodzy i kochani, że pies sąsiada - Zygmunt, nie był byle jakim psem! O nie! Pies ten był, możnaby rzec, inkarnacją człowieka bardzo mądrego, lecz który zrobił rzecz złą i reinkarnował się pod postacią psa, lecz jednocześnie był od wielu ludzi mądrzejszy i bardziej wykształcony. Często w rozmowach z Aleksandrem miewał dziwne przeczucia i inne takie, lecz nie przypuszczał... nie mógł wiedzieć, nie zgadł, nie przewidział tego, co się miało stać już niedługo, już za chwilę, już tuż tuż...
Był piękny, słoneczny poranek, jakich wiele we wczesnym okresie wiosny się jawi na świecie, a tym bardziej w pięknym kraju pośrodku świata, Polsce. Tak, piękne, wręcz filmowe poranki, które budzą głównych bohaterów smaganiem promieniami słonecznymi po gębie są również u nas, trzeba je jedynie dostrzec. Jako jednak, że przeciętny tubylec tego dzikiego kraju nie potrafi zauważyć żadnego pozytywu w dosłownie niczym, budzi się więc co rano, jakie by ono cudne i prześliczne nie było, z pierwszą kwestią, tak charakterystyczną dla jego rodaków, na ustach, a mianowicie: 'k****, już rano...'. Tak, w swym nagłym przypływie finezji słownej, rodowici Polacy uzewnętrzniają mieszkającą w nich nienawiść i niechęć do wszystkiego jednym słowem zastępującym wiele zdań, a także występującym czasem z paroma innymi słowami - dodatkami. Zważmy jednak, że główną rolę odgrywa właśnie to jedno, pierwsze słowo - klucz. Nie wdając się w antologię tego wyrazu będącego jednym ze słów - haseł - kluczy - szyfrów, przejdźmy jednak, śliskim zwrotem akcji do poranku głównego bohatera, którym jest, jakby nie patrzeć, nadal Aleksander.
Nasz dzielny, choć nieco przymulony i otumaniony ostatnimi, pod jakim kątem by nie patrzeć, dość burzliwymi i ze wszek miar gwałtownymi i wręcz, można się pokusić o stwierdzenie, jawnie nieprzewidywalnymi wydarzeniami, leżał jak przysłowiowe leniwe prosię na tapczanie, czyli łóżku. Dlaczego leżał na tapczanie nie wiedzą najstarsi indianie, lecz ważnym jest fakt, że właśnie leżał. Tak, to jest istotne, albowiem rzadko ostatnimi czasy, nasz Aleksander kiedykolwiek, gdziekolwiek leżał, czy już tym bardziej spał, z powodu niejako uzależnienia fizycznego od komputera, a właściwie i mianowicie gier brutalnych. Aleksander dawno, oj dawno nie miał tak niespokojnej nocy, której nie poprzedzało ponad dwudziestogodzinne rąbanie tasakiem diabelskich maszkar i odrąbywanie tymże samym tasakiem, tym samym maszkarom ich różnokształtnych, ale zawsze dość tępych, łbów. Minął jeden, słownie: jeden, dzień od ostatniego obciętego czerepu, a w Aleksandrze zamieszkał niepokój, którego dawno, bardzo dawno nie zaznał i już niemalże nie był zdolny sobie przypomnieć, kiedy taki miewał w zamierzchłych czasach jego błogiego dzieciństwa.
