Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

1
Dzień dobry. Poniżej przedstawiam tekst, który składa się niejako z dwóch części. Są one pomyślane jako pierwsze rozdziały, wprowadzacze. Nie są ze sobą powiązane w ramach jednego opowiadania, każdy z nich jest samodzielny, ale dzieją się w tym samym „uniwersum”. Uniwersum to dzieje się w dwudziestoleciu i w pewnym mieście, którego barwną historię z tego okresu hobbystycznie badam. Podkreślę to, co najważniejsze: to jest początek, tu nie ma żadnego wyrwania z kontekstu, wszystko co potrzebne czytelnik powinien dostać do ręki i albo go to zaciekawi, albo odrzuci. Proszę więc o nie dawanie pardonu w opiniach. To dla mnie istotne, bo chcę mieć rozeznanie, na ile potrafię zaciekawić czytelnika, biorę też pod uwagę to, że mogę być totalnie beznadziejny, ale za nic w świecie nie potrafię tego sam rozeznać. Dlatego proszę o pomoc.
****

I

Pociąg pędził w kierunku zatracenia. Lokomotywa pluła za siebie ogniem, który lizał poszycia wagonów. Mimo czerwonej łuny wnętrze restauracyjnej salonki wypełniał półmrok. Kontury mebli były dziwnie wydłużone, a sam wagon zdawał się ciągnąć bez końca.
Helena trzymała mosiężny świecznik. U stóp leżało ciało, które w miejscu twarzy miało bezkształtną plątaninę mięsa, skóry i wyłamanych zębów. Tuż za nią stał cień. Czuła na karku niespokojny oddech.
Uniosła świecznik i zadała cios.
Pokraczna istota wychrypiała:
- Proszę, wezwijcie policję. - Jakim cudem mówi, skoro nie ma ust? Kobietę rozsierdziło to jeszcze bardziej. Świecznik znów znalazł się w górze. Teraz celowała w ramiona. Zbyt długo pozwalała mu nimi machać, czas porachować gnojowi kości.
Cień złapał ją za nadgarstek.
- Przestań - powiedział. - Mieliśmy go tylko nastraszyć.
Próbowała się wyszarpać, ale cień był silny. Należał do krępego mężczyzny.
- Puszczaj - syknęła.
- To jeszcze gówniarz. Wystarczy mu tej szkoły!
Świecznik w dłoni zaczął się rozpływać. Poczuła jak roztopiony metal parzy skórę.
- To jadowita żmija. Popamięta, że się nie kradnie.
Jej własny głos zabrzmiał słabo, jakby z oddali. Pociąg gwałtownie zahamował. Podłoga osunęła się spod stóp. Spadała w ciemność. Poczwara bez twarzy przyglądała się z góry i rechotała.

