****
I
Pociąg pędził w kierunku zatracenia. Lokomotywa pluła za siebie ogniem, który lizał poszycia wagonów. Mimo czerwonej łuny wnętrze restauracyjnej salonki wypełniał półmrok. Kontury mebli były dziwnie wydłużone, a sam wagon zdawał się ciągnąć bez końca.
Helena trzymała mosiężny świecznik. U stóp leżało ciało, które w miejscu twarzy miało bezkształtną plątaninę mięsa, skóry i wyłamanych zębów. Tuż za nią stał cień. Czuła na karku niespokojny oddech.
Uniosła świecznik i zadała cios.
Pokraczna istota wychrypiała:
- Proszę, wezwijcie policję. - Jakim cudem mówi, skoro nie ma ust? Kobietę rozsierdziło to jeszcze bardziej. Świecznik znów znalazł się w górze. Teraz celowała w ramiona. Zbyt długo pozwalała mu nimi machać, czas porachować gnojowi kości.
Cień złapał ją za nadgarstek.
- Przestań - powiedział. - Mieliśmy go tylko nastraszyć.
Próbowała się wyszarpać, ale cień był silny. Należał do krępego mężczyzny.
- Puszczaj - syknęła.
- To jeszcze gówniarz. Wystarczy mu tej szkoły!
Świecznik w dłoni zaczął się rozpływać. Poczuła jak roztopiony metal parzy skórę.
- To jadowita żmija. Popamięta, że się nie kradnie.
Jej własny głos zabrzmiał słabo, jakby z oddali. Pociąg gwałtownie zahamował. Podłoga osunęła się spod stóp. Spadała w ciemność. Poczwara bez twarzy przyglądała się z góry i rechotała.
Maj 1938, Bielsko, województwo śląskie.
Powieki miała jak z ołowiu, z trudem je rozchyliła. Światło poranka znalazło sobie szczelinę w okiennej storze i padło wprost na spuchnięte oczy. Helena Młynarczyk jęknęła i przysłoniła twarz ramieniem. Piekła ją ręka, na której leżała. Przełknęła ślinę. Czuła jakby zamiast języka miała w ustach ropuchę. Obróciła się na drugi bok, próbując zasnąć. Gdzieś za ścianą Tadeusz Faliszewski śpiewał o szczęściu i wiśniach. Poczuła jak sen bezpowrotnie ulatuje. Może to i lepiej, bo zamiast wytchnienia przynosił koszmary. Spróbowała zebrać myśli. Pewna była tylko jednego – minionej nocy piła. Sporo. Autodestrukcyjnie. Na umór. Niejasne wspomnienia były jak wypaczone klepki podłogowe, które nie chciały wskoczyć na miejsce. Może potrzebowała młotka? Rozejrzała się dookoła. Otaczały ją ściany i meble, których nie rozpoznawała.
Boże, nie!
Pobudzona impulsem odrzuciła kołdrę. Miała na sobie bieliznę. Dobry znak.
Na krześle u wezgłowia leżał złożony w kostkę mundur. Granatowy uniform ze złotymi wszywkami PKP.
Gdy udało się stłumić falę mdłości, przyszedł czas na posklejanie klatek urwanego filmu. Wczoraj późnym popołudniem zakończyła służbę na stacji w Bielsku, przekazała zmiennikowi obowiązki kierowniczki pociągu i udała się do dyspozytorni. Tam czekała na nią decyzja zarządu w sprawie jej postępowania dyscyplinarnego. Po lekturze błyskawicznie i bez słowa opuściła budynek dworca. Kipiał w niej gniew. Nie dość, że smarkacz ośmielił się złożyć na nią skargę, to jeszcze konduktor potwierdził jego słowa, co przypieczętowało jej los.
Przed wejściem stał palacz, który właśnie skończył pracę. Nie znała jego imienia.
- Gdzie się śpieszysz? - Muskularny trzydziestolatek o szarych oczach musiał truchtać, żeby dotrzymać kroku Helenie.
