Krew na złotych maskach - prolog

1
WULGARYZMY

link do opowiadania Krucze Uroczysko
http://szeptun.blogspot.com/2012/08/kru ... zysko.html

Krew na złotych maskach

Autor: Piotr Grochowski




Nimic vedea cand pastra laterna
– (ces.) Niewiele widzisz, gdy trzymasz pochodnię.

Bądźcie dla mnie łaskawi, o Patroni,
Wy których jest Trzynastu Spętanych w Błogosławieństwie.
Pobłogosławcie mi,
gdy imiona Wasze wypowiadam,
w uświęconym z dawien dawna porządku:

Pierwszym do którego wysyłam swe modły jest Albus, Pan Życia, Patron Zdrowiejących.
Drugim – Vant, Pan Przestworzy.
Trzecią Stea, zarazem Pierwsza ze Świadczących.
Czwartą jest Verdetia – Pani Dzikiej Przyrody.
Piątym jest Protejus, Pan Wojny, opiekun żołnierzy i zwycięstw bitewnych.
Szóstym – Soares, zarazem Drugi ze Świadczących.
Siódmą jest Roza, Patronka Miłości i opiekunka rodziny.
Ósmym – Mar, Pan Urodzaju.
Dziewiątą spośród was jest Semiluna – Trzecia i zarazem ostatnia ze Świadczących.
Dziesiątym jest Galben, Złotodzierżca.
Jedenastym jest Bleuius – Pan Mórz.
Dwunastym – Vremes, Pan Losu.
Trzynastym, i ostatnim zarazem, którego imię sławię, jest Cranius – Pan Dobrej Śmierci.

Wierny Wam będę po kres dni moich,
a dzieci moje wyuczę tak,
by Was wielbiły i składały Wam dary.

Patroni nasi, wszak Legari Lantis,
którymi Pierwszy z Cesarzy dokonał Pierwszego Spętania,
a po nim dwukrotnie jeszcze Spętani zostaliście,
nieprzerwanie oplatał, oplata i oplatać będzie losy nasze.

Oby trwał w nieskończoność z Wami,
przez Was i ku Wam zwrócony – Cesarz,
ten który zdołał Was Spętać,
i niechaj trwają wszystkie jego kolejne wcielenia.

„Pierwsza Modlitwa”
– wyjątek z
Wielkiego Zwoju Trzeciego Spętania.



