Jest to fragment większego projektu, który postanowiłem przerobić i zobaczyć, jak mi idzie pisanie

Chciałbym, żebyście zwrócili uwagę na to, czy jesteście sobie w stanie dobrze wyobrazić sytuację - chcę wiedzieć, czy potrafię pisać dosyć obrazowo i przekazać innym, jak ja to widzę.
---------------------------------------------------------------------
P otworzył oczy. Lekko zdezorientowany rozglądnął się dokoła. Jego szare źrenice potrzebowały krótkiej chwili na przystosowanie się do otoczenia. Było ciemno. Jak każdej nocy, podczas których budził się bardzo często. Jego cykl biologiczny był mocno zakłócony. Nie martwiło go to. Jeśli doba trwa 35 godzin, żaden człowiek nie jest w stanie się przystosować nawet podczas kilkumiesięcznego pobytu.
Spojrzał na cyfrowy zegarek nad łóżkiem. Wskazywał godzinę 64 i 36 minut. Chyba się zepsuł. Na pewno się zepsuł. Poprawnie działający zegar nie zlicza czasu w dół.
P powoli zgramolił się z małego łóżka. Niespiesznie podniósł głowę. Surowy wystrój Pomieszczenia Relaksacyjnego działał mu na nerwy. Co ciekawe, wkurzało go to tylko podczas nieprzespanych nocy. W dziennym świetle pokój był bardzo ładny i dobrze spełniał swoją rolę, pozwalając na przyjemny odpoczynek po całodziennej walce o przetrwanie na zewnątrz.
W pewnej chwili ciemność zdała się zanikać, ustępując bladej czerwieni odbijającej się w podłodze. Światło docierało zza okna, mimo, że było zasłonięte stalową osłoną. P wstał. Lekko się chwiejąc podszedł do narożnika i nacisnął włącznik światła. Zrobił krok do przodu, po czym zamarł. Odwrócił się. Ponownie nacisnął włącznik. Jeszcze raz. I znowu, mocniej. Bez efektu. Coś jest nie tak, te rzeczy się nie psują...
Podszedł do okna zaciekawiony czerwoną poświatą. Odsłonił je, wnętrze pomieszczenia rozjaśniło się lekko. Po drugiej stronie nie było widać nic oprócz czerwieni. Gęsta, bezkształtna, jasna czerwień.
Obojętnymi oczami powiódł po pokoju. Mały stolik jak zawsze był zawalony instrukcjami serwisowymi. Obok na podłodze leżała przewrócona miska, a wokół rozsypany popcorn. Trzeba będzie to jakoś ogarnąć.
Powoli, bez entuzjazmu przeszedł do kolejnego pomieszczenia. Śluza wyjściowa. Pod hermetycznymi drzwiami leżał jego strój zewnętrzny. Jak zawsze trochę brudny, chociaż na ciemnozielonym kolorze nie widać starej warstwy pyłu. P podszedł i podniósł strój do góry. Mocny, wojskowy materiał przeszedł już niejedno, ale wciąż bardzo dobrze się trzymał. Ważne, że spełniał swoją funkcję.
P zaczął się ubierać. Leniwie założył spodnie i kurtkę, naciągnął przycięte na 3/4 wojskowe rękawiczki na dłonie i podniósł maskę. Lubił ją. Zapewniała mu przeżycie w tych trudnych warunkach. Nie tylko filtrowała powietrze, ale dzięki mocnym nanowłóknom nieźle radziła sobie z wszystkimi roślinami, które postanowiły bić go po twarzy. Mimo swoich doskonałych właściwości ochronnych była komfortowa i nie przeszkadzała nawet podczas biegu, zapewniając doskonały przepływ powietrza między filtrem w egzoszkielecie a jego układem oddechowym.
Przyłożył maskę do twarzy i przymocował do złącza za kołnierzem egzoszkieletu. Cichy szmer powietrza płynącego przez przewody wraz z pierwszym wdechem upewnił go, że wszystko działa jak należy. Założył na głowę gruby, głęboki kaptur.
Gotowy do wyjścia podszedł do żółtych, masywnych drzwi. Obiema rękami chwycił dźwignię otwierającą. Westchnął głęboko i mocno pchnął. Pneumatyczne siłowniki wydały cichy świst, po czym ukryty gdzieś głęboko zamek odblokował się z głuchym tąpnięciem.
