Czarcie nasienie (paragraf 5)

1
Witam, wstawiam kolejny fragment książki nad którą pracuję.
Tutaj pierwszy rozdział.
Czarcie nasienie - fragment 1
Mimo, że to nieco dalsza część utworu czytelnik nie powienien mieć problemu z odniesieniem się do poprzedniego tekstu.

5


Kilka dni po wizycie Strindberga, umówiłem się z Przybyszewskim w „Cafe Monopol”. Przybytek na Willerstrasse, wyglądem różnił się nieco od „Czarnego Prosiaka”. Przede wszystkim był wyposażony w fortepian Petroffa, za szynkiem wisiało zaś wielgachne i poznaczone odciskami palców zwierciadło. W spowitej kłębami papierosowego dymu, rozświetlonej ledwie kilkoma lampkami naftowymi izbie, przy stoliku siedziała jakaś para. Zakląłem pod nosem; nigdzie nie mogłem dojrzeć Stacha. Podszedłem do kontuaru, u otyłego karczmarza zamówiłem butelkę koniaku. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu i dopiero po chwili ułowiłem kątem oka pochyloną nad instrumentem sylwetkę. Obleczona wstęgami nikotyny postać wyglądała niczym zjawa, upiór, nomen-omen przybysz z zaświatów. Później ten sam widok oglądałem niezliczoną ilość razy. Smutny szatan siedział wyczerpany za fortepianem, stygł już, dogorywał, wychodził z febry w jaki wprowadzała go muzyka, a szczególnie Chopin (Chopin – miał zwyczaj mówić. - Chopin uber alles!).
Jedną z rzeczy, które fascynowały mnie u Stacha były jego dłonie – wielkie jak bochny chleba, zakończone nieforemnymi, grubymi palcami, z czarną ścieżynką brudu wyzierającą spod paznokci, o powykręcanych nadgarstkach na których opinała się zeschła i poznaczona wątrobianymi plamami skóra; przywodziły na myśl bardziej łapy Frankensteina, niż subtelne rączki artysty. Pamiętam gdy pełen konfuzji prosił o niewielką pożyczkę, wtedy zazwyczaj międlił w nich chustkę, bądź pocierał o siebie nerwowo – a one czerwieniały jak rozpalone żelazo, płoniły się miast jego twarzy, ze wstydu chowały za plecami. Gdy jednak siadał za pianinem, gdy w pijackim widzie i amoku łoił w klawisze rozpoczynając poloneza As-dur, wtedy te grabie przeistaczały się w dłonie czarodzieja. Wtedy rzucały zaklęcia i uroki; przysiągłbym, że Stach nie naciskał klawiszy, ale strun duszy, jak mistrz marionetek szarpał za sznurki, by obudzić w nas właściwą emocję. Byliśmy w jego mocy, a nieporadne, jeszcze nie tak dawno wyzbyte wszelkiej smukłości paluchy, przebiegały z gracją po klawiaturze wprawiając nas w podziw i osłupienie.
- Panie hrabio czyżby mnie pan nie poznał? – zapytała kokieteryjnie siedząca przy stole kobieta. – Chyba nie postarzałam się aż tak bardzo przez ostatni tydzień?
- Wręcz przeciwnie, droga Dagny. Zeszły tydzień przydał pani powabu – ledwo rozpoznałem ją osnutą w woale tytoniowego oparu. Nawet w skąpo oświetlonej karczmie, po dokładniejszym przyjrzeniu się, widać było, że niedojadała, że przesadzała z alkoholem i papierosami. - Wyłoniła się pani z kłębów dymu niby Wenus z morskiej piany.
- Niezmiernie nam miło, że raczył się pan pojawić. Niechże pan pozna, oto Edward Munch, mój krajan.
- A tak, słyszałem – powiedziałem ściskając chuderlawą dłoń. – Zdaje się, że całkiem niedawno zamknięto panu wystawę?
- A jakże! – potwierdził z niekłamaną dumą mężczyzna. - Jak najbardziej zamknięto! W Architektenhause. Jak pan widzi właśnie upijam się na tę okoliczność. Zechce pan do nas dołączyć?
- Stasieńku – (nie umknęła mej uwadze ta poufałość) - odejdźże od fortepianu i przywitaj się z naszym gościem! – zawołała panna Juel.
