Nocne widowisko
Wiem, pora już późna i dmie wiatr szalony.
Wiem, chcesz zamknąć okno, zaciągnąć zasłony.
Hej! Zaczekaj jeszcze! Zostaw pokój szary.
Hej! Spojrzyj za okno, nim się skończą czary.
Tam! Patrz, jak na niebie księżyc się kołysze.
Tam, przy kamienicy, ktoś rozszeptał ciszę...
Czar jest w nocnej woni. Czujesz? Coś jest blisko!
Czarem się zaczyna nocne widowisko.
Mag
Tej niespokojnej, jesiennej nocy miało miejsce wiele tajemniczych wydarzeń. Tak osobliwy, odurzający nastrój od dawna nie wisiał w powietrzu. Złociste liście pędziły po ulicy, targane wiatrem. W ich szeleście można było usłyszeć coś więcej, niż zazwyczaj. Niestety, niemal nikt nie nasłuchiwał.
W takim czasie niełatwo jest czekać w skupieniu. Myśli, podrażnione niepokojem, nie dają się złapać. Ociężałe powieki opają, jakby piaskun sypnął magicznym prochem w oczy.
Srebrzysty rożek księżyca raz po razie przykrywały chmury – ciemne i ociężałe, sunące po niebie, niczym bezkresne stado dusz pielgrzymujących w niemającej końca wędrówce.
Liście uderzyły o fasadę kamienicy. Kilka pięter wyżej rozwarło się skąpo oświetlone okno. Ktoś zaczął krzyczeć, pełnym przerażenia głosem. Nagle zapadła dramatyczna cisza; postać w oknie zawyła rozpaczliwie i wypadła przez framugę. Ciało poszybowało bezwładnie w przestrzeni, po czym z pustym trzaśnięciem opadło na bruk.
Teraz już nic nie ingerowało w ciszę. Tylko ciało lekko poruszyło się w ostatnich podrygach życia.
- Nie opuszczaj mnie teraz - wyszeptał, wypełnionymi krwią ustami, mężczyzna. Bez ciebie jestem nikim. - Ucichł nagle, a jego oczy zgasły.
Coś na wpół pozbawionego kształtu i koloru poczęło wydostawać się z jego zmiażdżonej klatki piersiowej. To duch opuszczał Maga. Trup pachniał wódką i krwią. Zniszczone ubranie plamiło się posoką.
Zjawa uwolniła się w końcu, poszybowała w górę, w quasi człowieczej postaci. Rozejrzała się, zawahała na moment, po czym przecięła pędem powietrze. Szukała czegoś, co na razie nie mało jeszcze wyraźnej formy ani zapachu.
Okno, porwane wściekłym porywem wiatru, trzasnęło kilkukrotnie. Gdyby ktoś postanowił wybrać się tam – do opuszczonego mieszkania - ujrzałby jedynie wypełniony starociami pokój. W rogu, pod oknem, stały w kilku rzędach puste butelki. Powietrze pachniało niemytym ciałem.
W blasku małej żarówki, na stole, leżała opasła, zniszczona księga. Zimny wiatr wdarł się do środka, przewracając kilka kartek. W tonącym w ciemności rogu pokoju coś się nagle poruszyło. Ciche drapanie w szkło, zamkniętego w słoju stworzenia. Nagle światło zgasło – to żarówka się przepaliła.
Sen
Muszę przerwać te więzy. Nie mają prawa mnie trzymać. nie wolno im mnie krępować. Gdybym tylko miał nóż... żyletkę. Przeciąłbym te sznury, nawet gdyby żyły miały się przy tym otworzyć.
Ona ma ostrze, ale mnie nie słyszy. Dalej, piękna, dalej, kobieto! Popatrz na mnie! Wstawaj! Dlaczego mi nie pomożesz?! Dlaczego nie oswobodzisz mych kończyn? I proszę, wyjmij ten knebel z moich ust, bo nie potrafię wydać z siebie żadnego dźwięku.
No, dalej! Popatrz na mnie! Dlaczego tak dziwnie zerkasz na to ostrze? Wiem, co chodzi ci po głowie, ale to na nic. Jeśli ty zginiesz, ja umrę tu w samotności. Będę patrzył, jak się wykrwawiasz.
Masz takie piękne oczy... Nie, nie widzę ich, ale wiem, że tak jest. Gdy zginiesz... czy będę mógł zawiesić je na szyi? By paliły mi sumienie, by dusiły, dławiło gardło, za każdym razie, gdy o nich pomyślę. To mnie może utrzymać przy życiu. Ale ty nie możesz... nie wolno ci zginąć.
Widzisz te demony? Oni wszyscy umarli w samotności! Dręczą cię, bo żal im ciebie. żal im, że żyjesz i możesz jeszcze być szczęśliwa. Masz szansę. Nie słuchaj ich szeptów. Wyjmij, na Boga, wyjmij ten knebel z moich ust!
Podszedłbym co ciebie, o piękna, zabrałbym ten nóż, ale tu jest ściana. Razem ją zbudowaliśmy. Ty, ja i te duchy. Ale to ja sam założyłem sobie ten knebel. Masz klucz, miałaś... Zgubiłaś go, choć nie pamiętasz, kiedy. Wiem, że go zgubiłaś, wszyscy to zrobiliście. A teraz oni w zamian ofiarowali ci ten nóż i tę chwilę, byś mogła pozostać sama.
Wiem, że gdzieś tam są drzwi, ale co mi po nich. Było też okno. To zwykłe szkło. Będzie bolało, ale rany mogę przecież zaszyć. Nie ruszaj się, idę, piękna...
Bezdomny
W taką noc, jak ta, chyba wszystkie demony i czorty wychodzą z piekielnych czeluści – pomyślałem i splunąłem na podłogę. Wcisnąłem się głębiej w kąt, poprawiłem szalik. Gdyby nie to, że znów zgonili mnie z dworca, grzałbym się teraz przy kaloryferze i pal licho tych wszystkich, którzy patrzą na mnie, jak na najgorszego śmiecia. Mam trochę pieniędzy, jeśli klozetbabcia będzie miała dobry humor, może uda mi się jutro umyć. Ale najpierw ta noc musi się skończyć. Paskudna pogoda.
Było coś upiornego w tej nocy. Same złe myśli błąkały mi się po głowie. Teraz jestem wściekły – mogłem ukryć się z chłopakami. Ale oni znowu coś szykowali, a ja nie chcę kłopotów. Pobiją kogoś, okradną... wolę już zimno, przecierpię jakoś. Mam już problemy z życiem, po co mi jeszcze z sumieniem.
Wiatr zagwizdał tak, że poczułem, jak ciarki przebiegły mi po plecach. Poszukałem w kieszeni papierosa. Ostatni.
- Niech to szlag – zakląłem, gdy zgasła zapałka. One też się kończą. To będzie ciężki tydzień.
Następną odpaliłem ostrożniej, niemal parząc sobie dłoń. Zaciągnąłem się łapczywie, i długo trzymałem w płucach dym. Papierosy i tak mnie już nie wykończą. Pewnie zginę wcześniej, niż się spodziewam.
Przynajmniej nic za sobą nie zostawiam – ani rodziny, ani życia. Mimo to, szkoda będzie.
Co za noc, że tak ponure myśli mnie biorą.
Obserwator
Obserwator spał twardo. Kobieta spojrzała nań z uśmiechem, ale w jej oczach błyszczał na łzach smutek. On już od tak dawna nie mógł się podnieść z wózka. Nie miała o to pretensji. Wypadek zatarł się w jej pamięci, ale bolał nadal. Te dzieciaki, które mu to zrobiły, pewnie już były na powrót na wolności. Im także wybaczyła, a przynajmniej się starała. Potrafiła żyć swoim życiem... potrafili. Kobieta kochała swego męża. Ból był gdzie indziej. Tkwił w tych stertach papierów, bezładnie rozrzuconych na biurku, w tych księgach, których nie pozwalał jej dotykać. Tłumaczył, że to dla jej dobra, ale to bolało.
Oddalił się, a ona nie miała prawa go przywoływać do tej kalekiej rzeczywistości.
Przykryła mężczyznę kocem, domknęła okno, przez które wdzierał się do pokoju chłód.
Jej mąż bardzo zmienił się w ostatnim czasie. Przytył, zmarniał. Niegdyś chciał walczyć o zdrowie, ćwiczył bez opamiętania. Nawet, gdy na spacerach był przykuty do wózka, nie czuła różnicy.
