16

Latest post of the previous page:

Przepisy przepisami, a życie życiem. Byłam na pogrzebie znajomej, gdzie podczas wyniesienia trumny z kościoła grano jej ulubioną piosenkę. Nikomu nie przeszkadzało. Ksiądz się zgodził. Ludzie nie bulwersowali.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

17
Wiadomo, że ludzie chcą drogiemu zmarłemu tę ostatnią drogę jakoś umilić, więc starają się, jak mogą. Ja też się postarałam, sprawdzając przy okazji, co mi wolno, zwłaszcza że to w obcym kraju. :) I tyle wysiłku miałoby pójść na marne przez to, że mi się optymistycznego zakończenia zachciało? Ale to pesymistyczne, choć w sumie lepiej powiązane z realiami życia i konstrukcyjnie też lepsze, przestało mi odpowiadać.

Chyba powinnam pisać romanse, które po wielu perypetiach kończą się zaobrączkowaniem. :D
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

18
A nie dałoby się pesymistycznie, ale z promykiem nadziei? Coś jak w "Małym Księciu"? Takie wiesz, żeby pięknie zabolało?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

19
Wcale nie uważam, że powinnaś ocalić bohatera na siłę. Skoro pesymistyczne zakończenie pasuje do całości, to dlaczego je zmieniać. Po kiego czorta zmieniać historię? Bo ludziska lubią, by żyli długo i szczęśliwie? Kiedy zabiłam Sinkę, to płakałam dwa dni, ale za nic bym tego zakończenia nie zmieniła. Ono po prostu pasuje i już.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

20
Ech, też bym chciała promyk nadziei znaleźć, ale jakoś nigdzie go nie widzę. Pewnie to wrodzony pesymizm przeze mnie przemawia.

No tak, ale śmierć Sinki miała głębszy sens, nie była taka boleśnie prozaiczna.

Zresztą, Reymont podobno głęboko przeżywał, że Jagnę na gnoju ze wsi kazał wywieźć. I też się nie zawahał :) Są takie pesymistyczne zakończenia, które tak logicznie wynikają z całej akcji, że trudno wyobrazić sobie inne. To znaczy, można, ale po co? Gorzej, jeśli się uśmierca bohaterów, bo tak nakazuje konwencja. Ja się chyba za dużo naczytałam takiej solidnej, realistycznej prozy XIX-wiecznej. A tam, co powieść, to trup na końcu. Jeśli nie główny bohater, to przynajmniej ktoś blisko z nim związany. Jak się w zbyt młodym wieku czyta takie lektury, to potem zostają w głowie jako pewien wzorzec fabularny. I wtedy jest problem :)

Żeby zakończyć optymistycznie, uprzejmie donoszę, że wczoraj zaczęło mi się układać nowe opowiadanie. Dziś ma 6000. Więcej już wieczorem nie dorzucę, gdyż inne obowiązki czekają.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

21
Nowe opowiadanie ma 11 400. Niewiele, ale zawsze coś. Zapowiada się na jakieś 30 000.

Trudno mi zliczyć znaki z tego miesiąca, gdyż dużo wycinałam, nie bawiąc się w statystyki. Wiedziałam zresztą, że powieści przez miesiąc nie tylko nie napiszę, ale nawet nie skończę tego, co zaczęłam. Nie potrafię pisać na ilość znaków. Kiedy otwieram tekst, zaczynam czytać to, co napisałam wcześniej (przynajmniej poprzedniego dnia) i od razu przychodzą mi do głowy różne poprawki. Poprawiam więc, przerabiam, czas płynie, znaków przybywa albo ubywa, postęp akcji w strefie stanów średnich.
Uważam jednak, że taki miesiąc maratonu to całkiem niezłe doświadczenie, gdyż poza tym, że mobilizuje do skupienia się na pisaniu, pozwala też ustalić, jakie miejsce zajmuje to pisanie w hierarchii rozmaitych innych spraw. Z czego jestem w stanie zrezygnować, żeby więcej czasu przeznaczyć na stukanie w klawisze?
Wiadomo, że jest pewien zakres stałych obowiązków, których się nie pozbędziemy. Do tego dochodzą nieprzewidziane, narzucone przez okoliczności. Ale poza tym jest jeszcze całkiem sporo czasu do zagospodarowania, kiedy mogę wybierać: albo siedzę i piszę, albo... No właśnie: albo co?
Czyli, tak naprawdę: co jest dla mnie ważniejsze od pisania? I od czego ono jest ważniejsze?
Tak to sobie obserwowałam w ciągu ostatniego miesiąca.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby co pewien czas wracać do takiego maratonu. Już nie raz zauważyłam, że naprawdę mobilizuję się dopiero wtedy, gdy jakieś terminy wiszą mi nad głową. Okazuje się, że takie jarzmo, które zupełnie dobrowolnie sobie nałożyłam, też działa. Bo jednak stukałam w te klawisze dość systematycznie, bez długich przerw. :)