Prolog


Na dachu pokrytym ciemnorudą dachówką usadowił się ich łucznik – Hamit znad Żółtej Wody. Powiadali o nim, że jest wytrwały, cichy i opanowany. W to ostatnie wielu zdawało się nie wierzyć, gdyż czwarta część jego krwi była orczego pochodzenia.
Dwóch następnych strzelców pilnowało pozycji Hamita. To byli najemnicy, nie tak pewni jak reszta kompanii, ale musieli wystarczyć.
W kamienicy po przeciwnej stronie ulicy, w połowie wschodniej części placu ukryła się czarodziejka, Maecja Dan Caten, ich uzdrowicielka. Strzegł jej jeden z żołnierzy – Gep.
Drugi magik, Kohor z Bentozi, wmieszał się w tłum. Ludzie wymieniający towary na targowisku pochodzili chyba z każdego możliwego zakątka Cesarstwa, a wielu zapewne spoza jego granic, więc ciemny kolor skóry czarodzieja nie wzbudzał szczególnego zainteresowania.
Yarlo, olbrzym w szarej tunice przepasanej ozdobnym skórzanym trokiem, obserwował wydarzenia z bocznej uliczki. Berdysz osadzony na długim trzonku zawinął w kawałek tkaniny. Potężny mężczyzna, porywczy i niezwykle wytrwały w walce, sam stanowił ogromne zagrożenie. Jeśli wziąć dodatkowo pod uwagę jego oręż, szanse przeciwnika spadały do zera. Uparł się, że zostanie na wybranej pozycji sam, czekając na rozwój wypadków.
Ostatnich trzech kompanijnych żołdaków, Parios, Maric i Berto, towarzyszyło De Trivezowi. Pochodzący z Północnego Narbonu szermierz był doświadczonym żołnierzem. Niektórych śmieszyło, że pielęgnacja długich wąsów była dla niego ważna w takim samym stopniu co codzienny trening długim, wąskim mieczem z nezańskiej stali.
Na całym placu targowym przebywali dodatkowo najemnicy, których opłaciła kompania – było ich trzy tuziny. Kręcili się w grupkach, wypatrując kłopotów.
Powinno się udać. Plan, choć przygotowany szybko, zdawał się wystarczający. Iben Guderion poprawił pas z mieczem i starł pot z czoła chustką z delikatnej tkaniny. Powietrze wypełniające tę część miasta zwiastowało popołudniową burzę, było ciężkie i duszne. Ciepły prąd morski niósł je z zachodu aż od Cieśniny Bann Merenge. Chociaż północne dzielnice czasami bywały chłodniejsze, tutaj na Copii Abis, Placu Nad Otchłanią, prawie zawsze panował skwar.
Guderion, choć szczycił się szlachetnym urodzeniem, doskonale znał tę ubogą część miasta. Uważnie wpatrywał się w mozaikę kolorowych straganów. Lustrował wzrokiem kłębiących się ludzi i układał w myślach dziesiątki możliwych scenariuszy. Miejsce, na które patrzył, zostało przemyślanie dobrane. I dawało przewagę przeciwnikom kompanii.
Rynek był olbrzymi i miał nieregularny kształt. Jego cztery ściany tworzyły zabudowy kamienic, piątą kamienny mur, niski i zniszczony przez upływ czasu. Za nim znajdowała się rozpadlina – słynna Abis, która była skalnym kominem o głębokości ponad dwustu sążni . W dole kotłowały się wody dostające się z północy i północnego zachodu licznymi podziemnymi kanałami i siecią jaskiń. Po dwóch stronach Otchłani ciągnęły się kamienne schody wycięte w litej skale. Za nią znajdowały się dzielnice biedoty nazywane Kieszeniami Nędzarzy. Cała bogata i średnio zamożna Konstanza zbudowana była z kamienia, a jej biedne dzielnice z drewna.
Dziewczyna, tak uważała większa część kompanii, była przetrzymywana właśnie tam, gdzieś pod Zachodnim Grzbietem, gdzie nie docierały cesarskie legiony i gwardia.
Porywacze zażądali połowy okupu zapakowanej w solidne worki i umieszczonej w oślich jukach. Nie chcieli wozu, więc zamierzali zabrać złoto i kosztowności w niedostępne rejony miasta. Iben wietrzył podstęp, ale póki co nie mieli więcej wskazówek. I pozostawało czekać. Aż do południowych dzwonów.
Gdy zabrzmiał ich dźwięk – wyraźny i czysty, bo jedna ze świątyń znajdowała się nieopodal – kompania wzmogła czujność. Do objuczonych pakunkami zwierząt, pilnowanych przez De Triveza i trzech żołnierzy, zbliżył się niepozornie odziany mężczyzna.
„Jest sam i jest opanowany, ani śladu zdenerwowania”. Głos należący do Kohora odezwał się w głowie Guderiona. Już wiele razy wcześniej czarodziej nawiązywał z nim mentalny kontakt, ale Iben za każdym razem czuł się nieswojo, zezwalając obcej osobie na wniknięcie do swojej jaźni.
„Obserwuj go i utrzymuj więź z Trivezem”, odpowiedział w myślach. „Czekamy na umówiony znak”.
Jakby odczytując oczekiwania kompanii, niepozorny mężczyzna wyciągnął przed siebie kawałek szmacianej kukiełki: główkę lalki z żółtymi włosami. I zbliżył się do Triveza, wypowiadając kilka słów.
Kolejne wydarzenia potoczyły się z ogromną szybkością. Iben usłyszał w myślach zaniepokojony głos Kohora. Słowa były niezrozumiałe. Mag szeptał w swoim rodowitym języku. W tym samym momencie w centralnej części placu wybuchła jakaś głośna kłótnia.