Przybyszewski drgnął, jakby ktoś wybudził go z letargu. Nie bez kłopotu – odsunął się od instrumentu, kołyszącym krokiem podszedł do stolika, zwalił na krzesło przy ścianie. Przyglądał mi się przez chwilę, starając się zapewne skojarzyć rysy twarzy, krój garnituru, zapach wody kolońskiej Roger&Gallet i nieskalane najlżejszą nawet formą pracy dłonie - z moją osobą.
- Panie hrabio, panie hrabio, najukochańszy panie hrabio… - przypomniał sobie wreszcie. - Obawiałem się, że wasza lordowska mość już się nie pojawi. – Czy dobrodziej wie co my tu właściwie robimy? Ni mniej ni więcej, ale świętujemy. Właśnie oblewamy niepowodzenia Edzia w Berlinie. Później natomiast mamy zamiar wywołać diabła. Swoją drogą, nie ma pan czasem pożyczyć kilku marek? Nie uwierzy hrabia, jakimi dusigroszami potrafią być ci okropni berlińczycy. Jak nic wyrzucą mnie jutro z lokalu jeśli nie będę miał przy sobie jakichś pieniędzy. A ja potrzebuję spokoju! Tworzę właśnie dzieło… ale o tym, nikomu ani słóweczka. Mówię to wam w zupełnej konfidencji. To będzie moje największe dzieło. Ale żeby je spłodzić potrzebuję kilku dni ciszy, spokoju, skupienia. A moja gospodyni, ciągle krzyczy pieniądze i pieniądze! Nie ma za grosz wyrozumiałości dla ludzi sztuki. To jak? Pożyczy pan te kilka marek do jutra? Najpóźniej do czwartku.
Odpowiedziałem coś wymijająco. Zresztą uwagę biesiadników przykuł koniak, który właśnie pojawił się na stole. Gruby karczmarz obrzucił towarzystwo nieżyczliwym spojrzeniem, postawił flaszkę obok imponującej ilości opróżnionych butelek. Dało się poznać, że wywodzący się z cyganerii artyści, nie są w „Cafe Monopol” najbardziej pożądanymi gośćmi.
Stachu nalał sobie słuszną porcję trunku, panna Juel - dotrzymująca nam kroku we wszystkim – także pod tym względem nie chciała pozostać w tyle, nawet mamroczący w ojczystym języku Munch zamilkł i wymownie wskazał na pustą szklankę.
Dagny wcisnęła w szyjki opróżnionych flaszek świece, zapaliła knoty, nakazała byśmy złapali się za ręce.
Westchnąłem głęboko.
Całemu temu zamieszaniu winny były niejakie siostrzyczki Fox z Hadesville. One to wmówiły światu, że wystarczy palisandrowy stoliczek, krąg splecionych w uścisku dłoni i szczere chęci, aby kontaktować się ze światem nadprzyrodzonym. Wymysł trzech amerykańskich smarkul szerzył się po świecie, niczym zarazki w szpitalu polowym. I jak mikroby atakowały wszystkich bez różnicy, tak i fala spirytualizmu nie omijała nikogo; wpływowi jarmarcznego mistycyzmu ulegali profesorowie, pisarze, adwokaci, lekarze i duchowni. Co wieczór w tysiącach domostw miast grać w preferansa bądź wista, miast wspólnie czytać lekturę, zasiadano do stołu by wywoływać duchy.
- Proszę nie wzdychać, panie hrabio. Proszę nie wzdychać. Koniunkcja sfer nam sprzyja – perorował Stach. – Syriusz oraz Vega znajdują się obecnie w niezwykle fortunnej konstelacji, która całą rzecz ułatwia. Nie muszę chyba dobrodziejowi przypominać, że już starożytni Egipcjanie przypisywali planetom magiczne właściwości? Że wiązali Psią Gwiazdę z kultem Izydy i Ozyrysa?
Nie musiał. Czytałem pisma Pliniusza i Lukana o magii, byłem też po lekturze Wielkiego Grymuaru, Honoriusza III-ego. Ale właśnie znajomość tematu skłaniała mnie by sceptycznie zapatrywać się na całą imprezę. Zdążyłem się już naoglądać drgających stoliczków, które w ruch wprowadzały nie tyle siły nadprzyrodzone co stopy rzekomych mediów. Nasłuchałem się głosów, ale nie duchów – jak próbowano mnie przekonać - tylko brzuchomówców. Widziałem przedmioty, które unosiły się w powietrzu podtrzymywane nie tyle siłą woli, co przy pomocy przezroczystych nici. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że na tysiąc organizatorów seansów spirytystycznych – w najlepszym wypadku - przypada jeden jasnowidz. Całą resztę stanowią kuglarze.