Dziękuję współuczestnikom tego dzięciolenia i tym, którzy te zapiski czytali, a nawet komentowali. :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

22
Einmal ist keinmal, jak mawiali starożytni, a do tego mój grudniowy maraton przypominał raczej trucht z przeszkodami. Chyba go rozciągnę na styczeń :) Zachęcona przykładem Adrianny, która tak ładnie (i rozsądnie!) określiła sobie cele, też zajmę się trzema tekstami. Sredniej długości, tak 40-60 000. Wszystkie napoczęte, najwyższy czas, żeby skończyć.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

23
O! Rubia, czyli Długodystansowiec Nałogowy! ;)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

24
Ech, innych nałogów jakoś się nie nabawiłam, a skłonność do maratonów wydaje się dość nieszkodliwa :)

Wczorajsze popołudnie upłynęło mi na walce z plikami Pdf. Próbowałam skonwertować je w taki sposób, żebym mogła cytować je metodą kopiuj-wklej. Konwertowały się, owszem, ale skopiowanie paru zdań nadal nie jest możliwe. Właściwie dlaczego biblioteki sprzedają, i to wcale nie tanio, pliki tak zabezpieczone, że żeby cokolwiek zacytować, trzeba to przepisywać litera po literze? Niecytowanie może szybko doprowadzić do grzechu plagiatu, więc tym, którzy chcą przytaczać czyjeś słowa, nie powinno się rzucać kłód pod nogi, wrr...

Na szczęście, nie ma to żadnego związku z fabułami, które układam. Ponieważ jednak te pliki za bardzo mnie pochłonęły, urobek nie jest duży - 3200 znaków.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

25
Szkoda, że nie odkryłaś sposobu, bo bardzo by się przydał. Musiałam wczoraj przepisać całą wielką tabelę, która dostałam w pdf, a potrzebna mi była w excelu. Godzina przepisywania cyferek. Okropność!

Pisz powieść, bo chcę ją przeczytac!
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

26
A ja chcę ja napisać, ale...
Ale sporo zaczęłam zmieniać. I trochę tekstu poszło pod nóż. Dlatego znowu trudno mi oszacować dzienny przyrost tekstu. Nie jest imponujący, jakieś 3500 znaków każdego dnia, może trochę więcej. Zaletą jest natomiast to, że ułożyła mi się kompozycja całości. Będzie luźniejsza, bardziej epizodyczna, niż mi się wydawało na początku. Zastanawiałam się cały czas, jak z życia bohatera, a właściwie z narracji, wyeliminować takie dość jałowe okresy, kiedy niewiele się dzieje, a równocześnie zachować jakąś ciągłość, nie tworzyć serii epizodów, które mogłyby być odrębnymi opowiadaniami. Wiem już, jak, może nie jest to sposób specjalnie odkrywczy, ale mam nadzieję, że zadziała.
Stąd te wszystkie cięcia. Etap odchudzania będę jednak niedługo miała już za sobą :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

