Przedmecz:Głosy w mojej głowie mówią mi, że powinienem przygotować się do pisania, ale ignoruję je. Serio, nie mam z nimi problemu dopóki nie nakłaniają mnie do robienia i mówienia rzeczy, z którymi czuję się potem niekomfortowo. W ramach wprawki literackiej polovecraftowałem sobie trochę, improwizując to, jak Howard Phillips Lovecraft opisałby współczesny "niezły beat" i wyszło z tego coś takiego:
As I listened to the unspeakable, abominable tune I could feel my sanity fray ever so more with every primordial, unholy beat. It reverberated under my skull and within my very mind like the echoes harking back to countless unhallowed centuries and the unholy sound made me reel in confusion as if I were engulfed by the stench of a thousand open graves.
I wersja polska tegoż samego, czyli "a gdyby Lovecraft był Polakiem i w dodatku mną":
Słuchałem owego niewypowiedzianie plugawego dźwięku i czułem jak z każdym potężnym uderzeniem atawistycznego, dzikiego rytmu cząstka mej poczytalności żegna się ze mną na zawsze, wietrzeje i ulatuje w nicość bezpowrotnie. Melodia dudniła mi pod czaszką niczym echo rozlegające sie w mrokach otchłani nieprzeliczonych stuleci, zaś jego bezbożne brzmienie sprawiło, że mój umysł wirował w konfuzji, jakbym nagle poczuł ohydny smród tysiąca świeżo rozkopanych grobów.
Po namyśle postanowiłem jednak nie pisać tego opowiadania o poduszce Lovecrafta...
Po jeszcze głębszym namyśle i dwugodzinnym treningu szermierki stwierdziłem dodatkowo, że bohater mojej powieści nie porzuci miecza na rzecz jakiejś bardziej współczesnej broni. Miecze to wspaniała broń.
Po przeczytaniu początku "Malleus Maleficarum" stwierdziłem, że antybohater w powieści nie zaprzestanie praktykowania czarnej i złej magii i w dalszym ciągu będzie skurczybykiem, jakich mało nosi ta ziemia, acz także całkiem sympatycznym kolesiem.
I tak upłynął wieczór i poranek, dzień zer(g)owy.
EDIT:
Poczytalność to fajna rzecz.
3
No co to za czasy, Panie Dziejku, że tak można komuś dziennik z rąk wyrwać i własną adnotację w nim poczynić? Się porobiło... za moich czasów to by takiemu ręce obcięli... Ale cóż, tempora mutantur et nos mutamur in illis.
Ochrona, proszę mi stąd zabrać tego prostada? Aj, no gdzie się pchasz z tymi łapskami, posuń się, wpis chcę zrobić. No, lepiej.
Otóż gwoli ścisłości pragnę dodać, że bynajmniej nie opisałem powyżej swoich wrażeń związanych z przedstawionym odnośnikiem i tym, co uruchamia się po jego kliknięciu, o czym dość jasno w poprzednim poście zresztą napisałem.
Dzień pierwszy:
Głosy w mojej głowie milczą, jakby jeszcze spały. Całkiem możliwe, ja też jeszcze śpię - nie ma to jak udać się na spoczynek po drugiej w nocy. Następnym razem będę tańczył salsę do świtu, nie tylko do 1.30 nad ranem.
Dobrze, że milczą. Nie narzucają mi się ze swoimi propozycjami i mogę spokojnie myśleć. Wyznaczyłem sobie na dzisiaj kilka celów krótkoterminowych, bez takich celów to można się w rzyć cmoknąć, a nie zrealizować swe długoterminowe założenia. Małymi kroczkami do celu.
Założenia na dzisiaj:
1. Przeczytać fragment, który mam już napisany i mocno przerobić ostatnią scenę, albowiem pewna urocza czytelniczka zwróciła mi uwagę na jej nielogiczność. Sceny, nie swoją własną.
2. Przeczytać "Młot na Czarownice" i sporządzić sobie notatki z niego na przyszłość.
3. Przeczytać owych kilka broszurek informacyjnych o mieście, w którym będzie działa się akcja sporej części powieści i zrobić porządne notatki z nich.
4. Przetłumaczyć jakieś 30 000 znaków tekstu i nie pochlastać się w związku z tym.
5. Udać się na trening szermierki i nie paść na pysk w jego trakcie. A jeżeli już paść, to przetoczyć się przez bark (ha, umiem!) i biec dalej, wymachując mieczem i pokrzykując Bardzo Obscesowe Rzeczy.
6. Nie pić (za dużo) na imprezie potreningowej - Literaturo, czy Ty widzisz, że poświęcam tutaj stan upojenia alkoholowego na Twoim ołtarzu? Czy Ty w ogóle to doceniasz, moja droga? Nie? To lepiej doceń, kurde.