Maj 1938, Bielsko, województwo śląskie.
Powieki miała jak z ołowiu, z trudem je rozchyliła. Światło poranka znalazło sobie szczelinę w okiennej storze i padło wprost na spuchnięte oczy. Helena Młynarczyk jęknęła i przysłoniła twarz ramieniem. Piekła ją ręka, na której leżała. Przełknęła ślinę. Czuła jakby zamiast języka miała w ustach ropuchę. Obróciła się na drugi bok, próbując zasnąć. Gdzieś za ścianą Tadeusz Faliszewski śpiewał o szczęściu i wiśniach. Poczuła jak sen bezpowrotnie ulatuje. Może to i lepiej, bo zamiast wytchnienia przynosił koszmary. Spróbowała zebrać myśli. Pewna była tylko jednego – minionej nocy piła. Sporo. Autodestrukcyjnie. Na umór. Niejasne wspomnienia były jak wypaczone klepki podłogowe, które nie chciały wskoczyć na miejsce. Może potrzebowała młotka? Rozejrzała się dookoła. Otaczały ją ściany i meble, których nie rozpoznawała.
Boże, nie!
Pobudzona impulsem odrzuciła kołdrę. Miała na sobie bieliznę. Dobry znak.
Na krześle u wezgłowia leżał złożony w kostkę mundur. Granatowy uniform ze złotymi wszywkami PKP.
Gdy udało się stłumić falę mdłości, przyszedł czas na posklejanie klatek urwanego filmu. Wczoraj późnym popołudniem zakończyła służbę na stacji w Bielsku, przekazała zmiennikowi obowiązki kierowniczki pociągu i udała się do dyspozytorni. Tam czekała na nią decyzja zarządu w sprawie jej postępowania dyscyplinarnego. Po lekturze błyskawicznie i bez słowa opuściła budynek dworca. Kipiał w niej gniew. Nie dość, że smarkacz ośmielił się złożyć na nią skargę, to jeszcze konduktor potwierdził jego słowa, co przypieczętowało jej los.
Przed wejściem stał palacz, który właśnie skończył pracę. Nie znała jego imienia.
- Gdzie się śpieszysz? - Muskularny trzydziestolatek o szarych oczach musiał truchtać, żeby dotrzymać kroku Helenie.
- Wylali mnie.
- Sukinsyny. Tną etaty. To przez nowy zarząd. Wiesz, jak mówią, nowa miotła najlepiej wymiata. - Uskoczył w bok, unikając zderzenia z latarnią.
- Pewnie masz rację. - Skoro fama o prawdziwym powodzie zwolnienia jeszcze się nie rozeszła, nie zamierzała tego przyśpieszać.
- Z kolegami tworzymy radę robotniczą. Zamierzamy walczyć o swoje. Spotykamy się w karczmie. Może chcesz dołączyć?
Zatrzymała się. Słyszała o półlegalnych spotkaniach organizowanych przez ludzi o rewolucyjnych poglądach. Komunizm. Nigdy się nim nie interesowała. W ogóle wszelakie idee traktowała jak cudze myśli, siłą wlewane do głowy. Z drugiej strony posłuchać nie zaszkodzi. Może dowie się czegoś, co pozwoli uspokoić wewnętrzny gniew?
- Jasne, czemu nie?
Ta cała rada robotnicza okazała się farsą. Palacze i maszyniści spotykali się w austerii, żeby chlać na umór. Socjalizm nie miał wystarczającej siły przebicia, by konkurować ze sprośnymi żartami i wulgarnymi piosenkami. Helena zajęła miejsce blisko drzwi, licząc, że uda się wyjść po angielsku, ale po drugim piwie nawiązała bliższą rozmowę z mężczyznami. Dalej poszło z górki. Pijacka wycieczka ulicami miasta. Podejrzane zaułki cuchnące moczem i psimi odchodami. Bimber pity z gwinta. Anonimowe twarze coraz to nowych współbiesiadników. Buteleczka eteru podstawiana pod nos. Czyjeś ręce trzymające za włosy, gdy rzygała pod arkadami kamienicy.
Teraz siedziała na krawędzi łóżka, pełna niepokoju. Z kim spędziła noc? Pomyślała o palaczu z oczami wilka. Może i był przystojny, ale przerażeniem napawała ją myśl, że mogli się pieprzyć bez prezerwatyw. Przez całe życie była nieufna i wycofana jak zbity pies, dlaczego akurat wczoraj zachowała się inaczej? Rozejrzała się wokoło. Schludne mieszkanie pomalowane w jasne barwy. Puszysty dywan przyjemnie grzał w stopy. Naprzeciw łóżka stała kosmetyczka z lustrem pełna kobiecych szpargałów. Dziwne.
Muzyka ucichła. Usłyszała kroki. Zakryła się kołdrą.
W progu stanęła drobnej postury szatynka, w krótkich włosach udrapowanych w fale.
- Grafka? Jakim cudem?
- Rozumiem, że wolałabyś się obudzić w sypialni Witolda Conti, ale doceń to co masz. - Łucja Grafka zachichotała. Oparła się o framugę, eksponując zgrabną talię. Była tancerką rewiową i teatralne pozy weszły jej w nawyk. - Pamiętasz cokolwiek?
Helena zniżyła wzrok unikając spojrzenia Łucji.
- Fragmentarycznie. Nic z końcówki.
Kobieta usiadła koło niej.
- Zawędrowałaś do „Czerwonego Kapturka”, akurat miałam tam występ. Towarzystwo, które ze sobą przywlekłaś, to zdecydowanie nie była pożądana klientela. Powinnaś unikać takich mężczyzn.
- Przepraszam. - Zaczerwieniła się. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Nie przepraszaj, ale... faktycznie, to było trochę nie w twoim stylu.
- Zwolnili mnie z PKP.
Łucja zrobiła smutną minę.
- Pogadamy o tym przy śniadaniu. Ubieraj się.
Gdy wyszła, Helena oceniła stan uniformu, który w końcu będzie musiała zdać. Biała koszula cuchnęła potem, a bawełniany żakiet papierosami. Atłasowa podszewka roztarła się w jednym miejscu. Da się zacerować. Pończochy puściły oczka. Cudnie. Zrezygnowała z ich nakładania.
Ubrana, poczuła, że odzyskała nieco z utraconej w nocy godności.
