Mam nadzieję, że dobrze obliczyłam dni od mej rejestracji, jeśli się walnęłam, to proszę o zablokowanie. To jest taki początkowy fragment tekstu fantasy, zawierające elementy fanfikowe. Całość w rzeczywistości ma 98 stron. Ja daję trzy pierwsze strony od których wszystko się zaczęło. Pozwoliłam temu fragmentowi nadać tu, mam nadzieję, pasujący tytuł. Życzę miłego czytania i komentowania. Za wszelkie krytyczne uwagi i rady będę bardzo wdzięczna
Ucieczka syna zdracy
Do komnaty wpadli mężczyźni odziani w purpurowe mundury gwardzistów Władcy Rant Or Mar, Morfensila. Podeszli zdecydowanie do Morvalata, siedzącego przy biurku nad rozłożonym czystym arkuszem pergaminu. Drogę zastąpił im siedemnastolatek z mieczem w ręku, w jego czerwonych oczach lśniła determinacja i chęć obrony mężczyzny, który najwyraźniej coś dla niego znaczył. Ubrany był w skórzane spodnie i prostą, czarną koszulę, na którą miał zarzucony płaszcz. Włosy związane w prosty kucyk sięgały mu do połowy pleców. Gwardziści zatrzymali się, wpatrując się z surowością na twarzach w śmiałka.
- Odejdźcie! – krzyknął chłopak. – Czego chcecie od mego ojca? Czy to Mofensil was tu przysłał, Serotonina?
Morvalat, siedzący do tej pory przy biurku, podniósł się szybko, a następnie położył rękę na ramieniu chłopaka, chcąc go w ten sposób uspokoić.
- Cicho, Mortironie – powiedział cichym, spokojnym tonem. – Sam to załatwię.
Chłopak zacisnął zęby, ale posłusznie odsunął się i stanął z boku. Rosły Morvalat podszedł bliżej do Gwardzistów, którzy czekali na rozkazy swego dowódcy. Mężczyzna z czarnymi, rozpuszczonymi włosami wykonał gest ręką. Pozostali Synowie Ciemności ruszyli ku swej ofierze. Morvalat, w skórzanym kaftanie i czarnych włosach do ramion, popatrzył na nich bez wyrazu i dobył miecza. Podskoczył ku nim, wyprowadzając kilka celnych cięć. Dwóch Gwardzistów osunęło się na kolana, kurczowo trzymając ręce na boku. Spod ściskających ranę palców, pociekła krew. Serotonina przystanął.
- Poddaj się, Mortan! – krzyknął. – Nie masz żadnych szans!
On nie odpowiedział, dalej atakował zawzięcie, jakby bronił czegoś ważniejszego niż własny syn. Przestraszony Mortiron obserwował wszystko z boku, pragnąc włączyć się do walki, mimo poleceń ojca. Nie mógł już patrzeć spokojnie, jak Mortan sam odpiera atak Gwardzistów Imperatora, który wysłał ich bez żadnego sensownego powodu. Tak mu się zresztą wydawało.
W końcu Morvalaci powalili swego pobratymca na ziemię, brutalnie wykręcili mu ręce do tyłu, po czym zakuli w kajdany. Serotonina podszedł bliżej do Mortana, zaciskającego z wściekłością wargi.
- Mam rozkaz od pana Rant Or Mar, Morfensila, doprowadzenia cię przed sąd za zdradę stanu i pomaganie Wygnańcom! – oświadczył zimnym, nie wyrażającym żadnych emocji tonem.
Mortiron zesztywniał, usłyszawszy w końcu, co było powodem napaści i nie mógł uwierzyć własnym uszom.
Zdrada stanu? To niemożliwe… mój ojciec nie mógłby… – zapewniał siebie samego w myślach, lecz tak naprawdę nie wiedział, co było prawdą.
Gwardziści podnieśli Mortana i wywlekli z komnaty. Mortiron został sam z Serotoniną, który odwrócił się w jego stronę. Spojrzał na niego z góry i z obrzydzeniem, jakie, z pewnością, budził w nim widok potomka zdrajcy.