7. Usnąć, spać, śnić może?
Nie wiem ile z tego uda mi się zrealizować, ale będę niebywale zadowolony z siebie, jeżeli wszystko. Największym problemem jest samo wzięcie się do roboty, gdy nieugięta wola musi przemóc opór słabego ciała i nakazać mu rozpoczęcie działań, za które pewnie nigdy nie otrzyma nagrody. W świetle rozmaitych teorii psychologicznych działania takie są zgoła daremne...
[ Dodano: Pią 02 Gru, 2011 ]
Dzień drugi:
Głosy w mojej głowie milczą. Boją się Świętej Inkwizycji pewnikiem, a ja wcale im się nie dziwię...
Lektura Malleus Maleficarum okazała się tyleż pasjonująca co przerażająca. Autor (no, powiedzmy, że autorzy...) powołuje się na "fakty" w celu uzasadnienia prześladowań kobiet, przytaczając, na przykład, legendę o Wilhelmie Tellu z czarownikiem jako głównym bohaterem. Autor twierdzi, że zabobony są tolerowane przez kościół, pod warunkiem że nie ma w nich kontaktu z szatanem... ale kontakt z szatanem zawsze da się udowodnić logicznie (bazując na zbytniej pewności siebie guślarza dotyczącej jego własnej mocy itp.) lub wymusić przyznanie się do kontaktów z szatanem na torturach. Jednym słowem - nie pozwolisz żyć czarownicy. Venefici non retinebintur in vita.
Okropna książka, zwłaszcza jak człowiek zda sobie sprawę, że Kramer wcale jej nie wynalzł - on tylko skodyfikował to, w co ludzie i tak wierzyli i dał im skuteczne narzędzie do prześladowania tych, których akurat nie lubią (Maleficos/Venefici et alia).
Po co to w ogóle czytam, pyta głos w mojej głowie. Odpowiadam mu, że jeden z antybohaterów jest przecież paskudnym czarnoksiężnikiem, bardzo oczytanym w kwestii wiedzy tajemnej i okultyzmu. Nie mogę pozwolić, by wygadywał bzdury i muszę zapoznawać się ze źródłami takimi jak "Witch-cult in Western Europe" Margaret Murray i "The Golden Bough". "Młot na Czarownice" był po prostu następny w kolejce.
Sądząc z tego, co czytam o wampirach i potworach obecnie, jest możliwym, że w powieści pojawi się wampir-tradycjonalista. Raczej nie będzie błyszczał jakby był nasmarowany brokatem, ale poza tym... kto wie, kto wie.
W kwestii realizacji wczorajszych zamierzeń - yeah, right.
Udało mi się sporo tekstu przetłumaczyć i przeczytać lwią część "Malleus Maleficarum", sporządzając przy okazji Przydatne Notatki. Dzisiaj udało mi się też wstać wcześniej niż zwykle, tyle dobrego - jest szansa, że przystąpię do lektury broszurek o pewnym mieście - to właśnie przez nie tkwię obecnie w martwym punkcie i nijak do przodu ruszyć nie mogę.
Ach, szermierka w sumie też się udała. Pracowaliśmy nad pracą nóg, acz udało mi się też oberwać bokkenem po potylicy i po palcu serdecznym prawej ręki. Nie odpadł i nie spuchł, czyli jest dobrze - bywało znacznie gorzej - choć wzmocnione rękawice coraz mocniej o sobie przypominają... Po co mi ta cała szermierka? Otóż główny bohater walczy mieczem (walczyłby pewnie czymś innym, ale mieczem akurat umie i miecz ma) i dobrze wiedzieć, jak taka walka wygląda - zwłaszcza, że w niczym nie przypomina tego, co widzimy w filmach.
Nie mogę zatem opierać się na filmach i książkach. Muszę sam spróbować, bo nie chciałbym potem kichać przy pisaniu swojej książki albo czytaniu jej - a mam pewną szczególną alergię. Kicham i prycham, gdy ktoś chrzani od rzeczy.
[ Dodano: Sob 03 Gru, 2011 ]
Dzień trzeci:
Nie byłem pić w piątek, czytałem... Pradawne bóstwa picia na umór na pewno spoglądają na mnie krzywo z niebios (albo raczej z wypełnionych wysokoprocentowym trunkiem dołów, bo raczej tam zamieszkują) i domagają się, bym oddał im należną im cześć i zwrócił im honor...
Bo jakże to tak, pyta głos w mojej głowie? Piątek wieczór, a Ty siedzisz i czytasz? Weeeeź, obrzydliwe. I to co czytasz? Niech popatrzę... no kurde, zgłupiałeś? Jakaś książka o historii miasta... o, i druga o zabytkach w nim i ciekawostkach do zobaczenia tamże? Zgłupiałeś całkowicie? Weź, pograj chociaż na kompie czy coś...