Dlatego zdziwiłem się, gdy wolne krzesło przy naszym stoliku nagle poruszyło się, szurając o podłogę. Zdumienie było tym większe, że mebel stał tuż przy mnie, a o ile mojej świadomości nie przyćmił koniak - nie przypominałem sobie bym choćby trącił sprzęt. Poczułem jak rączka młodej damy mocniej zaciska się na mej dłoni. Czoło smutnego szatana sperlił pot, jego ciało poczęło trząść się jak w malignie.
- Lucyperze, aniele mój! – przemówił. - Ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze ku pomocy! Kuś duszę i ciało moje. Przywiedź mnie do złego!
Zerknąłem na Przybyszewskiego z zainteresowaniem. Większość mistrzów ceremonii, których spotkałem ewokowała w trakcie seansu do Behemotha, Samaela bądź Baala - podając się tym jedynie na śmiech. Po latach praktyk okultystycznych zrozumiałem, że wszelkie klucze Salomona, spółkowanie z dziewicami na czarcich ołtarzach, dziecięca krew i zabijane koty to zwykłe brednie. Tajemnicę skutecznej ewokacji zdradził mi pewnego razu jeden z wiejskich guślarzy.
- Aby psywołać biesa – powiedział - trza jeno szczerze się modlić. Samiuśko jako prosty lud w kościele.
Nigdy tego nie potrafiłem. Nie umiałem wznosić modłów ani do Stwórcy, ani do diabła. Przynajmniej szczerze. Nic więc dziwnego, że w próbach wywołania szatana nie posunąłem się daleko. Zadziwiająca była jednak inna rzecz – ta mianowicie, że prawdziwego wyznawcę Lucypera odnalazłem w entuzjaście socjalizmu, w odurzającym się alkoholem i narkotykami artyście, nieokrzesanym studencie medycyny znad Gopła.
- Ojcze Nasz, który jesteś w Piekle! – kontynuował Stach. - Święć się Imię Twoje! Przyjdź królestwo Twoje! Bądź Wola Twoja! Tako na Ziemi jak i w Piekle! Wódź mnie na pokuszenie i przywiedź do złego!
Zauważyłem, że cień nad głową Przybyszewskiego, nieznacznie się powiększył, zmroczniał. Odniosłem wrażenie, że w całej sali zrobiło się jakby ciemniej, kłęby dymu, które spowijały wnętrze gospody zdawały się gęstsze. Karczmarz jęknął i przeżegnał się, gdy pianino samoistnie odezwało się złowrogim tonem, Munch zawył, zakrył rękami uszy. Dagny odchyliła się na krześle ze strwożoną twarzą.
- Szatanie usłysz nas! Szatanie wysłuchaj nas! – krzyczał w uniesieniu Przybyszewski.
Nie jestem w stanie ocenić czy podówczas lustro rzeczywiście spadło ze ściany i rozprysło się na tysiące kawałków, czy cień za plecami Stacha w istocie przybrał postać diabła z rogami, czy wolne krzesło naprawdę zajęła samobójczyni, którą jeszcze tej samej nocy miałem poznać, czy też jak i wszystko inne była fatamorganą? Czy posmak daktyli, który poczułem wtedy w ustach był tylko halucynacją? Czy gospodarz w „Cafe Monopol” podał nam trunek doprawiony narkotykiem? A może był z całym towarzystwem w zmowie? Może Dagny, Munch i Stach z całym cynizmem wmawiali mi drganie stoliczka, obecność szatana i samogrające pianino? Czy wszystko co wydarzyło się tej nocy było jedynie kuglarską sztuczką?
Nie potrafiłem tego rozstrzygnąć. W każdym razie, po tym jak stoliczek zaczął wibrować, jak świece buchnęły płomieniem, przerażona panna Juel zwymiotowała, a trupioblady Stach zwalił się z krzesła, wtedy nieoczekiwanie gruby karczmarz wypadł zza szynku z wiadrem wody, chlusnął na nasze prowizoryczne occultum zalewając za jednym zamachem świece, flaszki z koniakiem i rzygowiny Dagny.
- Wynocha mi stąd! – krzyczał. To jest porządny lokal! - Raus czciciele diabła! Artyści chędożeni! Nie będzie pogańskich obrządków w „Cafe Monopol” jakem Hans Teufel! Żebym was tu więcej nie widział!