Przejrzała się w lustrze. Podkrążone oczy i bladość nie znikną wraz z kąpielą i śniadaniem, bo były cechą urody. Upięła w kok włosy koloru słomy, które rosły sto siedemdziesiąt osiem centymetrów nad ziemią. Wystające kości policzkowe przywodziły na myśl wyidealizowane portrety dawnych szlachcianek. Wrażenie melancholii i dostojeństwa przełamywał zadarty nosek i piegi wokół niego. W jej ciele królował wertykalizm, nogi miała długie, biodra smukłe, nawet palce były kościste i wydłużone. Z rozmysłem pielęgnowała tę dominantę sylwetki, ubierając się w płaszcze, żakiety, zakładając buty na obcasie i kapelusze, wszystko na przekór poradnikom modowym, które odradzały takie optyczne wydłużanie sylwetki, jako przejaw minionej dekady. Ta fizyczność, nietypowa i odmienna od kanonów, fascynowała na tyle, że w towarzystwie była barwnym ptakiem, przyciągała uwagę mężczyzn oraz niechęć kobiet. Mimo to w jej życiu prawie nie było facetów. Nosiła w sobie przekonanie, że tylko we własnym towarzystwie może poczuć się dobrze. Nawet seks nie wydawał się szczególnie atrakcyjny, bo zawierał drugiego człowieka. Wspólna kolacja, rozmowa podczas gry wstępnej, komplementy, odwzajemnianie uśmiechów, wysiłek, żeby tej drugiej osobie też było dobrze - dla niej te drobnostki przekraczały już granicę komfortu.
Podeszła do okna, zza którego dobiegał gwar przechodniów. Rozpoznała secesyjne kamienice na ulicy 11 listopada, ciągnące się wąwozem pierzei i szeroki trakt z trylinki między nimi. Widok wzdłuż ulicy częściowo zasłaniał kratownicowy most, na którego przyczółkach rozlokowały się kwiaciarki. Za rzeką leżała Biała Krakowska, osobne miasto i nawet inne województwo, ale tkanki Bielska i Białej stanowiły jedność. Coś jak Buda i Peszt. Bielsko było w odróżnieniu od bliźniaczki za rzeką na wskroś niemieckie. Niemcy stworzyli doskonale prosperujący heimat na mapie Polski. Dominowali w samorządzie, spółkach municypalnych, a kapitał pozycjonujący Bielsko na czele najzamożniejszych polskich miast w całości należał do nich.
W każdym razie czynsze za mieszkania na tej najbardziej reprezentacyjnej ulicy wynosiły krocie. Czy Łucja była aż tak rozchwytywaną artystką?
Uporządkowała w głowie, to co wiedziała o przyjaciółce. Naprawdę miała na nazwisko Guzy, pochodziła z morganatycznej rodziny Polaka i Niemki z zamożnego rodu fabrykantów i dopiero kilka lat temu nauczyła się mówić czysto po polsku. Pomimo tego dziadkowie się jej wyrzekli. Jak na ironię artyści z lewicujących środowisk nie mogli jej wybaczyć pochodzenia i przezywali grafką, co w gwarze chłopskiej oznaczało szlachciankę. Dziewczyna wiedziała jak zbić ich z pantałyku: prześmiewczy pseudonim zaadoptowała na nazwisko sceniczne. Bez wątpienia posiadała talent, ale w parze z nim szła umiejętność rozkładania nóg przed kim trzeba. Helena nie poddawała tego ocenie. Postępowanie innych ją nie interesowało.
Opuściła pokój i odwiedziła łazienkę. Odrobinę wczorajszego upodlenia zdołała spuścić w klozecie.
Łucja czekała w kuchni nad talerzem parującej jajecznicy. Od zapachu smażonego smalcu żołądek zaprotestował, za to szklanka wody była wybawieniem. Helena wypiła ją duszkiem.
Muzyka, którą wcześniej słyszała, leciała z gramofonu. Teraz iglica była podniesiona, a płyta winylowa obracała się bezwiednie. To wirowanie przypominało jej o stanie własnych myśli.
Grafka wystukiwała paznokciami o blat stołu jakiś rytm. Helena nalała sobie drugą szklankę wody, czując na sobie wzrok koleżanki. Nie chciała wyjść na sukę, w końcu Łucja jej pomogła, ale nagle zapragnęła zostać sama, zamknąć się w czterech ścianach własnego mieszkania i pozwolić dać się trawić życiowej porażce. Gniew, którym wczoraj kipiała w dyspozytorni, już nie dawał o sobie znać, ale bynajmniej jej nie opuścił. Zaszył się na dnie duszy i zaczął podtruwać nosicielkę. Jakie to typowe dla mnie, pomyślała. Nie rozdrapywała starych ran - one się nigdy nie goiły.
- Wybacz - powiedziała zmieszana. - Nie jestem w stanie jeść.
Łucja pokiwała głową, wprawiając w ruch wielkie kolczyki.
- Nie ma sprawy. Podejrzewałam, że tak będzie.
Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo przyjaciółka ma przekrwione oczy. Gdy minął wstręt spowodowany zapachem jedzenia, w nozdrza uderzyła woń niemożliwa do pomylenia z czymkolwiek innym.
Eter.
Łucja nakirała się po same uszy. Helenie zrobiło się żal Grafki. Tancerka nie rozumiała, że stacza się do przepaści, na dnie której leżały jej kariera, zdrowie i uroda.
- Masz papierosa?
Łucja podsunęła papierośnicę. Sama też zapaliła. Przez moment obie kobiety paliły w milczeniu, patrząc jak błękitny dym unosi się ku sufitowi.
- Dlaczego straciłaś pracę? Masz do niej idealne predyspozycje. - Przygryzła dolną wargę. - W tym mundurze wyglądasz świetnie.
Helena puściła ostatnie zdanie mimo uszu.
- To straszny niefart. - Przypomniała sobie o śnie, który ją zbudził. Nie była gotowa, by o tym rozmawiać, nie teraz i nie z Grafką. - Złamałam regulamin.
Łucja machnęła ręką.
- Pieprzyć regulaminy. Zawsze miałaś naturę buntowniczki, tylko wmawiasz sobie, że jesteś taka ułożona, ja to widzę. Nie przejmuj się, znajdziesz coś nowego, z nowym regulaminem, którym znowu będziesz mogła podetrzeć dupę.