A ja nie gram właśnie i czytam, czytam tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść (niestety, nadejdzie i czeka mnie trening, na którym obiją mi mordkę - jeżeli się nie wyśpię - lub na którym ja obiję komuś twarzyczkę).
Trochę głupio mi będzie fałszować historię. Znaczy - pisać o tym, co naprawdę się w danej okolicy wydarzyło, ale zmieniwszy przy tym nie tylko nazwę miasta, ale także niektóre wydarzenia (żeby było więcej krwi i samobójstw - wyjątkowo malowniczych samobójstw). Zastanawiam się czy, z szacunku dla tych, którzy odeszli w chwale, nie powinienem też zmieniać nieco ich pseudonimów... tak, chyba tak zrobię. Nie zmieni to nijak prawdopodobieństwa wydarzeń, a mnie pozwoli spać spokojnie z wiedzą, że nie krzywdzę pamięci bohaterskich przodków...
Z innej beczki - dzisiaj sobota, urodziny pewnej znajomej, więc czytanie materiałów i robienie notatek ewentualnie tylko w pociągu wiozącym mnie na miejsce. I trzeźwy to raczej dzisiaj cały dzień nie będę, oj nie...
Z jeszcze innej beczki: uznałbym wczorajszy dzień za całkowicie zmarnowany, albowiem znowu nic nie napisałem... ale nie mogę tego zrobić. Myślałem. Naprawdę dużo myślalem nad historią, motywacją bohaterów, logicznością i spójnością wydarzeń, Wielkim Potworem z Długimi Zębami (i Mackami!) oraz podobnymi kwestiami. Wbrew pozorom to nie jest bardziej wyszukany sposób powiedzenia, że nic nie robiłem - zwykle nie mam czasu (z racji nawału obowiązków) zatrzymać się na chwilę i pomyśleć nad strukturą powieści. Teraz to zrobiłem i ponownie mnie jej skala przeraża - bo tym razem to już nie tylko moje własne fantazjowanie.
Główny problem na najbliższe dni - spisanie raportu jednego z bohaterów dotyczącego miejsca akcji tak, aby czytelnik zdołał się przezeń przebić bez zaśnięcia.
Potem będzie już tylko z górki.
Ochrona, proszę mi stąd zabrać tego prostada? Aj, no gdzie się pchasz z tymi łapskami, posuń się, wpis chcę zrobić. No, lepiej.
Otóż gwoli ścisłości pragnę dodać, że bynajmniej nie opisałem powyżej swoich wrażeń związanych z przedstawionym odnośnikiem i tym, co uruchamia się po jego kliknięciu, o czym dość jasno w poprzednim poście zresztą napisałem.
Dzień pierwszy:
Głosy w mojej głowie milczą, jakby jeszcze spały. Całkiem możliwe, ja też jeszcze śpię - nie ma to jak udać się na spoczynek po drugiej w nocy. Następnym razem będę tańczył salsę do świtu, nie tylko do 1.30 nad ranem.
Dobrze, że milczą. Nie narzucają mi się ze swoimi propozycjami i mogę spokojnie myśleć. Wyznaczyłem sobie na dzisiaj kilka celów krótkoterminowych, bez takich celów to można się w rzyć cmoknąć, a nie zrealizować swe długoterminowe założenia. Małymi kroczkami do celu.
Założenia na dzisiaj:
1. Przeczytać fragment, który mam już napisany i mocno przerobić ostatnią scenę, albowiem pewna urocza czytelniczka zwróciła mi uwagę na jej nielogiczność. Sceny, nie swoją własną.
2. Przeczytać "Młot na Czarownice" i sporządzić sobie notatki z niego na przyszłość.
3. Przeczytać owych kilka broszurek informacyjnych o mieście, w którym będzie działa się akcja sporej części powieści i zrobić porządne notatki z nich.
4. Przetłumaczyć jakieś 30 000 znaków tekstu i nie pochlastać się w związku z tym.
5. Udać się na trening szermierki i nie paść na pysk w jego trakcie. A jeżeli już paść, to przetoczyć się przez bark (ha, umiem!) i biec dalej, wymachując mieczem i pokrzykując Bardzo Obscesowe Rzeczy.
6. Nie pić (za dużo) na imprezie potreningowej - Literaturo, czy Ty widzisz, że poświęcam tutaj stan upojenia alkoholowego na Twoim ołtarzu? Czy Ty w ogóle to doceniasz, moja droga? Nie? To lepiej doceń, kurde.
7. Usnąć, spać, śnić może?
Nie wiem ile z tego uda mi się zrealizować, ale będę niebywale zadowolony z siebie, jeżeli wszystko. Największym problemem jest samo wzięcie się do roboty, gdy nieugięta wola musi przemóc opór słabego ciała i nakazać mu rozpoczęcie działań, za które pewnie nigdy nie otrzyma nagrody. W świetle rozmaitych teorii psychologicznych działania takie są zgoła daremne...