***
Ostatnio zmieniony wt 09 lut 2016, 09:53 przez slavec2723, łącznie zmieniany 2 razy.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

2
Przybytek na Willerstrasse, wyglądem różnił się nieco od „Czarnego Prosiaka”.
Moim zdaniem przecinek nie jest tutaj potrzebny.
W spowitej kłębami papierosowego dymu, rozświetlonej ledwie kilkoma lampkami naftowymi izbie, przy stoliku siedziała jakaś para.
Coś mi nie pasuje w tym zdaniu. Może:
Przy stoliku, w spowitej kłębami papierosowego dymu, rozświetlonej ledwie kilkoma lampkami naftowymi izbie, siedziała jakaś para.
Zakląłem pod nosem; nigdzie nie mogłem dojrzeć Stacha. Podszedłem do kontuaru, u otyłego karczmarza zamówiłem butelkę koniaku. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu i dopiero po chwili ułowiłem kątem oka pochyloną nad instrumentem sylwetkę.
Za dużo końcówek „łem”.
(Chopin – miał zwyczaj mówić. - Chopin uber alles!).
Napisałbym „Chopin, Chopin uber alles!” - miał zwyczaj mówić. - gdyż w takim ujęcie ginie wiadoma paralela; chyba, że nie o to chodziło.
o powykręcanych nadgarstkach na których opinała się zeschła i poznaczona wątrobianymi plamami skóra; przywodziły na myśl bardziej łapy Frankensteina,
Przecinek po „nadgarstkach”.
Pamiętam gdy pełen konfuzji prosił o niewielką pożyczkę,
Pamiętam, gdy pełen konfuzji prosił o niewielką pożyczkę,
Gdy jednak siadał za pianinem, gdy w pijackim widzie i amoku łoił w klawisze rozpoczynając poloneza As-dur, wtedy te grabie przeistaczały się w dłonie czarodzieja. Wtedy rzucały zaklęcia i uroki;
Powtórzone „wtedy”; choć można to uznać za celowe.
przebiegały z gracją po klawiaturze wprawiając nas w podziw i osłupienie.
Przecinek po „klawiaturze”.
- Wręcz przeciwnie, droga Dagny. Zeszły tydzień przydał pani powabu – ledwo rozpoznałem ją osnutą w woale tytoniowego oparu.
- Wręcz przeciwnie, droga Dagny. Zeszły tydzień przydał pani powabu. – Ledwo rozpoznałem ją osnutą w woale tytoniowego oparu.
- A tak, słyszałem – powiedziałem ściskając chuderlawą dłoń.
„słyszałem – powiedziałem”, niezbyt to brzmi.
- A jakże! – potwierdził z niekłamaną dumą mężczyzna.
„mężczyzna” wydaje się być niepotrzebny.
- Stasieńku – (nie umknęła mej uwadze ta poufałość) - odejdźże od fortepianu i przywitaj się z naszym gościem! – zawołała panna Juel.
Nie widzę uzasadnienia dla nawiasu. Napisałbym:
- Stasieńku! – Nie umknęła mej uwadze ta poufałość. - Odejdźże od fortepianu i przywitaj się z naszym gościem! – zawołała panna Juel.
Przyglądał mi się przez chwilę, starając się zapewne skojarzyć rysy twarzy,
Powtórzone „się” i to blisko siebie. Może:
Przyglądał mi się przez chwilę, usiłując zapewne skojarzyć rysy twarzy,
- Obawiałem się, że wasza lordowska mość już się nie pojawi. – Czy dobrodziej wie co my tu właściwie robimy?
- Obawiałem się, że wasza lordowska mość już się nie pojawi. Czy dobrodziej wie co my tu właściwie robimy? (to dalszy ciąg wypowiadanej kwestii)
