
Noc kiedy kalendarzowa zima ustępuje wiośnie była zimna, ale mimo temperatury bliskiej zamarzaniu wody i ubrania jedynie cienkiej rytualnej szaty oraz zwykłych sandałów, ciało Daeduna było mokre od potu. Wielogodzinne stanie w miejscu na wysłużonych sześćdziesięcio pięcio letnich nogach zaraz przy podtrzymywanym za pomocą magii, niezwykle gorącym ogniu, rzucenie setek zaklęć w tym kilku naprawdę potężnych oraz nieustanne pozostawanie w maksymalnym skupieniu doprowadziły go do potwornego zmęczenia. Od nadludzkiego wysiłku fizycznego i psychicznego nie zemdlał tylko dzięki kilkunastu miksturom magicznym wypitym przez ten czas. Nekromanta poczuł jak magiczna energia zdobyta dzięki esencjom zaczyna opuszczać jego organizm. Przewidział zawczasu, że pod koniec rytuału wszystkie spożyte specyfiki zakończą swoje działanie i będzie musiał już liczyć tylko na swoje nadwątlone siły. Świadomość spadającej powoli lecz nieustannie magicznej mocy nie wytrąciła go jednak z koncentracji nawet na sekundę. Od pięciu dekad marzył, a od piętnastu lat przygotowywał się dzień w dzień, godzina po godzinie, sekunda po sekundzie na ten dzień, na tą chwilę. Przez ten czas przeczytał setki ksiąg i tysiące pergaminów. Przejechał konno cały cywilizowany świat, a nawet kilka razy zawędrował na ziemie nie zamieszkane przez ludzi. Stawiał czoło najprzeróżniejszym trudnościom, głodował, walczył, zdobywał wiedzę oraz umiejętności, zdradzał, knuł i mordował, niezliczoną ilość razy narażał się na śmierć lub trwałe kalectwo. Od ponad dziesięciolecia wysłuchiwał tyrad króla Edwarda i nagan naczelnego czarodzieja królestwa, arcymaga Ispeliana. Z pokorą znosił obelżywe uwagi wypowiadane przez najwyższego kapłana w królestwie Tokariiw, oraz durne pytania królowej Anny. Przez ten czas nieustannie walczył na wielu pałacowych frontach aby utrzymać się na dworze. Jego motywacja została zwiększona kiedy Anna urodziła bliźnięta. W tamten letni dzień osiem lat temu, patrząc na nowo narodzonych członków rodziny królewskiej, był pewien że kiedyś jego wielki plan zostanie zrealizowany. Kilka tygodni wcześniej, wskutek kilku niefortunnych zbiegów okoliczności miał się pożegnać z życiowym marzeniem, lecz narodziny Eryka i Anastazji rozbudziły w nim nowy entuzjazm z niespotykaną dotąd mocą.
Deadun przerwał wypowiadanie kolejnej z wielu inkantacji widząc jak bulgocząca w kotle, gęsta, zielona mikstura zaczęła zmieniać barwę na coraz jaśniejszy odcień, a następnie z seledynowego przeszła w bardzo jasny żółty. Czarodziej pozwolił sobie na chwilę rozprężenia, nawet delikatnie się uśmiechnął, co zawsze przychodziło mu z trudem. Niecałe dwanaście godzin od rozpoczęcia rytuału, praca nad magicznym specyfikiem docierała do finału. Nekromanta, złapał kilka głębszych oddechów, dał swojemu bardzo szybko bijącemu sercu minutę na odpoczynek, po czym w skupieniu zabrał się do końcowego etapu produkcji magicznej mikstury. Na lewo od ognia i kociołka leżeli spętani Eryk i Anastazja. Obydwoje w południe zostali uśpieni za pomocą czaru, aby nie rozpraszać Daeduna swoimi skargami, obelgami, groźbami i płaczem. Pochylił się nad chłopakiem, szepnął zaklęcie a ten powoli otworzył oczy. Drugi królewski syn, starszy od swojej bliźniaczej siostry o kilka minut, zaspanym wzrokiem pobłądził po nocnym, upstrzonym gwiazdami niebie a następnie spojrzał na jednego z trzech nadwornych magów. Widząc przytomne spojrzenie chłopaka, nekromanta wstał i podszedł do wozu którym przyjechał na tą leśną polanę razem z porwanymi królewskimi pociechami. Na miejscu woźnicy leżał worek. Pogrzebał w nim i wyciągnął łyżkę stołową o zaostrzonym, oszlifowanym końcu, po którym przejechał po raz setny palcem aby jeszcze raz upewnić się, iż jest wystarczająco ostry. Tymczasem Eryk próbował ze wszystkich sił wyswobodzić się z ciasno zawiązanej liny.
