Latest post of the previous page:
Problem w tym, że to zdanie, które radzisz mi rozdzielić, ma sens właśnie jako całość.Niedawno zdarzyło mi się przeczytać pewną młodzieżówkę, która była pisana w większości zdaniami prostymi, i czułem się przez to jak człowiek bardzo spragniony, który może pić tylko małymi łyczkami. Tak już mam, że zdania złożone lubię, a ich obecność, zwłaszcza gdy mają ładny rytm, stanowi w moim odczuciu o różnicy pomiędzy "prawdziwą" literaturą a szkolnym wypracowaniem. Uwielbiam styl Mary Shelley, Lovecrafta, u którego jedno zdania potrafi się ciągnąć pięć-sześć wersów, czy choćby Makuszyńskiego, u którego prosta, baśniowa opowieść zaczyna się tak:
Pragnę zauważyć, że to są dwa zdania! Tak się kiedyś pisało młodzieżówki.Przedziwną historię, którą w tej książce opowiemy, słyszałem od pewnego bardzo starego człowieka; jemu opowiedział ją jego ojciec, jego ojcu jego dziad, jego dziadowi jego pradziad, jego pradziadowi jego prapradziad, jego prapradziadowi jego praprapradziad, a temu praprapradziadowi opowiedział ją nieznany człowiek, który miał wtedy sto siedemdziesiąt trzy lata i brodę z dostojnej starości tak potężną, że ją przed nim niosło dwunastu pachołków, tak jak dwunastu paziów niesie ogon królewskiego płaszcza. Jasna tedy jest sprawa, że jest to historia sędziwa i gdyby cudownym opowieściom rosły z wiekiem srebrne brody, opowieść, którą mamy zamiar opowiedzieć, dźwigałaby brodę równie
wspaniałą, jak ów starzec.
I tak jestem dumny z tego, że udało mi się przynajmniej uwolnić od rozbudowanych, "głębokich", a tak naprawdę bełkotliwych metafor, jakich używałem nagminnie jako nastolatek. Zdań złożonych będzie mi się już dużo trudniej pozbyć. Może spróbuję w najbliższym czasie wrzucić jakiś dłuższy fragment, żeby się przekonać, czy faktycznie jest aż tak źle?