- Wylali mnie.
- Sukinsyny. Tną etaty. To przez nowy zarząd. Wiesz, jak mówią, nowa miotła najlepiej wymiata. - Uskoczył w bok, unikając zderzenia z latarnią.
- Pewnie masz rację. - Skoro fama o prawdziwym powodzie zwolnienia jeszcze się nie rozeszła, nie zamierzała tego przyśpieszać.
- Z kolegami tworzymy radę robotniczą. Zamierzamy walczyć o swoje. Spotykamy się w karczmie. Może chcesz dołączyć?
Zatrzymała się. Słyszała o półlegalnych spotkaniach organizowanych przez ludzi o rewolucyjnych poglądach. Komunizm. Nigdy się nim nie interesowała. W ogóle wszelakie idee traktowała jak cudze myśli, siłą wlewane do głowy. Z drugiej strony posłuchać nie zaszkodzi. Może dowie się czegoś, co pozwoli uspokoić wewnętrzny gniew?
- Jasne, czemu nie?
Ta cała rada robotnicza okazała się farsą. Palacze i maszyniści spotykali się w austerii, żeby chlać na umór. Socjalizm nie miał wystarczającej siły przebicia, by konkurować ze sprośnymi żartami i wulgarnymi piosenkami. Helena zajęła miejsce blisko drzwi, licząc, że uda się wyjść po angielsku, ale po drugim piwie nawiązała bliższą rozmowę z mężczyznami. Dalej poszło z górki. Pijacka wycieczka ulicami miasta. Podejrzane zaułki cuchnące moczem i psimi odchodami. Bimber pity z gwinta. Anonimowe twarze coraz to nowych współbiesiadników. Buteleczka eteru podstawiana pod nos. Czyjeś ręce trzymające za włosy, gdy rzygała pod arkadami kamienicy.
Teraz siedziała na krawędzi łóżka, pełna niepokoju. Z kim spędziła noc? Pomyślała o palaczu z oczami wilka. Może i był przystojny, ale przerażeniem napawała ją myśl, że mogli się pieprzyć bez prezerwatyw. Przez całe życie była nieufna i wycofana jak zbity pies, dlaczego akurat wczoraj zachowała się inaczej? Rozejrzała się wokoło. Schludne mieszkanie pomalowane w jasne barwy. Puszysty dywan przyjemnie grzał w stopy. Naprzeciw łóżka stała kosmetyczka z lustrem pełna kobiecych szpargałów. Dziwne.
Muzyka ucichła. Usłyszała kroki. Zakryła się kołdrą.
W progu stanęła drobnej postury szatynka, w krótkich włosach udrapowanych w fale.
- Grafka? Jakim cudem?
- Rozumiem, że wolałabyś się obudzić w sypialni Witolda Conti, ale doceń to co masz. - Łucja Grafka zachichotała. Oparła się o framugę, eksponując zgrabną talię. Była tancerką rewiową i teatralne pozy weszły jej w nawyk. - Pamiętasz cokolwiek?
Helena zniżyła wzrok unikając spojrzenia Łucji.
- Fragmentarycznie. Nic z końcówki.
Kobieta usiadła koło niej.
- Zawędrowałaś do „Czerwonego Kapturka”, akurat miałam tam występ. Towarzystwo, które ze sobą przywlekłaś, to zdecydowanie nie była pożądana klientela. Powinnaś unikać takich mężczyzn.
- Przepraszam. - Zaczerwieniła się. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Nie przepraszaj, ale... faktycznie, to było trochę nie w twoim stylu.
- Zwolnili mnie z PKP.
Łucja zrobiła smutną minę.
- Pogadamy o tym przy śniadaniu. Ubieraj się.
