Dziennik nieboszczyka - Chii

1
Nieboszczyka? Bo pewnie niedługo tak się będę czuć.

Dzień zero - czyli bełkot wewnętrzny

Dzisiaj rano obudziło mnie Przeczucie. Twierdziło, że nie powinnam się na to decydować. Tym bardziej, jeśli to samo Przeczucie powiedziało mi, że mam nie wydawać 20 euro, żeby zobaczyć mecz FCBarcelony. Potem poszłam spać i obudziło mnie kolejne Przeczucie. Tym razem krzyczało, że mam dzisiaj egzamin i że nic nie umiem. Potem zjadłam obfity śniadanio-obiad (w końcu wstałam późno i głupio tak zaczynać od obiadu). Potem zrobiło mi się przyjemnie i znów wróciło Przeczucie, tylko już bardziej zrelaksowane i poklepujące mnie przyjaźnie po plecach. Mówiło, że dam radę z tą powieścią, bo przecież nie muszę sobie zakładać pisania 300 stron. A poza tym, to dobrze jest mieć jakąś odskocznię od wkuwania różnych rodzajów derywatów. Z tą świadomością poszłam do biblioteki, by się tam douczać do egzaminu. W międzyczasie zaczęły mnie szturchać Wyrzuty Sumienia, a Przeczucie straciło swój humor. Może jednak nie warto tracić czasu na zabawę z powieścią, mówiło. Odegnałam je i poszłam na egzamin. Chyba jadły podwieczorek, bo żadnego nie widziałam wokoło. Gdy wracałam, szłam razem z Przeczuciem, bo Wyrzuty chyba postanowiły zostać na uniwersytecie. Tym razem zaczęło coś bełkotać o tym, że może jednak powinnam to zrobić. Chwyciło mnie za rękę i pociągnęło do domu. Przez całą drogę obmyślaliśmy historię.

Myślałam o tym czy aby nie wykorzystać jakiegoś starego pomysłu na opowiadanie, strzępków pomysłów zapisanych gdzieś po notatnikach, zdań wyrwanych z kontekstu, ale wszystko wydawało mi się zbyt miałkie - nie wyszłoby z tego coś, co pisałabym z przyjemnością. W końcu inspiracją okazała się dla mnie Lady Gaga. Ciągle się temu dziwię, ale jej bełkot w połączeniu z krótkim wideo okazał się dość chwytliwy. Pewnie dlatego, że w tle nie był żadnej piosenki, dzięki Bogu. To było wieczorem dnia wczorajszego. Dzisiejszego ranka pojawiła się kolejna myśl, która zamknęła tę historię w innej, a wieczorem jeszcze inna, która zamknęła to wszystko w pięknej szkatułce.

Gatunek: baśniowość, prawdziwość i nie wiadomo co; zero elfów, proszę państwa, to nie dla mnie
Miejsce akcji: Barcelona, Katalonia, Hiszpania, bliżej nieokreślone miejsca
Bohaterowie: jeden, opowiada historię innego, reszta może się pojawi wkrótce

Mam początek, mam koniec, nie mam środka. Dobre i tyle jak na jeden dzień przemyśleń. Aż strach pomyśleć, co będzie jutro.

Koniec i bomba, a kto czytał, ten pewnie sobie myśli teraz o mnie brzydkie rzeczy.

2
Chii pisze:Mam początek, mam koniec, nie mam środka.
O, mój podstawowy problem z genialnymi pomysłami na opowiadania :D
Już zaczynam trzymać kciuki ;)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
Dzień pierwszy, czyli Sokrates tym bardziej nie wiedział

Dzięki niespodziance w postaci braku zajęć z rana, zyskałam dodatkowe 3 godziny na pisanie. Maili. Potem próbowałam stworzyć plan, dokładniejszy zarys pomysłu. Jakoś mi nie wychodziło, więc po prostu siadłam do pisania. Wtedy moje palce zawisły nad klawiaturą, a oczy zaczęły uporczywie wpatrywać się w białą kartkę. Chciałam coś zacząć o etyce lekarskiej, zabijaniu itp. Niemożność sklecenia choćby pierwszego zdania skierowała mnie do wujka Google'a. Nie chciał za wiele powiedzieć, więc musiałam zmienić koncepcję. Zdjęłam jedno szkatułkę z powieści, wróciłam do inspiracji Lady Gagą (ciągle mnie to dziwi, ciągle) i jakoś poszło. Oczywiście pojawił się też problem pisania w 1. lub 3. osobie. Postawiłam na 1. Na razie.