- Rozwiąż mnie! Rozkazuje ci! Słyszysz głupi staruchu? Ja, twój książę wydaję ci rozkaz uwolnienia mnie i mojej siostry!
Głupi gnojek, jest taki młody ale władczy ton ma już wyćwiczony niemal do perfekcji. Z obojętną miną spoglądał na drugiego w kolejce do objęcia tronu, męskiego potomka króla Edwarda, jeżdżąc przy tym nieustannie kciukiem po wyostrzonym czubku sztućca. Czuł jak jego serce zwalnia, powraca powoli do swojego naturalnego rytmu uderzeń.
- Nie wiedziałem, że z wiekiem ludzie głupieją tak bardzo. Chcesz przeciąć linę za pomocą łyżki? Pięknie, będę w takim razie tu leżeć do rana.
- Istotnie, masz rację mój książę - tytuł wypowiedział z drapieżnym uśmieszkiem i złośliwością w głosie - Przy pomocy tej łyżki, ciebie i twoją siostrę nie uwolniłbym zbyt prędko, chociaż z tym rankiem trochę przesadziłeś. Widzisz, tak się składa, że łyżka o której rozmawiamy została przeze mnie naostrzona i na samym czubku jest ostra niczym sztylet - kucnął przy Eryku i zbliżył skradzioną z królewskiej srebrnej zastawy łyżkę do jego oczu, żeby lepiej mógł obejrzeć jego dzieło - Rozumiem twoją pytającą minę i śpieszę z wytłumaczeniem. Właśnie jestem w trakcie przyrządzania pewnego specyfiku...
- Robisz magiczną miksturę? - rozkochane w magii i czarodziejskich sztuczkach dziecko na moment zapomniało o swojej sytuacji i z zaciekawieniem zaczęło wsłuchiwać się w słowa starca jakby ten miał mu zdradzić największą i najpilniej strzeżoną tajemnicę na świecie.
- Ależ mój książę jest bystry - maskując wobec chłopca swoje brutalne zamiary, przybrał przyjacielski ton w którym młodzieniec nie umiał wychwycić ironii - To jest a raczej za chwilę będzie bardzo ale to bardzo potężna magiczna mikstura. Tak cudnej, magicznej, niedostępnej, zapomnianej i niewyobrażalnie mocnej, nasz świat nie widział jeszcze nigdy. Jej receptury szukałem długimi latami wiele przy tym poświęcając a kiedy już ją dostałem, przez piętnaście lat szukałem składników i czekałem na idealną do jej stworzenia chwilę. Wielką wagę przykładałem do jakości produktów mających mi dać upragnioną esencję i mając na względzie równie wysoką jakość przedostatnich jej części, wyszlifowałem starannie tą oto łyżeczkę z królewskiej srebrnej zastawy, aby za jej pomocą, najdokładniej jak to tylko możliwe wydłubać twoje lewe oko i prawe oko twojej siostry.
Na ostatnie słowa czarodzieja, Eryk zareagował z lekkim opóźnieniem. Jego dziecinna fascynacja tajnikami magii przyćmiła nieco zdolność logicznego myślenia i zdziwiona mina oraz pytanie o to czy naprawdę zamierza pozbawić go oka, pojawiły się dopiero po kilku sekundach.
- Niestety tak się niefortunnie dla ciebie Eryku złożyło, że dwa przedostatnie składniki to muszą być gałki oczne bliźniąt w których płynie co najmniej szlachecka krew, a jeszcze lepiej jeśli jest to krew królewska. Tak w ogóle mikstura którą właśnie produkuje oraz niesamowite efekty jakie daje po wypiciu to bardzo ciekawy i obszerny temat, jednak czas nagli i z jego braku nie mogę już powiedzieć nic więcej.
Solidnie związany królewski syn w akcie desperacji zaczął się trząść i ruszać głową na widok łyżki celującej w jego oko. Daedun w obawie przed jej uszkodzeniem chwycił wolną ręką twarz chłopaka a na małej klatce piersiowej położył kolano.
- Daedunie proszę! Nie rób tego!