Gdy wyszła, Helena oceniła stan uniformu, który w końcu będzie musiała zdać. Biała koszula cuchnęła potem, a bawełniany żakiet papierosami. Atłasowa podszewka roztarła się w jednym miejscu. Da się zacerować. Pończochy puściły oczka. Cudnie. Zrezygnowała z ich nakładania.
Ubrana, poczuła, że odzyskała nieco z utraconej w nocy godności.
Przejrzała się w lustrze. Podkrążone oczy i bladość nie znikną wraz z kąpielą i śniadaniem, bo były cechą urody. Upięła w kok włosy koloru słomy, które rosły sto siedemdziesiąt osiem centymetrów nad ziemią. Wystające kości policzkowe przywodziły na myśl wyidealizowane portrety dawnych szlachcianek. Wrażenie melancholii i dostojeństwa przełamywał zadarty nosek i piegi wokół niego. W jej ciele królował wertykalizm, nogi miała długie, biodra smukłe, nawet palce były kościste i wydłużone. Z rozmysłem pielęgnowała tę dominantę sylwetki, ubierając się w płaszcze, żakiety, zakładając buty na obcasie i kapelusze, wszystko na przekór poradnikom modowym, które odradzały takie optyczne wydłużanie sylwetki, jako przejaw minionej dekady. Ta fizyczność, nietypowa i odmienna od kanonów, fascynowała na tyle, że w towarzystwie była barwnym ptakiem, przyciągała uwagę mężczyzn oraz niechęć kobiet. Mimo to w jej życiu prawie nie było facetów. Nosiła w sobie przekonanie, że tylko we własnym towarzystwie może poczuć się dobrze. Nawet seks nie wydawał się szczególnie atrakcyjny, bo zawierał drugiego człowieka. Wspólna kolacja, rozmowa podczas gry wstępnej, komplementy, odwzajemnianie uśmiechów, wysiłek, żeby tej drugiej osobie też było dobrze - dla niej te drobnostki przekraczały już granicę komfortu.
Podeszła do okna, zza którego dobiegał gwar przechodniów. Rozpoznała secesyjne kamienice na ulicy 11 listopada, ciągnące się wąwozem pierzei i szeroki trakt z trylinki między nimi. Widok wzdłuż ulicy częściowo zasłaniał kratownicowy most, na którego przyczółkach rozlokowały się kwiaciarki. Za rzeką leżała Biała Krakowska, osobne miasto i nawet inne województwo, ale tkanki Bielska i Białej stanowiły jedność. Coś jak Buda i Peszt. Bielsko było w odróżnieniu od bliźniaczki za rzeką na wskroś niemieckie. Niemcy stworzyli doskonale prosperujący heimat na mapie Polski. Dominowali w samorządzie, spółkach municypalnych, a kapitał pozycjonujący Bielsko na czele najzamożniejszych polskich miast w całości należał do nich.
W każdym razie czynsze za mieszkania na tej najbardziej reprezentacyjnej ulicy wynosiły krocie. Czy Łucja była aż tak rozchwytywaną artystką?
Uporządkowała w głowie, to co wiedziała o przyjaciółce. Naprawdę miała na nazwisko Guzy, pochodziła z morganatycznej rodziny Polaka i Niemki z zamożnego rodu fabrykantów i dopiero kilka lat temu nauczyła się mówić czysto po polsku. Pomimo tego dziadkowie się jej wyrzekli. Jak na ironię artyści z lewicujących środowisk nie mogli jej wybaczyć pochodzenia i przezywali grafką, co w gwarze chłopskiej oznaczało szlachciankę. Dziewczyna wiedziała jak zbić ich z pantałyku: prześmiewczy pseudonim zaadoptowała na nazwisko sceniczne. Bez wątpienia posiadała talent, ale w parze z nim szła umiejętność rozkładania nóg przed kim trzeba. Helena nie poddawała tego ocenie. Postępowanie innych ją nie interesowało.