De Trivez zerknął w bok i zatoczył się, opierając o jednego z osłów. Niedoszły łącznik, drobny, niepozorny mężczyzna przyciskał się do ciała narbońskiego szermierza, zadając jeden za drugim szybkie pchnięcia solidnym zakrzywionym nożem. Trivez ciężko osunął się na bruk, obficie brocząc krwią, gdy napastnika sięgnęły ciosy Marica i Berto. Wtedy jednak z tłumu wyskoczyła garstka chłopców odzianych w łachmany. Kilku miało kije, a dwóch trzymało w dłoniach kamienie. Rozgorzała krótka walka. Parios próbował opanować przestraszone zwierzęta. Dwaj pozostali żołdacy zdołali zranić łącznika, ale pojawienie się wyrostków dało mu czas na ucieczkę. Potknął się i rzucił między stragany.
Iben był już na dole, z powodzeniem zeskoczył na wóz z sianem ustawiony wcześniej pod balkonem. Pobiegł naokoło, próbując ocenić trasę ucieczki łącznika. W głowie słyszał wyjącego czarodzieja. Coś było straszliwie nie w porządku.
Na dachu kamienicy po drugiej stronie placu pojawił się Hamit, naciągając cięciwę mongrellskiego łuku. Szukał celu. Wypatrzył go i z niebywałą szybkością wypuścił dwie strzały. Iben Guderion uśmiechnął się pod nosem i zmienił trasę biegu.
„Trafił”. Znając strzelca bardzo dobrze, miał pewność, że łącznik jest unieszkodliwiony, ale żyje.
Nim wbiegł między stragany, jeszcze raz spojrzał na Hamita, który strzelał teraz cięgiem, mierząc po dachach. Guderion poczuł ucisk w żołądku. W jednej chwili w pierś ćwierć-orka wbiły się dwie czerwonopióre strzały. Kolejna, o czarnych lotkach, trafiła go w ramię. Szlachcic zamarł. Następny pocisk trafił Hamita w głowę. Strzelec przewrócił się, uderzył o dach i spadł między domy.
– Kohor! – Iben Guderion przedzierał się przez tłum, wrzeszcząc. Gdzieś słychać było polecenia wydawane przez dowódcę gwardii. Jakaś kobieta krzyczała rozdzierająco wysokim, piskliwym głosem.
Gdy szlachcic dotarł na miejsce, na mały placyk między owocowymi straganami i towarami sukiennymi, zobaczył łącznika z przestrzelonymi nogami, któremu pomagali wstać dwaj młodzi chłopcy. Wyszarpał miecz z pochwy i warknął:
– Precz, psie syny! – Wskazał na rannego. – Ty opowiesz mi dokładnie...
Nim zdołał dokończyć, spadł na niego cios. Zadźwięczał metal, gdy Iben odruchowo odbił uderzenie ostrza i przeturlał się w bok. Dwóch zamaskowanych mężczyzn w brunatnych tunikach i spodniach szytych na południową modłę obchodziło go z obydwóch stron. W dłoniach trzymali wygięte szable.
Między straganami zrobiło się luźniej. Zza delikatnych tkanin rozwieszonych na drewnianych konstrukcjach wyglądali nieliczni ludzie, ciekawi wyniku starcia. Po rannym łączniku i jego pomocnikach nie było już śladu.
Walka nie rozpoczęła się jednak. Spomiędzy stoisk z owocami wypadł ciemnoskóry mag, trzymając się obiema rękami za głowę. Przewrócił się i z przerażeniem rozejrzał dookoła. Zrobiło się dziwnie cicho. Do uszu Guderiona dobiegł wyraźny niski głos:
– Jesteście na mojej ziemi, przeklęci. – Słowa padały w języku cezaryjskim, ale wypowiadane były z brzydkim, plebejskim akcentem. – Śmieliście mnie oszukać? Miało być złoto i błyszczące kamienie...
Mówiący znajdował się za straganem, po lewej stronie Ibena. Szlachcic podbiegł do czarodzieja, cierpiącego i zwiniętego w kłębek na środku placu. Mężczyźni uzbrojeni w szable nie atakowali, tylko krążyli dookoła.
„Gdzie ta cholerna gwardia, gdzie moi najemnicy?”.
Ale był tylko tłum, dwóch zbrojnych i odziany w biały lniany strój nieznajomy, który wychylił się zza kotary. Był w średnim wieku. Na policzku miał tatuaż. Wymierzył palcem w maga.
– Próbowałeś mieszać w głowach moim ludziom? Chciałeś przejrzeć mój plan? Proszę bardzo, czytaj! – Dotknął skroni dwoma palcami, ale Kohor nawet na niego nie spojrzał, ślinił się tylko z wyrazem obłędu w oczach. – Cóż, chyba to, co zobaczyłeś i usłyszałeś, lekko cię zaniepokoiło. Bliżej prawdy będzie, jak powiem, że to tobie namieszało się w głowie...
Obcy roześmiał się i przeniósł palec wskazujący na Ibena.
– Może wy, panie szlachcic, chcecie dowiedzieć się, cóż ujrzał w swoim umyśle ten biedak? Zawsze wiedziałem, że mężczyznę można całkiem łatwo zatrwożyć, krzywdząc... kobietę. Ale w pierwszej kolejności... – Nieznajomy wykonał szybki ruch lewą, skrytą w obszernym rękawie dłonią. W oczodole Kohora z Bentozi utkwił zdobny trzonek sztyletu. Głową czarodzieja szarpnęło, a ciało przeszyła krótka konwulsja. Guderion przełknął ślinę.
– Nienawidzę, kiedy przestają kontrolować plwociny, szczają pod siebie. – Odziany w biel wydął wargi w grymasie obrzydzenia. – W ogóle te wszystkie „magiczne” dolegliwości są odrażające. Zaraz... wspominałem o kobiecie?