Teraz zamknął się w swoim pokoju, w innym świecie. Prosił o wyrozumiałość, o czas. To miało niedługo się zakończyć. Ostatnio niemal go nie widywała. Był czuły, ale miała wrażenie, że powodowały nim wyrzutami sumienia.
Poruszył się, ale śnił dalej. Rysy twarzy stężały, jakby w ogromnym wysiłku. Pocałowała go czule w czoło, zgasiła światło i opuściła pracownię.
Grzegorz
Grzegorz obudził się nagle. Zimny pot pokrywał mu ciało, serce tłukło się w piersi. Sen, tylekroć wracający, i tym razem przyszedł. Po raz pierwszy jednak mężczyzna miał uczucie, że pamięta koszmar – choć szczątkowo. Fantazja kuliła się gdzieś na skraju pamięci, gotowa by czmychnąć w każdej chwili.
Przebudzony znieruchomiał, zamknął oczy i starał się przywołać z otchłani choć strzępy mary. Im bardziej jednak koncentrował na niej uwagę, tym dalej odsuwały się wspomnienia, drobnymi kroczkami usuwając się w cień, gdzie bezpiecznie mogły, niczym nietoperze, zwisać z czubka świadomości.
Pamiętał tylko uczucie skrępowania. I tę kobietę. Była tam... ale kim była?
Za oknem rozległ się hałas, przerywając skupienie. Zapewne jakiś pijak wraca do domu, prowadzając monolog – pomyślał Grzegorz. Zegar wskazywał godzinę pierwszą.
Zdecydowanym ruchem powstał, wyjrzał przez okno. Latarnie świeciły migotliwie, jasnożółta stożkowata łuna wylewała się spod kloszy lamp. Ktoś zataczał się w oddali, podczas gdy wiatr wyginał gałęzie drzew.
To nie jest pogoda na nocne wyprawy – skonstatował. Wiedział jednak, że nie ma wyboru. Powoli zaczynał go osaczać klaustrofobiczny lęk, pełen irracjonalnych przesłanek. Niepokojące było światło nocnej lampki, zaś to, palące się na ulicy, kusiło ogromnie.
Drzwi kamienicy trzasnęły i huk rozległ się echem w nocnej ciszy. Pierwszym krokiem Grzegorz potrącił, stojącą na schodach, butelkę. Ta potoczyła się, kalecząc ciszę tym dotkliwiej. Wtedy poczuł, że on także jest zagubionym wędrowcem, jak ten który jeszcze przed chwilą przeszedł pod oknem. Beztożsama postać zlała się na moment w jedność z jego świadomością. Mężczyzna skurczył się, przytłoczony ogromem potencjalnych spojrzeń, które mogły go śledzić.
Zapiął mocniej kurtkę, zmierzwił brodę w zamyśleniu. Całe miasto stało przed nim otworem. Wszystkie ulice, usłane asfaltowym dywanem, zdobione ornamentami z tłuczonego szkła.
Wiatr porwał kilka liści ze sterty ułożonej skrzętnie pod bujnym orzechem. Zatańczyły, zawirowały w błędnym kole, po czym ruszyły ulicą, hen przed siebie, tocząc się i przewracając. Nieświadomie Grzegorz poszedł za ich tropem, mijając kolejne latarnie w ciszy i zamyśleniu.
Beznamiętne, a przez to złowrogie, twarze kamienic przesuwały się bokiem, groteskowo odbijane w wygaszonych witrynach sklepów. W czarowny sposób ich ceglaste ściany kontrastowały z postkomunistycznymi blokami szarości. Odurzający był zapach nocnego wiatru, zabierającego wonie całego miasta.
Bez konkretnego powodu wzrok mężczyzny spoczął na rozkładzie jazdy autobusów, przyklejonym do słupa. Za moment miał jechać ostatni tej nocy kurs. Coś podpowiedziało Grzegorzowi, by zaczekać. Usiadł na ławeczce, ogarnął palcami czarne włosy.
Sen kłębił się gdzieś, na granicy pamięci, niczym dziki zwierz, którego człowiek stara się obłaskawić. Wyciągał szpony, stroszył sierść, ale podchodził bliżej. Za daleko jednak, by stać się czymś więcej, niż bezkształtnym upiorem.
Zbliżające się, płomieniste oczy, na moment oślepiły Grzegorza. Zdał sobie sprawę, że autobus czeka. Zawahał się, ale wszedł do środka. Automatyczne drzwi zamknęły się z sykiem. Mężczyzna był jedynym pasażerem. Pogmerał w kieszeni – tak! Ostatni bilet. Kasownik zatrzeszczał, świstek został opieczętowany kolejnym anonimowym numerem.
Godzina pierwsza czterdzieści pięć – skonstatował, spoglądając na wyświetlacz nad kabiną kierowcy. Numer kursu: sto pięć.
Okna, niczym lustra weneckie, odbijały wnętrze autobusu. Odbijały też sylwetkę kobiety, której wcześniej nie dostrzegł. Zajmowała miejsce na samym tyle, zapatrzona w szybę, starała się przebić smutnym wzrokiem nocną stagnację. W środku, gdzieś w podświadomości Grzegorza, sen przewrócił się na drugi bok, mrużąc ślepia.
Kręcone czarne włosy spływały strumieniami, urywając się gwałtownie na granicy ramion. Smutny był nos, niemal dotykający szyby, niepokojące było spojrzenie.
Piękna – pomyślał i poczuł, że słowo to było zaklęciem. Na moment odwróciła się w jego stronę, ale tylko na moment. Przez tę sekundę oczy nieznajomej ożyły, by zaraz przywdziać uprzednią żałobę. Grzegorz usiadł, z bijącym sercem, na drugim końcu pojazdu. Choć wszelkie wspomnienia koszmaru były nęcąco nieobecne, wiedział, że to ona przyśniła się mu tej nocy. Zagadką nadal była treść wizji.
Smutek tych oczu, ta ponura zgryzota jesienna dwojga zwierciadeł, kryła w sobie sekret nie tylko tej, ale wszystkich poprzednich mar, które budziły go, zlanego potem. Budziły i szybko czmychały za framugę okna, za zasłonę, na czubek głowy i za plecy. Osaczało go to spojrzenie. Stały za nim zastępy koszmarów, a każdy z nich trzymał w dłoniach klucz do jawy. I żaden nie był tak piękny.
Klucz – słowo to zadźwięczało w umyśle Grzegorza. - Cóż mi po nim, skoro nawet nie widzę bramy. Czy to ona? - Dalej nie widział sensu w tej sytuacji. - Dlaczego, jakim prawem, nierzeczywisty twór ma decydować o tym świecie materii, papierosów i brudu?Ale jest w tym coś pociągającego – ożywił się. - Może jest w tym i metoda. Lekiem na jej smutne oczy nie może być nic z tego świata. Ani kwiaty, ani pudełko czekoladek. To nic innego, jak przyrządy anestezjologa, uśmierzającego ból na oślep. To także skalpel i igła chirurga, wycinającego chore organy, by zapełnić ich miejsce niewartościową tkanką. Bo czy duszę można komuś przeszczepić?
Nagle zadrżał, powracając do rzeczywistości. Zdziwił się swymi konceptami. – Takie myśli może porodzić tylko tak późna godzina i taka noc; taki smutek i niepewność – przeszło mu przez myśl.
Autobus zahamował gwałtownie, niemal wyrzucając Grzegorza z fotela. Jakiś ciemny kształt przemknął przed maską i zniknął w labiryncie budynków. Ruszyli dalej. Pasażer rozejrzał się po wnętrzu. Nikt nie wsiadł, a nieznajoma trwała na swoim miejscu. Stukot kół, toczących się po nierównej jezdni, uspokajał, hipnotyzując. Jak ogromny wydawał się pojazd, jak odległa była nieznajoma. Odgrodzona od Grzegorza rzędami foteli i anonimowością. Ale znał ją przecież... śniła mu się, była w jego głowie.
Zatrzymali się i dziewczyna wysiała. Grzegorz siedział, na wpół przytomnie obserwując jej ruch. Drzwi zamknęły się, ruszyli. W tej właśnie chwili zdał sobie sprawę z tego, że został sam.
- Stop! - krzyknął, zrywając się z siedzenia. - Niech pan się zatrzyma! Zapomniałem wysiąść!
Kierowca niechętnie zatrzymał maszynę. Dziewczyna gdzieś zniknęła. Stał na ulicy sam, w nieznanym sobie rejonie miasta. Gdzieś w oddali szemrała kojąco rzeka, szumiały drzewa, szarpane wiatrem.