Uporządkowała w głowie, to co wiedziała o przyjaciółce. Naprawdę miała na nazwisko Guzy, pochodziła z morganatycznej rodziny Polaka i Niemki z zamożnego rodu fabrykantów i dopiero kilka lat temu nauczyła się mówić czysto po polsku. Pomimo tego dziadkowie się jej wyrzekli. Jak na ironię artyści z lewicujących środowisk nie mogli jej wybaczyć pochodzenia i przezywali grafką, co w gwarze chłopskiej oznaczało szlachciankę. Dziewczyna wiedziała jak zbić ich z pantałyku: prześmiewczy pseudonim zaadoptowała na nazwisko sceniczne. Bez wątpienia posiadała talent, ale w parze z nim szła umiejętność rozkładania nóg przed kim trzeba. Helena nie poddawała tego ocenie. Postępowanie innych ją nie interesowało.
Opuściła pokój i odwiedziła łazienkę. Odrobinę wczorajszego upodlenia zdołała spuścić w klozecie.
Łucja czekała w kuchni nad talerzem parującej jajecznicy. Od zapachu smażonego smalcu żołądek zaprotestował, za to szklanka wody była wybawieniem. Helena wypiła ją duszkiem.
Muzyka, którą wcześniej słyszała, leciała z gramofonu. Teraz iglica była podniesiona, a płyta winylowa obracała się bezwiednie. To wirowanie przypominało jej o stanie własnych myśli.
Grafka wystukiwała paznokciami o blat stołu jakiś rytm. Helena nalała sobie drugą szklankę wody, czując na sobie wzrok koleżanki. Nie chciała wyjść na sukę, w końcu Łucja jej pomogła, ale nagle zapragnęła zostać sama, zamknąć się w czterech ścianach własnego mieszkania i pozwolić dać się trawić życiowej porażce. Gniew, którym wczoraj kipiała w dyspozytorni, już nie dawał o sobie znać, ale bynajmniej jej nie opuścił. Zaszył się na dnie duszy i zaczął podtruwać nosicielkę. Jakie to typowe dla mnie, pomyślała. Nie rozdrapywała starych ran - one się nigdy nie goiły.
- Wybacz - powiedziała zmieszana. - Nie jestem w stanie jeść.
Łucja pokiwała głową, wprawiając w ruch wielkie kolczyki.
- Nie ma sprawy. Podejrzewałam, że tak będzie.
Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo przyjaciółka ma przekrwione oczy. Gdy minął wstręt spowodowany zapachem jedzenia, w nozdrza uderzyła woń niemożliwa do pomylenia z czymkolwiek innym.
Eter.
Łucja nakirała się po same uszy. Helenie zrobiło się żal Grafki. Tancerka nie rozumiała, że stacza się do przepaści, na dnie której leżały jej kariera, zdrowie i uroda.
- Masz papierosa?
Łucja podsunęła papierośnicę. Sama też zapaliła. Przez moment obie kobiety paliły w milczeniu, patrząc jak błękitny dym unosi się ku sufitowi.
- Dlaczego straciłaś pracę? Masz do niej idealne predyspozycje. - Przygryzła dolną wargę. - W tym mundurze wyglądasz świetnie.
Helena puściła ostatnie zdanie mimo uszu.
- To straszny niefart. - Przypomniała sobie o śnie, który ją zbudził. Nie była gotowa, by o tym rozmawiać, nie teraz i nie z Grafką. - Złamałam regulamin.
Łucja machnęła ręką.
- Pieprzyć regulaminy. Zawsze miałaś naturę buntowniczki, tylko wmawiasz sobie, że jesteś taka ułożona, ja to widzę. Nie przejmuj się, znajdziesz coś nowego, z nowym regulaminem, którym znowu będziesz mogła podetrzeć dupę.
- Łatwo ci mówić. Jakbyś się czuła, gdybyś nie mogła już występować?
- Pewnie zostałabym uliczną kurwą, ale ty to co innego. Masz łeb na karku.
- I zero znajomości.
Grafka zaczęła znowu stukać paznokciem, tym razem w popielniczkę.