Nekromanta nie zwracał uwagi na słowa Eryka. Za nim zatopił łyżkę w miękkim ciele, wzmocnił uścisk lewej dłoni i skoncentrował się tak mocno, że przez chwilę dla jego świadomości naprawdę nie istniało nic więcej poza wykonywanym zadaniem. Kilka uderzeń serca później trzymał w swojej dłoni ludzkie oko. Chłopiec wrzeszczał z całych sił. Był tak głośny, że obudził magicznie uśpioną Anastazję. Daedun nie miał zamiaru dyskutować z księżniczką, która była jeszcze bardziej rozpieszczona niż jej brat, więc szybko przystąpił do pracy. Dziewczyna darła się niebywale głośno. We dwójkę byli nie do zniesienia, a czarodziej potrzebował teraz ciszy. Nie chcąc korzystać z nadwątlonej magicznej energii na uspokajanie okaleczonych dzieci, wsadził im w usta kawałki szmat po czym stanął ponownie przed kociołkiem. Pewnym głosem zaczął wypowiadać magiczną formułę. Po kilku linijkach tekstu wrzucił do środka dwoje oczu, lewe błękitne i prawe zielone. Nie przestając mówić, patrzył jak mikstura zmienia barwę z jasnej żółci na jasny pomarańcz. Kiedy kolor mikstury ustabilizował się, starzec podszedł do Eryka, przyklęknął przy jego nogach, wyciągnął zza pleców prosty sztylet i za jego pomocą uwolnił nogi chłopaka z więzów. Mimo tego, musiał zmusić swoje nie najmłodsze ciało do wysiłku, ponieważ po tak wielu godzinach skrępowania i leżenia na ziemi, Eryk nie był w stanie przejść kilku metrów. Kiedy obaj stali już przy kociołku, Daedun bez żadnego słowa przyłożył sztylet do szyi więźnia i mocnym, precyzyjnym cięciem przeciął mu tętnice. Krew bluznęła obficie, stając się kolejnym składnikiem powstającego eliksiru. Anastazja patrząc na makabryczną scenę jednym okiem, ponownie wpadła w panikę. Kiedy nekromanta uwolnił jej nogi, kopnęła go w korpus, jednak nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Serce waliło jej z ogromną prędkością kiedy stanęła przed kociołkiem w miejscu, w którym przed chwilą stał jej nieżyjący już brat. Zanim zdołała zrobić coś lub pomyśleć o czymś co mogłoby uratować jej życie, poczuła zimne ostrze na skórze szyi, następnie gorący płyn rozlewający się po jej ciele i tryskający do naczynia a potem była już tylko ciemność.
Daedun rzucił bezceremonialnie ciało dziewczynki na zwłoki jej brata. Mikstura zmieniała kolory w szybkim tempie kiedy czarodziej wypowiadał mroczne słowa w języku o którego istnieniu wiedziało niewielu a jeszcze mniej rozumiało go w mowie lub piśmie. Płyn co sekundę mienił się różną barwą, korzystając z całej palety od czerni bezksiężycowej nocy po biel dziecięcych zębów. Wypowiadane słowa stawały się coraz głośniejsze. Pot zalał całą twarz nekromanty, szczypał go po oczach jednak on ani na ułamek sekundy nie stracił skupienia. Czując jak płyn w kociołku zaczyna nabierać magicznych właściwości, delikatny uśmiech wypełzł na jego twarz bez udziału świadomości. Mroczna, czarodziejska energia zaczęła coraz szybciej wydobywać się z kotła i zalewać okolicę. Niczym niewidzialna mgła, pochłonęła Daeduna, zwłoki dzieci, konie, wóz i najbliższe drzewa. Niewidzialna siła niewykrywalna przez żadne urządzenie, którą poczuć mogą jedynie istoty władające zaklęciami. Ognisko powoli dogasało ale starzec nie przejął się tym zbytnio. Kilka linijek tekstu dzieliło go od urzeczywistnienia swojego najskrytszego marzenia i dogasające płomienie na tym etapie produkcji nie liczyły się już zbytnio. Magiczna moc eliksiru rosła bardzo szybko, nekromancie zdawało się, że jeszcze moment i będzie można jej dotknąć niczym ubitej ziemi, drzewa, skały lub metalu. Na kilka słów przed końcem inkantacji, Daedun już nie wypowiadał a wykrzykiwał słowa, a niewielkie rzeczy jak na przykład oszlifowana łyżka, sztylet lub kamyczki na ziemi zaczęły drgać i delikatnie ruszać się. Kiedy padło ostatnie słowo eliksir przybrał jednolity, pomarańczowy kolor. Nekromanta głęboko odetchnął, otarł pot z oczu i czoła a następnie wrócił do wozu po worek. W trakcie tego bardzo krótkiego spaceru odczuł niebywałe zmęczenie. Kiedy produkcja magicznej mikstury dobiegła końca a on sam mógł nareszcie odetchnąć, kiedy wszystkie wypite eliksiry utraciły swą moc, kiedy nie musiał już ciągle myśleć o kolejności wykonywanych rzeczy, o tym który składnik ma być dodany jako następny ani jakie zaklęcie ma zostać wypowiedziane, kiedy cała skomplikowana procedura dobiegła nareszcie końca, cały ten nieludzki wysiłek fizyczny i psychiczny dały o sobie znać. Zdziwiło go, że samo wyciągnięcie pucharu i napełnienie go miksturą stanowi nie lada wyzwanie. Ręce mu drżały podczas tej czynności i dopiero za trzecim razem udało mu się wypełnić naczynie po brzegi. Podszedł do najbliższego drzewa, usiadł na ziemi, oparł się o wielką roślinę plecami a puchar położył obok aby eliksir nieco ostygł. Wlepił wzrok w dogasający żar pod kociołkiem i pozwolił aby jego myśli błądziły sobie beztrosko, bez udziału jego woli.