Bezdomny
Grubą czarną nicią cerowałem rękawiczkę. Pozwalało to zabić czas. Wiatr na zewnątrz szalał, a ja nie potrafiłem zasnąć. Może się to wydać dziwne, wiem. Na dworcu zawsze są ludzie, hałas i tłok, ale to coś zupełnie innego. Wyczuwałem coś przyprawiającego o trwogę w tym miejscu. W tych wysmarowanych węglem murach, w potłuczonym szkle i cieniach, upiornie rozciągających się na podłodze. W sąsiednim pokoju kotłowały się myszy – przez wiatr słyszałem ich piski, tupot po zimniej posadzce. One też są nerwowe, nie może być inaczej. Przed chwilą jedna przemknęła pod drzwiami. Patrzyła na mnie przez moment, ale nie ośmieliła się podejść.
Mimo to ona i jej rodzina zdawały się być mi bliższe, niż moi tak zwani „bracia”.
Ileż to obrzydzenia i niesmaku czułem w spojrzeniach, które na mnie padały. Ileż przykrych słów usłyszałem, prosząc o pieniądze na przeżycie. Wiele też razy odpowiedziała mi cisza. Próżna i bolesna. Słyszałem w niej próbę unicestwienia mojej osoby, dramatyczna potrzebę odrzucenia tego zakłopotania.
Zabawne, że niegdyś byłem jednym z nich - z ludzi, którym los nie zawsze kładzie kłody pod nogi, którzy nie zasypiają głodni i cuchnący. Ale przynajmniej ja potrafię docenić życie, o które walczę. I tym jednym nad wami góruję, choć wiem, że dobrowolnie nikt z was nie zamienił by się ze mną rolami, dla tej jednej myśli.
Cienie rozmigotały się w takt gasnącego światła latarni. Rozciągłe, ponure i zmienione starczym artretyzmem karykatury gałęzi, rosnącego za oknem klonu, drżały to zbliżając się, to niknąc. Po chwili otoczyła mnie ciemność i smoliście nieprzenikniona noc. Nie pozostało mi nic innego, jak wcisnąć się jeszcze mocniej w kąt i nasłuchując myszy, zasnąć. Jeszcze tylko kilka godzin do świtu.
Powoli opadałem w bezwład, gdy poczułem, że ktoś jest tuż obok. Znieruchomiałem w przerażaniu. Byłem znów całkowicie przytomny – tak jak człowiek może być tylko w obliczu niebezpieczeństwa. W myślach przeklinałem własna lekkomyślność.
- Jest tu kto? - zapytałem, starając się nadać słowom szorstki i stanowczy ton. Nikt nie odpowiedział, a ja nie miałem odwagi powtórzyć pytania. Oczy przyzwyczaiły się już do mroku i z łatwością odnajdywałem kontury ścian. Przybysz pozostawał ukryty, a jednak czułem, że jest tuż obok.
Mrowienie, jakby towarzyszące wyładowaniu elektrycznemu, przeszło przez moje ciało. Duch – to słowo przemknęło przez myśl nie proszone i w niemal cielesnej postaci było tuż obok. Dziwne obrazy przenikały mą głowę, jakby za sprawą mentalnej dyfuzji. Pytanie zakłębiły się, zachłyśnięte własną świadomością, wspomnienia wymieszały się z nieznanymi mi wspomnieniami.
Na raz ujrzałem człowieka upadającego z okna – nie, to ja nim byłem. Krzyczałem w przerażeniu, złości i rozczarowaniu. Tuż nad chodnikiem wizje odeszły i poczułem, że znowu jestem sobą. Coś zaszumiało w powietrzu, jakieś mgnienie na moment ukazało się w potłuczonej szybie i pozostałem sam.
Dzięki Bogu – pomyślałem i śmiertelnie znużony upadłem, czując, jak wiotczeją mi mięśnie. Straciłem przytomność.
Obserwator
W nagiej, przejmującej ciszy, Obserwator przebudził się. Chwycił dłońmi poręcze wózka i zacisnął usta, jakby tłumiąc budzący się gdzieś w środku krzyk.
Kilkom silnymi pchnięciami poprowadził wózek do biurka, włączył lampkę. Zawartość szuflady runęła na podłogę. Pofrunęły książki, z okładkami rozpostartymi na wzór ptasich skrzydeł, upadły spinacze i plastikowy kubek. W drżących dłoniach inwalida trzymał niewielki oprawiony w skórę zeszyt. Otłuszczone policzki falowały przy każdym ruchu; spozierające, spod szeroko rozwartych powiek, oczy lśniły przerażeniem.
Z dawna przeczuwany, od lat wymarzony dzień nadszedł w żałobnej czerni nocy. Wraz z nim przybył smętny, odziany w kuty, orszak niespokojnych widm - nie pokutujących - lecz skowyczących w wieszczym natchnieniu.
Obserwator podchwycił ich, przesyconą niepokojem, pieśń. Usłyszał coś, co nawet upory przemilczały między wersami. Nie były to ludzkie aberracje, bestialstwo, czy szatańskie wersety, lecz pieśń nowa, choć znana od zamierzchłych czasów; niesłyszana przez tych, którzy poza materią widzą tylko pustkę i niczym głębinowe ryby żyją, nie znając słońca.
Pieśń poczęła falować w myślach, podczas, gdy dłoń kreśliła w brulionie kolejne słowa.
Karolina
Dostrzegł ją w końcu. Stała w cieniu przybrzeżnej wierzby, pod baldachimem, splecionych wiatrem, witek. Oczarowana szumem wody, milczała. Grzegorz odetchnął z ulgą, ale jednocześnie w jego wnętrzu coś właśnie odbiło się od niewidzialnej ściany. To odwaga, otwartość trafiły na zaporę, na tak długo wznoszony mur.
Mężczyzna poczuł żal do siebie samego. Tak długo, tak rozpaczliwie miotał się ulicami, przemierzał linię rzeki. To wszystko dla niej. A teraz zabrakło mu odwagi.
Zatrzymał się, niezauważony, i zza pnia obserwował, zżymając się wewnątrz. Latarnie świeciły w oddali, niczym tłoczące się w przerażeniu robaczki świętojańskie. Tuż obok, na ścieżce, światła rozjaśniały noc, okradając ją z intymności. Wydłużony cień kobiety i wierzby rozdzielił się. Dziewczyna, pochylona nad brzegiem, poczęła wrzucać do plecaka obmyte z wody kamienie. Jeden za drugim – opadały z dźwięcznym stuknięciem. Niepokój, wypływający z rudymentów duszy, począł dusić Grzegorza.
Koniec. Oto plecak jest pełen. Kobieta ugięła się pod jego ciężarem, jeszcze na moment zatrzymała, jeszcze posłała księżycowi ostatnie spojrzenie. Z opuszczoną głową uczyniła krok, but opadł na wilgotny piasek. Serce Grzegorza zabiło mocniej, załomotało o mur. Kolejny krok w lodowatą wodę.
- Nie! - Zrozumiał, że nie ma drzwi w murze. Nie potrzeba klucza. Po prostu trzeba przejść, ot, jakby go nie było. Jakby mur nie istniał. Rzucił się z krzykiem sprzeciwu w toń, rozchlapując w około wodę. - Zatrzymaj się! - zagrzmiał.
Przez chwilę zdawała się nie dosłyszeć. Zatrzymała się, zaskoczona. Grzegorz chwycił ją silnie, pociągnął w stronę brzegu, niemal przemocą zdejmując plecak. Krzyknęła przerażona, ale był to tylko pierwszy odruch. Czego miała się bać ona, która właśnie pożegnała się z życiem?
Runęła na trawę, tracąc równowagę. Leżąc z zamkniętymi oczyma, zaciskała usta. Niespodziewany wybawca uklęknął obok, czekając. W końcu przemówiła:
- Dlaczego to zrobiłeś?! Czego ode mnie chcesz?! - Nie odpowiedział. Jak mógł to zrobić, skoro sam tego nie wiedział.
- Zgwałcisz mnie teraz? - syknęła, głosem przepełnionym goryczą. - Dlatego mnie uratowałeś?
- Musiałem to zrobić... - wyszeptał w końcu, unikając jej wzroku. Przerwała mu wybuchem:
- Musiałeś?! Zepsułeś wszystko! Chciałam zginąć, cholera, chciałam! Nawet nie wiesz, jakie to trudne. - Nagle znieruchomiała, zdumionymi oczyma studiując jego twarz. - Byłeś w autobusie...
- To prawda – przytaknął beznamiętnie. Obserwował, jak jej rysy powoli się rozluźniają. Dwie ciemne, gorzkie łzy zalśniły i potoczyły się w dół twarzy, pozostawiają za sobą wilgotne ślady.