- Mogę ci pomóc - rzuciła enigmatycznie. Helena pod pretekstem strzepnięcia popiołu zabrała jej popielniczkę. Irytował ją ten dźwięk.
- Co masz na myśli?
- Mam przyjaciół, którzy, jeśli się polubicie, załatwią ci przyjemną i dobrze płatną pracę biurową z perspektywami.
Helena nachyliła się w stronę przyjaciółki, aż poczuła kwiatowe perfumy zmieszane z kwaśnym oddechem.
- Polubili?
Łucja wychwyciła podejrzliwy ton w głosie kobiety.
- Nie bój się. Jesteś śliczna, ale nie śmiałabym handlować twoją urodą. Przydasz się do czegoś innego. Chodzi o to, żebyś czasem coś poobserwowała. Posłuchała plotek, porozmawiała z ludźmi w knajpie. Podzieliła się wiedzą. Jeżdżąc po Polsce, na pewno sporo widziałaś.
- Cóż w tym może być interesującego?
- Kurwa, sama nie wiem. Może ilość torów na stacjach kolejowych, rozmieszczenie fabryk, ładunki transportowane koleją.
Helena odsunęła się do tyłu tak gwałtownie, że krzesło na którym siedziała, zakołysało się na dwóch nogach.
- Mówisz o szpiegowaniu!
- Nie. - Grafka odpowiedziała spokojnie. - Mam na myśli zbieranie do kupy informacji, które w żaden sposób nie są chronione. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak cenne mogą być błahe z pozoru rzeczy.
- Dla kogo?
Łucja zgasiła papierosa i sięgnęła po następnego.
- To chyba oczywiste.
- Niemcy. - Helena wyszeptała. - Twoja rodzina cię do tego zmusza?
Płomień zapalniczki zamigotał na policzkach tancerki.
- Nikt mnie do niczego nie zmusza, a na pewno nie te nadęte bufony w swoich fabrykanckich willach. Dla nich jestem czarną owcą. Robię to tylko dla siebie. Opłaca się.
- Ale to zdrada Polski.
- Nikomu nie dzieje się krzywda. Zresztą, spójrz na to z innej strony. Twoi rodzice... - zamilkła. Dłoń z papierosem zatrzymała się w połowie drogi do ust. - Znaczy się, chciałam powiedzieć, pokolenie, które żyło przed nami... Oni byli obywatelami Niemiec, Austrii. Czy ktoś narzekał? Na litość, Hela - złapała ją za nadgarstek. - Podrzucono cię do sierocińca w Cieszynie. Nikt nie wie, czy jesteś Polką, Niemką, a może Czeszką.
W wnętrzu Heleny niezagojona rana zaczęła jątrzyć. Gdyby zamknęła oczy mogłaby niemal zobaczyć jak wokoło zaropiałych strupów czerwona skóra pulsuje od płynącej w niej krwi, tak silne to było uczucie na samo wspomnienie o sierocińcu. Nie dała tego po sobie poznać. Palce Łucji nadal oplatały jej dłoń. Wiedziała, że uczucie zaraz minie, nienawiść wróci do nory, z której wypełzła.
- Ty też zbierasz informacje dla tych ludzi?
- Czasami proszą mnie o przysługę. Na przykład, żebym pociągnęła za język kogoś z kim spędzam noc.
- A więc tak zarabiasz na życie. - Strąciła dłoń przyjaciółki.
- Zarabiam śpiewem i tańcem. Dzięki koneksjom moja kariera się rozwija. Rozumiem, że masz wątpliwości natury moralnej, ale zupełnie niepotrzebnie. Kiedy poznasz moich przyjaciół, zrozumiesz, że przyszłość Europy należy do Niemiec. Masz niepowtarzalną okazję kupić sobie bilet pierwszej klasy w pociągu do ery nowej prosperity.
- Brzmisz, jakby wyprali ci mózg. Albo to ten eter.