P lekko pociągnął dźwignię do siebie. Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów. Przez szparę wraz z kilkoma iskrami gwałtownie wpłynęła fala gorącego powietrza, rozchodząc się we wszystkie zakamarki wnętrza; owijając się wokół jego nóg lekko poruszyła nogawkami spodni. Odczekał chwilę, po czym mocno, całym ciałem pociągnął za dźwignię. Drzwi z lekkim oporem otwarły się na oścież, a gorące powietrze dmuchnęło mu w twarz tak mocno, że musiał przymknąć oczy i zasłonić je dłonią. Jednak już po sekundzie opuścił ją i stał nieruchomo, patrząc przed siebie. Odczekał chwilę. Zrobił dwa kroki do przodu, przekraczając próg. Rozglądnął się powoli. Jego szare oczy nabrały blasku, a w źrenicach odbijały się tańczące czerwone płomienie.
Wszystko wokół płonęło. P zrobił kolejne dwa kroki. Ogniste języki zbliżyły się do niego na wyciągnięcie ręki. Nie czuł gorąca. Nie czuł nic. Niespiesznym krokiem ruszył przed siebie, nie rozglądając się wokół. W miarę, jak posuwał się do przodu, iskry trzaskające z wszechobecnego ognia otaczały go, osiadały na jego plecach, spadały pod nogi, krążyły wokół obojętnej twarzy, otulały go ze wszystkich stron. Ściana płomieni zamykała się za jego plecami, tworząc jednocześnie wąski tunel na wprost, jakby pokazując mu drogę. P wciąż szedł. Wydawało się, że ogień zaraz go pochłonie, jednak wciąż odskakiwał, bał się zbliżyć, nie mógł dostać do pustych, szarych oczu bez wyrazu. P w końcu dotarł do granicy terenu bazy. Była dosyć duża. Zapewne mogła pomieścić do kilkuset osób, ale on był sam. Sam walczył o przeżycie. Nie wiedział już po co. Po prostu żył.
Płomienie nie przekroczyły granicy bazy. Ściana ognia kończyła się dokładnie w miejscu, gdzie niedawno stał pancerny płot izolujący teren od świata zewnętrznego.
P zatrzymał się dwa metry dalej. Odwrócił się w stronę pożogi. Patrzył. Wciąż patrzył swoim pustym, nieobecnym wzrokiem.
Nagle z płomieni wyłonił się ogromny, ognisty ptak. Cały był z ognia. Był ogniem. Z ogromną prędkością leciał w jego stronę, zostawiając za sobą dywan powoli opadających, żarzących się iskier. P nawet nie drgnął. Obserwował ptaka ze spokojem. Ten był już bardzo blisko. Przygotowywał się do ataku. Cofnął płonące skrzydła, czerwone szpony wysunął do przodu, gotowy do chwycenia zdobyczy. P dalej stał nieruchomo. Ptak zbliżał się bardzo szybko, jego ślepia wpatrywały się w stojącą w bezruchu ofiarę. Zaciskając już szpony, ptak dotarł do granicy ognia. I wtedy zniknął. Zamienił się w gęstą chmurę żarzących się, pomarańczowych iskier. Chmura ta wpadła na P z takim impetem, że aż cofnął się o krok, zamykając oczy i zasłaniając się rękami. Setki gorących iskier osiadło na jego ubraniu, gasnąc z sykiem. Część iskier zawirowała, opadając na jego plecy i barki. Wszystkie zgasły w przeciągu kilku sekund, zostawiając setki czarnych kropek na stroju P. Żadna z nich nie wypaliła dziury. Porządny, wojskowy materiał wciąż spełniał swoją funkcję.
Słysząc gasnący syk iskier, P otworzył oczy. Ogień zniknął i nie było po nim śladu. Znów został sam. Lubił swoją obecność. Dzięki temu jeszcze nie zwariował. Nieraz jednak myślał, że miło byłoby spotkać jeszcze kogoś, kto nada wszystkiemu jakiś sens.