Jak nic wyrzucą mnie jutro z lokalu jeśli nie będę miał przy sobie jakichś pieniędzy.
Jak nic wyrzucą mnie jutro z lokalu, jeśli nie będę miał przy sobie jakichś pieniędzy.
Tworzę właśnie dzieło… ale o tym, nikomu ani słóweczka. Mówię to wam w zupełnej konfidencji. To będzie moje największe dzieło.
Powtórzone „dzieło”. Może: Tworzę właśnie coś szczególnego (wyjątkowego), ale o tym nikomu ani słóweczka. Mówię to wam w zupełnej konfidencji. To będzie moje największe dzieło.
ale o tym, nikomu ani słóweczka. Mówię to wam w zupełnej konfidencji. To będzie moje największe dzieło. Ale żeby je spłodzić potrzebuję kilku dni ciszy, spokoju, skupienia.
Powtórzone „ale”.
Całemu temu zamieszaniu winny były niejakie siostrzyczki Fox z Hadesville.
Całemu temu zamieszaniu winne były niejakie siostrzyczki Fox z Hadesville.
I jak mikroby atakowały wszystkich bez różnicy, tak i fala spirytualizmu nie omijała nikogo;
Wydaje mi się, że bardziej odpowiadającym tutaj określeniem, byłby „spirytyzm”. Spirytualizm jest terminem odnoszącym się raczej do filozofii.
Czytałem pisma Pliniusza i Lukana o magii, byłem też po lekturze Wielkiego Grymuaru, Honoriusza III-ego.
Opuściłbym „-ego”.
Ale właśnie znajomość tematu skłaniała mnie by sceptycznie zapatrywać się na całą imprezę.
Dałbym przecinek po „mnie”.
Czoło smutnego szatana sperlił pot, jego ciało poczęło trząść się jak w malignie.
A skąd się wziął tam Szatan? Nie było o tym mowy. Jeśli ktoś odgrywał taką rolę, to należałoby to powiedzieć.
I formalnie rzecz biorąc, jest to imię (choć dosłownie oznacza "Przeciwnik"), więc dużą literą.
Zerknąłem na Przybyszewskiego z zainteresowaniem.
Zmieniłbym szyk zdania: Z zainteresowaniem zerknąłem na Przybyszewskiego.
Większość mistrzów ceremonii, których spotkałem ewokowała w trakcie seansu do Behemotha, Samaela bądź Baala - podając się tym jedynie na śmiech.
Większość mistrzów ceremonii, których spotkałem, ewokowała w trakcie seansu do Behemotha, Samaela bądź Baala - podając się tym jedynie na śmiech.
I w języku polskim przyjęła się pisownia Behemotha bez drugiego „h”, ale to rzecz względna.
które spowijały wnętrze gospody zdawały się gęstsze. Karczmarz jęknął i przeżegnał się, gdy pianino samoistnie odezwało się złowrogim tonem, Munch zawył, zakrył rękami uszy. Dagny odchyliła się na krześle ze strwożoną twarzą.
Powtórzone „się”.
Czy wszystko co wydarzyło się tej nocy było jedynie kuglarską sztuczką?
Dałbym przecinek po „nocy”.
wtedy nieoczekiwanie gruby karczmarz wypadł zza szynku z wiadrem wody, chlusnął na nasze prowizoryczne occultum zalewając za jednym zamachem świece, flaszki z koniakiem i rzygowiny Dagny.
wtedy nieoczekiwanie, gruby karczmarz wypadł zza szynku z wiadrem wody, chlusnął na nasze prowizoryczne occultum, zalewając za jednym zamachem świece, flaszki z koniakiem i rzygowiny Dagny.