- Dlaczego za mną szedłeś? - zapytała, a jej słowa zadźwięczały cieplej niż poprzednio. Złość i frustracja minęły. Patrzyła oczarowana, już nie na przeszkodę, a człowieka
- śledziłem cię, szukałem – odparł z odwagą, której się po sobie nie spodziewał. Czy to jeszcze sen przez niego przemawiał?
Sceneria była pełna uroku. Z góry zwisały witki wierzbowe, szumiała niedoszła morderczyni. Mdławe, jakby rozrzedzone światło, zamarło.
- Znam cię.
- Pan mnie zna – zdumiała się.
- Nigdy się nie spotkaliśmy na jawie, ale znam. śniła mi się pani, nie mogę się mylić.
- śniłam się... - powtórzyła, zamyślonym wzrokiem błądząc gdzieś po, tonącym w mroku, horyzoncie.
- Mężczyzna wstał, otrzepał się niezręcznie z błota i podał jej dłoń. Podniosła się i spojrzała mu prosto w oczy. Zamarli w bezruchu, jakby mierząc swoje siły. Zawiał wiatr i obrzucił ich liśćmi. Kobieta drgnęła, czując chłód nocy. Coś wewnątrz niej pękło. Uśmiechnęła się smutno.
- Dziękuję.
- Za to, że zniszczyłem ten moment? - zapytał, nie uzyskując odpowiedzi. Porwany nagłym impulsem, chwycił jej dłoń.
- Grzegorz – powiedział, zakłopotany.
- Karolina.
Dopiero teraz miał szansę jej się przyjrzeć. Była młoda, podobnie jak on, dwudziestoparoletnia. Była ładna, mimo smutku i mimo łez, które już zaschły, roztarte dłonią. I choć znał ją już ze snu, analizował na nowo.
- Karolino, czy mogę mieć do ciebie prośbę? Czy mogę o coś cię prosić?
- Uratowałeś mnie.
- Chcę z panią porozmawiać. - Nie odpowiedziała, lecz opuściła lekko głowę, uśmiechając się. - Wiem, że to dziwne, ale muszę. śniła mi się pani, Karolino, a ja nie rozumiem dlaczego! Musiałem wsiąść do tego autobusu, iść za tobą. Nie rozumiem tego, choć przyjmuję do wiadomości.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego chciałam się zabić? - zapytała, przerywając. - Powiem, jeśli chcesz. Nie... Ja po prostu chcę to powiedzieć. - rozejrzała się w około. - Strasznie tutaj.
- Czy może być inaczej? - zapytał. – Po tym, co tu zaszło. Ale jest tutaj coś dziwnego. Chodźmy już! W centrum coś będzie otwarte.
- Nie. Proszę, po prostu chodźmy. O, tam – wskazała palcem na chybił trafił, na oddalającą się od rzeki ścieżkę. Grzegorz podał jej ramię. Karolina drżała, przejęta chłodem, a może dalej rozpaczą. Wiatr rozrzucił jej włosy. Napięcie opadło, ale czy miał to być koniec fantazji? Noc dalej trwała, a takie jak ta nie zdarzają się często.
Osamotniałe liście opuściły drzewo i rwane wiatrem zatańczyły wokół idących. Gdzieś w oddali przejechał samochód, ale gdy ucichł, cisza była czarująca i ciągła, jakby nigdy nie przerwana. Zaciekawiony księżyc wyciągnął szerzej swe rogi i lśnił silny swym światłem. Przesłaniane, co chwila pędzącymi po niebie chmurami, gwiazdy jaśniały w łunach własnego płomienia. Niemal zdawało się, że zaraz jakaś fantasmagoria pojawi się pośród miasta i zatańczy, nawet nieświadoma własnego istnienia. Była jeszcze noc.
Mag
Nerwowe impulsy jaskrawego światła smagały ściany, ukołysane do snu śpiewem księżyca. Były tak obojętne, tak nieczułe na błękitne rozbłyski, zupełnie jakby radiowóz dla nich nie istniał. On przeminie - tak jak przeminął Mag, który wypadł z okna. Ciało spoczywało w worku, zmasakrowane i nieświeże. Mimo to kamienie pamiętały jego twarz, cierpienia i frustracje. Było coś nieludzkiego w odprawianych przez Maga rytuałach, w energii, którą tylekroć uwalniał. A teraz zniknął.
Policjant wraz z towarzyszącym mu mężczyzną, ubranym w kurtkę narzuconą na piżamę, stanęli przed drzwiami mieszkania na trzecim piętrze. Zatrzymali się na moment, niechętnie spoglądając na klamkę.
- To tutaj - mruknął cywil. - Mieszkał tutaj ten wariat.
Umundurowany mężczyzna nie odpowiedział, zamiast tego otworzył drzwi. Wewnątrz panowała ciemność, dzieląca tron z niemiłosiernym zaduchem, odorem starego, zwietrzałego alkoholu i brakiem higieny. Zapach trwał, mimo otwartego od kilku godzin okna.
Lampa nie działała, chwycili więc za latarki. Pomieszczenie było spore, musiało stanowić zarówno sypialnię, jak i pracownię. Centralne miejsce zajmowało biurko, zasypane kartkami, które także na podłodze kurzyły się stosami.
- Bywał ktoś u niego czasem? – zapytał policjant, wodząc słupem światła po ścianach, po podłodze. Cienie tańczyły za blaskiem. Coraz to nowe, coraz osobliwsze szczegóły wystroju wyłaniały się z mroku.
- Nie bardzo – odparł tamten, zbliżając się do biurka. - Właściwie nikt go nie znał. Wariat i tyle. Pijak, ale nikomu nie szkodził. Tylko rozmawiał ze sobą często... - Mężczyzna wyciągnął dłoń po otwartą księgę, oprawioną w skórę.
- Niech pan nie rusza – skarcił go policjant. - To może być potrzebne. Nie wiemy, co tu się stało.
- Samobójstwo, a co! - odparł cywil, ale cofnął rękę. - To wariat był. Klepki pod sufitem miał nierówno.
- Wariat, nie wariat. Tu są dowody, lepiej nie dotykać.
- Szukacie czegoś?
- Nie, niczego konkretnego. Zwykłe rozeznanie, przed zamknięciem lokalu - urwał nagle, słysząc szelest w zagraconym kącie pokoju. Skierował tam słup światła, ale nie zauważył nic ciekawego. Dźwięk powtórzył się.
- Szczury? - zapytał mężczyzna w piżamie, lekko zaniepokojony, ale szedł krok w krok za policjantem.
Przy ścianie stały sterty pudeł, pustych butelek, szklanych pojemników i worków. W jednym z obłych szklanych słoi coś się poruszyło. Policjant podniósł zakorkowane naczynie.
- Co to? - zapytał mężczyzna, jeszcze mocniej się przybliżając.
- Nie wiem, poświećcie.
Nagle policjant krzyknął, upuszczając pojemnik na podłogę. Szkło rozprysło się, a małe uskrzydlone stworzenie uniosło się w powietrze z trzepotem. Było nie większe niż pięść, w panującym mroku zatarły się jego szczegóły. Zakołysało się, jak na fali, po czym pofrunęło w stronę otwartego okna.
- Chryste – jęknął funkcjonariusz, zdębiały.
- Co to było? ćma? - rozgorączkował się towarzysz. - Ogromna ćma.
- Co? Nie... nie wiem. - odparł zdawkowo. Bardzo chciałby uwierzyć, że to prawda, ale przez moment wyraźnie widział przyklejoną do szybki twarz stwora. Twarz nieludzką, ale daleką od owadziej. Nigdy wcześniej nie oglądał czegoś podobnego i nigdy więcej nie miał. - Pewnie ćma...
Rozmowa
Panowała rozespana, milknąca echami, cisza. Szli obok siebie, nieskrępowanie zaniemówieniem. Kroki lekko rozchodziły się w eterze, gasły zawstydzone własną donośnością. Z dwu stron alei ciągnęły się korowody półnagich drzew o poskręcanych gałęziach i chciwie wyciągniętych ku niebu konarach.
Jakiś nocny ptak zakwilił, rozpoczynając swą pieśń; żywą na przekór miastu i jego wynaturzeniu. Rozbudzona tym dźwiękiem, Karolina, skurczyła się w sobie, ugięła pod ciężarem nocy, pod presją własnych czynów. Na wpół świadomie, Grzegorz, przycisnął mocniej jej ramię.