Chciałam odrzucić facebooka przez ten miesiąc, ale okazał się zbyt cennym źródłem. Gdy mogę zadać pytanie rodowitym Katalończykom i uzyskuję odpowiedź w ciągu kilku minut, a samodzielne szukanie tej samej informacji zajęłoby mi wieki, facebook jednak zostanie moim przyjacielem. Choć późniejsze pytania znajomych: "dlaczego pytałaś o szpital psychiatryczny? Potrzebujesz go?" sprawiają, że muszę się dodatkowo tłumaczyć. Dobrze, że nie pytałam o najbliższy sąd karny. :D

Dodatkowo problemem jest umiejscowienie akcji w rzeczywistości, w miejscach, w których nie byłam i raczej nie będę. Może powinnam zmienić miejsce z Katalonii na "gdzieś, w małym miasteczku w Stanach Zjednoczonych, które może istnieje, a może nie"?... Ach, i czas akcji. Myślę, że lata 50./70. XX wieku. I znów się zastanawiam, czy nie lepiej by było pójść sobie od reżimu Franco do wolności USA. Byłoby łatwiej. Tak myślę.

Napisane 2 strony. Ciężko idzie, bo tak naprawdę jeszcze nie mam wszystkiego obmyślonego. Dodatkowo obfity obiad z sushi, tempury, paelli, makaronu, warzyw i bułeczek nie dość, że sprawił, iż miałam poważne problemy z dodawaniem cyferek na rachunku, to jeszcze nie pomógł w myśleniu. Ale brzusio zadowolony. Myślę, że do jutra nic nie zjem. Ergo czas zaoszczędzony.

Myślę, więc jestem. Puf. I już mnie nie ma.

PS. Dzisiaj wygrał Żarłok.

[ Dodano: Pią 02 Gru, 2011 ]
Dzień drugi, czyli czarna rozpacz

Dzisiaj, po torturowaniu się rano budzikiem przez dwie godziny, próbie przeczytania tekstów źródłowych w języku, którego uczę się drugi miesiąc i uświadomieniu sobie nawału nauki przyszła mi do głowy myśl, żeby rzucić tą powieść. Albo żeby całkowicie zmienić koncepcję. Gdy próbowałam wymyślić jakąś sensowniejszą historię, dzięki której nie będę się musiała zagłębiać w obcojęzycznych książkach historycznych, mimowolnie zaczęłam rozmyślać nad delikatnym uproszczeniem mojej pierwotnej historii. A właściwie nad jej stworzeniem. Opracowałam więc jako taki plan wydarzeń, określiłam w pięciu zdaniach o czym właściwie jest i do czego dążę ja, i mój bohater. Przesunęłam ją w czasy współczesne. Czasem w retrospekcji będę przedstawiać lata 60. czy 70., czy jakiekolwiek inne, ubiegłego wieku. To na szczęście nieco ograniczy liczbę materiałów do przestudiowania. Nadałam bohaterom imiona (w końcu), dookreśliłam miejsce akcji i... oddałam się życiu towarzyskiemu oraz słodyczom. Liczba napisanych stron: 1. Chyba muszę jutro nadgonić. Pewnie gdzieś między badaniami rynków a zasobami ludzkimi. Ach, i zmieniłam narrację z pierwszoosobowej na trzecioosobową. Lepiej późno niż wcale, jak to się powiada.