- Łatwo ci mówić. Jakbyś się czuła, gdybyś nie mogła już występować?
- Pewnie zostałabym uliczną kurwą, ale ty to co innego. Masz łeb na karku.
- I zero znajomości.
Grafka zaczęła znowu stukać paznokciem, tym razem w popielniczkę.
- Mogę ci pomóc - rzuciła enigmatycznie. Helena pod pretekstem strzepnięcia popiołu zabrała jej popielniczkę. Irytował ją ten dźwięk.
- Co masz na myśli?
- Mam przyjaciół, którzy, jeśli się polubicie, załatwią ci przyjemną i dobrze płatną pracę biurową z perspektywami.
Helena nachyliła się w stronę przyjaciółki, aż poczuła kwiatowe perfumy zmieszane z kwaśnym oddechem.
- Polubili?
Łucja wychwyciła podejrzliwy ton w głosie kobiety.
- Nie bój się. Jesteś śliczna, ale nie śmiałabym handlować twoją urodą. Przydasz się do czegoś innego. Chodzi o to, żebyś czasem coś poobserwowała. Posłuchała plotek, porozmawiała z ludźmi w knajpie. Podzieliła się wiedzą. Jeżdżąc po Polsce, na pewno sporo widziałaś.
- Cóż w tym może być interesującego?
- Kurwa, sama nie wiem. Może ilość torów na stacjach kolejowych, rozmieszczenie fabryk, ładunki transportowane koleją.
Helena odsunęła się do tyłu tak gwałtownie, że krzesło na którym siedziała, zakołysało się na dwóch nogach.
- Mówisz o szpiegowaniu!
- Nie. - Grafka odpowiedziała spokojnie. - Mam na myśli zbieranie do kupy informacji, które w żaden sposób nie są chronione. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak cenne mogą być błahe z pozoru rzeczy.
- Dla kogo?
Łucja zgasiła papierosa i sięgnęła po następnego.
- To chyba oczywiste.
- Niemcy. - Helena wyszeptała. - Twoja rodzina cię do tego zmusza?
Płomień zapalniczki zamigotał na policzkach tancerki.
- Nikt mnie do niczego nie zmusza, a na pewno nie te nadęte bufony w swoich fabrykanckich willach. Dla nich jestem czarną owcą. Robię to tylko dla siebie. Opłaca się.
- Ale to zdrada Polski.
- Nikomu nie dzieje się krzywda. Zresztą, spójrz na to z innej strony. Twoi rodzice... - zamilkła. Dłoń z papierosem zatrzymała się w połowie drogi do ust. - Znaczy się, chciałam powiedzieć, pokolenie, które żyło przed nami... Oni byli obywatelami Niemiec, Austrii. Czy ktoś narzekał? Na litość, Hela - złapała ją za nadgarstek. - Podrzucono cię do sierocińca w Cieszynie. Nikt nie wie, czy jesteś Polką, Niemką, a może Czeszką.
W wnętrzu Heleny niezagojona rana zaczęła jątrzyć. Gdyby zamknęła oczy mogłaby niemal zobaczyć jak wokoło zaropiałych strupów czerwona skóra pulsuje od płynącej w niej krwi, tak silne to było uczucie na samo wspomnienie o sierocińcu. Nie dała tego po sobie poznać. Palce Łucji nadal oplatały jej dłoń. Wiedziała, że uczucie zaraz minie, nienawiść wróci do nory, z której wypełzła.
- Ty też zbierasz informacje dla tych ludzi?
- Czasami proszą mnie o przysługę. Na przykład, żebym pociągnęła za język kogoś z kim spędzam noc.
- A więc tak zarabiasz na życie. - Strąciła dłoń przyjaciółki.
- Zarabiam śpiewem i tańcem. Dzięki koneksjom moja kariera się rozwija. Rozumiem, że masz wątpliwości natury moralnej, ale zupełnie niepotrzebnie. Kiedy poznasz moich przyjaciół, zrozumiesz, że przyszłość Europy należy do Niemiec. Masz niepowtarzalną okazję kupić sobie bilet pierwszej klasy w pociągu do ery nowej prosperity.
- Brzmisz, jakby wyprali ci mózg. Albo to ten eter.
- Po prostu to przemyśl. I wpadnij któregoś wieczora do „Czerwonego Kapturka”. Tam przychodzą naprawdę fajni faceci.
Helena spojrzała zdziwiona.
- A co to ma do rzeczy?
- Skoro nie chcesz pracować dla ważnych ludzi, to pozostaje ci tylko ożenek z jednym z nich. To też mogę zaaranżować.
Szczęknął zamek w drzwiach wejściowych. Stanął w nich młody mężczyzna w kaszkiecie. W rękach trzymał torby z zakupami.
- Hela... miło cię widzieć.
Tylko jego tu brakowało, pomyślała.
- Ciebie również, Antonii.
- Anton - poprawił.
Patrząc na brata Łucji, odnosiło się wrażenie, że to siostra zgarnęła całą pulę nagród na loterii matki natury. Anton był pyzaty, miał kędzierzawe brwi i szczeciniasty zarost, którego nigdy nie potrafił dogolić. Kiedy się uśmiechał, zza mięsistych warg wychodziły żółtawe zęby. W ogóle sprawiał wrażenie osoby, która o siebie nie dba. Zawsze, gdy widział Helenę, zapominał języka w gębie. Teraz też patrzył na nią jak sroka w kość, a torby ze sprawunkami ciążyły mu w rękach, coraz bardziej zbliżając się do ziemi.
Grafka rzuciła porozumiewawcze spojrzenie. Ani słowa przy nim.
- Przemyślę wszystko. - Helena wstała. Wyminęła zastygłego w kamiennej pozie brata Łucji. - Do widzenia... Antoni.
Kiedy znalazła się na ulicy, odetchnęła z ulgą. Minął ją dwuosobowy patrol policji. Widząc jej mundur, mężczyźni skłonili się szarmancko. Od strony dworca dobiegał gwizd. Pociąg wjeżdżał na peron.
Chodnikiem szła stara Cyganka, a za nią podążało dwóch wyrostków w szkolnych mundurkach. Obaj mówili po niemiecku:
- Proszę pani, czy Cyganka się koci czy szczeni?
Kobieta uniosła laskę, którą się podpierała i zdzieliła pierwszego smarkacza w obojczyk. Drugi zdołał uskoczyć i natychmiast zaczął krzyczeć w stronę oddalającego się patrolu, tym razem po polsku:
- Na pomoc! Policja!
Helena mruknęła do siebie:
- Przyszłość Europy, myślałby kto.