Ze snu wyrwały go odgłosy zbliżających się kopyt. Zanim jeszcze zdążył szeroko otworzyć oczy, dłonią już wymacał puchar. Był letni. Cholera, musiałem zasnąć na dłuższą chwilę. Niewielka polana w środku lasu którą obrał na miejsce stworzenia eliksiru była kompletnie ciemna. Księżyc i gwiazdy zostały przysłonięte przez grube chmury a pod kociołkiem już nic się nie żarzyło. Niezidentyfikowani jeźdźcy byli coraz bliżej. Nie tracąc już ani chwili Daedun sięgnął po puchar i wlał w siebie jego zawartość. Bezwonna mikstura okazała się paskudna w smaku. Nekromanta uznał, że dokładne wymieszanie szczyn, wymiocin i odchodów dałoby taki właśnie smak. Musiał użyć całej mocy swojej woli aby jego życiowe marzenie nie zostało wyplute. Próbował myśleć o smakowitych potrawach jakie podawano na królewskich ucztach jednak żadnej ulgi dzięki temu nie odczuł. Wyjrzał zza drzewa ale na leśnej ścieżce nie zobaczył jeszcze żadnych pochodni ani innych źródeł światła lecz nadal w jego uszy wpadał regularny odgłos końskich kopyt. Nagle stwierdził, że coraz trudniej nabrać mu powietrza w płuca. Pierwszy, drugi, trzeci raz spróbował złapać głębszy oddech ale pomimo podjętego działania nadal brakowało mu tlenu. Już zabierał się do kolejnej próby głębokiego wdechu gdy nagle jego wnętrznościami targnął potworny ból. Daedun błyskawicznie zgiął się w pół i położył dłonie na brzuchu. Mógłby przysiąc, że czuł jak wszystkie jego narządy wewnętrzne zmieniają miejsca położeń. Gdyby obok stał jakiś człowiek i zapytałby go co czuje to odpowiedziałby, że odnosi wrażenie, jakby nerki zamieniały się miejscami z wątrobą, jelita z żołądkiem a serce z płucami. Leżał na trawie w pozycji embrionalnej. W pewnym stopniu był przygotowany na ból towarzyszący trwającej przemianie ale nie podejrzewał aż tak wielkiego natężenia. Nagle wygiął ciało o sto osiemdziesiąt stopni, gdy wzdłuż całego kręgosłupa poczuł niby miliony rozżarzonych do białości igieł kujących jego kręgi. Pot ponownie zalewał mu oczy, jednak wszechobecny ból i niemożność zaczerpnięcia oddechu całkowicie zagłuszały ten dyskomfort. Coraz to nowsze fale cierpienia atakowały różne organy nekromanty a on dawał ponosić się każdej z nich, tak że ten sam stojący obok człowiek pomyślałby iż rzucający się na wszystkie strony starzec opętany jest przez co najmniej tuzin demonów z najgłębszych czeluści piekła. Daedun przewracał się z lewego boku na prawy, raz leżał na brzuchu, uderzenie serca później lądował na plecach. Targał długie, siwe włosy oraz brodę, wbijał paznokcie w leśną ściółkę i cały czas próbował krzyknąć lecz to ostatnie było nieosiągalne. Nie mógł wydać żadnego dźwięku poza ledwo słyszalnym świstem i rzężeniem. Wielki strach zajrzał mu w oczy, kiedy to dopadła go myśl, że ani nie umrze, ani jego stan się nie polepszy, lecz reszta jego życia będzie wyglądała dokładnie tak jak wygląda w obecnej chwili. Za każdym razem, kiedy w tym groteskowym tańcu jego wzrok padał na zwłoki dzieci, żałował, że tak szybko wydłubywał im oczy. Gnojki! Głupie zasrane bachory nie cierpiały nawet ułamek tego co ja! Po minucie piekielnych mąk która to zdawała się magowi godziną, jego ciało przestało rzucać się na wszystkie strony a oczy przesłoniła mu doskonała ciemność.