[ Dodano: Sob 03 Gru, 2011 ]
Dzień trzeci, czyli kurde belans

Wzięłam się za czytanie, po raz kolejny zresztą, "Lotu nad kukułczym gniazdem". Jaki tego efekt? Powracam do narracji pierwszoosobowej (no żesz kurde). Do tego zaczęłam wyszukiwać nowinki ornitologiczne, bo zachciało mi się ptaszków w powieści. I znów bardziej kusząca okazała się dla mnie darmowa kolacja niż pisanie. Liczba stron na dzisiaj: 1. Miałam nadgonić, tak? Ciekawe.

Jutro chyba zacznę od drugiego rozdziału. Pierwszy jest tak zły, że aż nie jestem w stanie na niego patrzeć, a co dopiero kontynuować pisanie. Jeśli oczywiście znajdę czas po całodniowym wybyciu z mieszkania na łono przyrody oraz do wytwórni tradycyjnych napojów alkoholowych. Z bąbelkami, żeby nie było.

Także przyszłość rysuje się w ciemnych barwach. Albo w niebieskich? Hm, prawie jak u Picassa.

4
Dzień czwarty, czyli zero z bąbelkami

Jedyną rzeczą, jaką dzisiaj zrobiłam, było przeczytanie materiałów związanych z miejscem akcji (dokładnie na temat jednego budynku), pooglądanie zdjęć i zapisanie dwóch stron istotnych informacji. Poza tym całodniowa wycieczka w góry i dwa kieliszki cavy uniemożliwiły mi myślenie aż do samego wieczora. Czuję, że z tą powieścią jest jak z moim dzisiejszym wchodzeniem pod górę. Dyszę, sapię, stękam, a i tak końca nie widać.

5
Dzień piąty, czyli Wola maszeruje, a Ochota już przeszła

Otóż to. Może faktycznie było bez sensu brać się za coś, czego i tak nie zrobię? Może powinnam teraz zmienić swoje cele, żeby się nie męczyć tak bardzo i aby jakoś wykorzystać ten czas? Może tylko napiszę jak najdokładniejszy plan powieści (bo przecież głupio by było zmarnować pomysł) i po prostu zostawię ją sobie na później. A zamiast tego wezmę się za kończenie opowiadań albo za samo ich tworzenie z niewielkich zapisków, jakie prowadzę. Poza tym historię, którą chciałam opowiedzieć w powieści, tak naprawdę bardziej widzę jako scenariusz filmowy, więc może to byłby lepszy pomysł? Tylko wtedy pewnie musiałabym pisać po angielsku albo po polsku (ale tu miejsce akcji musiałoby powrócić w rodzime klimaty, żebym cały scenariusz miał choć minimalną szansę na ekranizację). Od jakiegoś czasu też zastanawiałam się nad dramaturgią. Dzisiaj przeczytałam ciekawy artykuł w gazecie, który podsunął mi pomysł na dramat. Do tego życie komplikują mi egzaminy, które MUSZĘ zdać w pierwszym terminie. Dzisiaj nie zrobiłam (i raczej nie zrobię) nic związanego z ową powieścią. Także, jak widać, mam ochotę na wszystko, tylko nie na nią...

6
Chii pisze:Otóż to. Może faktycznie było bez sensu brać się za coś, czego i tak nie zrobię?
Oj, Wampir! Gadasz jak emo. Może jesteś zła, mroczna, masz ruszoffffy avatar, ale mnie nie oszukasz!

Nie poddawaj się, bo jak najbardziej możesz to zrobić.
Pisz, pisz, pisz.
Ja chcę to przeczytać!
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

7
Ado, a może Ty byś się wzięła za pisanie, a nie innych poganiasz! :P


Dzień szósty, czyli gdy wiedza nie wchodzi

Siedziałam dzisiaj w bibliotece przez 7 godzin, próbując się czegoś nauczyć. Skończyło się na tym, że owszem, trochę się pouczyłam, ale w międzyczasie rozpraszali mnie: znajomi, koleżanka z problemem nachalnego adoratora i facebook (niech ich wszystkich piekło pochłonie). Do tego, nie będąc już w stanie w ogóle myśleć, w nastroju zrezygnowania wzięłam się za pisanie. Dzisiejszy wynik: 3 strony wiadomości i faktów o szpitalu psychiatrycznym, które gdzieś wplotę później w powieści. Czyli norma wyrobiona. Mogę się teraz oddać jedzeniu. I spaniu.