II


Sierpień 1939, gdzieś nad Polską.
Trójsilnikowy Ju 52 w barwach Lufthansy utrzymywał stałą wysokość przelotową czterech tysięcy metrów. Jego pokład zapewniał miejsce piętnastu pasażerom, z których większość spała lub czytała gazety. Za zamkniętymi drzwiami na dziobie dwóch pilotów i nawigator od dłuższego czasu nie odzywali się do siebie. Kapitan obserwował wskazania awioniki, drugi pilot nerwowo zerkał za okno.
- Dziś nie ma chmur. Może podlecimy tam gdzie ostatnio?
Kapitan spojrzał na zegarek. Potem obrócił się w kierunku nawigatora.
- Ulrich, co myślisz?
- Znowu nie dolecimy do Warszawy na czas - mruknął Ulrich trudnym do zrozumienia bawarskim akcentem.
- Myślałem - wtrącił drugi pilot - że lecimy na większej mocy niż zwykle.
- Tak - potwierdził nawigator - ale wiatr mamy w pysk. Peter, wcale nie lecimy szybciej niż zwykle.
- To góra dziesięć minut opóźnienia. - Drugi pilot imieniem Peter nie dawał za wygraną.- Myślicie, że się zorientują?
- Do tej pory mogli według nas ustawiać zegarki - powiedział kapitan. - Ministerstwo Lotnictwa powinno być ostrożniejsze. My powinniśmy być ostrożniejsi.
Peter wzruszył ramionami i rozparł się w fotelu.
- Jak chcesz. Ale przyznasz, że do Polski lata się lepiej niż do Anglii. Szkoda by było, gdyby nas zdjęli, co nie, Ulrich?
Nawigator po chwili milczenia odpowiedział:
- Niech kapitan zdecyduje.
Dowódca westchnął i przechylił wolant. Samolot zakołysał się i zszedł z kursu. Peter uśmiechnął się pod nosem.
Następne minuty upływały w milczeniu, dopóki na horyzoncie nie pojawił się pas brunatnej ziemi wygolony w połaci lasu.
- Zbliżamy się - rzucił Ulrich. W dłoniach trzymał już stosowne mapy, notes i ołówek.
- Uda się wam coś zobaczyć? - zapytał kapitan.
Drugi pilot wstał i docisnął policzek do szyby.
- Nie oczekuj cudów. To nie samolot rozpoznawczy.
Przeszklenie kabiny Ju 52 pozwalało jedynie na widok do przodu i na boki. Ten pierwszy był dodatkowo ograniczony przez masywną owiewkę silnika gwiazdowego. Kapitan poprawił ułożenie dłoni na wolancie.
- Nadlecimy nad cel od lewej. Potem łagodnie przechylę maszynę na twoją stronę. Pasażerowie na pewno to poczują, więc będziemy mieli tylko jedną próbę. Zrozumiano?
- Tak jest.
Gdyby nie szum silników, w kabinie byłoby słychać nerwowe oddechy pilotów. Była tylko jedna szansa na manewr i tylko jeden moment na niego, w którym Peter mógłby obserwować cel przez boczne okno.
Wolant powędrował w prawo. Maszyna zaczęła się przechylać, wariometr ruszył w dół.
- Wykarczowany las - meldował drugi pilot. - Bardzo starannie.
- Tylko tyle?
Peter milczał, wytężając wzrok. Ju 52 zatoczył już ćwierć okręgu.
- Nie wydaje mi się - odezwał się w końcu. - Zbyt geometryczna forma. Drzewa na prawo i lewo są wycięte, ale pnie zostały. Natomiast pośrodku teren wygląda na zniwelowany. To lotnisko polowe.
Kapitan wyrównał lot.
- Widziałeś samoloty?
- Żadnych. Jeśli były, to zakamuflowane.
- Nie. - Kapitan uciął stanowczo. - Przebazują je dopiero w ostateczności. Mamy, to co chcieliśmy. Wracamy na kurs.


Tytułem końca: Dziękuję za przeczytanie. Bohaterka powyższego tekstu pojawiała się już w innym opowiadaniu: viewtopic.php?f=93&t=23663 , aczkolwiek mogą być między nimi pewne rozbieżności, bo tamto powstawało znacznie wcześniej.
Użyłem w tekście słowa „seks”, o którym wiem, że nie było w tamtych czasach w użyciu. Zrobiłem to świadomie, bo to słowo proste i zgrabne, przejrzystość zdania na tym zyskuje.
Miałem obawy z użyciem wyrazu „nakirana”, „kirać”, oznaczającego odurzać się zapachem czegoś. Głównie dlatego, że brzmi to jak kandydat na młodzieżowy wyraz roku. W rzeczywistości wyraz ten jest znacznie starszy, bo i używanie wziewnych środków odurzających jest stare, dziś już wręcz przestarzałe. Dlatego zdecydowałem się na ten kontrowersyjnie brzmiący wyraz.
Samoloty Lufthansy naprawdę notorycznie się spóźniały w ostatnich tygodniach przed wojną. Nie podjęto próby rozwiązania tej zagadki, jedynie spekulowano, co też ich załogi robiły w przestworzach. Czy w ten sposób mogli wykrywać lotniska polowe? Raczej nie, bo później Niemcy byli kompletnie zaskoczeni przebazowaniem polskich samolotów na nie, ale to już moja licentia poetica.

Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

2
Dwudziestolecie... Zachęcona tym wstępem, przeczytałam tekst.
1 - nie mogłam "załapać" o co chodzi w początkowej scenie. Niby ma to wprowadzać klimat fantastyczny, coś z grozy, ale nie czułam klimatu. Może ta plątanina skóry, mięsa i zębów wybiła mnie z rytmu. Przecież to można nazwać miazgą - brzmi zgrabnie i groźnie.
2 - jeśli chodzi o klimat całości, to ja tu niestety dwudziestolecia nie czuję. Słownictwo bohaterki ma być dosadne, proste, to rozumiem. Ale nie wydaje mi się, żeby w tamtym czasie kobiety klęły tak jak teraz. I nie chodzi tu tylko o częstotliwość czy charakter przekleństw. To raczej kwestia moralności tamtych czasów - z reguły w rozmowie je zmiękczano, mówiono inaczej albo zgoła nie przeklinano - bo wychowanie, bo druk, bo towarzystwo... Zamiast "kurwa" dominowało (przynajmniej w druku) raczej "psiakrew", "cholera", "do cholery". Słowo na k... miało węższe i ściśle dla pewnej grupy kobiet zarezerwowane znaczenie.
Ondraszek pisze: (sob 04 mar 2023, 12:44) Atłasowa podszewka roztarła się w jednym miejscu. Da się zacerować. Pończochy puściły oczka. Cudnie. Zrezygnowała z ich nakładania.
Rozdarła - o to Ci chodziło? Wyjść z domu bez pończoch, ale w mundurze? Hm, ciekawe poczucie elegancji. ;) I raczej mało możliwe - chyba że Twoja bohaterka gwiżdże absolutnie na wszystko, łącznie z przyzwoitością. Niech nawet włoży te podarte. Aha, no i bielizna była wtedy mocniejsza niż teraz, warto to przemyśleć. ;) Poza tym, to nie pończocha puszcza oczko, lecz oczko puszcza w pończosze.
I to w zasadzie tyle uwag. Opisy (wyglądu, miejsc) czytało mi się trudno - są przekombinowane, nie ma w nich jasności.
Ogólnie mam problem z tym tekstem i zastanawiam się, po co tu było dwudziestolecie. Co chciałeś pokazać, wybierając tę epokę?
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

3
Dziękuję za opinię.
Ogólnie mam problem z tym tekstem i zastanawiam się, po co tu było dwudziestolecie. Co chciałeś pokazać, wybierając tę epokę?
Obawiam się, że nie mam satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie. Najbliższe moim odczuciom to: bo chcę i mogę. Wiem, brzmi to nieelegancko i zaczepnie, ale nie mam takich intencji, po prostu inaczej nie umiem tego wyrazić.

Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

4
Ondraszek pisze: (sob 04 mar 2023, 13:24) Najbliższe moim odczuciom to: bo chcę i mogę.
Ok, rozumiem jak najbardziej. W takim razie radziłabym Ci poczytać coś z epoki, żeby wejść w klimat, "podsłuchać" słownictwo i rytm zdań. Powodzenia :)
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

5
Na dwudziestoleciu międzywojennym się nie znam, ale, ale, mi się podobało. Początek jak z opowiadań Lovecrafta, skąd rechot i słowa, skoro twarz jest miazgą? Cień, topiący się świecznik, ja tu widzę jakieś siły nadnaturalne - i to fajne jest. Kawałek o samolocie - udany. Natomiast fragment o konduktorce - no cóż, ja jestem "targetem", bo urodziłem się w Bielsku i teraz nawet piszę ten komentarz siedząc w domu w Bielsku - Białej. :D "Czerwony Kapturek" - jest, jest ulica 11 Listopada, czyli research był. Nie wiem na ile dialogi są bliskie epoce, ale całość jest ok. Jestem na tak, z chęcią przeczytam więcej. Powodzenia i pozdrawiam.

Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

6
O jak miło, ja też jestem z Bielska. Co jak co, ale BB pod płaszczykiem niepozornej prowincjonalności skrywa niesamowite i inspirujące historie.
RebelMac pisze: Cień, topiący się świecznik, ja tu widzę jakieś siły nadnaturalne - i to fajne jest
Cóż, początek to tylko i wyłącznie koszmar dręczący bohaterkę, a dotyczący wydarzeń, które doprowadził ją do utraty pracy. Teraz widzę, że wystarczyło wspomnieć o tym w jednym zdaniu i wszystko byłoby czytelniejsze. Cóż, szkoda że jestem taki mądry po fakcie:D Zresztą cały ten oniryczny prolog miał pewne zadanie i pierwotnie miało go nie być. Otóż nienawidzę w książkach sekwencji snów, do tego stopnia, że nigdy ich nie czytam. Dlatego, trochę na przekór, postanowiłem sam napisać taką scenę w ramach eksperymentu.

Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

7
Mnie zainteresowało! Sekwencja snu fajna, chociaż w pewnym momencie nie byłam już pewna, czy Helena walczy z cieniem czy z człowiekiem z miazgą zamiast twarzy. Elementy horroru dla mnie zawsze na plus. Druga część ze skacowaną Heleną też mi się podobała; polubiłam obie bohaterki. Jedynie ten opis wyglądu Heleny, kiedy patrzy na siebie w lustrze, to taka klisza - jeszcze zauważenie cieni pod oczami czy jakichś zmian w porządku, ale cały opis od stóp do głów za jednym razem to zbyt wiele (sprawia wrażenie, jakby Helena widziała pierwszy raz swoje odbicie i drobiazgowo je analizowała). Niewiadome pochodzenie bohaterki, propozycja zbierania informacji, zwolnienie z pracy - wszystko fajne. Tylko trochę z tymi komunistami wyszło pretekstowo i bardzo skrótowo.
Trzecia część z lotnikami - to mnie akurat nie zainteresowało.

Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

8
IMO jest względnie OK, chociaż szału nie robi. Ściślej: Jako wprawka bardzo dobre, ale jak na razie nie zauważyłem nic, co mogłoby sprawić, że zwróciłbym uwagę na tę książkę stojąc w księgarni i wybrałbym właśnie ją, a nie cokolwiek innego. Ot zwykła powieść historyczna jakich wiele. Idąca bardziej w kierunku mroczności i ukazywania degrengolady pod blichtrem, ale częsty chwyt obecnie.

====================

Szczególnie na początku czuć pewną kanciastość stylu. Takie fragmenty jak:
Lokomotywa pluła za siebie ogniem, który lizał poszycia wagonów.
Gdy udało się stłumić falę mdłości, przyszedł czas na posklejanie klatek urwanego filmu.
W zasadzie sam nie wiem, dlaczego wydają mi się być nieco kanciaste. Nie wykluczam, że to ja się mylę.

Inna rzecz: Na początku budujesz atmosferę jakiejś powieści grozy z gatunku realizmu magicznego, potem okazuje się, że to jednak powieść historyczna. Dlaczego? I czy to nie jest przesadzone?

Dlaczego pociąg "pędzil w kierunku zatracenia", brzmi to tak, jakby miał się zaraz wykoleić, a przecież nic podobnego chyba nie groziło?
Przez całe życie była nieufna i wycofana jak zbity pies
Rozumiem, że osoba tego rodzaju - pozornie spokojna i wycofana, w rzeczywistości trawiona przez wewnętrzne, zepchnięte niemal do podświadomości emocje, potrafi czasem stracić panowanie nad sobą i wpaść w szał. Ale IMO wymaga wyjaśnienia, dlaczego doprowadził do tego zwykły złodziej pociągowy. Nie wiem, moze przypomniało to coś z przeszłości?

Jak długo tam pracuje? Pierwszy raz spotkała się ze złodziejem pociągowym? Wszystkich masakruje?

Pierwszy raz w życiu znalazła się bez pracy? Czy zawsze chleje na umór w podejrzanym towarzystwie, gdy akurat nie ma pracy?

Osoba jej pokroju powinna wpadać w szał / tracić panowanie nad sobą / zatracać się w przyjemnościach życia RAZ OD WIELKIEGO DZWONU, gdy sytuacja mocno nadweręży jej zdolność samoopanowania, a nie za każdym razem, gdy cokolwiek w jej życiu odbiegnie od normy ----- bo w przeciwnym wypadku budujesz postać sprzeczną z własnym opisem. Napisz, że jest to kobieta znzna z tego, że raz na jakiś czas traci panowanie nad sobą, a nie że jest znana z tego, że jest spokojna i wycofana, po czym nagle masakruje pierwszego złodzieja, jakiego spotkała.

W sumie jednak jest to drobiazg -- nawet, jeśli mam rację, że jest jakaś niespójność między zachowaniem postaci a opisem narratora, to nie jest ona jakaś strasznie duża.

Nie znam realiów międzywojnia, ale czy za zmasakrowanie złodzieja pociągowego (zamiast unieszkodliwienie i oddanie w ręce policji w pierwszym możliwym terminie) naprawdę jest tylko wylanie z pracy, a nie jeszcze sprawa sądowa o pobicie? Jej zachowanie było rażącym naruszeniem zasad obrony koniecnej, które - popraw mnie, jeśli się mylę - w międzywojniu już w zasadzie obowiązywały.

Ogólnie OK opowiadanko, nakreśla realia historyczne, ma fabułę, rzeczywiście zahacza o obyczaj i thriller -- z drugiej strony trąci sztampą. Poraniona antybohaterka, na granicy stania się villain, ale villain oczywiście nie zostanie, pewnie zobaczywszy okrucieństwo i butę Niemców ujrzy, że stawka jest wysoka, więc stanie po stronie tych dobrych, nie wyzbywszy się ciemnych stron swego charakteru ostatecznie zachowa się jednak heroicznie, dalej pewnie będzie jakas gra wywiadów w której protagonistka weźmie udział i/lub proby przetrwania w warunkach wojennnych - było wielokrotnie.

Takie przynajmniej mam oczekiwania po pierwszym rozdziale. Czy reszta książki istotnie podąży tą kliszą, nie wiem.

=========

Drugi rozdział: Nie rozumime, zdaje się, że powieść miała być w realiach międzywojnia, ale już drugi rozdział jest tuż przed wojną? Bo to wygląda na książkę w czasach wojny z prologiem w międzywojniu?

Powyższe pomijając: nic mądrego o drugim rozdziale napisać nie umiem oprócz tego, że typowy fragment historyczny jakich wiele, nie zahaczający o żadne interesujące wątki, w przeciwieństwie do rozdz. 1. Dwójka tylko i wyłącznie przedstawia realia i, byc może, wprowadza postaci, rozwinięte później. CO oznacza, że dwójka sama z siebie już naprawdę broni się tylko jako wprawka, jakkolwiek mogłaby mieć rację bytu w większej całości jako właśnie nakreślenie realiów i przedstawienie postaci później wykorzystanych.

Nieścisłości historycznych tylko garstka czytelników potrafiłaby rozpoznać, ja nie.

Dodano po 7 minutach 18 sekundach:
Zaraz zaraz, początek to jest opis snu napędzanego alkoholem, a nie opis zachowania bohaterki, który doprowadził do jej wydalenia z pracy?

Ups, zatem źle zinterpretowałem tekst.

Z tego wynika, że należy wycofać moje uwagi odnośnie niepasującego realizmu magicznego i niezgodnego z charakterem wpadnięcia w szał.

Zdaje się, że wszyscy prócz mnie zrozumieli początek poprawnie, więc nawet nie mam prawa krytykować tekstu za niezrozumiałość. Mimo to:
Ondraszek pisze: (sob 04 mar 2023, 12:44) Maj 1938, Bielsko, województwo śląskie.
Ten środtytuł stworzył we mnie wrażenie, że ten "sen" to był prolog, podczas gdy bohaterka budzi się na kacu w znacznym odstępie czasowym od prologu ponad śródtytułem -- czyli prolog tłumaczy sytuację, w jakiej się znalazła.

Jeśli fragment nad śródtytułem dzieje się dosłownie piętnaście minut wczesniej, niz fragment pod nim (bohaterka sni - bohaterka się budzi), to czy rozdzielenie tych fragmentów śródtytułem z infromacją i miejscu i czasie jest na miejscu? Przecież ona śni także w maju 1938 w Bielsku.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Początek, pierwsze rozdziały (obyczaj, thriller)

9
gaazkam pisze: (sob 29 kwie 2023, 22:15) Zdaje się, że wszyscy prócz mnie zrozumieli początek poprawnie, więc nawet nie mam prawa krytykować tekstu za niezrozumiałość.
Wydaje mi się, że nie tylko ty tego nie rozgryzłeś. I to jest tylko moja wina, że nie określiłem jasno tych pierwszych akapitów jako sen.
gaazkam pisze: (sob 29 kwie 2023, 22:15) Pierwszy raz w życiu znalazła się bez pracy? Czy zawsze chleje na umór w podejrzanym towarzystwie, gdy akurat nie ma pracy?
No cóż, zdarzyło mi się zapijać problemy znacznie bardziej błahe niż utrata pracy. Ale może to tylko ja.
gaazkam pisze: (sob 29 kwie 2023, 22:15) W sumie jednak jest to drobiazg -- nawet, jeśli mam rację, że jest jakaś niespójność między zachowaniem postaci a opisem narratora, to nie jest ona jakaś strasznie duża.
Słuszna uwaga, że jest tam jakaś niespójność, którą nawet podskórnie czułem na etapie pisania, trzeba będzie nad tym popracować.
gaazkam pisze: (sob 29 kwie 2023, 22:15) Drugi rozdział: Nie rozumime, zdaje się, że powieść miała być w realiach międzywojnia, ale już drugi rozdział jest tuż przed wojną? Bo to wygląda na książkę w czasach wojny z prologiem w międzywojniu?
Drugi rozdział nie ma nic wspólnego z pierwszym. Tak, jest to wprawka, chciałem sprawdzić jak mi wyjdzie taki suchy prolog.
gaazkam pisze: (sob 29 kwie 2023, 22:15) gólnie OK opowiadanko, nakreśla realia historyczne, ma fabułę, rzeczywiście zahacza o obyczaj i thriller -- z drugiej strony trąci sztampą. Poraniona antybohaterka, na granicy stania się villain, ale villain oczywiście nie zostanie, pewnie zobaczywszy okrucieństwo i butę Niemców ujrzy, że stawka jest wysoka, więc stanie po stronie tych dobrych, nie wyzbywszy się ciemnych stron swego charakteru ostatecznie zachowa się jednak heroicznie, dalej pewnie będzie jakas gra wywiadów w której protagonistka weźmie udział i/lub proby przetrwania w warunkach wojennnych - było wielokrotnie.
Może zabrzmi to dziwnie, ale czytanie twoich przypuszczeń, co do dalszego losu bohaterki jest dla mnie formą nobilitacji. Dlaczego? Spieszę z wyjaśnieniem.
Spoiler alert: Powyższy rozdział wprowadza nie protagonistkę, a antagonistkę. Helena postąpi dokładnie odwrotnie, jak to co opisałeś. Nie chciałem, żeby od początku to było oczywiste. Dlatego tak się cieszę, że odebrałeś ją jako postać w jakiś sposób pozytywną, cholernie mnie to satysfakcjonuje.
Dziękuję za komentarz.

Dodano po 6 minutach 38 sekundach:
Jeśli fragment nad śródtytułem dzieje się dosłownie piętnaście minut wczesniej, niz fragment pod nim (bohaterka sni - bohaterka się budzi), to czy rozdzielenie tych fragmentów śródtytułem z infromacją i miejscu i czasie jest na miejscu? Przecież ona śni także w maju 1938 w Bielsku.
Przyznam szczerze, nie wiem jak to rozgryźć. Podświadomie czuję, że sen, to sen, dzieje się w głowie bohaterki, nie jest "kanoniczny". Dlatego nie chciałem go formalizować przypisem daty i miejsca. Ale niewykluczone, że teraz bredzę farmazony, bo ja sekwencji snu nie znoszę i nigdy ich nawet nie czytam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”