1. Mam problem z bezbolesnym wprowadzaniem nowych pojęć, mało tego, są one kiepsko osadzone i zgrzytają. Przyznam, że tego się nie spodziewałam. Ciekawa sprawa.
2. Mój bohater dostał głupie imię (którego nie zmienię, bo wiąże się z nim największy suchar w historii ludzkości

3. Błędy, które robię potrafią być na tyle spektakularne, że trafiają do babolarium.
4. Durny humor, o który najbardziej się martwiłam, ma jednak swoich fanów.
Myślę, że wato się nad tą historią jeszcze trochę poznęcać, dlatego wrzucę dwie kolejne sceny. Widzę w pewnym momencie poważną rysę, ale jestem ciekawa, czy ktoś jeszcze ją zauważy, więc nie będę poprawiać.
Miłej zabawy

– Płyń po bezkresnym niebie Skrajni, niosąc na swoich barkach ofiarę dla bogów. Niech rozkład sił ciążenia i spadania będzie twoim sprzymierzeńcem. Niech opór powietrza będzie dla ciebie łaskawy. Nadaję ci imię Posłaniec. – Elegancko ubrana staruszka, z werwą zarezerwowaną raczej dla nastolatki, rozbiła butelkę szampana o grafitowej barwy kadłub.
Płyn zbił się w różnej wielkości kule i zaczął unosić w powietrzu. Posłańca zacumowano we wnęce, którą ziarno wyżłobiło w szkielecie Reikanturu; objęcia grawitacyjne nie miały tu żadnej władzy.
Siła spadania działała prostopadle do przekroju skałki o największej powierzchni, a jej zwrot był zawsze przeciwny do skraju Skrajni oraz zgodny z rewersem, czyli spodnią (paradoksalnie pozbawioną siły spadania) połówką każdego lądu. Posłańca złożono w całość z dala od najważniejszego oddziaływania grawitacyjnego, ponieważ ładunek, który transportował był tak niebezpieczny, że mógł doprowadzić do zniszczenia skałki. Fay doskonale o tym wiedziała, ale...
– Nie rozlał się? – zapytała. – Dlaczego?
Alto zerknął w jej stronę. Był wyższy od Fay, dlatego zawsze spoglądał na nią z góry. Oczy miał niebieskie i ciepłe jak jej własne, jak otaczające ich niebo. Mimo szczerych chęci, Fay nie potrafiła jednak dostrzec w nich ani krzty inteligencji.
– To zasługa napięcia powierzchniowego – odparł.
Stali w pierwszym rzędzie, mieli więc doskonały widok na ceremonię chrztu. Garść kuleczek szampana zapuściła się na skałkę i spadła na ziemię w postaci lepkiego deszczu. W tej samej chwili technicy dyskretnie odłowili sieciami odłamki szkła.
– Naprawdę? – Fay udała zafascynowaną.
– Naprawdę. Przybierają kształt sferyczny, ponieważ kula ma najmniejszy stosunek powierzchni bocznej do objętości.
Za ich plecami rozbrzmiało wiwatowanie tłumu. W niebo poleciały kolorowe balony i serpentyny. Mieszkańcy Skrajni cieszyli się jak małe dzieci. I nic w tym dziwnego. Upowietrzanie okrętu tak ważnego, jak Posłaniec zdarzało się raz na sto lat.
Statek był owocem dziesięcioleci rozwoju technologicznego Skrajni. Każdy jego element został dokładnie przemyślany. Kształtem przypominał grot strzały, co symbolizowało siłę. Ostre krawędzie kojarzyły się ze stanowczością, natomiast gładkie, niewypuszczające światła ściany – z nadzieją. Posłańca można było rozpoznać z daleka. Dzięki temu znajdujące się na kursie kolizyjnym pojazdy wiedziały, że muszą ustąpić mu miejsca.
Na rufie konstruktorzy wyżłobili przestrzeń w kształcie koła. Jego krawędzie naszpikowali ekranami energetycznymi utrzymującymi ładunek we właściwym miejscu. Kadłub ukrywał większość czujników i silników korygujących w swoim wnętrzu. Nie wystawiał ich na widok publiczny, jak robiły to statki turystyczne czy handlowe.
Z surowym wyglądem Posłańca kontrastowały jedynie pstrokate chorągiewki – flagi poszczególnych skałek – które łopotały na wietrze ku uciesze tłumu, i które zamierzano zdjąć od razu po opuszczeniu lądowiska.
– Dzielna załogo – głos zabrał zgarbiony mężczyzna o długich, siwych włosach – życzę wam pomyślnego rozkładu sił. Oby bogowie przyjęli naszą ofiarę i szczodrze nas za nią wynagrodzili.
Pracownicy niższych klas zgodnie przyklękli na jedno kolano, prawą dłoń opierając na wysokości serca. Członkowie klas wyższych jedynie przymknęli oczy i skinęli głowami.