8
Dzień siódmy, czyli robaczywy koniec


Oczywiście nie napisałam dziś ani jednego słowa. Za bardzo pochłonęła mnie nauka, gotowanie, sprzątanie pokoju, tworzenie planu zmiany własnego, nudnego życia i wyszukiwanie informacji o bezkręgowcach, którym udaje się zastąpić język ryby, podłączając się pod jej system krwionośny, i żerując na niej. Co dziwniejsze, oprócz obumarłego języka, rybie nie działo się nic i tak pływała sobie aż do śmierci. A robal rósł. Fascynujące to było.

Ale ja nie o tym. Tak naprawdę ja nie mam pomysłu na powieść. Teoretycznie mam czas, żeby to wszystko wymyślić i napisać, a praktycznie albo wkuwam kompletnie bezużyteczne rzeczy, albo tracę czas na głupoty. Do tego ograniczanie czasu spania i gotowania nie wchodzi w grę. Po pierwsze mam pełną lodówkę jedzenia, którego muszę się pozbyć przez powrotem do domu na święta, a po drugie za bardzo lubię obie rzeczy. No i muszę w końcu odespać zeszły rok, w którym szaleńczo zasuwałam przez 12 godzin dziennie.

Myślę, że ten eksperyment zakończył się dla mnie porażką. Nie ma sensu tego przedłużać, tym bardziej, że za kilka dni mam pierwszy waaażny egzamin, na którym muszę się skupić i na pewno nie napiszę w tym czasie ani słowa. Może pokończę jakieś opowiadania. Albo wiersz stworzę. W każdym razie powieści mówię do zobaczenia. Może za miesiąc znów się spotkamy. Hasta luego. Ciao. Un beso. Żegnaj.

9
Hm. Ciekawe z tą rybą. A może byś machnęła surrealistyczne opowiadanko o rybach? W rybim świecie?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

10
Myślałam nad tym, ale nie wiem jak by to ugryźć, żeby nie było tylko sobie a muzom. Zastanowię się. To takie słodkie mieć robala zamiast języka, a i tak używać go w ten sam sposób.

11
Właśnie uświadomiłam sobie, że nazwałam swoją powieść "Siedem dni do wolności". Moja przygoda z powieścią zakończyła się po siedmiu dniach (uwolniłam się od myśli o codziennym pisaniu), więc w pewnym sensie ten tytuł był znaczący. Taki miły akcent na koniec. :D

12
Uporządkowałam swój zagracony komputer i posegregowałam dziesiątki plików z pomysłami wg podgatunków literackich, żeby choć trochę ogarnąć to, co się dzieje. A ponieważ dzieje się nadzwyczaj dużo i nadzwyczaj różnorodnie, mam wreszcie życie, zmniejszy mi się znacząco liczba zajęć, nudzi mi się i nie chcę spędzić tego miesiąca odmóżdżając się w Internecie... to niniejszym oświadczam, że chcę kontynuować maraton (a właściwie zacząć od początku) w styczniu. Dla mnie nie będzie to maraton pisania powieści, ale po prostu maraton literacki. Nauczona doświadczeniem określę sobie plan w taki sposób, abym nie mogła się za szybko znudzić.