- Dobrze więc. Chciałam się utopić – wyszeptała, mało pewnym głosem. Słowa z trudem przeciskały się przez gardło. Otwarcie bolało, choć przecież nie było ostrza ni rany. Po chwili kontynuowała, już odważniej:
- Chciałam się zabić, bo miałam dosyć życia.
- Powtórzysz to? - zapytał, ale nie odpowiedziała od razu.
- Tak. Teraz nie mam odwagi, ale przecież żyję dalej. To, że mnie uratowałeś... świat się nie zmienił.
- Na brzegu zapytałaś, czy zamierzam... - urwał, zawstydzony śmiałością pytania.
- Nikt mnie nie zgwałcił - podjęła w lot i dokończyła jego myśl. - Widzisz, to nie tak. Nikt mnie nie skrzywdził, niczego ostatnio nie straciłam. Może poza szczęściem, ala nie jestem pewna, czy kiedykolwiek je posiadałam. Po prostu zdałam sobie sprawę, że nic na tym świcie mnie nie interesuje, nie cieszy. Nie ma nic przede mną, nic dla czego warto by usychać, żyjąc. - Uśmiechnęła się, ponuro.
Grzegorz zasępił sie, umilkł na dłuższy czas, jakby przeżuwając usłyszane słowa. Czy to z powodu chłodu, czy też nieświadomie, Karolina mocniej przylgnęła do jego boku. Patrzył na niebo, połowicznie przysłonięte starczo wygiętymi gałęziami. Chmury mknęły przed siebie, ślepe i bezmyślne. Błyszczały gwiazdy, ale noc była ponura, niesamowita.
- Dlaczego milczysz?
- Nie wiem, jak mogę ci odpowiedzieć – westchnął. - Na prawdę, nie wiem. Miliony powodów, setki pozytywnych stron życia krzyczą mi w głowie, domagają się głosu, ale nie potrafię.
- Nie musisz – odparła smutnym głosem.
- Chciałbym, ale sensu życia nie można opowiedzieć. Można go odnaleźć, ale samemu.
- Zgubiłam go, nie potrafię odnaleźć. Próbowałam.
- Wszystko, co mogę powiedzieć, to pusta demagogia. Wiem tylko, że nie warto się zabijać. Masz rodzinę?
- Rodziców, ale mieszkam sama.
- Umierając, zabiłabyś też część nich.
- Czasem mam wrażenie, że byli by tylko z tego powodu zadowoleni.
Nagle kobieta znieruchomiała, jakby przemieniona w posąg. Tylko oczy pozostały szeroko otwarte, pełne lęku.
- Karolina! Co się stało?! - Nie odpowiedziała, tylko poczęła oddychać głęboko i coraz szybciej. Szkliste oczy coraz rozpaczliwiej matowiały. Grzegorz rozejrzał się, ale nic nie zwróciło jego uwagi. Poczuł zimny powiew, jak oddech zjawy. Zadrżał. Chwila zdawała się rozciągać, czas płynął coraz wolniej. Coś obcego, przerażającego było blisko, tuż na wyciągnięcie ręki.
- Co się dzieje? - zapytał, z trudem przepychając słowa przez gardło.
Cisza. Niespodziewanie atmosfera się zmieniła, strach prysnął. Karolina zatoczyła się, oparła o towarzysza.
- Jesteś chora? - Podtrzymał jej zwiotczałe ciało.
- Nie – wydyszała. - Nie wiem, co to było. Nigdy wcześniej tego nie czułam.
Grzegorz pomógł jej usiąść na ławce. Trzymając jej dłoń, zacisnął nerwowo wargi.
- Już lepiej, dziękuję.
Milczał, zapatrzony w rosnące naprzeciw drzewo, z którego właśnie spadł liść, niespiesznie wirując w blasku latarni.
- Czułam się, jakby coś wdarło się do mojej głowy. Okropność. Jakieś dziwne myśli na moment mnie opętały. Może... tak, to pewnie przez tę wodę, ten szok.
- Ja też to czułem.
- Co? - zdziwiła się. - Co czułeś?
- Karolino, nie wiem, co tu się dzieje – zignorował jej pytanie. - Wiem, że miałem cię spotkać tej nocy. Czujesz, jak pachnie powietrze? Coś ledwo wyczuwalnego w nim wisi. To działa na duszę, nie zmysły. Coś dziwnego nas otacza. Chciałem cię prosić, byś pozwoliła mi towarzyszyć sobie do świtu - ciągnął dalej, z wlepionymi w dal oczyma. - Chcę, byś dała szansę.
- Jaką szansę?
- Nie decyduj teraz o swoim życiu. Daj szansę tej nocy.
- Grzegorz, nie bardzo rozumiem. Myślisz, ze odzyskam siłę? że będę znów szczęśliwa?
- Nie wiem tego, ale nie możesz zaprzepaścić tej szansy. Ja sam ci nie pomogę. Ty też nie masz na to siły. Ale tu jest coś. Czujesz się lepiej? Możesz wstać?
- Tak, jest już dobrze.
- Doskonale, chodźmy!
Obserwator
Jakieś niepokojące kosmiczne drżenie przeszło przez ciało Obserwatora, gdy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie się stało. Wzrok zaświatów spoczął na nim, oczekując na przesilenie, na chwilę, gdy jego dusza eksploduje. Kaleka chciwie pochłaniał ostatnie odrobiny natchnienia. Szepty w głowie powoli cichły, zastępy widm odjechały, zbyt przerażone, by wyć.
Mężczyzna wodził wzrokiem po zapisanych stronach, odgadując ich znaczenia. Tylko on wiedział, co stanie się tej nocy.
Na wpół szalony uśmiech wypełzł na jego oblicze. – To dzisiaj – wyszeptał. Szczęśliwcy. Gdybym tylko mógł iść z wami...
Coś zastukało o okno, jakby delikatna dłoń dziecka. Obserwator pchnął wózek w kierunku, skąd napłynął dźwięk. Pukanie powtórzyło się, choć na zewnątrz nie było nic, poza ciemnością. Nie, jeszcze ogromna, włochata ćma obija się o szybę. Inwalida otworzył okno i stworzenie wleciało do środka. Zawirowało w około głowy mężczyzny, po czym wylądowało na jego wydatnym brzuchu.
- A to dopiero! - krzyknął. ściszył głos i kontynuował: - Kim jesteś, mały przyjacielu? - Stworzenie nie odpowiedziało, tylko niecierpliwie zatrzepotało owadzimi skrzydłami. Nie był to ćma, choć z daleka można by się pomylić. Wielkie okrągłe oczy o źrenicach, jak czarne perły, wpatrywały się w Obserwatora. Pokryty szczeciną pyszczek był kulisty, nieco groteskowy, a przy tym posiadał pewne pokrewieństwo z człowieczą twarzą.
- Wiesz, co tam się dzieje, prawda? - zapytał mężczyzna. Stworzenie zamrugało. - Leć, ja nie mogę. Spójrz na mnie – kontynuował, odpowiadając na niemy wyrzut. - Jestem kaleką, nie mogę się stąd ruszyć. No nie patrz tak, przecież nie poproszę żony o to, by w środku nocy pomogła mi wyjść.
Chwycił malucha w dłoń, delikatnie, nie chcąc uszkodzić kruchego ciała, podsunął pod nos. Nigdy wczesnej nie widział podobnego dziwadła.
Zbyt groteskowe i fantastyczne do rzeczywistości, zbyt niepokojące, by uciec z baśni. Smutna rusałka, elf o skrzydłach ćmy. Drobina nocnej fantazji w pozbawionym marzeń mieście. Choć tak nieładne i pokraczne, stało się w jednej chwili dla inwalidy czymś cudownym.
- Leć, mały przyjacielu. Noc się skończy i wszystko minie. - Zawahał się na moment. - Jeśli chcesz... wróć tutaj. Zapukaj tylko w okno. Ja tu będę, na pewno.
Okrągłe oczy patrzyły tak przenikliwie, tak rozumnie. Skrzydełka zatrzepotały i dziwadło uniosło się w powietrze. Zniknęło za oknem, w mroku. Obserwator jeszcze spostrzegł je przelatujące pod latarnią. - Można było pomylić cię z ćmą – skonstatował. - Na twoje i moje szczęście.
Wózek bez szmeru wrócił do biurka. Księga czekała, a słowa wciąż płonęły życiem.
Jestem prorokiem tej nocy. Ale jak dziwnym, jak słabym – pomyślał. - Nikt nie uwierzyłby w moje słowa. Ale też nikt ich nie zobaczy.
