
Sokół szybował wysoko ponad ziemią. Pogrążony w pół letargicznym locie spokojnie frunął niesiony prądami powietrza, czerpiąc każdą kroplę przyjemności z coraz intensywniejszego ciepła poranka. Wiedział, że tam, daleko za horyzontem, słońce, niby lękliwe dziecko kładące dłonie na parapecie, wspinające się, by ujrzeć, jaki placek mama piecze na podwieczorek, nieśmiało wznosi swą tarczę ponad linię widnokręgu.
Nagle, dobiegł go dziwny odgłos, jakby naprzemiennie czkanie i klekot. W ułamku sekundy wzmógł czujność, zmienił kierunek lotu i zaczął krążyć, szybko namierzając potencjalny cel. Z początku jedynie słyszał intrygujące dźwięki, nadchodzący poranek jeszcze nie zdołał rozproszyć gęstej mgły otulającej ziemię, więc zdał się na instynkt i zapikował w mleczną zawiesinę. W ostatniej chwili dostrzegł chyboczący się czerwony dziób, przed którym gwałtownie rozłożył skrzydła i wylądował, prawie wbijając pazury w asfalt.
Bocian jednak nie zamierzał przystawać przed nieoczekiwanym przybyszem. Wziął jedynie odpowiednią poprawkę kierunku, rzucając bełkotliwymi wulgaryzmami na stan techniczny jezdni i podążył dalej.
- Proszę się zatrzymać! – krzyknął sokół, ponownie grodząc drogę bocianowi.
Pijany delikwent przystanął, schylił się, niedowierzając, iż znowu natrafił na takie samo utrudnienie, mało tego, nie wierząc, że takowe może w ogóle mówić. I to rozkazywać! Nie zamierzając jednak rozwarstwiać się nad problemem, ponownie rozszerzył długie nogi, by ominąć przeszkodę. Efekt jednak osiągnął drastycznie inny od spodziewanego, głównie za sprawą sokoła, który to zdecydowanie przytrzymał go tuż pod kolanami.
- Obywatelu, spożywaliście alkohol? – spytał sokół, zaglądając zatrzymanemu w ślepia.
Bocian leżał przez kilka sekund w milczeniu, lecz gdy po raz wtóry usłyszał pytanie, nabrał pewności - przeszkoda potrafi mówić. Uznał więc, iż wypada odpowiedzieć. Spojrzał w górę i dostrzegł zaplecione na piersi skrzydła.
Przełknął ślinę.
- Panie, czy spożywałem… Hm, pytasz pan, czy stwierdzasz?
- Pytam.
- No to, hyp! punkt za wnikliwość obserwacji… To znaczy, chyba piłem, ale nie wiem, nie pamiętam… Właściwie, to kim pan jesteś? – zapytał bocian. Wiedział, że halucynacji nie ma, i że ktoś przed nim z pewnością stoi, ale dlaczego właściwie go zatrzymał?
- Obywatelu, wiecie, że w takim stanie nie możecie…
- Przecież nie lecę! – uciął błyskawicznie bocian, zadziwiająco szybko domyślając się, z kim ma do czynienia. Jednocześnie starał się wesprzeć na skrzydłach. – Idę sobie... to znaczy szedłem.
- Stwarzacie zagrożenie dla ruchu.
- Teraz to wy mi stwarzacie. Sobie szedłem, a przez was leżę.
- Proszę wstać.
- Przecież zagrożenie robię, to nie lepiej, żebym siedział? Spokojnie w miejscu się znajdował?
- Proszę dokumenty – prawie warknął sokół i poruszył skrzydłem tak, by spod piór zaświeciła złota odznaka. Wiedział, że bocianowi nie mogło umknąć uwadze owo błyśnięcie i w tym momencie poczuł w piersi przypływ majestatu.
- Dokumenty, dokumenty… hm, momencik, może jakieś mam przy sobie – mruczał bocian, nic sobie właściwie nie robiąc z demonstracji stróża prawa. – O, są! – zdziwił się, ale i ucieszył, gdy poszukiwane papiery wypadły z pomiędzy piór.
Sokół spojrzał na dokumenty, przerzucił wzrok na bociana, znów na dokumenty i znów na bociana, po czym stwierdził:
- To są tymczasowe. Proszę ze stałym miejscem…
- Panie! Co ja, gołąb jestem, żebym miał stałe miejsce zameldowania?!
- Proszę w takim razie polskie.
- Są w Afryce.
- To jak się pan tu dostał? Bez dokumentów uprawniających legalny przelot?
Bocian w odpowiedzi zgiął obie nogi, nie będąc pewnym, na której znajduje się złote kółeczko.
- Zaobrączkowany, sklasyfikowany i zaliczony do polskiej rodziny bocianowatych. Ale tylko tymczasowo, na Czarnym Lądzie znam gościa, który mi to ściągnie.
- Takie zdejmowanie jest wbrew prawu, obywatelu – stwierdził surowo sokół, oddając dokumenty. Bocian włożył je z powrotem w pióra, następnie, bełkocząc coś do siebie, spróbował usiąść, jak się okazało – na daremno, gdyż wszelkie próby zachowania równowagi spaliły na panewce i za każdym razem lądował na poboczu. - Proszę wstać! – nakazał zdenerwowany Sokół.
- Panie, ślepy pan jesteś? Mam problem ze zwykłym siedzeniem, a co dopiero ze wstaniem! Żądasz pan niemożliwego, było mnie nie przewracać, to bym z prądem… A nie mogę tak sobie tu posiedzieć? Aż wytrzeźwieję?
- Nie może pan.
- Czemu?
- Bo jest pan nietrzeźwy.
- No i właśnie bym wytrzeźwiał, jakbym posiedział.
- Nie może pan tu siedzieć.
- Czemu?
- Bo jest pan nietrzeźwy i stwarza pan zagrożenie. Wytrzeźwieje pan na komendzie. Proszę wstać.
- To mi pan pomóż. – Bocian uniósł skrzydła, ale sokół, nie wiedzieć czemu, odebrał taki gest jako atak nietrzeźwego osobnika na funkcjonariusza i odruchowo odskoczył na jezdnię, po czym zaskrzeczał i wzbił się w powietrze. Co jednak chciał dalej poczynić - przypuścić szturm na bociana, czy po prostu uciec przed nadjeżdżającą ciężarówką, pozostanie już jego tajemnicą.
- No i było mnie zatrzymywać? – zapytał bocian, choć wiedział, że odpowiedzi nie uzyska, nie sądził, by to, co zostało z sokoła po zderzeniu z pojazdem, mogło mu takowej udzielić.
Patrzył, jak wirujące w powietrzu brązowe pióra, wolno opadają na ziemię.
- Hm, królika potrafi wypatrzeć z wysokości, a nie zauważył tak dużej ciężarówki – zadumał się, po czym położył się na grzbiecie. Obserwował puszyste, jasne chmury sunące po błękitnym niebie. Ciepło i spokój poranka sprawiło, że powieki nagle wydały mu się niezwykle ciężkie.