27
Jest nieźle, chociaż, oczywiście, mogłoby być nieźlej. Dłuższy tekst, prawie 40 k, niemal ukończony. Niemal, gdyż jeszcze muszę sprawdzić coś w pewnej książce, ale już nie mam dzisiaj siły ani cierpliwości. Po tym sprawdzeniu nie przybędzie jednak więcej, niż kilka zdań. Zaczęłam to jeszcze w grudniu i pisałam na przemian z dwoma innymi tekstami. Nie mam więc znakomitego tempa i pewnie nigdy nie będę miała, gdyż wszystko sprawdzam na bieżąco: w książkach, artykułach, w necie też.
Sprawdzanie ma jednak dobre skutki: kiedy wyszperałam, ile czasu imigranci czekają na przyznanie austriackiego obywatelstwa, czym prędzej wydałam matkę mojego bohatera za tamtejszego obywatela. Wszystko po to, żeby bohater mógł sobie jeszcze w wieku nastoletnim wyjechać tu i ówdzie bez większych problemów. Z austriackim paszportem, oczywiście. Bo gdyby starał się o przedłużenie polskiego paszportu, potem o wizy... Koszmar. Tak to jest, kiedy akcja rozgrywa się w czasach słusznie minionych.
Tak więc sobie szukam, czas mija, mogłabym pisać szybciej, ale wtedy musiałbym korygować wszystko później i przerabiać, więc po co mi to, lepiej od razu. A postęp i tak jest, nawet jeśli nie oszałamiający.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

28
rubia pisze:Tak więc sobie szukam, czas mija, mogłabym pisać szybciej, ale wtedy musiałbym korygować wszystko później i przerabiać, więc po co mi to, lepiej od razu. A postęp i tak jest, nawet jeśli nie oszałamiający.
Dobre spostrzeżenie. Niedługo czeka mnie moment, gdy będę musiał sięgnąć do źródeł, a nawet się w nich utopić.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

29
padaPada pisze:będę musiał sięgnąć do źródeł, a nawet się w nich utopić.
Wynurzaj się od czasu do czasu, dla złapania oddechu. :) Lepiej się trochę pogimnastykować, niż później wstydzić za niedoróbki.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

30
Ostatnio pisałam na zamówienie, więc w tym, co piszę dla przyjemności, mało znaków przybyło. Ale z tych zamówionych jeden tekst jest już w redakcji, drugi ciągle się pisze (spory ma być - 5 arkuszy), a trzeci nadgryziony i nie wiem, co dalej, gdyż potrzeba pieniędzy na dofinansowanie... Nie mnie, oczywiście, tylko całej publikacji, a to pieniądze z ministerstwa. Będą albo ich nie będzie, a ja nie lubię pisać do szuflady, więc na razie go odkładam.

Aha, i blog sobie założyłam. Nie literacki, skądże znowu. I nie pamiętnik. Taki trochę - hobbystyczny. O muzyce, o sztuce i o tym, czego ludzie szukają w przeszłości. Mam jednak kłopot ze zdjęciami. Żeby nie pożerały za dużo miejsca, kompresuję je, chociaż mi szkoda. Jest tam opcja - album bez ograniczeń objętości. Wtedy jednak trzeba zapisać się do społeczności. Bez tego - ani, ani. A ja nie chcę należeć do żadnej kolejnej społeczności, więc chyba nadal będę musiała kompresować do 50 kb, chociaż to śmiech na sali, a nie porządne zdjęcie. No, trudno. Może znajdę jakąś lepszą opcję, wtedy się przeniosę.

Jutro nie dam rady, gdyż wyjeżdżam, lecz w sobotę zaplanowałam WYŁĄCZNIE pisanie. Rodzina niech się sama martwi o siebie, psa i koty. O nic więcej martwić się nie musi, gdyż i tak śnieg nas zasypał.

Znowu wróciłam do pomysłu na opowiadanie o zarazie w Gdańsku w 1529 roku.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

31
rubia pisze:Znowu wróciłam do pomysłu na opowiadanie o zarazie w Gdańsku w 1529 roku.
Napisz! Napisz koniecznie! To będzie coś dla mnie, bo ostatnio strasznie za mną chodzą te klimaty. Czekam niecierpliwie! :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Zablokowany

Wróć do „Maraton pisarski”