[ Dodano: Pią 02 Gru, 2011 ]
Dzień drugi:
Głosy w mojej głowie milczą. Boją się Świętej Inkwizycji pewnikiem, a ja wcale im się nie dziwię...
Lektura Malleus Maleficarum okazała się tyleż pasjonująca co przerażająca. Autor (no, powiedzmy, że autorzy...) powołuje się na "fakty" w celu uzasadnienia prześladowań kobiet, przytaczając, na przykład, legendę o Wilhelmie Tellu z czarownikiem jako głównym bohaterem. Autor twierdzi, że zabobony są tolerowane przez kościół, pod warunkiem że nie ma w nich kontaktu z szatanem... ale kontakt z szatanem zawsze da się udowodnić logicznie (bazując na zbytniej pewności siebie guślarza dotyczącej jego własnej mocy itp.) lub wymusić przyznanie się do kontaktów z szatanem na torturach. Jednym słowem - nie pozwolisz żyć czarownicy. Venefici non retinebintur in vita.
Okropna książka, zwłaszcza jak człowiek zda sobie sprawę, że Kramer wcale jej nie wynalzł - on tylko skodyfikował to, w co ludzie i tak wierzyli i dał im skuteczne narzędzie do prześladowania tych, których akurat nie lubią (Maleficos/Venefici et alia).
Po co to w ogóle czytam, pyta głos w mojej głowie. Odpowiadam mu, że jeden z antybohaterów jest przecież paskudnym czarnoksiężnikiem, bardzo oczytanym w kwestii wiedzy tajemnej i okultyzmu. Nie mogę pozwolić, by wygadywał bzdury i muszę zapoznawać się ze źródłami takimi jak "Witch-cult in Western Europe" Margaret Murray i "The Golden Bough". "Młot na Czarownice" był po prostu następny w kolejce.
Sądząc z tego, co czytam o wampirach i potworach obecnie, jest możliwym, że w powieści pojawi się wampir-tradycjonalista. Raczej nie będzie błyszczał jakby był nasmarowany brokatem, ale poza tym... kto wie, kto wie.
W kwestii realizacji wczorajszych zamierzeń - yeah, right.
Udało mi się sporo tekstu przetłumaczyć i przeczytać lwią część "Malleus Maleficarum", sporządzając przy okazji Przydatne Notatki. Dzisiaj udało mi się też wstać wcześniej niż zwykle, tyle dobrego - jest szansa, że przystąpię do lektury broszurek o pewnym mieście - to właśnie przez nie tkwię obecnie w martwym punkcie i nijak do przodu ruszyć nie mogę.
Ach, szermierka w sumie też się udała. Pracowaliśmy nad pracą nóg, acz udało mi się też oberwać bokkenem po potylicy i po palcu serdecznym prawej ręki. Nie odpadł i nie spuchł, czyli jest dobrze - bywało znacznie gorzej - choć wzmocnione rękawice coraz mocniej o sobie przypominają... Po co mi ta cała szermierka? Otóż główny bohater walczy mieczem (walczyłby pewnie czymś innym, ale mieczem akurat umie i miecz ma) i dobrze wiedzieć, jak taka walka wygląda - zwłaszcza, że w niczym nie przypomina tego, co widzimy w filmach.
Nie mogę zatem opierać się na filmach i książkach. Muszę sam spróbować, bo nie chciałbym potem kichać przy pisaniu swojej książki albo czytaniu jej - a mam pewną szczególną alergię. Kicham i prycham, gdy ktoś chrzani od rzeczy.
[ Dodano: Sob 03 Gru, 2011 ]
Dzień trzeci:
Nie byłem pić w piątek, czytałem... Pradawne bóstwa picia na umór na pewno spoglądają na mnie krzywo z niebios (albo raczej z wypełnionych wysokoprocentowym trunkiem dołów, bo raczej tam zamieszkują) i domagają się, bym oddał im należną im cześć i zwrócił im honor...
Bo jakże to tak, pyta głos w mojej głowie? Piątek wieczór, a Ty siedzisz i czytasz? Weeeeź, obrzydliwe. I to co czytasz? Niech popatrzę... no kurde, zgłupiałeś? Jakaś książka o historii miasta... o, i druga o zabytkach w nim i ciekawostkach do zobaczenia tamże? Zgłupiałeś całkowicie? Weź, pograj chociaż na kompie czy coś...
A ja nie gram właśnie i czytam, czytam tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść (niestety, nadejdzie i czeka mnie trening, na którym obiją mi mordkę - jeżeli się nie wyśpię - lub na którym ja obiję komuś twarzyczkę).