- Po prostu to przemyśl. I wpadnij któregoś wieczora do „Czerwonego Kapturka”. Tam przychodzą naprawdę fajni faceci.
Helena spojrzała zdziwiona.
- A co to ma do rzeczy?
- Skoro nie chcesz pracować dla ważnych ludzi, to pozostaje ci tylko ożenek z jednym z nich. To też mogę zaaranżować.
Szczęknął zamek w drzwiach wejściowych. Stanął w nich młody mężczyzna w kaszkiecie. W rękach trzymał torby z zakupami.
- Hela... miło cię widzieć.
Tylko jego tu brakowało, pomyślała.
- Ciebie również, Antonii.
- Anton - poprawił.
Patrząc na brata Łucji, odnosiło się wrażenie, że to siostra zgarnęła całą pulę nagród na loterii matki natury. Anton był pyzaty, miał kędzierzawe brwi i szczeciniasty zarost, którego nigdy nie potrafił dogolić. Kiedy się uśmiechał, zza mięsistych warg wychodziły żółtawe zęby. W ogóle sprawiał wrażenie osoby, która o siebie nie dba. Zawsze, gdy widział Helenę, zapominał języka w gębie. Teraz też patrzył na nią jak sroka w kość, a torby ze sprawunkami ciążyły mu w rękach, coraz bardziej zbliżając się do ziemi.
Grafka rzuciła porozumiewawcze spojrzenie. Ani słowa przy nim.
- Przemyślę wszystko. - Helena wstała. Wyminęła zastygłego w kamiennej pozie brata Łucji. - Do widzenia... Antoni.
Kiedy znalazła się na ulicy, odetchnęła z ulgą. Minął ją dwuosobowy patrol policji. Widząc jej mundur, mężczyźni skłonili się szarmancko. Od strony dworca dobiegał gwizd. Pociąg wjeżdżał na peron.
Chodnikiem szła stara Cyganka, a za nią podążało dwóch wyrostków w szkolnych mundurkach. Obaj mówili po niemiecku:
- Proszę pani, czy Cyganka się koci czy szczeni?
Kobieta uniosła laskę, którą się podpierała i zdzieliła pierwszego smarkacza w obojczyk. Drugi zdołał uskoczyć i natychmiast zaczął krzyczeć w stronę oddalającego się patrolu, tym razem po polsku:
- Na pomoc! Policja!
Helena mruknęła do siebie:
- Przyszłość Europy, myślałby kto.
II
Sierpień 1939, gdzieś nad Polską.
Trójsilnikowy Ju 52 w barwach Lufthansy utrzymywał stałą wysokość przelotową czterech tysięcy metrów. Jego pokład zapewniał miejsce piętnastu pasażerom, z których większość spała lub czytała gazety. Za zamkniętymi drzwiami na dziobie dwóch pilotów i nawigator od dłuższego czasu nie odzywali się do siebie. Kapitan obserwował wskazania awioniki, drugi pilot nerwowo zerkał za okno.
- Dziś nie ma chmur. Może podlecimy tam gdzie ostatnio?
Kapitan spojrzał na zegarek. Potem obrócił się w kierunku nawigatora.
- Ulrich, co myślisz?
- Znowu nie dolecimy do Warszawy na czas - mruknął Ulrich trudnym do zrozumienia bawarskim akcentem.
- Myślałem - wtrącił drugi pilot - że lecimy na większej mocy niż zwykle.
- Tak - potwierdził nawigator - ale wiatr mamy w pysk. Peter, wcale nie lecimy szybciej niż zwykle.
- To góra dziesięć minut opóźnienia. - Drugi pilot imieniem Peter nie dawał za wygraną.- Myślicie, że się zorientują?
- Do tej pory mogli według nas ustawiać zegarki - powiedział kapitan. - Ministerstwo Lotnictwa powinno być ostrożniejsze. My powinniśmy być ostrożniejsi.