Widownia była oczarowana.
– Chodźmy na statek – powiedział Alto. – Później zrobi się tłoczno.
– Nie obejrzymy pokazu lotniczego? – Fay nie kryła rozczarowania. Zawsze podziwiała pilotów doskonale zgranych ze swoimi pojazdami. Lubiła patrzeć, jak wyczuwają rządzące Skrajnią siły i z jaką lekkością się na nich ślizgają.
– Nie widziałaś nigdy pokazu lotniczego? – Jej narzeczony spochmurniał. Zaczął iść w kierunku Posłańca. – Jakby było tam co oglądać – mruknął pod nosem na tyle głośno, by Fay również to usłyszała.
Ruszyła za nim. Nie miała innego wyjścia. Nie znosił, gdy zostawiała go samego. Denerwował się, ale wiedziała, że próbuje w ten sposób ukryć, jaki jest wrażliwy. Wierzyła, że jeśli będzie chronić i pielęgnować jego delikatne wnętrze, Alto w końcu przestanie się go wstydzić. Ta nadzieja trzymała ją przy życiu.
Dogoniła go. Zaczęła iść przy jego lewym boku.
Czy ciążenie i spadanie generowane przez ziarno… – Ugryzła się w język, nim w pełni sformułowała pytanie. Brzmiało zbyt rzeczowo, jak na nią. Dla Alta była przecież głupiutką, naiwną trzpiotką.
– Czy ziarno nie zniszczy Posłańca?
– Daj spokój. – Przewrócił oczami. Na jego twarzy znów pojawiła się pewność siebie. Doskonale. Pewny siebie Alto był szczęśliwym Altem. Był Altem, z którym Fay chciała mieć do czynienia. – Ciążenie i spadanie generowane przez Ziarno są równoważone przez ekrany energetyczne na krawędziach kadłuba. Ekrany są odporne na uszkodzenia. Przestaną działać dopiero, gdy ktoś wysadzi statek w powietrze. Nie masz się czego obawiać.
Weszli na główny pokład. Pokazali dokumenty żandarmowi, który przepuścił ich, podejrzliwie zerkając jednak w stronę Alta. Fay nie wiedziała, o czym pomyślał żandarm. Wiedziała za to, o czym pomyślał Alto. „Syn podpułkownika Breslina. I co?! Masz z tym jakiś problem?!” Ojciec Alta eskortował okręt, ponieważ został do tego wyznaczony już kilka miesięcy wcześniej, mimo to ludzie woleli wierzyć we własną wersję wydarzeń. Wśród załogi krążyły plotki, z pozoru niewinne, ale doprowadzające Alta do szału. „Przetarg został ustawiony”. „Connely nagrodził przyszłego zięcia odpowiednim stanowiskiem”. „Wszystko po to, by córka nie musiała wstydzić się narzeczonego”.
Nad głową Fay przeleciała pierwsza formacja pokazu lotniczego. Dziewczyna mimowolnie powiodła wzrokiem za szybowcami. Opanowała się. Znów spojrzała na Alta. Chłopak przyspieszył kroku. Zniknął we wnętrzu Posłańca.
Nad głową Fay przeleciała pierwsza formacja pokazu lotniczego. Dziewczyna mimowolnie powiodła wzrokiem za szybowcami. Opanowała się. Znów spojrzała na Alta. Chłopak przyspieszył kroku. Zniknął we wnętrzu Posłańca.
Dogoniła go.
– Myślisz, że bogowie przyjmą naszą ofiarę?
– Skąd mam wiedzieć? – burknął.
To oznaczało, że był zły.
Idź w zaparte – powtarzał w myślach Adrian. Cokolwiek by się nie działo – idź w zaparte.
– To nie jest statek do Wilzawy? – zapytał otaczających go zwartym kręgiem techników.
– Do Wilzawy? – zdziwili się. – Z Reikanturu?!
– Typ, który załatwił mi miejscówkę, powiedział, że to statek do Wilzawy.
– Miejscówkę? Jaką miejscówkę?! Gdzie?
Posadzili go na podłodze ładowni, tuż obok skrzynek i kontenerów, między którymi próbował uwić sobie kryjówkę. Domagali się wyjaśnień, niestety nie potrafił wymyślić żadnego, sensownie brzmiącego kłamstwa.
Bezradnym wzrokiem powiódł po ścianach i suficie. Pomyślał, że szkielet statku musiał zostać wyciosany z jakiejś bezludnej skałki, dzięki czemu siła spadania działała, choć od dobrych kilku godzin przemieszczali się po Skrajni. Później pomyślał, że powinien wziąć się w garść i wytłumaczyć swoją obecność na pokładzie, bo cierpliwość techników zaczynała się kończyć.
– Powiedział, że... no wiecie...
Nie wiedzieli.
– ...że to statek do Wilzawy.