Trochę głupio mi będzie fałszować historię. Znaczy - pisać o tym, co naprawdę się w danej okolicy wydarzyło, ale zmieniwszy przy tym nie tylko nazwę miasta, ale także niektóre wydarzenia (żeby było więcej krwi i samobójstw - wyjątkowo malowniczych samobójstw). Zastanawiam się czy, z szacunku dla tych, którzy odeszli w chwale, nie powinienem też zmieniać nieco ich pseudonimów... tak, chyba tak zrobię. Nie zmieni to nijak prawdopodobieństwa wydarzeń, a mnie pozwoli spać spokojnie z wiedzą, że nie krzywdzę pamięci bohaterskich przodków...
Z innej beczki - dzisiaj sobota, urodziny pewnej znajomej, więc czytanie materiałów i robienie notatek ewentualnie tylko w pociągu wiozącym mnie na miejsce. I trzeźwy to raczej dzisiaj cały dzień nie będę, oj nie...
Z jeszcze innej beczki: uznałbym wczorajszy dzień za całkowicie zmarnowany, albowiem znowu nic nie napisałem... ale nie mogę tego zrobić. Myślałem. Naprawdę dużo myślalem nad historią, motywacją bohaterów, logicznością i spójnością wydarzeń, Wielkim Potworem z Długimi Zębami (i Mackami!) oraz podobnymi kwestiami. Wbrew pozorom to nie jest bardziej wyszukany sposób powiedzenia, że nic nie robiłem - zwykle nie mam czasu (z racji nawału obowiązków) zatrzymać się na chwilę i pomyśleć nad strukturą powieści. Teraz to zrobiłem i ponownie mnie jej skala przeraża - bo tym razem to już nie tylko moje własne fantazjowanie.
Główny problem na najbliższe dni - spisanie raportu jednego z bohaterów dotyczącego miejsca akcji tak, aby czytelnik zdołał się przezeń przebić bez zaśnięcia.
Potem będzie już tylko z górki.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
4
Dzień czwarty:
Jeżeli chodzi o tempo, zapewne przegrywam z innymi maratończykami, ale mam to w dosyć głębokim poważaniu. Co ma być to będzie.
W każdym razie- lekturę przytłaczającej większości materiałów źródłowych mam za soba, notatki zrobione, ważne i istotne fragmenty pozaznaczane, wszystko poukładane w głowie... nic tylko zacząć pisać.
Otóż boję się zacząć pisać, albowiem wiem z doświadczenia, że pomysł w główce zwykle wydaje się genialny, a po przelaniu go na papier jest... nie, nie gorszy. Inny. Zawsze odmienny niż założenie.
Tak czy siak - jestem pełen podziwu dla siebie, że zmusiłem się do przeczytania tych kilku broszurek (ze zrozumieniem!) i wynotowania co ważniejszych faktów. Dzięki temu bohaterowie mogą uzyskać realistyczny - bo oparty na faktach - świat i pole do popisu.
A jestem pełen podziwu, dlatego, że nie spałem w nocy praktycznie w ogóle. Ot, życie towarzyskie, picie tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść, tańce, hulanki i swawole... takie tam, urodzinki.
Zawsze, gdy jestem niewyspany i skacowany czuję się trochę jak bohater antycznej tragedii greckiej (mającej raczej niewiele wspólnego ze współczegną tragedią grecką). Czyli - cokolwiek nie zrobię, i tak jestem skazany na porażkę. Biorę książkę do ręki, a po chwili ciskam ją na łóżko czy biurko przekonany, że i tak nie ma sensu jej czytać, że za głupi jestem. Siadam do pisania, a po chwili rzucam to w diabły bo i tak nic z tej pisaniny nie wyjdzie. I tak dalej, przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Tym dziwniejsze jest, że pomysł na główny wątek powieści wydaje mi się coraz lepszy im więcej nad nim myślę.
Jeżeli chodzi o tempo, zapewne przegrywam z innymi maratończykami, ale mam to w dosyć głębokim poważaniu. Co ma być to będzie.
W każdym razie- lekturę przytłaczającej większości materiałów źródłowych mam za soba, notatki zrobione, ważne i istotne fragmenty pozaznaczane, wszystko poukładane w głowie... nic tylko zacząć pisać.
Otóż boję się zacząć pisać, albowiem wiem z doświadczenia, że pomysł w główce zwykle wydaje się genialny, a po przelaniu go na papier jest... nie, nie gorszy. Inny. Zawsze odmienny niż założenie.
Tak czy siak - jestem pełen podziwu dla siebie, że zmusiłem się do przeczytania tych kilku broszurek (ze zrozumieniem!) i wynotowania co ważniejszych faktów. Dzięki temu bohaterowie mogą uzyskać realistyczny - bo oparty na faktach - świat i pole do popisu.