Oto moje założenia na ten miesiąc:
1. Przetrwać wszystkie 30 dni. :D
2. Wyklarować wszystkie swoje pomysły, bo na razie mam same strzępki, które mnie tylko irytują. Plan to konieczność. Bez tego ani rusz.
3. Pisać tygodniowo minimum 1-2 wiersze (najlepiej nie o miłości). Zatęskniłam do skondensowanej formy. Chcę też dokończyć swoją bajkę po angielsku i stworzyć coś po hiszpańsku/katalońsku. Na mur beton.
4. Napisać min. 30 stron scenariusza filmowego i min. 15 stron tekstu dramatycznego. Z widokiem na zakończenie.
5. Stworzyć minimum 3 shorty i 3 dłuższe opowiadania (ok. 30k każde). Przynajmniej jedno w gatunku sci-fi i jedno - kryminał/horror. Na surowo.
6. Zrobić porządny research co do mojej ledwo napoczętej powieści z Katalonią w tle. Czyli uzasadnienie dla wycieczek krajoznawczych, mieszkania w bibliotece, podrywania Hiszpanów, szlajania się po barach i intensywnej nauki języków. Żeby nie zarżnąć pomysłu, oczywiście. Może pojawi się inny/lepszy?


Dzień pierwszy, czyli strajk

Dzisiaj cały dzień w podróży. W pociągu próbowałam obmyślić (albo raczej poskładać do kupy) powieść kryminalną, ale skupiłam się na pogrążaniu się w depresji związanej z opuszczaniem rodziny. Potem dotarłam na lotnisko i straciłam dwie godziny stojąc w kolejce, bo panowie ze staży granicznej zrobili sobie strajk włoski. Oprócz tego udało mi się przemycić majeranek, który w przezroczystej, plastikowej torebce wyglądał jak haszysz. W samolocie jakimś cudem skupiłam się pomiędzy momentami panicznego lęku związanego ze spadaniem, eksplodowaniem silników, dekompresją samolotu, lądowaniem na brzuchu itp. i bólem głowy. Stworzyłam dziesięć haiku pod zbiorczym tytułem "W samolocie". Chyba połowa z nich dotyczy spadania. A teraz już nic nie robię. Ogłaszam strajk.

Dzisiejszy utarg: 170 sylab

PS. Po raz pierwszy, jak leciałam, ludzie nie klaskali przy lądowaniu. Pewnie ten strajk ich tak wku...

13
Chii pisze:3. Pisać tygodniowo minimum 1-2 wiersze (najlepiej nie o miłości).
Brrrr... Pisać wiersze, brrrr... ;)

A tak poza tym, to ambitny plan, Chii :D
To teraz Ty chlapnij sobie Absolutu, czy czegokolwiek, z czym kontakt należy mieć w Katalonii i dawaj!
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

14
Adrianna pisze:To teraz Ty chlapnij sobie Absolutu, czy czegokolwiek, z czym kontakt należy mieć w Katalonii i dawaj!
Jakiego Absolutu? Jakiego Absolutu?!... ABSYNTU!!! :D Ale jak go sobie chlapnę, to nocami będę się chichrać z nie wiadomo czego, a za dnia tępo gapić przed siebie. Pomijając już falujące sufity i podłogi. Także lepiej, żebym sobie nie chlapała. Ale jak wypełnię swój plan, to wtedy nie odmówię sobie jednego kieliszka... ewentualnie trzech. ;)

15
Dzień drugi, czyli forma

Wpadłam dzisiaj na pomysł na shorta. Niestety okazało się, że chcę go napisać w pierwszej osobie. To doprowadziło do głębszego zastanowienia się nad tematem, formą, postaciami itp. W końcu pomysł na shorta zmienił się w pomysł na monodram. Prawdopodobnie będzie miał ok. 15 stron. Ułożyłam plan, wypisałam trochę faktów o życiu mej bohaterki, siadłam i bach. Wyprodukowałam tylko ostanie zdanie. Wzięłam się więc za moje nabazgrane wczoraj na kolanie haiku, trochę je poprawiając. Myślałam też nad elementem tego, co być może stanie się kiedyś powieścią sci-fi, a mianowicie nad paliwem jądrowym, bombą wodorową i spotkaniu materii z antymaterią. Fizyko kwantowa, dajże mi odpowiedź. Teraz zafascynowała mnie praca domowa, więc prawdopodobnie już nic dzisiejszej nocy nie naskrobię. To wszystko wina wczorajszego strajku.

Dzisiejszy utarg: przepisane 170 sylab, dwie strony planu i lista zakupów na jutro

Wróć do „Maraton pisarski”