WWWPrzysięgał, że kiedy się zamachnie, to emocji nie zdąży już powstrzymać i sprawi mi niezły łomot; groził, wymachując przed nosem pięścią, że jeżeli nie dostanie forsy, to do domu wrócę na noszach. Rzecz  tym, że - po pierwsze - nie należała mu się żadna forsa. Po drugie, był idiotą, a idiotów należy strzec przed bogactwem. Po trzecie, byłem goły jak gwiazdka na festiwalu Eroticon. 
- Nie zapłacisz? - zapytał już całkiem spokojnie, wciąż ciężko dysząc, ale przynajmniej tak nie wrzeszcząc. 
- Nie.
- To mam ci spuścić wpierdol?
- A spróbuj. 
Spodziewałem się, że postąpi jak każdy rozwścieczony narwaniec - wyrwał się do mnie z pięściami, trzymając gardę jak frajer. Wykorzystałem chwilę nieuwagi, by potraktować go kopniakiem w krocze. Strasznie to naiwne, przyznaję, przy kumplach bym się na to nie odważył, lecz determinacja wzięła górę. 
WWWBiedny skulił się, opadał niżej i niżej, zajęczał... Przez moment wydawać by się mogło, że mam go z głowy. 
- Co za kobiecy trik - wybełkotał nagle, a wezbrawszy ostatki sił, skoczył na mnie na główkę. Minęła chwila, zanim, nadal trochę oszołomiony, doszedłem do siebie. Wtedy było już za późno; przykucnął na kamieniu obok, przebierając palcami w kieszeniach mojego płaszcza. Pieniądze schowałem głęboko, więc mogłem być o nie spokojny, problem tkwił w czymś innym. 
- A co to? - No właśnie, w tym tkwił problem: w małej szklanej ampułce z niebieskawym płynem. 
- Syrop - odpowiedziałem, bez przerwy plując krwią. 
Zerwał nakrętkę i całą zawartość ampułki przelał sobie w gardło. 
- To całkiem niezły... Kurwa, jak piecze... Kurwa... - Potem padł na kolana, rękami ściskał szyję, jak gdyby wierzył, że w ten sposób przedłuży ten swój markotny żywot. 
WWWPatrzyłem, jak jeszcze przez chwilę wije się w konwulsjach. Wreszcie jego ciało zesztywniało. Przyglądałem mu się ani to z powagą, ani z przestrachem; no cóż, ze śmiercią nie spotykałem się po raz pierwszy.
WWW - Pfifi! - gwizdnąłem po amatorsku i, lekko kulejąc, podszedłem do najbliższego drzewa, aby oprzeć się na jego pniu. Potem znów zagwizdałem. I znów. - Pfifi! - A pies nie przychodził. Mój pies, którego miałem uśpić nie dla pieniędzy i nie dla rozkoszy, lecz dla jego dobra; tak, odbieranie życia w imię wyższych przyczyn zawsze zmuszało mnie do refleksji. 
WWWWyszedłem zza gęstwoty liści, by dać się owiać wieczornemu powiewowi. Odzyskiwałem świadomość i czucie twarzy. Palenie nad wargą powoli ustępowało. 
WWW- Pfifi! - A on nie przychodził.
					
																					Poison [tytuł i tekst - robocze; miniatura]
1
							Ostatnio zmieniony sob 17 gru 2011, 13:13 przez gabim, łącznie zmieniany 3 razy.