A jestem pełen podziwu, dlatego, że nie spałem w nocy praktycznie w ogóle. Ot, życie towarzyskie, picie tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść, tańce, hulanki i swawole... takie tam, urodzinki.
Zawsze, gdy jestem niewyspany i skacowany czuję się trochę jak bohater antycznej tragedii greckiej (mającej raczej niewiele wspólnego ze współczegną tragedią grecką). Czyli - cokolwiek nie zrobię, i tak jestem skazany na porażkę. Biorę książkę do ręki, a po chwili ciskam ją na łóżko czy biurko przekonany, że i tak nie ma sensu jej czytać, że za głupi jestem. Siadam do pisania, a po chwili rzucam to w diabły bo i tak nic z tej pisaniny nie wyjdzie. I tak dalej, przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Tym dziwniejsze jest, że pomysł na główny wątek powieści wydaje mi się coraz lepszy im więcej nad nim myślę.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
5
Dzień piąty:
52 365 znaków (ze spacjami zresztą, bez spacji tekst byłby dalece mniej czytelny).
Ja wiedziałem, że tak będzie - jak miałem masę wolnego czasu to zajmowałem się głupotkami i czytaniem źródeł, a jak przyszedł poniedziałek i mam naprawdę dużo do zrobienia (sprawdzenie testów swoich studentów, przygotowanie zajęć na dzisiaj, okropnie dużo tłumaczenia do zrobienia) to co Michaś robi?
Otóż Michaś zaczyna klepać w klawisze od białego rana tak, jaby jutro miało nigdy nie nadejść i Michaś ma początek powieści oraz kilka scen, które mu się naprawdę podobają. I pomysł na całą resztę.
Nie ma za to wody w domu, rura poszła, i ciężko będzie z myciem się, oj ciężko.
Wniosek? Brak wody pozytywnie wpływa na zdolności pisarkie.
52 365 znaków (ze spacjami zresztą, bez spacji tekst byłby dalece mniej czytelny).
Ja wiedziałem, że tak będzie - jak miałem masę wolnego czasu to zajmowałem się głupotkami i czytaniem źródeł, a jak przyszedł poniedziałek i mam naprawdę dużo do zrobienia (sprawdzenie testów swoich studentów, przygotowanie zajęć na dzisiaj, okropnie dużo tłumaczenia do zrobienia) to co Michaś robi?
Otóż Michaś zaczyna klepać w klawisze od białego rana tak, jaby jutro miało nigdy nie nadejść i Michaś ma początek powieści oraz kilka scen, które mu się naprawdę podobają. I pomysł na całą resztę.
Nie ma za to wody w domu, rura poszła, i ciężko będzie z myciem się, oj ciężko.
Wniosek? Brak wody pozytywnie wpływa na zdolności pisarkie.

Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
6
EDIT:
A, nie że od razu, dzisiaj, tyle napisałem - sporo już miałem zapisane wcześniej. I chyba nie dam rady napisać czegoś, a potem tego nie poprawić, nie pozbyć się literówek i powtórzeń. Niepoprawiony tekst woła mnie do siebie i nie pozwala ruszać dalej dopóki czegoś nie zrobię z jego niedoskonałościami i niedociągnięciami.
A, nie że od razu, dzisiaj, tyle napisałem - sporo już miałem zapisane wcześniej. I chyba nie dam rady napisać czegoś, a potem tego nie poprawić, nie pozbyć się literówek i powtórzeń. Niepoprawiony tekst woła mnie do siebie i nie pozwala ruszać dalej dopóki czegoś nie zrobię z jego niedoskonałościami i niedociągnięciami.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
7
Dzień... kurde, który to już? A, szósty:
Powieść idzie w odstawkę do, mniej więcej, dwunastego grudnia.
Mam do przetłumaczenia 147 000 znaków na poniedziałek (co skutecznie zabiłoby we mnie wszelką chęć pisania, ale jest dokładnie odwrotnie - i to bynajmniej nie w znaczeniu, że wszelka chęć pisania zabija mnie w 147 000 znaków) oraz dużo tekstów do przeczytania na sobotnie seminarium doktoranckie.
W praktyce oznacza to, że będę womitował na samą myśl o klepaniu w klawiaturę - co wcale nie oznacza, że nie popełnię jakichś fragmentów na brudno, w kajecie. Wczora z wieczora tak żem właśnie uczynił.
Powieść idzie w odstawkę do, mniej więcej, dwunastego grudnia.
Mam do przetłumaczenia 147 000 znaków na poniedziałek (co skutecznie zabiłoby we mnie wszelką chęć pisania, ale jest dokładnie odwrotnie - i to bynajmniej nie w znaczeniu, że wszelka chęć pisania zabija mnie w 147 000 znaków) oraz dużo tekstów do przeczytania na sobotnie seminarium doktoranckie.