- Możesz pójść zobaczyć wyrok – powiedział zimno.
Mortiron spojrzał na niego zszokowany; mówił to tak, jakby Mortan już został skazany na śmierć. W milczeniu, z rosnącą trwogą w sercu udał się za przywódcą Gwardzistów do sali tronowej.
Chłopak przekroczył powoli wrota sali tronowej. Ujrzał widok, który rozdarł mu serce. Ojciec klęczał przytrzymywany przez Morvalatów przed tronem, na którym zasiadał Morfensil. Po jego prawicy stał jego najstarszy syn, Uther, który wpatrywał się w skazańca z ogromnym rozbawieniem. Długie, czarne, sięgające poniżej lędźwi, włosy miał związane w ciasnym warkocz.
Każdy Morvalat miał czarne włosy i czerwone oczy, różnili się od siebie tylko posturą i ilością posiadanej mocy. Była to rasa, która dominowała nad elfami i ludźmi, żyjącymi w Arathei. Poza tym ich krew i jad w zębach był śmiertelną trucizną dla każdej żyjącej istoty, chociaż zdarzały się przypadki, że osoba, która napiła ich krwi stawała się jednym z nich.
Morfensil wstał z tronu, wpatrując się w Mortana z góry.
- Czy przyznajesz się do spółkowania z Wygnańcami i zdrady stanu? – zapytał zimno.
Cisza. Mortiron wstrzymał oddech, patrząc na to wszystko z rosnącym przerażeniem. Wiedział oczywiście, kim są Wygnańcy – byli to Morvalaci przybyli z innego kontynentu zwanym Ortalią i nigdy nie przysięgli posłuszeństwa Imperatorowi Arathei. To było przyczyną dla której Morfensil ich nienawidził. Młodzieniec miał nadzieję, że te wszystkie zarzuty, którymi obrzucali jego ojca są tylko śmiesznym pomówieniem. Gdyby Mortan naprawdę się do tego dopuścił, powiedziałby mu o tym. Nie trzymałby tak ważnych spraw w sekrecie przed własnym synem.
Mylił się.
- Tak, przyznaję się – powiedział cicho Morvalat po paru minutach milczenia. – Donosiłem Wygnańcom o wszystkim, co się dzieje w stolicy. Kto ci powiedział o tym, co zrobiłem?
Uther wysunął się do przodu, znajdując się przed Morvalatem. Po jego ustach błąkał się złośliwy, pełen rozbawienia uśmieszek.
- Ja – oświadczył z zadowoleniem. – Widziałem, jak rozmawiałeś z Monivrian kilka dni temu.
Mortiron stał bez ruchu. Jego nogi jakby wzrosły w ziemię, nie potrafił nawet drgnąć. Wpatrywał się w ojca z szokiem i niedowierzaniem w oczach. Czuł, jakby cały jego świat rozsypał się w jednej chwili. Postąpił krok w stronę ojca.
- Ojcze! – krzyknął. – Nie mogłeś tego zrobić! Nie wierzę…
- Ale zrobiłem – przerwał mu ostro Morvalat. – Musisz mnie pomścić i dokończyć to, co ja zacząłem!
- Nie mogę...
- Zamilcz, głupcze! Czy ja wychowałem cię na tchórza i służalczego psa?!
Morfensil podniósł rękę, ucinając wszelkie rozmowy. Mortiron, patrząc na ojca, już nie wiedział, co powinien uczynić. Kochał go, ale nie był gotowy, by pójść jego drogą. Czuł jakieś dziwne obrzydzenie na myśl, że miałby się okazać zdrajcą własnego ludu i władcy, którego wszyscy Morvalaci kochali i szanowali. Jednocześnie czuł jednak coś odmiennego, co nakazywało mu pozostać posłusznym ojcu.
Uther roześmiał się nagle okrutnie.
- Młody się waha – powiedział do Morfensila. – Nie sądzisz, ojcze, że należy mu wskazać właściwą drogę?