Mgła
W rozespanej, opuszczonej części miasta, gdzie nawet w ciągu dnia na ulicy próżno można szukać żywej duszy, Karolina chwyciła towarzysza za rękę. W jednej z wąskich uliczek, które mijali, rozległ się stukot butów, po czym zamarł w jednym momencie. W nastałej ciszy czaiło się coś niepokojącego.
- Słyszałeś?
- Kroki? Tak, słyszałem – odparł Grzegorz. - Zaniepokoiły cię?
- Nie wiem, dlaczego...
Trwali przez dłuższy czas w ciszy, czekając na rozwój wypadków. Nic nie przerwało jednak kurtyny stagnacji. Skierowali się w podejrzanym kierunku. Była to długa, przyozdobiona drzewami aleja, ufortyfikowana dwustronnie zabytkowymi kamienicami. Ani śladu człowieka, jednak nagle Karolina krzyknęła cicho.
- Co się stało?
- Widziałam kogoś – szepnęła, zaniepokojona. - Za drzewem. Wychylił na moment głowę. Może lepiej będzie, jeśli zawrócimy.
- Nie bój się, chodźmy...
- Jesteś pewny siebie, a przecież w nocy łatwo o nieszczęście.
- Nie tej nocy – urwał i dalej szli w milczeniu.
Skręcili za róg i zatrzymali się, onieśmieleni. Przed nimi rozpościerał się zwykły osiedlowy skwer, ale jak różny, jak przystrojony!
Chmury białej, gęstej i ruchliwej mgły wirowały nad ziemią. Drzewa nieomal zniknęły za mlecznobiałą zasłoną i tylko mocno wytężając wzrok można było dostrzec ich kontury. Nawet te jednak były niewyraźne i jakby odmienne. światło pojedynczej latarni pulsowało, złocąc ciemność. Po drugiej stronie drogi, stały budynki, ciche i rozespane. Przez moment Grzegorz miał wrażenie, że wszyscy mieszkańcy śpią nienaturalnym snem, niezdolni do oglądania tego kuriozum.
Trzymając zimną dłoń Karoliny, uczynił krok ku zjawisku. Coś ciepłego rozlało się w jego duszy, atakując świadomość. Było jednocześnie upajająco słodkie i odległe, jak tajemnica, która nie posiada logicznego wytłumaczenia, a jednak czuje się, że klucz do jej odkrycia jest tuż obok. Upojenie wzmagało się z każdym metrem, niczym błogie odczłowieczenie. Dla niego można by biec, aż do śmierci, tylko by poczuć je jeszcze i jeszcze.
Nagle kobieta krzyknęła, rozszarpując misternie uwitą pajęczynę, tak mocno oplatającą ich dusze:
- Kim pan jest?! śledziłeś nas!
Tuż za nimi stał, uśmiechając się upiornie, wysoki i szczupły mężczyzna o rozszarpanych rudych włosach i kilkudniowym zaroście. Mógł mieć równie dobrze trzydzieści jak i pięćdziesiąt lat. Patrzył na nich z niepokojem, ale jego źrenice były dziwnie nieobecne.
- Nie podchodźcie ani kroku dalej – wyjąkał, z trudem artykułując każdy wyraz. - Jestem tu, by chronić takich, jak wy.
- Co tu się dzieje? - zapytał Grzegorz, przybliżając się do przybysza. Poczuł, jak oblewa go zimny pot, podczas gdy tamten sięgnął do kieszeni zniszczonego płaszcza. Tkwiło w niej coś dużego. Momentalnie w umyśle zobaczył ich oboje, zastrzelonych przez wariata.
Ale nie, to tylko kamień. Nieznajomy pokazał go obojgu, po czym rzucił we mgłę. Bryła poszybowała w powietrzu, po czym zniknęła.
- Słyszeliście? - zapytał obłąkany.
- Co mieliśmy słyszeć? - odparła zaniepokojona Karolina.
- Otóż to! Nic nie usłyszeliście! Kamień nie upadł – zawahał się. - Nie tutaj.
- Kim jesteś? - ponowiła pytanie. Coś niepokojącego wdzierało się do jej świadomości.
- Jestem Szaleńcem. Jestem odtrąconym wariatem, który widzi i czuje rzeczy, których nie ma... nie ma dla większości. Chcecie wiedzieć, co się tu dzieje? - Coraz bardziej podnosił głos, perorując. - Nie powiem wam tego! Sam nie pojmuję, nie wiem w czym tkwi cel. Jestem tu, by pilnować. Gdybyście uczynili jeszcze kilka kroków... nie jesteście gotowi. nie wolno tego nikomu. - światło latarni nadawało jego rysom chorobliwy wyraz. Wszystko dookoła było szare, zamarłe w oczekiwaniu.
Oczy Karoliny błyszczały. Znieruchomiała, wsłuchana w jego słowa. Czuła, jak ciepło ogarnia jej duszę, jak goi rany. Spadała w otchłań, wzbijając się na wyżyny. W mowie obłąkanego płynęła słodka trucizna, kojąca ból. Nie znała jej nazwy, ni działania, ale pragnęła coraz więcej. Niespodziewanie jednak umilkł.
- Już jest – szepnął w końcu. Duch też się zjawił.
- Czuję coś – załkała Karolina, rozglądając się w około. - Już raz to czułam, jeszcze niedawno.
- Myślicie, że znaleźliście się tutaj przypadkiem? Ha! Czym jest przypadek?! Wybrano was. Nie wiem, dlaczego... nikt nie wie. - Wzniósł dłoń ku niebu, wskazując na linię, gdzie mgła graniczyła z gwiazdami.
Zygzakowate pajęczaste wyładowanie elektryczne zalśniło bezdźwięcznie. Po nim nastąpiło następne i jeszcze jedno... i kolejne. Niewyraźna sylwetka rysowała się na tle kurtyny. Biała, lecz o odmiennym niż mgła odcieniu, istota ścierała się z niewidoczną barierą. Atakowała z furią, w granatowych rozbłyskach. Duch zawył nagle. Karolina poczuła, że słabnie, gdy dźwięk dotarł do jej uszu. Opanował ją strach, podobny do opętania w parku. To był przejmujący, smutny zew, budzący strach i odrazę.
Kształty za mgłą zmieniały się płynnie, niczym na kinematografie. Chmura wiła się, to gęstniejąc, to znów rozpraszając. Przybysze stali, zafascynowani, łowiąc ulotne kształty, sycąc rządzę.
- Chciałabym tam wejść – szepnęła boleśnie Karolina.
- Nie możesz. Niech ten widok ci wystarczy. To i tak więcej, niż otrzymał ktokolwiek inny. Zapamiętaj to... zresztą niełatwo byłoby wyrzucić to wspomnienie. Tam nie ma ludzi. I choć wiem, jak bardzo jest to pociągające, nie wolno się zbliżać. Odrzucić człowieczeństwo – czy masz pewność, że tego pragniesz?
- Niemal to zrobiłam.
- To nie to samo – odezwał sie, dotychczas milczący, Grzegorz. - Samobójca z całej siły pragnie żyć. Pragnie, ale nie potrafi i kontrast między szczęściem, a jego życiem staje się dla niego nieznośny. Godząc się na śmiertelność, pieczętuje swoje człowieczeństwo.
- Mimo to pragnę znaleźć się w tamtym miejscu.
- Każde z nas chce – odparł szaleniec.
- Więc dlaczego tego nie zrobić? - zapytała. Nie odpowiedział.
Nagle coś przecięło powietrze i przelatując pomiędzy obserwującymi mgłę, zbliżyło się do jej granicy, to wznosząc się, to opadając.
- Co to – zdumiał się Grzegorz.
- Popatrz – Szaleniec zatoczył ręką półkole. - Są tutaj, wszędzie. Zebrali się, bo nie mogli tego przegapić. Takie nocne widowisko nie zdarza się często. Ono przyciąga, wszystkie stwory, które są osaczone rzeczywistością. Daje im siłę.
Dopiero wtedy spostrzegli, że tu i tam przemykają się istoty, jakich wcześniej nie znali. Tłoczyły się wokół bariery mgły, to ukryte w cieniu, to znów zbyt małe, by nieskoncentrowane oko je ujrzało. Rozmyte w ciemności sylwetki poruszały się w jakimś groteskowym tańcu, podskakiwały, czasem stały w bezruchu. Kilka kształtów unosiło się nad ziemią, trzepocząc skrzydłami. Wszystkie jednak trzymały się z dala od ducha, bezskutecznie walczącego z zasłoną. Panowała cisza. Samochody – poruszając się gdzieś w oddali - ucichły, a stworzenia zdawały się nie wydawać z siebie nawet szmeru.