To wszystko nasz bohater odczuwał jeszcze nie otworzywszy oczu, przez zamknięte powieki obserwując tańczące, chamsko i bez pytania przedzierające się do siatkówki, promienie słoneczne. Trwałby w tym stanie zapewne jeszcze dość długo, może nawet bez końca, lecz są w życiu każdego człowieka chwile, kiedy wybór nie należy do nas. Są chwile, kiedy przestajemy być zdanymi wyłącznie na siebie, zewnętrzne bodźce warunkują podejmowanie przez nas pewnych decyzji i chcąc, nie chcąc, musimy poddać się wypełnianiu woli wyższej. Tak też było w przypadku Aleksandra. Owym bodźcem, który zmusił go do ruszenia swego leniwego cielska z tapczanu, były promienie słoneczne, które, po parunastu minutach, zaczęły być bardzo denerwujące i dalsze leżenie sprawiało naszemu bohaterowi ogromne cierpienie. Nawet przewrócenie się (z lekkim trudem) na drugi bok, czy też nawet, w ekstremalnej sytuacji, na brzuch, nie zdało egzaminu. Aleksander był zbyt rozbudzony, a słońce świeciło zbyt mocno, aby spać dalej. Zwlekł się więc z tapczanu, stanął na chwiejących się nogach i rozejrzał dookoła. Mętnym wzrokiem potoczył najpierw po suficie, potem zaczął schodzić nieco niżej i niżej. Gdy patrzył prostopadle względem ścian dokonał obrotu wokoł własnej osi i stwierdził, że nie zmieniło się nic, od ostatniej obserwacji, której dokonał wczoraj. Już miał ze spokojem ziewnąć, tym samym wykazując wewnętrzną harmonię, która rozkwitała właśnie w jego duszy i ciele, gdy pewna myśl z diabelską wręcz nachalnością uderzyła wgłąb jego umysłu. Pod wpływem niszczycielskiej siły, którą niosła ze sobą owa myśl, doznał chwilowego zamroczenia i momentalnie zachwiał się, w skutek czego musiał poszukać oparcia w jednej ze ścian. Jeszcze nie zdążył dojść do siebie, kiedy ta sama, straszliwa myśl uderzyła ponownie, tym razem lekko z ukosa w tył jego głowy, co zaskutkowało pospolitym rąbnięciem ofiary w podłogę. A myśl ta brzmiała 'Orzesz ty! A gzie komputer?!'...
Tak, tak, Aleksander kładąc się spać poprzedniego dnia nie był w pełni świadom wydarzeń, jakie miały właśnie miejsce. Był dzieckiem ówczas zamulonym i przygniecionym umysłowo, podobnie jak szacowni obywatele spod monopolowego. Tak, przed 'ogniskiem', w którym za drewno robił jego komputer i gierki, Aleksander odwiedził swojego kumpla Zygmunta i, jak to bywa u kumpla, skosztował zacnych trunków zwanych popularnie 'wino czypieńdziesiąt', które Zygmunt zakosił z domu. Nie pili, jak dotychczas w budzie, ale przeszli się po parku. Fakt, dziwnie to musiało wyglądać, kiedy siedzieli razem na ławeczce i pili wino, rozmawiając przy tym i podśpiewując. Nie zapominajmy przy tym, że Zygmunt był przecież obywatelem wykształconym i szanowanym, więc dość nietypowym było zobaczenie go w sytuacji 'libacyjnej' w miejscu publicznym, jakim to miejscem park na pewno był. Ale mniejsza o szczegóły, po spacerku, w którym to Aleksander wyżalił się Zygmuntowi, że już nie będzie miał komputera (a zwłaszcza gier brutalnych i niemoralnych), pies odprowadził przyjaciela na miejsce ogniska, a sam poszedł spać (był bowiem zmęczony). Jako, że Aleksander również 'nieco' chlapnął w parku, był podobnie do Zygmunta zmęczony i zbytnio nie kontaktował. Tak też przyglądał się całemu temu cyrkowi dość mętnie i beznamiętnie, toteż nie zdawał sobie właściwie sprawy z tego, co się wyrabia. Pełna, boląca świadomość powróciła następnego dnia rankiem, kiedy jedna mordercza myśl uderzyła Aleksandra w gęstwinę neuronów jego nieprzemierzonego umysłu. Te ułamki sekund pełnej świadomości pozwoliły zapaść się ponownie w stan nieświadomości.