- Tak. Pokaż mu jak kończą zdrajcy! – odrzekł chłodno Władca Ciemności.
Uther uśmiechnął się szeroko i okrutnie.
- Jak sobie życzysz, ojcze.
Zbliżył się do Mortana, dobywając miecza. Kiedy znalazł się przed zdrajcą, podniósł broń i wykonał szerokie cięcie. Głowa Morvalata spadła z karku i potoczyła się do stóp chłopca, stojącego tuż za nim. W oczach Mortirona pojawiły się łzy, których nie potrafił powstrzymać, ponieważ był słabym i głupi młokosem. Wbił w Uthera i jego ojca wściekłe, pełne nienawiści spojrzenie. Zapomniał już o głupich myślach o posłuszeństwu, zapragnął zemsty. Nienawiść płonęła tak mocno w sercu, że niemal czuł jej żar. Popatrzył w milczeniu na króla Rant Or Mar.
- Mofensilu, synu Randa! – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Przysięgam ci wiekuistą nienawiść i straszliwą zemstę. Zdechniesz z mej ręki! Ty i twoi przeklęci synowie! – Popatrzył z wściekłością na Uthera. – Ty przede wszystkim gotuj się na śmierć, która prędzej czy później cię dosięgnie!
Władca Morvalatów powstał.
- Aresztujcie go! Gwardziści!
Lecz Mortiron nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić się tak łatwo uwięzić. Dobył miecz i zaczął energicznymi ruchami wyrąbywać sobie drogę ucieczki. Dostał się przed drzwi sali tronowej. Wybiegł stamtąd bezzwłocznie.
- Na co czekacie głupcy!? – krzyknął Morfensil. – Za nim! Macie go doprowadzić przed mój tron w tej chwili!
Uther powstrzymał zapędy ojca.
- Niech ucieka. – powiedział zimno. – Nigdzie nie znajdzie tylu sprzymierzeńców, by nam zagrozić. Pozwólmy mu odejść z Rant Or Mar. Prędzej zginie, niż cokolwiek uczyni przeciwko nam…
Morfensil zgodził się z synem niechętnie. Wiedział, co powinien uczynić, gdyby Mortiron powrócił do Imperium. Wtedy już nie będzie żadnej litości.
Mortiron, z niemałym wysiłkiem, dostał się do stajni. Mimo że pościg przestał już mu deptać po piętach, musiał opuścić Rant Or Mar i to jak najszybciej. Zabrał z kuchni tyle zapasów, ile tylko potrafił udźwignąć. Do uczynienia tego musiał oszołomić kuchcików i wymusić na Martherionie dyskretne przygotowanie prowiantu na drogę. Pozostało mu tylko zastanowić się, dokąd powinien pojechać. Szczerze wątpił, czy dawni sojusznicy jego ojca go przyjmą – przyznał się, przecież, przed Morfensilem do zdrady. Zrozumiał, że będzie musiał szukać kryjówki na pustkowiach.
Odwiązał swojego ukochanego gniadosza i pogłaskał go czule. Zwierzę prychnęło radośnie, przysuwając pysk bliżej, by polizać pana po ręce.
- Czeka nas tułaczka, maleńki – powiedział cicho, zakładając mu wędzidło do pyska.
Osiodłał wierzchowca i wyprowadził go ze stajni. Chłodny wiatr rozwiał jego długie do połowy pleców włosy. Dobył sztyletu i skrócił je poniżej ramion, przestając się przejmować, że niegdyś były wyznacznikiem jego wysokiej pozycji. To wszystko pozostało już za nim.
Pozostała mi już tylko zemsta, której nie mogę teraz dokonać – dodał w myślach, zaciskając palce w pięść tak mocno, że spomiędzy nich popłynęła krew.
Dosiadł konia i wyjechał przez bramę Rant Or Mar, pozostawiając już na zawsze miasto, w którym się wychował. I wspomnienia.
Ucieczka syna zdrajcy
1
Ostatnio zmieniony sob 10 gru 2011, 16:32 przez Monivrian, łącznie zmieniany 2 razy.