W praktyce oznacza to, że będę womitował na samą myśl o klepaniu w klawiaturę - co wcale nie oznacza, że nie popełnię jakichś fragmentów na brudno, w kajecie. Wczora z wieczora tak żem właśnie uczynił.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
8
No dobra, niech mi ktoś jeszcze powie, że pisanie nie odrywa od innych obowiązków...
8 661 znaków powieści do przodu, a to zdecydowanie jeszcze nie koniec...
... i można do tego jeszcze dodać 37 000 znaków tłumaczenia...
... i trochę znaków wklepanych w maile i komunikatory internetowe, a także na forach...
... co pozwoli zozumieć, jak zmęczony jestem i dlaczego na szermierce pewnie zarwę kijem po główce raz czy dwa razy. Cóż, może pozwoli mi to myśleć skuteczniej.
8 661 znaków powieści do przodu, a to zdecydowanie jeszcze nie koniec...
... i można do tego jeszcze dodać 37 000 znaków tłumaczenia...
... i trochę znaków wklepanych w maile i komunikatory internetowe, a także na forach...
... co pozwoli zozumieć, jak zmęczony jestem i dlaczego na szermierce pewnie zarwę kijem po główce raz czy dwa razy. Cóż, może pozwoli mi to myśleć skuteczniej.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
9
Dzisiejszy wynik powieściowy to 12 700 znaków... i nadal się zwiększa...
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
10
Czuję się trochę jak spamer, gdy tak piszę posta pod postem, ale cóż, skoro inaczej się nie da i to mój własny temat...
Dzisiejszy urobek to 20 805 znaków. Odpuściłem sobie pisanie dalej, gdy tekst wylewający się spod moich palców zaczął bardziej przypominać plan powieści niż samą powieść. I tak jest dość imponująco i wiedziałem, że jak wezmę się do roboty to wezmę się z pasją godną lepszej sprawy.
Całość ma teraz 73 365 znaków. Możliwe, że zdążę napisać powieść w grudniu.
Dzisiejszy urobek to 20 805 znaków. Odpuściłem sobie pisanie dalej, gdy tekst wylewający się spod moich palców zaczął bardziej przypominać plan powieści niż samą powieść. I tak jest dość imponująco i wiedziałem, że jak wezmę się do roboty to wezmę się z pasją godną lepszej sprawy.
Całość ma teraz 73 365 znaków. Możliwe, że zdążę napisać powieść w grudniu.

Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
11
To żebyś nie musiał tak spamować.
Wynik naprawdę ostry. Podziwiam
Tylko może tak nie szarżuj, bo ja ciągle nie przedarłam się jeszcze przez Twoją poprzednią powieść bodajże
Taki ze mnie leń.
Wynik naprawdę ostry. Podziwiam

Tylko może tak nie szarżuj, bo ja ciągle nie przedarłam się jeszcze przez Twoją poprzednią powieść bodajże

Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
12
Wynik jest ostry tylko i wyłącznie dlatego, że poczułem się zmotywowany przez działania innych maratończyków - jakby się nie chwalili, że ten napisał 20 000 znaków, a ów natomiast 40 000 znaków, to nawet bym nie siadł do kompa celem spisania kłębiących się pod czaszką pomysłów.
Od razu zaznaczam, ze to nie jest tekst ostateczny. Znaczy - są dialogi, staram się ładnie pisać, ale to jest takie free flow mimo wszystko - w miarę pisania dialogi i postacie ewoluują i czasem mogą pojawić się sprzeczności. Głupie sprzeczności... I błędy logiczne.
A teraz już za wiele nie napiszę, łapki mnie bolą i z trudem nawet podnoszą do pyszczka kubek z mleczkiem. Wynikiem treningu jest ów ból łapek - pod koniec nie bardzo mogłem już miecz utrzymać w ogóle (rozbiwszy wcześniej zasłonę przeciwnika gdzieś z 50-100 razy w ramach ćwiczeń i zniósłszy dzielnie tyleż samo rozbić) - oraz stłuczone kolano. I ogólne zadowolenie z siebie bo wciąż idzie mi całkiem nieźle.
Dodatkowo - spadł śnieg. Wkrótce będę lepił bałwany i ciął je mieczem. I zasłynę jako osiedlowy psychopata... jak na poprzednim osiedlu.
A w kwestii powieści - w międzyczasie zmienił jej się tytuł i parę innych drobiazgów pod wpływem uwag czytelników wszelakich i dopiero teraz jest w wersji w miarę ostatecznej. Jak jeszcze nie zaczęłaś czytać to możesz dostać tę wersję, ale nie pamiętam już sam co się dokładnie zmieniło... I'm a writer, not a rememberer... well, that too... ah, nevermind.
A ostre to są miecze - acz na szczęście nie te, którymi walczę. Nie miałbym już główki.