Znów się odwrócił. Teraz była przed nim tylko dżungla. Ciemna, niebezpieczna dżungla. Gęsta mgła między drzewami ograniczała widoczność do około pięćdziesięciu metrów. Wszedł do lasu. Tym razem las nie atakował P. Gałęzie nie cięły mu twarzy, liany nie owijały się wokół szyji, a zarośnięte mchem korzenie drzew nie próbowały go przewrócić na każdym kroku. Mgła nie ustępowała. P wciąż szedł przed siebie, powoli odpychając długie liany wiszące przed jego twarzą. Nagle przystanął. Szybko spojrzał w lewo. Wyłowił niemal niezauważalny, krótki ruch za grubym, starym drzewem. W tle słychać było tylko ciche śpiewy egzotycznych ptaków. P stał w bezruchu, nasłuchując. Kolejny ruch, dużo bliżej. Prawą rękę odsunął do tyłu, przygotowany do chwycenia lekkiej kompozytowej kuszy zawieszonej na plecach. Zza drzewa ostrożnie wychyliła się wysoka postać. Tak jak on, była szczelnie osłonięta ubraniem. Jej kaptur był jeszcze głębszy niż jego i zacieniał twarz. Postać zrobiła dwa kroki do przodu, przystając bokiem kilka metrów przed P. Lekko odwróciła głowę w jego stronę. Ogromne źrenice wwiercały się w nieruchomego przybysza. Postać lekko się uśmiechnęła, odsłaniając śnieżnobiałe, lekko cofnięte do tyłu kły, po czym szybko skoczyła za kolejne drzewo i zaczęła uciekać.
P przez kilka sekund stał zszokowany. Nagle oprzytomniał. Podbiegł do drzewa, za którym zniknęła. Nikogo nie było. Oglądnął się szybko. Mgła zrobiła się gętsza, teraz nic nie było widać na odległość większą niż pięć metrów. Gwałtownie odwrócił się w prawo. Pojedynczy, cichy trzask łamanej suchej gałęzi wskazał mu kierunek. Właśnie na to czekał. Doskonały słuch umożliwiał mu przeżycie w środowisku, w którym widać najdalej na odległość stu metrów. Sprintem ruszył w stronę odgłosu. Zręcznie przeskakiwał spróchniałe, ledwo widoczne na tle ziemi korzenie i ani na chwilę nie zwalniał. Mgła zrobiła się rzadsza, odsłaniając uciekającą postać. P przyspieszył. Postać ostro skręciła w lewo, znikając w gęstwinie. Mgła spowrotem stała się gęsta jak mleko. Mimo to P wciąż biegł, nasłuchując. Słyszał zbliżający się szum, stawał się wyraźniejszy i głośniejszy. Kilkadziesiąt metrów bliżej szum był już bardzo głośny, ale P nie mógł określić, czym był spowodowany. Biegł dalej.
W jednej chwili mgła zniknęła. Trzy metry przed nim pojawiła ogromna przepaść, do której wpadał wysoki, biały wodospad. P był zbyt rozpędzony by móc się zatrzymać. Zdążył tylko obrócić się w biegu i spróbował chwycić jedną ze zwisających z drzew lian. Udało mu się, ale liana natychmiast wyślizgnęła mu się z ręki, lekko się kołysząc. Po raz pierwszy w jego oczach można było ujrzeć emocje. Nie był to strach, raczej zaskoczenie. Spadając w dół, widział oddalające się drzewa, coraz mniejsze i mniejsze. Wodospad był gigantyczny, miał kilkaset metrów wysokości. P wiedział, że będzie spadał bardzo długo. Ma czas na przemyślenia. Nie myślał jednak o niczym szczególnym. Patrzył, jak lekka mgiełka wody otacza go coraz gęściej i gęściej im bardziej zbliżał się do wzburzonego kotła na dnie wodospadu. Spokojnie obserwował sunące w górę ściany zbocza, w dół którego leciał. Nie krzyczał, po prostu patrzył i podziwiał. Na dole było już widać taflę jeziora, do którego wpadała woda i do którego zaraz wpadnie on sam. Zamknął oczy, gotowy na uderzenie.
Uderzył głową, spadając na lewe ramię. Lekko jęknął z bólu. Otworzył oczy. Leżał na podłodze, a obok turlała się miska, zgniatając rozsypany popcorn. Płytki i nieregularny oddech zaczął wracać do normy. P wziął kilka głębszych wdechów i chwycił się za stłuczone ramię.
To tylko sen. Cholerny, pieprzony sen.