Ciekawa tematyka. Wydaje mi się jednak, że przedstawiona sytuacja, w knajpie, przy butelce koniaku, jest nazbyt uboga, taka „ściśnięta”. Padają kwestie, które paść powinny dla wypełnienia fabuły i przesłania tego fragmentu opowieści, ale nic ponadto. A przecież (artyści!) przy butelce nie rozmawiają tak sucho, wstrzemięźliwie i konkretnie; brakuje zwykłych w takich sytuacjach okrzyków, krótkich, beztreściwych, czasem humorystycznych czy złośliwych wypowiedzi, tworzących atmosferę, której tutaj brak. Brak naturalności, spontaniczności, życia. To jest zebranie dygnitarzy w sali plenarnej. Sprawozdanie, zawierające istotne fakty i wypowiedzi. I niewiele więcej. Rozwinąłbym ten fragment, nawet „rozwodnił” do pewnego stopnia, wprowadził więcej luzu i oddechu.

3
Hej slavec,

Postaram się nie kopiować uwag Gorgiasza.
Kilka dni po wizycie Strindberga, umówiłem się z Przybyszewskim w „Cafe Monopol”. Przybytek na Willerstrasse, wyglądem różnił się nieco od „Czarnego Prosiaka”.
Natasza już wspominała - wiadomo.
Obleczona wstęgami nikotyny postać wyglądała niczym zjawa, upiór, nomen-omen przybysz z zaświatów.
Nikotyna to tylko jeden ze składników tytoniowego dymu. Postać nie mogła być obleczona w związek chemiczny.
Smutny szatan siedział wyczerpany za fortepianem, stygł już, dogorywał, wychodził z febry w jaki wprowadzała go muzyka, a szczególnie Chopin (Chopin – miał zwyczaj mówić. - Chopin uber alles!).
Wcześniej miałeś pewnie coś innego (być może słowo "stan") i pozostałość wygenerowała błąd.
(...)o powykręcanych nadgarstkach na których opinała się zeschła i poznaczona wątrobianymi plamami skóra;
Nie prościej "które opinała?"
Pamiętam gdy pełen konfuzji prosił o niewielką pożyczkę, wtedy zazwyczaj międlił w nich chustkę, bądź pocierał o siebie nerwowo(...)
Rozumiem, że chodzi o pocieranie jedną dłonią o drugą - a wychodzi, że pocierał dłońmi o nieokreśloną część siebie.
Wtedy rzucały zaklęcia i uroki; przysiągłbym, że Stach nie naciskał klawiszy, ale strun duszy(...)
A ja odwrotnie napisałbym: struny dusz. Porównanie traci na sile przez rozbieżność - klawisze się naciska, a struny szarpie.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że na tysiąc organizatorów seansów spirytystycznych – w najlepszym wypadku - przypada jeden jasnowidz.
Nie jestem pewien ale zdaje mi się, że prekognicja ma się nijak do bycia medium.

Teufel mnie oczywiście rozbawił, był zapewne przodkiem tego pana: http://branchenbuch.meinestadt.de/roeck ... ny/8485067

Tekst fajny, przyjemny. Pierwsza część wyraźnie słabsza od drugiej. Nastrój epoki oddałeś ładnie, tylko postaci mnie nie przekonują. Wszystkim prócz Stacha brakuje kolorytu.
Poziom, jak u Ciebie zwykle bywa, solidny.

Pozdrowienia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

4
Godhand pisze:Nie jestem pewien ale zdaje mi się, że prekognicja ma się nijak do bycia medium.
Na dwoje babka wróżyła. Paulina Sołowianiuk w książce - Jasnowidz w salonie, pisze o inżynierze Ossowieckim, które pełnił różne role - tak medium, jak i prekognity. Ale masz rację, w więkoszości przypadków podczas seansu potrzebne było i medium, i ktoś kto owe medium "czytał".