Mgła hipnotyzowała, skręcając się w miłosnych uściskach hermafrodyty; tańczyła. Rogaty księżyc świecił na firmamencie, a chmury posłusznie mijały go, pędząc wciąż i wciąż.
- Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego z tych stworzeń – wciąż nie dowierzała. - może tylko na ilustracjach. Ale są tak niepodobne o bajkowych, tak smutne...
- Ukrywają się przed ludźmi. Nie dziwię się im wcale. To nie zwierzęta, nie posiadają własnej niszy, choć są tak stare, jak fantazja. Mogą tylko egzystować w cieniu i samotności, licząc na to, że człowiek nie odkryje ich istnienia.
- Nie są wpasowane w nasz świat – podchwycił Grzegorz. Są zbędne, nie podlegające klasyfikacji.
- Jest ich tak wiele... - powiedziała, chłonąc scenę wzrokiem, duszą.
- To tylko garstka. Nie wszystkie mogły przybyć, niektóre nie miały odwagi. Otwarte ukazanie się, nawet w świetle latarni, to zbyt duże ryzyko.
Groteskowe cienie tańczyły przy drżącym świetle latarni. Panowała cisza, w której nawet oddech zdawał się być zbyt głośnym. Stwory stały tuż obok granicy, wijąc się, kołysząc jak konary drzew zza mgły. Zdawało się jednak, że instynktownie wyczuwają barierę, której nie wolno im przekroczyć.
Dziwny rytuał trwał w najlepsze, jeszcze przez długi czas. Troje wybrańców stało, nieporuszone, sycąc oczy mistycyzmem nocnego przedstawienia.
Niespodziewanie nastąpiła metamorfoza. Mgła poczęła zastygać, jakby znudzona i tak już długim spektaklem. Smugi złączyły się w spójną, lepką masę. Zerwał się wiatr i rozszarpując materię kurtyny, począł rozrzucać ją po okolicy, by po chwili znikała.
- Czy to już koniec? - W głosie Karoliny był żal. Szaleniec przytaknął, nie odrywając wzroku od sceny. Wraz z mgłą znikały ulotne krajobrazy, na niej utkane. Coraz wyraźniej przedzierał się przez jej ciało rzeczywisty widok, okraszony światłem wcześniej niewidocznej latarni. Zniknęły gdzieś tajemnicze i czarowne drzewa, wyhaftowane na niestałym płótnie. Setki drobnych nóżek zastukotały, podczas gdy pierwsze słonecznie promienie poczęły nieśmiało wyłaniać się zza, tętniącego szkarłatem, horyzontu.
Noc miała się ku końcowi, a wraz z nią znikała magia. Do ostatniej chwili troje ludzi trwało samotnie na ulicy. Jeszcze napełnieni czarem, głodni i łaknący kolejnej porcji, czekali na nawrót. Wiedzieli jednak, że to koniec. Kurczowo trzymali więc te ostatnie chwile, gromadząc wrażenia. Wiatr, rozszarpując jesienne liście, rzucił się między nich, po czym pomknął dalej, w swym błędnym rozpędzie.
- Ja... - zaczął Szaleniec, ponowienie się jąkając. - Muszę wracać. To już wszystko. żegnajcie! - rzucił, rozglądając się w około i pobiegł przed siebie, niknąc z oczu nim ktokolwiek zdążył zareagować.
- Pozwolisz, że cię odprowadzę? - zapytał Grzegorz, głosem na powrót niepewnym. Skończyła się noc i coś zniknęło. Prysła wieszcza odwaga.
- Pozwolę. – Podała mu ramię. Przytuliła się do jego boku mocniej, niż się spodziewał. Wtedy zdał sobie sprawę z tego, jak wiele czasu spędzili na chłodnej ulicy. Szli chwilę w milczeniu. Włosy Karoliny były poszarpane wiatrem, twarz blada, a oczy podkrążone. Mimo to w myśli Grzegorza ciągle tkwiło to słowo: „piękna”.
- Karolino? - zapytał w końcu. - Czy...
- Nie, zmieniłam zdanie – przerwała mu. - Czy może inaczej: odnalazłam to coś. - Oparła głowę na jego ramieniu. Jej włosy załaskotały go przyjemnie w twarz. - Mogę dalej żyć.
Nagle przystanęła i zapytała:
- Czy dalej chcesz mnie odprowadzić? Pozwalam. O ile... jutro spotkasz się ze mną.
Nie odpowiedział. Po prostu poprowadził ją dalej.
Trzymała jego dłoń, uśmiechając się. Przelewały się przez nią gorące strumienie myśli. To wszystko stało się tak nagle, tak niespodziewanie. Było tak piękne. Jedna noc zmieniła jej życie, po dwakroć odsłaniając swą magię. Karolina czuła ciepło emanujące z ciała towarzysza. Był realny. ale czy to, co widzieli też na prawdę się stało? Czy też był to sen?
Nie – uśmiechnęła się jeszcze promienniej, ściskając w dłoni liść wyrwany szponom wiatru. Liść z mglistego drzewa, taki, jakiego nikt nie znajdzie na tym świecie.
Paweł Mateja
luty-marzec 2007
Polska Cerekiew/Rybnik
2
Z początku pomysł wydawał mi się nawet oryginalny, ale doszłem do wniosku, że tego typu opowieści była już cała masa. Historie kilku osób, niepołączone ze sobą, potem gdzieś tam się łączące, a wszystko to pod wspólnym mianownikiem jakim w tym przypadku jest noc.
Słowo "mag" jakoś mi w tym opowiadaniu nieodpowiada. Nie chodzi o samą postać, ale o nazwę. Nie pasuje poprostu, za bardzo kojarzy się z elfami itp. no dobra, czepiam się.
Na pewno masz bardzo bogaty styl, stosujesz czasami fajne porównania. Nie wiem co o tym tekście myśleć, powiem, że czytało się go płynnie no i był klimat szczególnie w pierwszej części, świetny opis ulicy pogrążonej w nocy.
Jestem na Tak.
Słowo "mag" jakoś mi w tym opowiadaniu nieodpowiada. Nie chodzi o samą postać, ale o nazwę. Nie pasuje poprostu, za bardzo kojarzy się z elfami itp. no dobra, czepiam się.
Na pewno masz bardzo bogaty styl, stosujesz czasami fajne porównania. Nie wiem co o tym tekście myśleć, powiem, że czytało się go płynnie no i był klimat szczególnie w pierwszej części, świetny opis ulicy pogrążonej w nocy.
Jestem na Tak.
3
Bardzo dobry tekst.
Piękny, niczym wyrwany z romantyzmu i przeszczepiony w nasz czas. Narracja niespieszna, rytm przytłumiony, a styl, choć może lekko irytować rozciągłością opisów i jednostajnym klimatem, to jest absolutnie strawny i - przede wszystkim, pasuje do konwencji.
Jest parę dziwactw wynikających ze stylu opowiadania. Na przykład:
"Dziwne obrazy przenikały mą głowę, jakby za sprawą mentalnej dyfuzji."
Cholernie mądra myśl jak na bezdomnego. Mentalna dyfuzja. Owszem, mógł wcześniej być doktorem habilitowanym czegoś-tam, ale taki niuans trzeba zaznaczyć w tekście, inaczej przyjmujemy, że mamy do czynienia ze stereotypowym bezdomnym.
Tak samo imiona. Karolina i Grzegorz mówiący sobie po imieniu... To troszkę skrzypi. "Grzegorzu". "Karolino". Chyba lepiej, żeby w ogóle nie przedstawili się, i do końca operowali bez imion. W końcu czymże są imiona? Komu one potrzebne? Ona jest Piękna, a on jest śniącym.
No dobra, wybacz... Poprawiam Twój tekst, rety. Ale mi się to przytrafia tylko kiedy tekst naprawdę mi się podoba.
Jest kilka błędów gramatycznych, parę interpunkcyjnych, ale to drobiazgi.
Przejdźmy do fabuły.
Stylizowana na romantyczną opowieść (w literackim tego słowa znaczeniu, czyt. chodzi o okres romantyczny w polskiej literaturze, nie o romanse Grocholi) zawiera też elementy mało znanego w Polsce urban fantasy i powieści rodem z Mitów Cthulhu. Szczególnie kojarzy mi się z "Koszmarem w Dunwitch" Lovecrafta, w jak najlepszym znaczeniu oczywiście.
Co tu dużo pisać: Urzeka i wciąga.
Bardzo dobry.