Peter wzruszył ramionami i rozparł się w fotelu.
- Jak chcesz. Ale przyznasz, że do Polski lata się lepiej niż do Anglii. Szkoda by było, gdyby nas zdjęli, co nie, Ulrich?
Nawigator po chwili milczenia odpowiedział:
- Niech kapitan zdecyduje.
Dowódca westchnął i przechylił wolant. Samolot zakołysał się i zszedł z kursu. Peter uśmiechnął się pod nosem.
Następne minuty upływały w milczeniu, dopóki na horyzoncie nie pojawił się pas brunatnej ziemi wygolony w połaci lasu.
- Zbliżamy się - rzucił Ulrich. W dłoniach trzymał już stosowne mapy, notes i ołówek.
- Uda się wam coś zobaczyć? - zapytał kapitan.
Drugi pilot wstał i docisnął policzek do szyby.
- Nie oczekuj cudów. To nie samolot rozpoznawczy.
Przeszklenie kabiny Ju 52 pozwalało jedynie na widok do przodu i na boki. Ten pierwszy był dodatkowo ograniczony przez masywną owiewkę silnika gwiazdowego. Kapitan poprawił ułożenie dłoni na wolancie.
- Nadlecimy nad cel od lewej. Potem łagodnie przechylę maszynę na twoją stronę. Pasażerowie na pewno to poczują, więc będziemy mieli tylko jedną próbę. Zrozumiano?
- Tak jest.
Gdyby nie szum silników, w kabinie byłoby słychać nerwowe oddechy pilotów. Była tylko jedna szansa na manewr i tylko jeden moment na niego, w którym Peter mógłby obserwować cel przez boczne okno.
Wolant powędrował w prawo. Maszyna zaczęła się przechylać, wariometr ruszył w dół.
- Wykarczowany las - meldował drugi pilot. - Bardzo starannie.
- Tylko tyle?
Peter milczał, wytężając wzrok. Ju 52 zatoczył już ćwierć okręgu.
- Nie wydaje mi się - odezwał się w końcu. - Zbyt geometryczna forma. Drzewa na prawo i lewo są wycięte, ale pnie zostały. Natomiast pośrodku teren wygląda na zniwelowany. To lotnisko polowe.
Kapitan wyrównał lot.
- Widziałeś samoloty?
- Żadnych. Jeśli były, to zakamuflowane.
- Nie. - Kapitan uciął stanowczo. - Przebazują je dopiero w ostateczności. Mamy, to co chcieliśmy. Wracamy na kurs.
Tytułem końca: Dziękuję za przeczytanie. Bohaterka powyższego tekstu pojawiała się już w innym opowiadaniu: viewtopic.php?f=93&t=23663 , aczkolwiek mogą być między nimi pewne rozbieżności, bo tamto powstawało znacznie wcześniej.
Użyłem w tekście słowa „seks”, o którym wiem, że nie było w tamtych czasach w użyciu. Zrobiłem to świadomie, bo to słowo proste i zgrabne, przejrzystość zdania na tym zyskuje.
Miałem obawy z użyciem wyrazu „nakirana”, „kirać”, oznaczającego odurzać się zapachem czegoś. Głównie dlatego, że brzmi to jak kandydat na młodzieżowy wyraz roku. W rzeczywistości wyraz ten jest znacznie starszy, bo i używanie wziewnych środków odurzających jest stare, dziś już wręcz przestarzałe. Dlatego zdecydowałem się na ten kontrowersyjnie brzmiący wyraz.
Samoloty Lufthansy naprawdę notorycznie się spóźniały w ostatnich tygodniach przed wojną. Nie podjęto próby rozwiązania tej zagadki, jedynie spekulowano, co też ich załogi robiły w przestworzach. Czy w ten sposób mogli wykrywać lotniska polowe? Raczej nie, bo później Niemcy byli kompletnie zaskoczeni przebazowaniem polskich samolotów na nie, ale to już moja licentia poetica.