Najstarszy z techników wstrzymał oddech, próbując opanować narastającą w nim irytację. Jego kołnierzyk zdobił haft – dwa stykające się okręgi – musiał więc być szefem zmiany.
– I co z nim zrobimy? – zapytał jakiś dzieciak.
Był ze dwa lata młodszy od Adriana, a mimo to pozwolili mu dołączyć do załogi. Brakowało im chętnych? Nie. Uniform pracowników technicznych, choć szary i brzydki, pasował na niego idealnie, co oznaczało, że statek, na którym przebywał Adrian należał do kogoś z wyższych klas. Niedobrze.
Szef zmiany podrapał się po łysinie na czubku głowy, później łypnął okiem na niechcianego pasażera. Adrian nie wyglądał zbyt reprezentacyjnie. Nie ma się co oszukiwać, wciąż poobijany i pokryty kurzem po spotkaniu z awersem Reikanturu, wyglądał jak zwykła przybłęda.
– Co ci do łba strzeliło, żeby się tutaj zakradać?
– Potrzebowałem transportu.
– Więc jednak się zakradłeś.
– Dajcie spokój, chłopaki. Przecież jakoś się rozliczymy. Na najbliższej skałce wypłacę pieniądze z banku. Dogadamy się. Będziecie zadowoleni.
– Na jakiej najbliższej skałce? – Szef zmiany z niedowierzaniem pokręcił głową. Adrian nie był pewien, jak zinterpretować ten gest, ale wyglądało na to, że próba dania łapówki wzięła w łeb. Cholerni służbiści. Nigdy nie dało się z nimi dogadać w cywilizowany sposób.
– Coś trzeba z nim zrobić – ponownie wtrącił dzieciak.
Adrian chciał mu odpyskować, uznał jednak, że może to zostać źle odebrane przez pozostałych.
– Może wsadźmy go na szybolotnię?
– Powiemy, że uległa zniszczeniu jeszcze przed załadunkiem.
– Mamy ich mnóstwo, nikt nie zauważy różnicy.
– Właśnie!
Rozmowę przerwało skrzypienie wewnętrznych drzwi. Załoga spięła się w sobie. Do ładowni weszła kobieta w granatowym mundurze, krojem nieco zbliżonym do tych, jakie nosiła żandarmeria, ale delikatniejszym. Szefowa ochrony – wywnioskował Adrian. Ona również miała na kołnierzyku haft z dwoma okręgami.
Kobieta zatrzymała się w centrum zbiegowiska. Spojrzała na otaczających Adriana techników, później na samego Adriana. Nie musiała o nic pytać. Rzut oka wystarczył, by zrozumiała sytuację.
– Pasażer na gapę? – Delikatnie uniosła brwi. – Skąd on się tu wziął?
Technicy ustawili się w równiutkim rzędzie. Wszyscy, prócz szefa zmiany, pochylili głowy. Szef zmiany wziął jedynie głęboki wdech.
W powietrzu zawisł niepokój.
– Pomyliłem statki. Chciałem się dostać do Wilzawy, ale zostałem oszukany! – Adrian powtórzył przygotowaną wcześniej śpiewkę.
– Z Reikanturu nie kursują statki do Wilzawy.
Szefowa ochrony zawiesiła wzrok na technikach. Byli przestraszeni; jak banda dzieciaków czekająca na zasłużone lanie.
– Bogowie – westchnęła. – Przecież jeśli to się rozniesie, będzie po nas. Jaki wstyd. Jak mogliście wpuścić tu taki... ochłap? Jak ty się tu w ogóle dostałeś?
– Przez główne drzwi do ładowni.
– Przez główne drzwi do ładowni?! – Pobladła z wrażenia. – Co za wstyd – dodała. – Co za wstyd – powtórzyła jakby powiedzenie tego raz nie było wystarczającym sygnałem dla załogi.
– No i co z nim zrobimy? – wtrącił dzieciak.
Wyczerpało to cierpliwość szefa zmiany, który bez ostrzeżenia zdzielił go po łbie.
– Zamknij się, Vance.
Szefowa ochrony spojrzała na zegarek.
– Za dwie i pół godziny będziemy przyspieszać nad Rienam. Wtedy go wyrzucicie. I niech nikt nikomu o tym nie wspomina. Nikomu, zrozumiano?! Jeśli ktokolwiek dowie się o tej... sytuacji, będziecie mieć do czynienia ze mną. A na razie macie go gdzieś ukryć. Co za wstyd! Ostatnia rzecz, jakiej nam teraz trzeba, to pasażer na gapę!
Adrian chciał odetchnąć z ulgą. Strach zaczął się wycofywać, a serce uspokajać, gdy umysł połączył fakty:
Żeby przyspieszyć – będą przelatywać nad skałką.
Nie mają zamiaru się zatrzymywać!
Co?! Nie możecie! – chciał zaprotestować, technicy byli jednak szybsi. Nim wziął porządny wdech, uciszyli go ostrzegawczym kopniakiem.
.