I tak upłynął wieczór i poranek, dzień szósty. Jutro na pewno będę znacznie mniej kreatywny.
Od razu zaznaczam, ze to nie jest tekst ostateczny. Znaczy - są dialogi, staram się ładnie pisać, ale to jest takie free flow mimo wszystko - w miarę pisania dialogi i postacie ewoluują i czasem mogą pojawić się sprzeczności. Głupie sprzeczności... I błędy logiczne.
A teraz już za wiele nie napiszę, łapki mnie bolą i z trudem nawet podnoszą do pyszczka kubek z mleczkiem. Wynikiem treningu jest ów ból łapek - pod koniec nie bardzo mogłem już miecz utrzymać w ogóle (rozbiwszy wcześniej zasłonę przeciwnika gdzieś z 50-100 razy w ramach ćwiczeń i zniósłszy dzielnie tyleż samo rozbić) - oraz stłuczone kolano. I ogólne zadowolenie z siebie bo wciąż idzie mi całkiem nieźle.
Dodatkowo - spadł śnieg. Wkrótce będę lepił bałwany i ciął je mieczem. I zasłynę jako osiedlowy psychopata... jak na poprzednim osiedlu.

A w kwestii powieści - w międzyczasie zmienił jej się tytuł i parę innych drobiazgów pod wpływem uwag czytelników wszelakich i dopiero teraz jest w wersji w miarę ostatecznej. Jak jeszcze nie zaczęłaś czytać to możesz dostać tę wersję, ale nie pamiętam już sam co się dokładnie zmieniło... I'm a writer, not a rememberer... well, that too... ah, nevermind.
A ostre to są miecze - acz na szczęście nie te, którymi walczę. Nie miałbym już główki.
I tak upłynął wieczór i poranek, dzień szósty. Jutro na pewno będę znacznie mniej kreatywny.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
13
Dzień siódmy:
Głosy w mojej głowie sugerują nieśmiało, że siódmego dnia należy odpoczywać - albo stworzyć coś fajnego... wolałbym odpoczywać, ale ćóż... 20 735 znaków - choć, niestety, mówimy tu o tłumaczeniu, nie zaś o powieści.
Będę zadowolony z siebie, jeżeli dzisiaj napiszę cokolwiek kreatywnego, żadnego limitu znaków na dzisiaj sobie nie narzucam. W ogóle nie lubię sztywnych limitów i terminów - może właśnie dlatego, że zdecydowanie za często mam z nimi do czynienia.
Głosy w mojej głowie sugerują nieśmiało, że siódmego dnia należy odpoczywać - albo stworzyć coś fajnego... wolałbym odpoczywać, ale ćóż... 20 735 znaków - choć, niestety, mówimy tu o tłumaczeniu, nie zaś o powieści.
Będę zadowolony z siebie, jeżeli dzisiaj napiszę cokolwiek kreatywnego, żadnego limitu znaków na dzisiaj sobie nie narzucam. W ogóle nie lubię sztywnych limitów i terminów - może właśnie dlatego, że zdecydowanie za często mam z nimi do czynienia.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
14
Podziwiam za równoległe pisanie kreatywne i niekreatywne. I jeszcze dodatkowo czas i siły na treningi... Duże brawa.
15
Początkowo to jest westia samozaparcia, siły woli i takich tam, a potem funkcjonowanie w trybie intensywnym wchodzi w nawyk. Consetudo est altera natura. 
Znaczy - nie podobała mi się perspektywa skończenia tak, jak liczni z moich znajomych: praca, praca, praca, powrót do domu, piwko, film, spać. Brzuszysko od tego rośnie i powoli człowiek pogrąża się w marazmie. Z niejakim zdziwieniem stwierdziłem, ze aktywność fizyczna i umysłowa doskonale się uzupełniają - to nie jest tak, że jak jestem zmęczony psychicznie to nie mogę machać mieczem, a jak pomacham to będę potem nieżywy. Wręcz przeciwnie - widać tak działają te całe endorfiny.
I pfff, tłumaczenie jest kreatywnym pisaniem.
Fakt, nie każde, ale to, którym się obecnie zajmuję jak najbardziej jest.

Znaczy - nie podobała mi się perspektywa skończenia tak, jak liczni z moich znajomych: praca, praca, praca, powrót do domu, piwko, film, spać. Brzuszysko od tego rośnie i powoli człowiek pogrąża się w marazmie. Z niejakim zdziwieniem stwierdziłem, ze aktywność fizyczna i umysłowa doskonale się uzupełniają - to nie jest tak, że jak jestem zmęczony psychicznie to nie mogę machać mieczem, a jak pomacham to będę potem nieżywy. Wręcz przeciwnie - widać tak działają te całe endorfiny.
I pfff, tłumaczenie jest kreatywnym pisaniem.

Don't you hate people who... well, don't you just hate people?