Aleksander leżał na podłodze, z twarzą nieco przekrzywioną w lewo dobre dwie i pół godziny, kiedy to dał się słyszeć łomot dochodzący z zewnątrz. Tym razem po ocknięciu się, naszego bohatera ogarnął sporawy ból głowy, będący zapewne tzw. kumulacją uderzenia w podłogę i 'wspomnień' po wczorajszym dniu. Aleksander ciężko dysząc oparł się jedną ręką o łóżko, drugą o framugę i począł wolno wstawać. Przebierał spokojnie nogami, aby uzyskać stan pionu będący warunkiem zaistnienia równowagi, po czym kiedy go osiągnął, potrząsnął lekko głową, jakby chcąc odegnać złe myśli. Widząc jednak, że trzepanie łbem na lewo i prawo nic nie daje, przestał wykonywać ową, dziwną poniekąd czynność, i, upewniając się jeszcze, że nic mu nie grozi, puścił łóżko i framugę."
21
Ciężkie. Ale brakuje w tym braku dystensu autora do popełnionej przez siebie prozy. To, niestety, jest warunkiem koniecznym. Twój tekst jest męczący, pełen kolokwializmów, niezbyt mi się podoba, ale nie jest zły. Muszę się zgodzić z tym co napisał wcześniej Sigford - parodia psuje efekt zło - ści tekstu.
Stawiam postulat - następne wklejane fragmenty tupiliteratury powinny spełniać podsatwowe warunki: Autor nie może się dystansować od tekstu, musi być przekonany o jego doskonałości, ponadto wymagana jest poprawność stylistyczna, ortograficzna, interpunkcyjna etc. Błędy logiczne chyba można dopuścić, patos wskazany, złe użycie wyrazów pochodzenia obcego również.
O rety! Chyba mam! Polecam lekturę. Koniecznie ze wstępem
Stawiam postulat - następne wklejane fragmenty tupiliteratury powinny spełniać podsatwowe warunki: Autor nie może się dystansować od tekstu, musi być przekonany o jego doskonałości, ponadto wymagana jest poprawność stylistyczna, ortograficzna, interpunkcyjna etc. Błędy logiczne chyba można dopuścić, patos wskazany, złe użycie wyrazów pochodzenia obcego również.
O rety! Chyba mam! Polecam lekturę. Koniecznie ze wstępem
22
Myślę jednak, że prawdziwie beznadziejny, irytujący, antyintelektualny i groteskowo-komiczno-żałosny tekst mógłby napisać tylko skończony idiota.
Wybaczcie, panowie, ale nie wiem, czy wasze, bądź co bądź stylizowane łajdactwo literackie równałoby się z takim nieskażonym, imbecylowatym tytanem:)
Wybaczcie, panowie, ale nie wiem, czy wasze, bądź co bądź stylizowane łajdactwo literackie równałoby się z takim nieskażonym, imbecylowatym tytanem:)
"Tylko dwie rzeczy są nieskończone: Wszechświat i ludzka głupota. Chociaż, co do tego pierwszego mam pewne wątpliwości."
Einstein.
Einstein.
25
Moim zdaniem nikt, któ siada do klawiatury z zamiarem napisania złego tekstu, takiego tekstu nie napisze. Do tego bowiem trzeba wiary w to, że jest się bogiem pisarstwa, że każde słowo jakie wychodzi spod twojego piora, jest arcydziełem. A wszyscy krytycy do dupki, które się nieznają. Nie da się napisać złego tekstu celowo.
26
Alan pisze:Do tego bowiem trzeba wiary w to, że jest się bogiem pisarstwa, że każde słowo jakie wychodzi spod twojego piora, jest arcydziełem
Doskonałe stwierdzenie. Wiara czyni cuda.
Alan pisze:A wszyscy krytycy do dupki, które się nieznają.
O! A stąd, niedaleka droga do samozachwytu. Pomyśl sam - krytycy są do niczego, to na pewno (zacytuję popularny w niektórych kręgach sąd) niespełnieni pisarze, którzy sami nie potrafią sklecić niczego dobrego, więc wyżywają się na tekstach tych, którym do pięt nie dorastają.
