Nie interesują mnie martwe dzieci...

1
13 marca 2012 roku w kantonie Valais rozbił się autokar. W wypadku zginęło dwadzieścia osiem osób, w większości dzieci. Tragedia, wstrząs i katastrofa. Tylko dla kogo? Oczywiście dla rodziców, znajomych, dla Belgów i dla Szwajcarów.
Na temat wypadku rozmawiałem ze swoją koleżanką na przerwie śniadaniowej w pracy. Do wypadku doszło we wtorek, a my rozmawialiśmy w piątek. Dziewczyna bardzo mocno przeżyła śmierć maluchów. Bardzo. Mówiła, że nie mogła spać, ciągle myślała o tych "dzieciaczkach".
Tragiczne wydarzenie wzbudziło w niej emocje, niby dobrze napisana książka. Ja też o wypadku słyszałem, ale cholera żadnych emocji nie doznałem.
I zacząłem się martwić. Może jestem psychopatą? Może w ogóle nic już nie czuję, a nawet tragiczna śmierć niewinnych dzieci nie jest w stanie pobudzić mnie do łez? No, ale przecież nie skakałem z radości, gdy ta wiadomość mnie doszła. Może więc dlatego, że jestem facetem, a wiadomo, że faceci to nieczułe świnie. Rozejrzałem się wokół, faceci też byli lekko wstrząśnieći. Więc o co chodzi?
Naprawdę zacząłem martwić się o swoją wrażliwość. No cholera, czytam książki, publicystykę, poezję, czasem nawet sam coś naskrobię. Jak to cholera możliwe, że w sumie wrażliwy na emocje facet niczego nie czuje słysząc o śmierci dwudziestu dwóch pociech?
WTF is wrong with me?

Ano nic. A już na pewno nie pod tym względem. Tak przyznaję, jestem lekko cyniczny, ale dlatego, że skrywam swoje wrażliwe i podatne na zranienie uczucia. A śmiercią maluszków nie przejąłem się zbytnio z kilku powodów.
Po pierwsze do takich rzeczy zwyczajnie dochodzi i nie jest to ani pierwszy ani ostatni raz. Po drugie droga koleżanka zwyczajnie poczuła się lepiej. Bo my wszyscy czujemy się lepiej gdy się zatroskamy o los bliźniego, niesłusznie pokrzywdzonego, boć kopniętego psa. Jesteśmy wtedy tacy dobrzy. Lepsi.

Przynajmniej w naszym mniemaniu. Mogłem powiedzieć mojej koleżance, że jest hipokrytką i kabotynką, ale mi się nie chciało. Mogłem jej powiedzieć, że jej "szlachetne" emocje przeminą, że następnego dnia na pewno zaśnie bez najmniejszych problemów. Nie zrobiłem tego. Bo lubię moją koleżankę. I nie chciałem jej sprawiać przykorści (gdy tylko skonstatowałem ten fakt, od razu poczułem się lepiej).
Nie powiedziałem mojej koleżance, że tak naprawdę idzie jej o siebie. Że gdzieś ma los nieszczęsnych dzieci. Bo w tym samym czasie z głodu w Afryce, Indiach, czy Bangladeszu zmarło niestety o wiele więcej dzieci. Nie tak dawno temu dwunastolatkowie w Zachodniej Afryce, strzelali do siebie. I nie przy pomocy plastykowych imitacji, ani w wirtualnej przestrzeni. Tylko z karabinów AK-47. A moją koleżankę nic to nie obchodziło. Prawdopodobnie zajadała się wtedy krakersami i oglądała ulubioną operę mydlaną, przeżywając wzruszenia, bo jej ulubiona postać w serialu ciężko zachorowała.
Można się zżymać na dzisiejsze media, że "konsumują" każdą tragedię i robią z niej widowisko. Można.
Ale sprawa wygląda inaczej. My czujemy się rozgrzeszeni, gdy przeżywamy żal lub smutek. Nie interesuje nas dalszy los ludzi, jeśli tylko zrobi nam się przykro z tego powodu. Nie kiwniemy palcem, żeby pomóc drugiej osobie. W zasadzie od czasu do czasu wrzucimy pieniążek do puszki z WOŚP, wyślemy SMS-a na zbożny cel. I już. Jesteśmy lepsi. Wzruszyliśmy się. Tak samo zresztą jak siedząc w kinie, zajadając popcorn i popijając Pepsi wzruszamy się nad ciężkim losem Olivera Twista, albo innego bohatera. Różnicy jakościowej w tym nie ma.
Dlatego nie rozczulałem się nad martwymi dziećmi z Valais.
Nie czuję się lepszy.
Nie czuję się gorszy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”