Pozdrawiam.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

5
slavec2723 pisze:Kilka dni po wizycie Strindberga, umówiłem się z Przybyszewskim w „Cafe Monopol”. Przybytek na Willerstrasse, wyglądem różnił się nieco od „Czarnego Prosiaka” (1). Przede wszystkim był wyposażony w fortepian Petroffa (2), za szynkiem wisiało zaś wielgachne i poznaczone odciskami palców zwierciadło (3). W spowitej kłębami papierosowego dymu, rozświetlonej ledwie kilkoma lampkami naftowymi izbie, przy stoliku siedziała jakaś para. Zakląłem pod nosem; nigdzie nie mogłem dojrzeć Stacha (4). Podszedłem do kontuaru, u otyłego karczmarza zamówiłem butelkę koniaku. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu i dopiero po chwili ułowiłem kątem oka pochyloną nad instrumentem sylwetkę (5).


A mi tu wiele, wiele fałszuje logicznie:
1. na ile "nieco się różnił"? Czy „Cafe Monopol” i „Czarny Prosiak” to prawdziwe miejsca?
2. nie podoba mi się "wyposażony w fortepian", dziwnie jakoś
3. Myślę - kto łapami ruszał zwierciadło wiszące na szynkiem? jak?
4. Patrz- w Cafe Monopol siedziała para (na nią patrzy narrator) i nikogo więcej "jakby" nie ma. Pytanie - gdzie szukał?
5. Z elementów wskazanych w opisie: najpierw widzę ... tadam! ...fortepian! Tam jest Stach (albo jego sylwetka), więc... słabo szukał ;)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

6
Natasza pisze:A mi tu wiele, wiele fałszuje logicznie:
1. na ile "nieco się różnił"? Czy „Cafe Monopol” i „Czarny Prosiak” to prawdziwe miejsca?
Prawdziwe.
Natasza pisze:2. nie podoba mi się "wyposażony w fortepian", dziwnie jakoś
Niby dziwnie. Ja to chyba podłapałem z "Wiadomości Literackich", ale ręki odciąć sobie nie dam. Sprawdzę.
Natasza pisze:3. Myślę - kto łapami ruszał zwierciadło wiszące na szynkiem? jak?
Nie jest napisane, że wisiało wysoko :)
Natasza pisze:4. Patrz- w Cafe Monopol siedziała para (na nią patrzy narrator) i nikogo więcej "jakby" nie ma. Pytanie - gdzie szukał?
Wszystko osnute kłębami dymu. Łącznie z pianistą :) Parę widział (no przecież to - po dokładnym przyjrzeniu się - okazuje się Dagny i Munch)
Natasza pisze:5. Z elementów wskazanych w opisie: najpierw widzę ... tadam! ...fortepian! Tam jest Stach (albo jego sylwetka), więc... słabo szukał
Kontury fortepianu nawet w kłębach dymu - wyłowisz. Instrument to wszak dość obszerny. Sylwetkę pochylonego i równo napranego pianiasty - w woalach tytoniowego oparu przeoczył.

Ale skoro tyle niewiadomych, to popracuję nad opisem.
Pozdrawiam.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

7
slavec2723 pisze:Natasza napisał/a:
A mi tu wiele, wiele fałszuje logicznie:
1. na ile "nieco się różnił"? Czy „Cafe Monopol” i „Czarny Prosiak” to prawdziwe miejsca?

Prawdziwe.
Bo widzisz - zamiast dymu chętnie zobaczyłabym PRAWDZIWE miejsca i PRAWDZIWE postaci - to jest siła pisania powieści biograficznej
Ostatnio zmieniony pn 08 lut 2016, 20:33 przez Natasza, łącznie zmieniany 1 raz.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Ufff....
Z "Czarnym Prosiakiem jest mniejszy problem - wystrój znalazłem w artykule, "W gospodzie pod Czarnym Prosiakiem" - Stanisław Helsztyński, Wiadomości Literackie, (nr 555), 8 VII 1934,
Jeśli idzie o "Cafe Monopol" będe musiał zdać się na własną wyobraźnię i skąpych omówienia berlińskiego Baedkera z epoki.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

9
slavec2723 pisze:Jeśli idzie o "Cafe Monopol" będe musiał zdać się na własną wyobraźnię i skąpych omówienia berlińskiego Baedkera z epoki.
można spróbować zasadą przybliżeń - tworzyć pseudo prawdziwe na wzór i podobieństwo
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”