Szlachcic zacisnął szczękę. Mierzył wzrokiem przeciwników, planował i skupiał się.
„Mów dalej. Daj mi czas”, syczał w myślach, ale niepokoił się kolejnymi słowami nieznajomego.
– Mój oddany sługa, władający Magią Umysłu, i posiadający zarazem jeszcze kilka innych talentów, jest na swój własny dziwaczny sposób pobożny. W tej jakże ślepej wierze niezwykle nienawidzi innych magików, takich jak ten Negr i ta wasza dziewka. Użył swoich zdolności. To było – mężczyzna szukał słowa – raczej odrażające... i dosyć krwawe. Tak po prawdzie, to nie jest z nią dobrze...
Iben skoczył w prawo i ciął zamaszyście, trafiając pierwszego z wrogów końcem miecza w okolice głowy. Na bruk bryznęła krew, a szlachcic rzucił się na nieznajomego w lnianym odzieniu. Zaatakowany okazał się niezwykle szybki. Zręcznie uniknął pierwszego ciosu, a kolejne cięcie zostało sparowane przez szablę. Guderion starł się z drugim z zamaskowanych zbrojnych. Udało mu się przyprzeć przeciwnika do drewnianej palisady, po czym kopnął go mocno w okolice brzucha. Ten stracił rytm i zwolnił na moment. To wystarczyło. Iben ciął od dołu, odrąbał dłoń zbrojnego i trafił go w szyję. Rozejrzał się. Odziany w biel oddalał się, przeciskając przez ciżbę, więc szlachcic puścił się w pogoń.
Krzyczał i rozdawał ciosy głownią miecza, odpychał stających mu na drodze i roztrącał przeszkody. Ale z każdym krokiem zdawał sobie sprawę, że tłum wokół niego gęstnieje. Otaczali go ludzie o twarzach wykrzywionych niechęcią i wściekłością. Kilku plunęło w jego kierunku. Potem wyciągnęli ku niemu dłonie. Szybko stało się jasne, że miecz jest nieprzydatny. Zresztą w następnej chwili wyrwano mu broń z dłoni. Szarpał się, kopał, sięgnął po sztylet zawieszony u pasa. Ale wtedy właśnie pochwycili go za ramiona i nogi, a ktoś zarzucił mu na szyję kawałek grubego sznura. Szarpnięciem obalili go na ziemię, wykrzykując przekleństwa. Poczuł kopniaki. Mrowie ludzi zamknęło się nad nim, gdy nagle z dali usłyszał niewyraźnie stanowczy niski głos.
„Odziany w biel”.
Mężczyzna przedarł się przez tłum i spojrzał Ibenowi Guderionowi w twarz, wydał kilka poleceń. Szlachcica podniesiono i odarto z odzieży. Motłoch niósł go na dziesiątkach rąk. Sznur zaciskano mocno, więc szlachcic zaczął tracić świadomość. Nigdzie nie widać było gwardzistów ani cesarskich żołnierzy. Zobaczył za to swoich ludzi, przerażonych i błagających o litość. Przy jednym z kramów trzech zamaskowanych mężczyzn podrzynało gardło Marica. Drgające ciało rzucono zaraz na inne, leżące w pyle i kałuży krwi. To chyba były zwłoki Berto. Ludzie odziani jak nędzarze trzymali też za ręce kilku wyzutych z kubraków najmitów, którym płaciła kompania. Ich los też wydawał się przesądzony.
Świat stał się dla Ibena pozbawionym barw, a kontury rozmywały się. Wydało mu się, że gdzieś obok widzi ciało potężnego mężczyzny wleczone po bruku i pyle. Zwłoki zostawiały za sobą krwawy ślad.
„Yarlo? Czy to ty, stary druhu?”.
Zdawało się, jakby tłuszcza opanowała całe targowisko, a pospólstwem dowodził ów mężczyzna odziany w białe lniane szaty. Guderion odszukał go wzrokiem, podczas gdy tłum zatrzymał się. Nieznajomy w bieli mówił:
– ...będzie kres ich władzy, ich monet, ich zdobnych szat, ich arrasów i łodzi o kolorowych żaglach. Nadejdzie czas drewna i kamienia. I zimnej stali. – Iben dojrzał palec skierowany w jego stronę. – Wysyłają tu takich oto szlachetnie porodzonych, bezbożnych, gardzących naszym kultem. Noszą godła Trzynastu? Mówię wam, że to szlachectwo z kurestwa się bierze, a ich wiara nic wspólnego nie ma z naszymi Patronami.
Gawiedź zawyła, w prymitywny sposób potwierdzając zasłyszane słowa. Nieznajomy przemawiał nadal:
– Dali nam domy na litej skale, byśmy cierpieli chłód Północnego Morza, gdy oni siedzą w swych ciepłych ogrodach i jedzą owoce zebrane z żyznej gleby. Dali nam jako towarzyszkę Otchłań. – Umilkł, by zaraz dodać ciszej: – My jednak nie przeklinamy swojego losu i bierzemy, co nam należne, a naszej Towarzyszce, pięknej Abis, takich jak oni składamy w ofierze.
Szlachcic nie zdołał już nic wyrzec, a przywódca tłumu wykonał gest. Ibena Guderiona podniesiono i mocą wielu ramion ciśnięto w powietrze. Nad sobą dojrzał czyste, błękitne niebo. Zaraz jednak, gdy jego ciało obróciło się w locie, zobaczył kamienice, krzyczącą i śmiejącą się masę nędzarzy i kamienny mur. Czuł wiatr na twarzy, gdy spadał coraz szybciej. Na koniec, nim uderzył ciałem o wzburzone fale, zobaczył Otchłań. Jej skaliste, przerażające piękno, wysokie ściany i ciemną kipiel. I w tej ostatniej chwili swojego żywota kołatała mu w głowie jedna myśl, dręczyło go pytanie:
„Kto wydał nas na śmierć?”.


Koniec pierwszego fragmentu.
Ostatnio zmieniony pt 23 maja 2014, 09:04 przez Szeptun, łącznie zmieniany 2 razy.
Nic nie jest Pewne a Pewne rzeczy moga stać się nieodwracalne...

3
Uwaga ode mnie
Szeptun pisze:Na dachu pokrytym ciemnorudą dachówką usadowił się ich łucznik – Hamit znad Żółtej Wody. Powiadali o nim, że jest wytrwały, cichy i opanowany. W to ostatnie wielu zdawało się nie wierzyć, gdyż czwarta część jego krwi była orczego pochodzenia.
Dwóch następnych strzelców pilnowało pozycji Hamita. To byli najemnicy, nie tak pewni jak reszta kompanii, ale musieli wystarczyć.
W kamienicy po przeciwnej stronie ulicy, w połowie wschodniej części placu ukryła się czarodziejka, Maecja Dan Caten, ich uzdrowicielka. Strzegł jej jeden z żołnierzy – Gep.
Drugi magik, Kohor z Bentozi, wmieszał się w tłum. Ludzie wymieniający towary na targowisku pochodzili chyba z każdego możliwego zakątka Cesarstwa, a wielu zapewne spoza jego granic, więc ciemny kolor skóry czarodzieja nie wzbudzał szczególnego zainteresowania.
Yarlo, olbrzym w szarej tunice przepasanej ozdobnym skórzanym trokiem, obserwował wydarzenia z bocznej uliczki. Berdysz osadzony na długim trzonku zawinął w kawałek tkaniny. Potężny mężczyzna, porywczy i niezwykle wytrwały w walce, sam stanowił ogromne zagrożenie. Jeśli wziąć dodatkowo pod uwagę jego oręż, szanse przeciwnika spadały do zera. Uparł się, że zostanie na wybranej pozycji sam, czekając na rozwój wypadków.
Ostatnich trzech kompanijnych żołdaków, Parios, Maric i Berto, towarzyszyło De Trivezowi. Pochodzący z Północnego Narbonu szermierz był doświadczonym żołnierzem. Niektórych śmieszyło, że pielęgnacja długich wąsów była dla niego ważna w takim samym stopniu co codzienny trening długim, wąskim mieczem z nezańskiej stali.
Na całym placu targowym przebywali dodatkowo najemnicy, których opłaciła kompania – było ich trzy tuziny. Kręcili się w grupkach, wypatrując kłopotów.
Powinno się udać. Plan, choć przygotowany szybko, zdawał się wystarczający. Iben Guderion poprawił pas z mieczem i starł pot z czoła chustką z delikatnej tkaniny. Powietrze wypełniające tę część miasta zwiastowało popołudniową burzę, było ciężkie i duszne. Ciepły prąd morski niósł je z zachodu aż od Cieśniny Bann Merenge. Chociaż północne dzielnice czasami bywały chłodniejsze, tutaj na Copii Abis, Placu Nad Otchłanią, prawie zawsze panował skwar.
Pierwsza uwaga odnośnie słowa "orczy". Nie jestem pewien, ale przeważnie używa się odmiany "orkowy". Nie będę w obronie tego twierdzenia stawał na udeptanej ziemi, ale... Ugryzło mnie to.

Druga uwaga - pogrubiłem imiona i nazwy własne w początkowym fragmencie. Za dużo tego. Nie zapamiętam, żebym chciał. Nie wyobrażę sobie bohaterów, bo nie wiem o nich prawie nic, a to ważne. Czy tekst naprawdę musi się tak zaczynać? Bohaterów powinno się wprowadzać stopniowo, żebym potem nie musiał, jako czytelnik, wracać do początku książki, żeby przypomnieć sobie, kto jest kto.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

4
Grimzon pisze:
Szeptun pisze:W dłoniach trzymali wygięte szable.
Klasyk, o którym już wiele razy pisałem. To znaczy jakie mieli te szable? Zepsute?
jaki klasyk?
gdzie bym nie szukał - nie tylko w wikipedii :)
wszędzie znajduję wygiętą głownię szabli / szablę... chyba że chodzi Ci o to że szabla nie może być prosta...
To może fakt... przybliż mi proszę opinię "speca". :)

[ Dodano: Czw 24 Paź, 2013 ]
Bartosh16 pisze:Uwaga ode mnie

Pierwsza uwaga odnośnie słowa "orczy". Nie jestem pewien, ale przeważnie używa się odmiany "orkowy". Nie będę w obronie tego twierdzenia stawał na udeptanej ziemi, ale... Ugryzło mnie to.

Hmm... nie wiem, używam chyba zwykle dwóch form... słowo nie jest "polskie" - wydaje mi się że nie ma tez kanonu odmiany... jakoś tutaj bardziej pasuje mi "orczy"

Druga uwaga - pogrubiłem imiona i nazwy własne w początkowym fragmencie. Za dużo tego. Nie zapamiętam, żebym chciał. Nie wyobrażę sobie bohaterów, bo nie wiem o nich prawie nic, a to ważne. Czy tekst naprawdę musi się tak zaczynać? Bohaterów powinno się wprowadzać stopniowo, żebym potem nie musiał, jako czytelnik, wracać do początku książki, żeby przypomnieć sobie, kto jest kto.
Co do nazw. Nie będę bronił tekstu - obok niego. Doczytałeś do końca? Jeśli tak, może załapiesz o co mi chodziło :)

Czekam na jakąś weryfikację. Pozdrawiam!
Nic nie jest Pewne a Pewne rzeczy moga stać się nieodwracalne...

5
Szeptun pisze:wszędzie znajduję wygiętą głownię szabli / szablę... chyba że chodzi Ci o to że szabla nie może być prosta...
To może fakt... przybliż mi proszę opinię "speca". :)
Jak nie pisze się masło maślane, tak samo nie pisze się prosty miecz i wygięta szabla. Bo miecz z definicji jest prosty a szabla ma krzywiznę.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

6
Szeptun pisze:Odziany w biel oddalał się, przeciskając przez ciżbę, więc szlachcic puścił się w pogoń.
Krzyczał i rozdawał ciosy głownią miecza, odpychał stających mu na drodze i roztrącał przeszkody.
Czyli co konkretnie robił? Zadawał cięcia ostrzem czy uderzał płazem ?
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

7
Ze wstydem przyznam, że istotnie, z braku czasu nie doczytałem do końca.

Po Twojej odpowiedzi uznałem, że taka ekspozycja ma sens jedynie w przypadku, kiedy na koniec wszyscy są pomysłowo zakatrupieni.
Plus dla Ciebie.
Nadal nie wiem, jak kto wygląda. Przypomniał mi się komiks Kuby z "Poranka kojota" pt.: "Tajemnica człowieka bez twarzy". Tutaj była ich cała masa. "Ale przecież bohater musi mieć twarz, żebym mógł go zapamiętać, rozpoznać".
Bohaterów było dużo IMO po to, żeby miał kto ginąć, ale kto tak naprawdę ponosił śmierć? Nie znam tych ludzi, jak mam się ustosunkować do ich zgonów? Wiem, że ktoś ich wystawił, że ich ciała są cięte, gardła podcinane itd. ale to wszystko bezbarwne mięso.
W tym cały problem - nie widzę ich. A chcę widzieć. Tekst nie straci, jeśli napiszesz choć zdanie na temat wyglądu każdego z nich, a nie tylko imię i nazwisko oraz sposób śmierci.

Druga uwaga na wstępie - tekst bardzo poprawny interpunkcyjnie, aż miło się czyta, kiedy mimowolnie umysł nie wstawia przecinków tam, gdzie ich brakuje :) też na plus.

Modlitwa też na plus. Pomysłowa jak na mój gust, choć wyliczanka trochę mi zazgrzytała.

Łapanka:
Szeptun pisze:długim, wąskim mieczem z nezańskiej stali.
Tutaj byłbym ostrożny.
Po pierwsze dlatego, że Grimzon jest czepliwy w takich sprawach.
Po drugie dlatego, że ciężko sprawdzić bojowe, praktyczne aspekty walki orężem, który nie istnieje. Mam nadzieję, że długi, wąski miecz jest przemyślany.
Szeptun pisze:Plan, choć przygotowany szybko, zdawał się wystarczający
Sam plan nie jest wystarczający. Może być wystarczająco dobry, albo wykonalny, albo coś w ten deseń.
Szeptun pisze:tutaj na Copii Abis
Słowo tutaj niezbyt mi pasuje do czasu przeszłego. Bardziej mi z kolei gra tam.
the Abyss?
Szeptun pisze:zostało przemyślanie dobrane.
Przemyślanie dobrane... Siłą rzeczy kulawo to brzmi.
Rozważnie/rozsądnie/strategicznie/starannie dobrane.
Miejsce przemyślanie dobrane, a plan nieprzygotowany? Gryzie mi się.
Szeptun pisze:Jego cztery ściany tworzyły zabudowy kamienic
To zdanie jest wstrętnie dwuznaczne. Wynikać może z niego zarówno to, że ściany były tworzone przez kamienice, jak i to, że kamienice były tworzone przez ściany. Nawet dodane potem "piątą kamienny mur" nie zaciera dysonansu.
"Kamienice stanowiły cztery z jego ścian..." proponuję
Szeptun pisze:dwustu sążni .
Jeden z nielicznych błędów interpunkcyjnych :)
Szeptun pisze:w niedostępne rejony miasta.
Niedostępne dla kogo? Tam gdzie wlezie osioł, nie wierzę, że człowiek nie wlezie.
Szeptun pisze:Iben wietrzył podstęp, ale póki co nie mieli więcej wskazówek
Na jakiej podstawie wietrzył podstęp? Nie widzę wskazówek.
Szeptun pisze: bo jedna ze świątyń znajdowała się nieopodal
Zbędne zdanie. Wystarczy napisać, że dzwony były wyraźne, nie muszę wiedzieć dlaczego.
Szeptun pisze:niepozornie odziany mężczyzna
Nic mi to nie mówi na temat jego odzienia.
Szeptun pisze:Jest sam i jest opanowany
Wierzę, że dałoby się tego uniknąć. Mimo wszystko nie bangla.
Szeptun pisze:„Obserwuj go i utrzymuj więź z Trivezem”, odpowiedział w myślach. „Czekamy na umówiony znak”.
Odpowiedział Iben, jak mniemam. Gość jest szermierzem, czarodziejem, szermierzem-czarodziejem czy szermierzem, który troszkę potrafi czarować, czy co? To ważne dla dalszego ciągu fabuły.
Miał pas z mieczem, więc zakładam, że w dużej mierze polega na broni białej. Nie wiem, czy do kontaktu myślowego są potrzebne jakiekolwiek wyższe zdolności magiczne, a chciałbym to wiedzieć.
Czemu o to pytam? A to dlatego, że potem Iben goni maga, a spodziewałem się bitwy na czary. Jeśli Guderion jest jedynie szermierzem, wypadałoby to zaznaczyć, żeby się potem nie okazało, że biegnie za wrogiem, zamiast go ściągnąć pomysłowym zaklęciem.
Szeptun pisze: wybuchła jakaś głośna kłótnia
Słowa jakiś, jakaś, jakieś itp. są z reguły zbędne i należy się ich wystrzegać.
Szeptun pisze:De Trivez zerknął w bok i zatoczył się, opierając o jednego z osłów. Niedoszły łącznik, drobny, niepozorny mężczyzna przyciskał się do ciała narbońskiego szermierza, zadając jeden za drugim szybkie pchnięcia(1) solidnym zakrzywionym nożem. Trivez ciężko osunął się na bruk, obficie brocząc krwią, gdy napastnika sięgnęły ciosy(2) Marica i Berto. Wtedy jednak z tłumu wyskoczyła garstka chłopców odzianych w łachmany. Kilku miało kije, a dwóch trzymało w dłoniach kamienie. Rozgorzała krótka walka. Parios próbował opanować przestraszone zwierzęta. Dwaj pozostali żołdacy zdołali zranić łącznika, ale pojawienie się wyrostków dało mu czas na ucieczkę. Potknął się i rzucił między stragany. (2)
1. Czemu niepozorny mężczyzna przyciska się do De Triveza i dźga go raz za razem, zamiast wbić mu nóż w kark, rozciachać szyję, przebić serce i uciec?
2. Jeśli ciosy sięgnęły łącznika, to myślę, że raczej nie byłby w stanie uciekać. Z góry to zakładam, nie wiedząc jakie były ciosy, w co dokładnie trafiły i jakie obrażenia zadały.
"Ciosy drasnęły" i wiem, że kolo może być w stanie zebrać tyłek w troki i zwiać.
"Ciosy sięgnęły ciała napastnika, lecz zadały mu powierzchowne obrażenia", j/w.
Na przykład.
Szeptun pisze:Iben był już na dole
Nie wyczytałem, żeby wcześniej był na górze.
Szeptun pisze:Guderion poczuł ucisk w żołądku. W jednej chwili w pierś ćwierć-orka wbiły się dwie czerwonopióre strzały. Kolejna, o czarnych lotkach, trafiła go w ramię. Szlachcic zamarł. Następny pocisk trafił Hamita w głowę. Strzelec przewrócił się, uderzył o dach i spadł między domy.
– Kohor!
Rzecz jest o Hamicie, a kiedy ten spada, nagle jest "Kohor!". I czytając, zadaję sobie pytanie: "Czemu Kohor?". Właśnie, czemu Kohor?
Szeptun pisze:Wyszarpał miecz z pochwy
Czemu wyszarpał? Brzmi to, jakby szarpał się z nim dłuższą chwilę.
Szeptun pisze:Nim zdołał dokończyć, spadł na niego cios. Zadźwięczał metal, gdy Iben odruchowo odbił uderzenie ostrza i przeturlał się w bok.
Ciężka sprawa taki pieruński refleks, ale nie będę się kłócił.
Szeptun pisze:trzymali wygięte szable
Myślę, że tu chodzi o sposób gięcia szabli. Wygiąć ją możesz, jak chwycisz za rękojesz i pióro i spróbujesz wygiąć, żeby sprawdzić sprężystość.
Głownia szabli podejrzewam, że jest zakrzywiona.
Ale też się kłócił nie będę.
Szeptun pisze:Walka nie rozpoczęła się jednak.
Przecież się łatają, zarzynają, strzelają, ganiają.
Chyba, że chodzi o konkretną walkę, ale to już trzeba zaznaczyć.
Szeptun pisze:Miało być złoto i błyszczące kamienie...
A nie było? O.o
Szeptun pisze:Mówiący znajdował się za straganem, po lewej stronie Ibena. Szlachcic podbiegł do czarodzieja, cierpiącego i zwiniętego w kłębek na środku placu. Mężczyźni uzbrojeni w szable nie atakowali, tylko krążyli dookoła.
Kapkę za szybkie przeskoki między bohaterami jak dla mnie.
Szeptun pisze:Gdzie ta cholerna gwardia, gdzie moi najemnicy?
Otóż to - gdzie zrejterowały trzy tuziny najemników?
To pytanie dla mnie samego, nie do tekstu czy autora :) Chętnie się tego dowiem z dalszej części tekstu.
Szeptun pisze:Na policzku miał tatuaż.
Jaki? Chciałbym to wiedzieć.
Szeptun pisze:– Może wy, panie szlachcic, chcecie dowiedzieć się, cóż ujrzał w swoim umyśle ten biedak?
I tu zaczyna się uwielbiana tak przez czytelników, jak i kinomaniaków tyrada czarnego charakteru, która daje bohaterowi pozytywnemu dużo czasu do namysłu. Gdyby Iben wykaraskał się z tarapatów, to rzuciłbym pewnie tekst w kąt.
Cały monolog można skrócić bez większej straty dla tekstu. "Ciemnoskórego zastraszyłem wizjami, dziewka w opłakanym stanie, zdychaj oszukańcu" w nieco bogatszej językowo wersji.
Szeptun pisze:kolejne cięcie zostało sparowane przez szablę
Mag z szabelką? Czemu nie dymiąca kula ognia, która zostawia jedynie popiół i diament?
Szeptun pisze:Iben ciął od dołu, odrąbał dłoń zbrojnego i trafił go w szyję.
Długo próbowałem sobie wyobrazić, jak musiałoby wyglądać cięcie, które po odrąbaniu dłoni trafia w szyję. Podejrzewam, że miałeś jakąś koncepcję na to cięcie, ale pis ci nie wyszedł.
Szeptun pisze:Ale wtedy właśnie pochwycili go za ramiona i nogi, a ktoś zarzucił mu na szyję kawałek grubego sznura. Szarpnięciem obalili go na ziemię
Skoro go pochwycili w ręce, to po co sznur, jeśli nie mają zamiaru go wieszać? Jeśli tylko po to, by tracił potem świadomość, to nie warto. A świadomość może tracić od uderzeń w głowę równie dobrze. Albo od uderzenia głową o glebę.
Szeptun pisze:podniesiono i mocą wielu ramion ciśnięto w powietrze. Nad sobą dojrzał czyste, błękitne niebo. Zaraz jednak, gdy jego ciało obróciło się w locie, zobaczył kamienice, krzyczącą i śmiejącą się masę nędzarzy i kamienny mur. Czuł wiatr na twarzy, gdy spadał coraz szybciej. Na koniec, nim uderzył ciałem o wzburzone fale, zobaczył Otchłań. Jej skaliste, przerażające piękno, wysokie ściany i ciemną kipiel.
Dziwny ten lot w studnię.

Podsumowując - tekst bardzo fajny, czyta się bez większych trudności. Zaciekawia. Chętnie się dowiem, co dalej.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”