Moim zdaniem wznosisz się ponad rzetelność właśnie dzięki stylizacji. Pokazujesz rzeczy, które w polskiej literaturze mainstreamowej praktycznie nie istnieją, a nawet fana fantastyki, takiego, który poza elfami, krasnoludami i statkami kosmicznymi o fantastyce nic nie wie, zachwycisz czymś dla niego nowym.
Pozdrawiam
Nine
Piękny, niczym wyrwany z romantyzmu i przeszczepiony w nasz czas. Narracja niespieszna, rytm przytłumiony, a styl, choć może lekko irytować rozciągłością opisów i jednostajnym klimatem, to jest absolutnie strawny i - przede wszystkim, pasuje do konwencji.
Jest parę dziwactw wynikających ze stylu opowiadania. Na przykład:
"Dziwne obrazy przenikały mą głowę, jakby za sprawą mentalnej dyfuzji."
Cholernie mądra myśl jak na bezdomnego. Mentalna dyfuzja. Owszem, mógł wcześniej być doktorem habilitowanym czegoś-tam, ale taki niuans trzeba zaznaczyć w tekście, inaczej przyjmujemy, że mamy do czynienia ze stereotypowym bezdomnym.
Tak samo imiona. Karolina i Grzegorz mówiący sobie po imieniu... To troszkę skrzypi. "Grzegorzu". "Karolino". Chyba lepiej, żeby w ogóle nie przedstawili się, i do końca operowali bez imion. W końcu czymże są imiona? Komu one potrzebne? Ona jest Piękna, a on jest śniącym.
No dobra, wybacz... Poprawiam Twój tekst, rety. Ale mi się to przytrafia tylko kiedy tekst naprawdę mi się podoba.
Jest kilka błędów gramatycznych, parę interpunkcyjnych, ale to drobiazgi.
Przejdźmy do fabuły.
Stylizowana na romantyczną opowieść (w literackim tego słowa znaczeniu, czyt. chodzi o okres romantyczny w polskiej literaturze, nie o romanse Grocholi) zawiera też elementy mało znanego w Polsce urban fantasy i powieści rodem z Mitów Cthulhu. Szczególnie kojarzy mi się z "Koszmarem w Dunwitch" Lovecrafta, w jak najlepszym znaczeniu oczywiście.
Co tu dużo pisać: Urzeka i wciąga.
Bardzo dobry.
Moim zdaniem wznosisz się ponad rzetelność właśnie dzięki stylizacji. Pokazujesz rzeczy, które w polskiej literaturze mainstreamowej praktycznie nie istnieją, a nawet fana fantastyki, takiego, który poza elfami, krasnoludami i statkami kosmicznymi o fantastyce nic nie wie, zachwycisz czymś dla niego nowym.
Pozdrawiam
Nine
4
Doczytałam do części bodajże siódmej - zatytułowanej Obserwator.
Zapowiadało się naprawdę dobrze, już myślałam, że będę tu wyśpiewywać peany pochwalne na Twoją cześć. Ale w końcu zaczęłam się nudzić. Styl masz bardzo ładny, budujesz plastyczne i przyjemne opisy, niektóre zawarte w opowiadaniu myśli są naprawdę ciekawe. Widać też, że mimo zawiłej i chaotycznej, zdawać by się mogło, fabuły, nie gubisz się w niej, a wszystko zmierza do konkretnego celu i rozwiązania. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie po tym fragmencie, który przeczytałam. Ale potem zawiłość (nie samej fabuły, lecz budowanych zdań) zaczęła mnie trochę męczyć, dlatego przestałam czytać. Może to wynika z mojego braku cierpliwości, a może przydałoby się troszkę podgonić w środku akcję.
Ale i tak bardzo mi się podobało, szczególnie te opisy, nadawały wyjątkowego klimatu.
Postaram się doczytać do końca, ale to zależy od mojego humoru.
Zapowiadało się naprawdę dobrze, już myślałam, że będę tu wyśpiewywać peany pochwalne na Twoją cześć. Ale w końcu zaczęłam się nudzić. Styl masz bardzo ładny, budujesz plastyczne i przyjemne opisy, niektóre zawarte w opowiadaniu myśli są naprawdę ciekawe. Widać też, że mimo zawiłej i chaotycznej, zdawać by się mogło, fabuły, nie gubisz się w niej, a wszystko zmierza do konkretnego celu i rozwiązania. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie po tym fragmencie, który przeczytałam. Ale potem zawiłość (nie samej fabuły, lecz budowanych zdań) zaczęła mnie trochę męczyć, dlatego przestałam czytać. Może to wynika z mojego braku cierpliwości, a może przydałoby się troszkę podgonić w środku akcję.
Ale i tak bardzo mi się podobało, szczególnie te opisy, nadawały wyjątkowego klimatu.
Postaram się doczytać do końca, ale to zależy od mojego humoru.
5
Jak powiedział Nine piękny tekst. Styl przykuwający uwagę i w ogóle. Natomiast - ja powiedziała Obywatelka - przy dłuższym czytaniu zaczęło mnie nużyć. Przeczytałam całość już dawno, ale jakoś nie mogłam ocenić. W twoim tekście wszystko jest jak trzeba, fabuła zdąża do celu, ale i tak mnie zmęczyłeś. może było trochę przeciągnięte? zastanów sie nad tym.
mimo to, jestem pod wrażeniem, gdyż - jak zauważył Nine - twój tekst wyróżnia się na tle innych.
pozdrawiam
------------------------
oficjalne przeprosiny za odstąpienie od normy, mam kilka powodów:
- jestem tak zmęczona, że nie umiem już liczyć
- zbyt duży problem miałabym z wybraniem adekwatnych ocen
- naprawdę jestem zmęczona
mimo to, jestem pod wrażeniem, gdyż - jak zauważył Nine - twój tekst wyróżnia się na tle innych.
pozdrawiam
------------------------
oficjalne przeprosiny za odstąpienie od normy, mam kilka powodów:
- jestem tak zmęczona, że nie umiem już liczyć
- zbyt duży problem miałabym z wybraniem adekwatnych ocen
- naprawdę jestem zmęczona
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
6
Zacznę z grubej rury mówiąc, że tekst jest za długi. Męczy oczy mimo, że treść jest naprawdę dobra - serio. Nie mam takich wzniosłych skojarzeń jak inni do romantyzmu. Po prostu podoba mi się Twój styl w tym opowiadaniu, widać, że nie wrzuciłeś go tu zaraz po napisaniu, tylko spokojnie go sobie przemyślałeś.
Pomysł:4
Styl:5-
Schematyczność:3+
Błędy: -
Ocena ogólna:4
Gdyby tekst był trochę zwięźlejszy wytypowałbym go do grona najlepszych na forum. Jednak "najlepszy" tekst powinno się przeczytać jednym tchnieniem, a z tym miałem problem w tym przypadku.
Pomysł:4
Styl:5-
Schematyczność:3+
Błędy: -
Ocena ogólna:4
Gdyby tekst był trochę zwięźlejszy wytypowałbym go do grona najlepszych na forum. Jednak "najlepszy" tekst powinno się przeczytać jednym tchnieniem, a z tym miałem problem w tym przypadku.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
7
O jeeeeej <wydycha powietrze> Mimo, ze dla mnie tekst był spokojny to przeczytałem go z zapartym tchem. Bardzo podobał mi się styl. Był dopracowany, sądze wiec, ze pracowales nad tekstem bardzo dlugi czas. Pomysl takze mnie w jakis sposob porwal. Ja bym sie zastanowil, czy tekst nie zasluzyl by na miejsce wsrod najlepszych.
Pomysl: 4+
Styl: 5
Schematyczność: 4
Błędy: -
Ogólnie: 5+
Pomysl: 4+
Styl: 5
Schematyczność: 4
Błędy: -
Ogólnie: 5+
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
9
Dziękuję Wam wszystkim serdecznie za recenzje! Przepraszam, że odpisuję tak późno, ale sesja się nade mną znęcała i nie chciała dać spokoju.
Wezmę pod uwagę Wasze opinie przy tworzeniu kolejnych tekstów. że długi? Owszem: długi i męczący jest - ot, nie mam talentu do szybkiej akcji
. Tworzę raczej na zasadzie przenikanie sie kolejnych obrazów, wrażeń i uczuć. Będę musiał jeszcze wiele pracy włożyć w swoje teksty - tym bardziej dziękuję za opinie!
pozdrawiam
Wezmę pod uwagę Wasze opinie przy tworzeniu kolejnych tekstów. że długi? Owszem: długi i męczący jest - ot, nie mam talentu do szybkiej akcji

pozdrawiam