Czy o to chodziło?

27
Ja żem popełnił całkiem niedawno opowiadanie fantasy. Od początku miałem zamiar powielić wszystkie błędy, niedoskonałości, bzdury, które mnie się kojarzyły z takim "rozpłodowym" i taśmowym pisaniem fantasy. Opowiadanie jest od początku do konca bardzo mocno przemyślane, by było jak najgorsze i by zawierało w sobie pewną... brzydką kwintesencję źle pisanego fantasy.
Czy mnie się udało? Nie wiem, ale jest takie, jakie miało być i sam sie z niego śmieję, jak co jakiś czas je czytam. Pozwolę sobie zalinkować:
http://weryfikatorium.pl/viewtopic.php?t=5469
Czy mnie się udało? Nie wiem, ale jest takie, jakie miało być i sam sie z niego śmieję, jak co jakiś czas je czytam. Pozwolę sobie zalinkować:
http://weryfikatorium.pl/viewtopic.php?t=5469
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll
30
Przepis na "złą" literaturę jest bardzo prosty - wystarczy, że początkujący pisarz weźmie się za eksperymenty literackie.
31
O losie, proszę bardzo:
To się nazywa zły tekst, który jest zły, bo:
- jest pierwszy
- to jest jego pierwsza i jedyna wersja
- autorka była przekonana, że jest całkiem nieźle
- autorce ktoś wcisnął kit, że jest bardzo dobrze
- autorka dopiero uczyła się pisać na klawiaturze, tracąc długie chwile na znalezienie poszczególnych literek
Pisanie więc było okupione katorżniczym testem na wytrwałość
))
No!
[ Dodano: Nie 28 Cze, 2009 ]
A! Nie ma rzeczy, których nie da się napisać. Weźmy tajną broń, zaimki osobowe.
Ha! Co wy na to?
Tego nienaturalnie parnego dnia Tomasz kontemplował nad fatalnie poplamionym dywanem.Raz po raz ocierał pot z czoła, nie zastanawiając się czy traci tyle wody przez skórę z powodu upału, czy też na samą myśl o reakcji jego skrajnie pedantycznej żony na nowy wzór dywanu.
" Jak do ciężkiej cholery mogłem nie zauważyć?"- zastanawiał się, spogądając raz na swoje podniszczone buty, a raz na wierne kopie ich podeszw pozostawione na perfekcyjnie czystym dywanie . Nawet gdyby nie wlazł w plamę oleju silnikowego, która od kilku godzin zdobi parking przed ich kamienicą....i tak powinien zdjąć buty.Czuł narastającą wściekłość. W miarę ,jak czas do powrotu Beaty skracał się niepokojąco szybko ,narastał w nim coraz większy gniew.
To się nazywa zły tekst, który jest zły, bo:
- jest pierwszy
- to jest jego pierwsza i jedyna wersja
- autorka była przekonana, że jest całkiem nieźle

- autorce ktoś wcisnął kit, że jest bardzo dobrze
- autorka dopiero uczyła się pisać na klawiaturze, tracąc długie chwile na znalezienie poszczególnych literek


No!
[ Dodano: Nie 28 Cze, 2009 ]
Moim zdaniem nikt, któ siada do klawiatury z zamiarem napisania złego tekstu, takiego tekstu nie napisze.
A! Nie ma rzeczy, których nie da się napisać. Weźmy tajną broń, zaimki osobowe.
Ja i on siedzieliśmy przy okrągłym stoliku. Z nami siedziało wiele innych osób. Oni ze sobą rozmawiali i wymieniali żarty, ale my nie. To jest, niezupełnie, bo od czasu do czasu też się odzywaliśmy do tego towarzystwa. Na soliku walało się mnóstwo śmieci, ale nam to nie preszkadzało, bo my na siebie ciągle patrzeliśmy. Ona na mnie i ja na niego. I nikt z tamtych tego nie widział, bo byli oni zajęci zrozmową między sobą.
Ha! Co wy na to?
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens