Miłość, śledztwo i ból

1
Na początek krótkie wyjaśnienie:

Opowiadanie jest luźno, a nawet bardzo powiązane z grą "Syberia". "Zapożyczyłem" sobie drugoplanowych bohaterów owej gry i opisuje ich możliwą, ubarwnioną przeszłość, opierając się na niektórych faktach przedstawionych w grze. życzę miłej lektury.



***
Miłość, śledztwo i ból

Prolog: Lew na ulicach


Była cicha, księżycowa noc. Niebo pokrywały miliardy gwiazd, bijących jasnym blaskiem. W bezwietrznym powietrzu unosiła się dziwna aura tajemniczości. Nagle rozległo się przeraźliwe wycie wilków, których było pełno w tutejszych alpejskich lasach. Nad pobliskim przykościelnym cmentarzu unosiła się gęsta jak mleko mgła, która wzbudzała niepokój wśród zwierząt, które dzisiejszej nocy omijały to miejsce szerokim łukiem. W jednej chwili zaszła seria gwałtownych wydarzeń. Nad cmentarzem przeleciał puszczyk, pohukując żałośnie. Z drzewnych dziupli wyleciało kilkadziesiąt nietoperzy, które impulsywnie trzepotały skrzydłami. Na wąskiej, leśnej drodze pojawiła się niewielka ciężarówka, przed której kołami przebiegło stadko przestraszonych saren. Wyjechała na obszerny plac przed cmentarzem, który nocą był równie piękny jak za dnia. W pobliskim stawie, którego brzegi obsypane były przeróżnym kwieciem, a niespokojna tafla wody pokryta była białymi grzybieniami, które rytmicznie falowały wraz z wodą, żaby dawały swój cudowny koncert, którego można by słuchać nieustannie. Z niewielkiej skałki powyżej stawu wypływało małe źródełko, które tworzyło niedużą rzeczkę, która przy ujściu do sadzawki zmieniała się w wodospad, który nie zachwycał wielkością, lecz wyglądem. Opływał on rozrzucone kamienie i mikroskopijne wysepki, na których rosły przepiękne kwiaty. Wyglądało to jak wielka, kwiecista łąka, spomiędzy której wypływały małe strugi wody. Ciężarówka przejechała obok tego pięknego dzieła natury i zatrzymała się przed kościelną bramą. Z pojazdu wyszło dwóch mężczyzn. Rozejrzeli się, jakby wyszukując czegoś niepokojącego. Gdy nic takiego nie znaleźli, jeden z nich wyjął z samochodu niewielką skrzynkę na narzędzia i ruszył w kierunku cmentarza. Za nim poczłapał ten drugi. Wyglądał na takiego, który wypełniał każde polecenie swojego szefa, którym w tym przypadku był owy pierwszy tajemniczy osobnik. Przeszli przez wysoką, żeliwną bramę i ruszyli wąską ścieżką, wysypaną drobnym żwirem. Gdy mijali plebanię, nikły blask lampy naftowej chyboczącej przy drzwiach oświetlił ich. „Szef”, dobrze zbudowany i wysoki, miał chytry wyraz twarzy. Jego czarne oczy wyglądały jak długie tunele, w których nie ma ani krzty ciepła. Wyglądał na osobę bezwzględną, która jest zdolna nawet do najgorszych czynów, by osiągnąć wyznaczony cel. Drugi mężczyzna był odrobinę niższy od swojego kompana i o wiele chudszy. Miał owalną twarz, na której malowało się przerażenie. Wodnistymi oczyma co chwilę spoglądał, czy nikt ich nie śledzi. Wyglądał na osobę niezdarną i tchórzliwą. Zarówno on jak i jego towarzysz ubrani byli na czarno, przez co w mroku byli prawie że niewidoczni. Nagle pierwszy osobnik zatrzymał się. Drugi, który właśnie sprawdzał, czy nikt za nimi nie idzie, z impetem wpadł na niego. Pech chciał, że właśnie obok stała duża sterta drewna, na którą się przewrócili, co wywołało ogromny hałas, który zbudził psa. Zwierzak zaczął szczekać i skowyczeć, biegając na łańcuchu jak oszalały. Pierwszy mężczyzna zaklął głośno, chwycił drugiego za kurtkę i pociągnął w najbliższe krzaki. Po chwili z plebani wyszedł ksiądz, trzymając w ręku świeczkę. Rozejrzał się wokoło. Jego wzrok padł na przewrócony stos drewna. Podszedł bliżej. Był już tylko o krok od kryjówki dwóch osobników. Jeden z nich powoli wyjął z kieszeni broń. Drugi spojrzał na niego z przerażeniem. Wcześniej obiecał mu, że nie użyje siły.

- Na Boga, znowu ten wiatr! I jutro na nowo będę musiał wszystko układać! – jęknął głośno kapłan i szybkim krokiem poszedł do domu. Przed drzwiami uciszył psa i zniknął w głębi budynku. Osobnicy odetchnęli głęboko. Wyszli ze swojej kryjówki i ruszyli dalej żwirową ścieżką. Minęli spory plac, gdzie zazwyczaj odbywały się pogrzeby. Wyłożony był dwukolorowymi, betonowymi płytami, które układały się w przepiękną mozaikę. Na jego jednym końcu stał ogromny krzyż, wykonany przez najbardziej obytego we swoim kunszcie stolarza w całej Francji. Był wysoki, w całości wykonany z solidnego drewna dębowego. Mężczyźni przeszli obok placu i udali się dalej. W końcu, minąwszy przeróżne zarośla, krzewy i krzewinki dotarli na dużą, zieloną polanę. Była otoczona wysokimi drzewami . Na jej środku stał potężny grobowiec, otoczony złotym łańcuchem. Nad wejściem do niego stał ogromny lew, który wydawał się strzec spokoju pochowanych tu ludzi. Dwa osobnicy podeszli do niego. Jeden z nich wyjął ze skrzyneczki na narzędzia duży śrubokręt i odkręcił solidne śruby, które przytwierdzały go do podłoża. Z pewnością lew, gdyby mógł, natychmiast rzuciłby się na nich i rozszarpał ich na strzępy, przynajmniej tak myślał zdenerwowany drugi mężczyzna. Lecz lew nawet gdyby chciał, nie mógłby tego zrobić, ponieważ był w całości wykonany ze szczerego złota, więc tylko przyglądał się temu świętokradztwu. Mężczyźni podnieśli go i powoli ponieśli w stronę ciężarówki. Podczas drogi sekundy dłużyły im się jak godziny, a każdy krok zdawał im się czynić ogromny hałas. Na nieszczęście dla nich, gdy przechodzili obok uśpionego już psa, jeden z nich nadepnął na gałązkę, która złamała się z głośnym trzaskiem. Z budy natychmiast wyskoczył pies i zaczął wyć w niebogłosy. Dwaj osobnicy spanikowali. Prawie biegiem wrzucili złotego lwa do ciężarówki. Nagle jeden z nich obrócił się – z plebani właśnie wybiegł ksiądz, który mimo swojego starego już wieku, dość szybko biegł w stronę samochodu. Mężczyźni szybko wskoczyli do kabiny. Kierowca odpalił. Silnik zawył głośno i samochód szybko ruszył w stronę lasu, pozostawiając za sobą chmurę kurzu. Zrozpaczony ksiądz wynurzył się z tej chmury kichając i kaszląc.

- Stójcie! świętokradcy! – krzyczał głośno, choć i tak nikt go nie słyszał.

Najcenniejszy zabytek i relikt kościoła w Valadilene został skradziony!

Ciężarówka zniknęła w mroku nocy...

2
W Syberie nie grałem.

Tekst całkiem przyzwoity.

Za dużo powtórzeń: który, której , których, które, którego,itp.

Osobnik czy osobnicy w stosunku do człowieka tudzież ludzi, też mi nie pasuje. Nie prościej dać im imiona?



Pozdrawiam

:D
Spotkanie dwóch osobowości przypomina kontakt dwóch substancji chemicznych: jeżeli nastąpi jakakolwiek reakcja, obie ulegają zmianie.

http://wlasnadroga-addy.blogspot.com/

Re: Miłość, śledztwo i ból

3
Język poprawny, zdania bez błędów, przecinki generalnie na swoim miejscu. Ale to nie wystarczy by opowiadanie mogło zaciekawić.



1. Opowiadanie napisane jest według sposobu: tu było to, tam było tamto a dalej jeszcze coś innego; najpierw robili to, później tamto a następnie coś innego. Przerwij jakoś tą monotonię!



2. Przeczytaj uwagi o tym jak pisać umieszczone na tym forum, jest tam m.in. o tym, że jeśli coś co się napisało jest zbędne dla treści należy to usunąć. To opowiadanie składa się głównie z tego, co zbędne, np.:



W jednej chwili zaszła seria gwałtownych wydarzeń. Nad cmentarzem przeleciał puszczyk, pohukując żałośnie. Z drzewnych dziupli wyleciało kilkadziesiąt nietoperzy, które impulsywnie trzepotały skrzydłami. Na wąskiej, leśnej drodze pojawiła się niewielka ciężarówka, przed której kołami przebiegło stadko przestraszonych saren.


Co to za gwałtowne zdarzenia? Puszczyki latają i pohukują, nietoprzerze też latają - nie ma w tym nic gwałtownego. Pojawienie się ciężarówki też nie było chyba gwałtowne - ciężarówka pojawiła się, bo tam jechała, gwałtownie to byłoby, gdyby ciężarówka przed tymi pojawiającymi się nagle sarnami chciała wyhamować.



3. Narrator w tym opowiadaniu jest aż nazbyt wszechwiedzący:



W pobliskim stawie, którego brzegi obsypane były przeróżnym kwieciem, a niespokojna tafla wody pokryta była białymi grzybieniami, które rytmicznie falowały wraz z wodą, żaby dawały swój cudowny koncert, którego można by słuchać nieustannie. Z niewielkiej skałki powyżej stawu wypływało małe źródełko, które tworzyło niedużą rzeczkę, która przy ujściu do sadzawki zmieniała się w wodospad, który nie zachwycał wielkością, lecz wyglądem. Opływał on rozrzucone kamienie i mikroskopijne wysepki, na których rosły przepiękne kwiaty. Wyglądało to jak wielka, kwiecista łąka, spomiędzy której wypływały małe strugi wody. Ciężarówka przejechała obok tego pięknego dzieła natury i zatrzymała się przed kościelną bramą.


Czy przestępcy jadący w tej ciężarówce zastanawiali się jakie to piękne kwiecie, fale, rzeczka, żabi koncert (którego pewnie nie słyszeli z uwagi na warkot ciężarówki) ich otacza? Nie sądzę, więc po co to w ogóle jest? Czytając to możnaby pomyśleć, że tą ciężarówką jedzie mężczyzna do dawno nie widzianej narzeczonej i chodzi o romantyczny nastrój - jakby był jeszcze jakiś monolog wewnętrzny w stylu "och, takie piękne to wszystko a ja muszę ukraść lwa" to można by niezły pastisz z tego zrobić :) A jak miało być na poważnie to lepiej opisz jak jechali tą ciężarówką, w której mogło być im np. ciasno i jeszcze jej wnętrze śmierdziało rozlanym piwem.



4.

Rozejrzeli się, jakby wyszukując czegoś niepokojącego. Gdy nic takiego nie znaleźli


Więc wyszukiwali tego czegoś niepokojącego, czy też tylko wydawało się, że wyszukują?



5.

Pech chciał, że właśnie obok stała duża sterta drewna, na którą się przewrócili, co wywołało ogromny hałas, który zbudził psa.


Co za zdanie! Poza tym skąd tam nagle pies? Był już puszczyk było kwiecie ale psa nie było przecie! Aha, szczekał pies - więc najpierw zobaczono psa, który spał i został zbudzony, czy najpierw usłyszano psie szczekanie?



6.

Wyszli ze swojej kryjówki i ruszyli dalej żwirową ścieżką.


A skąd oni się w tej kryjówce wzięli? Ostatnio było o tym, że przewrócili się na stertę drewna. Piszesz dużo o różnych czwartoplanowych sprawach, a skąpisz informacji o tym, co dzieje się z bohaterami.



7.

Był wysoki, w całości wykonany z solidnego drewna dębowego.


Skąd wiadomo, że był z drewna dębowego? Czy któryś z nich poszedł to sprawdzić? Oczywiście Ty jako autor możesz to wiedzieć, tylko po co to pisać i odwracać uwagę czytelnika od tego, co dzieje się z bohaterem? A jak później odkręcają lwa to nie wiadomo nawet, czy sprawiło im to jakiś problem - taki lew nie był chyba przymocowany "na słowo honoru" tylko jakoś porządniej więc te solidne śruby powinny stawiać solidny opór. A czy w ciemności łatwo było im znaleźć te śruby?



8.

Z pewnością lew, gdyby mógł, natychmiast rzuciłby się na nich i rozszarpał ich na strzępy, przynajmniej tak myślał zdenerwowany drugi mężczyzna. Lecz lew nawet gdyby chciał, nie mógłby tego zrobić, ponieważ był w całości wykonany ze szczerego złota


A, więc to jednak miał być pastisz! - no to zrób wszystko zupełnie odwrotnie niż mówiłam :)

Więc już się nie odzywam i pozdrawiam :)

4
Strasznie nudne.

No i zdecydowanie za dużo który, którego ,które ,z którym itp itd ,przez te powtórzenia cięzko jest przebrnąć.
"Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Ty się czujesz

z moim bólem - jak boli

Ciebie Twój człowiek."

5
Według SJP:

pastisz m II, D. -u; lm M. -e, D. -y a. -ów

«dzieło plastyczne, utwór literacki lub muzyczny będące świadomym naśladownictwem stylu lub maniery innego twórcy, innej szkoły, epoki»

Pastisz literacki, muzyczny.

Tworzyć doskonałe pastisze rzeźb barokowych.

Uprawiać pastisz.

fr. z wł.

Więc, twoja uwaga o pastiszu mi tu nie pasuje.

Ale bardzo dziękuje za wytknięcie błędów i za uwagi. Jestem niezmiernie wdzięczny.

6
Achti pisze:Według SJP:

pastisz m II, D. -u; lm M. -e, D. -y a. -ów

«dzieło plastyczne, utwór literacki lub muzyczny będące świadomym naśladownictwem stylu lub maniery innego twórcy, innej szkoły, epoki»

Pastisz literacki, muzyczny.

Tworzyć doskonałe pastisze rzeźb barokowych.

Uprawiać pastisz.

fr. z wł.

Więc, twoja uwaga o pastiszu mi tu nie pasuje.

Ale bardzo dziękuje za wytknięcie błędów i za uwagi. Jestem niezmiernie wdzięczny.


No to w takim razie parodia opowiadania kryminalnego :D

7
powiem tak... to był strasznie trudny tekst, po prostu nie mogłam przebrnąć przez całość (ale może to przez zapalenie ucha, człowiek robi się jakiś taki nerwowy...;))

Nie będę wytykać błędów bo inni zrobili to przede mną.

myślę, że musisz popracować.



pozdrawiam 8)
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

8
Moim zdaniem czepiacie się. Chłopak ma dopiero trzynaście wiosen, jeśli dalej będzie pisał, pracował nad stylem i nie obrażał się na krytykę to będzie dobrze.

Pozdrawiam młodego Autora i życzę mu wytrwałości.



ps. jak miałem lat naście to choćby za przeproszeniem skały srały czegoś takiego bym nie dał rady napisać.
Kiedyś mnie nie było,

A potem się stałem,

Teraz znów mnie nie ma.



Z nagrobka na

cmentarzu w Cleveland

9
ja też nie dałbym rady, jak byłem w takim pieknym wieku. :)

Ale, zeby sie czegoś nauczył to i błede musi mu ktoś wytknąć :D
Spotkanie dwóch osobowości przypomina kontakt dwóch substancji chemicznych: jeżeli nastąpi jakakolwiek reakcja, obie ulegają zmianie.

http://wlasnadroga-addy.blogspot.com/

10
Macie racje - nie zauważyłam że trzynaście wiosen ma, jak na ten wiek to naprawdę dobre, więc pewnie Achti ma talent.



Mam nadzieję że się na mnie Achti nie obraziłeś i pomogłam Ci trochę w szlifowaniu tego talentu.

Pokazywałeś swoje prace może jakiemuś nauczycielowi? Bo ja ze swych doświadczeń wiem, że w szkole zachwycają się wszystkim, co jest powyżej poziomu klasy, a jeśli chcesz być pisarzem to musisz być po prostu dobry, a nie "dobry jak na swój wiek".



Pozdrawiam :D

11
Dziękuje wam:) Obecnie moja skromna, młoda osoba pracuje nad poprawą prologu i wkrótce go tu zamieści, a chwilę po nim I rozdział. Liczę na Wasze opinię. Dziekuje za wszelaką opinie i krytykę:)

Dodane po 1 godzinach 32 minutach:

A nauczycielom jeszcze nie pokazywałem, chcę napisać troszke więcej i wtedy pokażę:) A rzeczywście, z tym poziomme to racja. Na pracy klasowej jak pisałem temat "Opowiadanie własne", to gdyby mi pani nie odjęła punktu za czytelność pisma, to bym miał szóstkę;] A gdy to teraz czytałem, to było beznadziejne:)

12
Ponieważ nie ma tu możliwości edycji postów, wkleję poprawiony prolog w nowym poście.

Oto on:



Była cicha, księżycowa noc. Niebo pokrywały miliardy gwiazd, bijących jasnym blaskiem. W bezwietrznym powietrzu unosiła się dziwna aura tajemniczości. Rozległo się przeraźliwe wycie wilków, licznie mieszkających w tutejszych alpejskich lasach. Nad pobliskim przykościelnym cmentarzu unosiła się gęsta jak mleko mgła. Wzbudzała niepokój wśród zwierząt. Dzisiejszej nocy omijały to miejsce szerokim łukiem. Nagle zaszło kilka gwałtownych wydarzeń. Nad cmentarzem przeleciał puszczyk, pohukując żałośnie. Z drzewnych dziupli wyleciało kilkadziesiąt nietoperzy, impulsywnie trzepotając skrzydłami. Na wąskiej, leśnej drodze pojawiła się niewielka ciężarówka. Wyhamowała gwałtownie, tuż przed stadkiem przestraszonych saren.

- Cholera! – Krzyknął głośno kierowca. Pasażer nic nie odpowiedział. Siedział w ciasnym wnętrzu samochodu, na wąskim, niewygodnym siedzeniu. Jego nozdrza wypełniał odór rozlanego wszędzie piwa. Pomyślał, jak przyjemnie byłoby teraz leżeć w wygodnym łóżku i pogrążyć się w kojącym śnie. Westchnął głęboko. Rzeczywistość była jednak inna. Ciężarówka wyjechała na obszerny plac przed cmentarzem. Nocą był on równie piękny jak za dnia. Brzegi pobliskiego stawu obsypane były przeróżnym kwieciem. Niespokojna tafla wody pokryta była białymi grzybieniami, rytmicznie falujących wraz z wodą. Było tu mnóstwo żab, dających o sobie znać głośno rechocząc. Ich głosy przeradzały się w przepiękny koncert. Można by go słuchać bez końca. Z niewielkiej skałki powyżej stawu wypływało małe źródełko, tworząc niedużą rzeczkę. Przy jej ujściu do sadzawki zmieniała się w wodospad, zachwycający nie tyle wielkością, co wyglądem. Opływał rozrzucone kamienie i mikroskopijne wysepki porośnięte przepięknymi kwiatami. Wyglądało to jak wielka, kwiecista łąka. Wypływały z niej małe strugi wody. Ciężarówka przejechała obok czarującego dzieła natury, którego kierowca i pasażer nawet nie zaszczycili spojrzeniem. Samochód zatrzymał się przed kościelną bramą. Z pojazdu wyszło dwóch mężczyzn. Rozejrzeli się, szukając czegoś niepokojącego. Gdy nic takiego nie znaleźli, jeden z nich wyjął z samochodu niewielką skrzynkę na narzędzia i ruszył w kierunku cmentarza. Za nim poczłapał drugi. Przeszli przez wysoką, żeliwną bramę i ruszyli wąską ścieżką, wysypaną drobnym żwirem. Powolutku przekradli się obok psa, pogrążonego w objęciach Morfeusza. Gdy mijali plebanię, oświetlił ich nikły blask, chyboczącej przy drzwiach, lampy naftowej. Jeden z nich był dobrze zbudowany i wysoki, miał chytry wyraz twarzy. Jego czarne oczy wyglądały jak długie tunele, w których nie ma ani krzty ciepła. Wyglądał na osobę bezwzględną, zdolną nawet do najgorszych czynów, by osiągnąć wyznaczony cel. Zapewne był też osobą o chłodnej logice, świetnie nadającej się na szefa szajki złodziejów. Tak było i w tym przypadku. Gdy szedł, odciążał lewą nogę, przez co można było wywnioskować, że w przeszłości doznał jakiegoś wypadku. Drugi mężczyzna był odrobinę niższy od swojego kompana i o wiele chudszy. Miał owalną twarz, a na niej wymalowane przerażenie. Wodnistymi oczyma co chwilę spoglądał, czy nikt ich nie śledzi. Wyglądał na osobę niezdarną i tchórzliwą. Zarówno on jak i jego towarzysz ubrani byli na czarno, przez co w mroku byli prawie że niewidoczni. Nagle pierwszy osobnik zatrzymał się. Drugi mężczyzna właśnie sprawdzał, czy nikt nie idzie za nimi. Nie zauważył, że jego towarzysz zatrzymał się i z impetem wpadł na niego. Pech chciał, że właśnie obok stała duża sterta drewna. Przewrócili się na nią, wywołując przy tym ogromny hałas, czym zbudzili psa. Zwierzak zaczął szczekać i skowyczeć, biegając na łańcuchu jak oszalały. Kulawiec zaklął głośno, chwycił drugiego za kurtkę i pociągnął w najbliższe krzaki. Po chwili z plebani wyszedł ksiądz, trzymając w ręku świeczkę. Rozejrzał się wokoło. Jego wzrok padł na przewrócony stos drewna. Podszedł bliżej. Był już tylko o krok od kryjówki dwóch osobników. Jeden z nich powoli wyjął z kieszeni broń. Chudzielec spojrzał na niego z przerażeniem. Wcześniej obiecał mu, że nie użyje siły.

- Na Boga, znowu ten wiatr! I jutro na nowo będę musiał wszystko układać! – Jęknął głośno kapłan i szybkim krokiem poszedł do domu. Przed drzwiami uciszył psa i zniknął w głębi budynku. Mężczyźni odetchnęli głęboko. Wyszli ze swojej kryjówki i ruszyli dalej żwirową ścieżką. Minęli spory plac, gdzie zazwyczaj odbywały się pogrzeby. Wyłożony był dwukolorowymi, betonowymi płytami, układającymi się w przepiękną mozaikę. Na jego jednym końcu stał ogromny krzyż. Mężczyźni przeszli obok placu i udali się dalej. W końcu, minąwszy przeróżne zarośla, krzewy i krzewinki dotarli na dużą, zieloną polanę. Była otoczona wysokimi drzewami. Na jej środku stał potężny grobowiec, otoczony solidną, marmurową balustradą. Mężczyźni przeszli przez metalową bramkę, prowadzącą do wejścia do grobowca. Nad nim stał ogromny lew, wydający się strzec spokoju pochowanych tu ludzi. Wykonany ze szczerego złota i, choć pusty w środku, był bardzo cenny. Szef podszedł na tyły posągu i obejrzał śruby, którymi lew był przytwierdzony do podłoża. Szyderczy uśmiech zagościł na jego twarzy. Ze skrzyneczki na narzędzia, podanej mu przez Chudzielca, wyjął klucz. Przyłożył go do śrub i zaczął powolne i mozolne ich odkręcanie. Z pewnością posąg, gdyby mógł, natychmiast rzuciłby się na nich i rozszarpał na strzępy, przynajmniej tak myślał zdenerwowany drugi mężczyzna. Lecz lew tylko przyglądał się temu świętokradztwu. Dla chudzielca każda sekunda wydawała się być godziną. W czasie, gdy jego kompan odkręcał śruby, wyjął z krzaków wózek, pozostawiony przez nich w dzień. Minęło sporo czasu, zanim Kulawiec skończył odkręcanie śrub. Mężczyźni z wysiłkiem podnieśli ogromnego lwa, zrobionego ze szczerego złota i postawili go na metalowym wózku. Zaczęli powoli go ciągnąć w kierunku samochodu. Podczas drogi chudzielcowi każdy krok zdawał się czynić ogromny hałas. Kulawiec zaś zachowywał spokój, jak podczas całego dzisiejszego wieczoru. Na nieszczęście dla nich, gdy przechodzili obok uśpionego już psa, jeden z nich nadepnął na gałązkę. Złamała się z głośnym trzaskiem. Z budy natychmiast wyskoczył pies i zaczął wyć w niebogłosy. Mężczyźni spanikowali. Prawie biegiem zaciągnęli złotego lwa do ciężarówki. Jeden z nich obrócił się – z plebani właśnie wybiegł ksiądz. Mimo swojego podeszłego wieku, dość szybko biegł w stronę samochodu. Mężczyźni szybko wskoczyli do kabiny. Kierowca odpalił. Silnik zawył głośno i samochód szybko ruszył w stronę lasu, pozostawiając za sobą chmurę kurzu. Zrozpaczony ksiądz wynurzył się z tej chmury kichając i kaszląc.

- Stójcie! świętokradcy! – Krzyczał głośno, choć i tak nikt go nie słyszał.

Najcenniejszy zabytek i relikt kościoła w Valadilene został skradziony!

Ciężarówka zniknęła w mroku nocy...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”