FUNERART - Zrujnowane świątynie

1
WWW
WWW
FUNERART

Zrujnowane Świątynie

Written by Grzegorz Gancarz





WWWMOTTO 1:

WWW„KARMIĘ SIĘ CISZĄ ZRUJNOWANYCH ŚWIĄTYŃ, wyjałowionych pól, zgasłych uśmiechów i wyschniętych łez – buduję od nowa cały mój świat w mrocznej pieczarze pamięci, gdzie wspomnienia śpią jak nietoperze pod kopułą mózgu, i gdy któregoś dotykam, zaczyna krążyć w nagłych skrętach miedzy ścianami, wypełniając je tylko bólem, bo przypomina, że coś pięknego już minęło, lub, że coś złego się zdarzyło; nie potrafię patrzeć wstecz (...), z beztroską zasypiających dzieci” (Waldemar Łysiak, "Statek")

WWWMOTTO 2:

WWW„TO NIE JEST AUTOBIOGRAFIA, to jest transformacja, to jest wymyślanie od nowa. Czytanie o sobie, jako o fikcji jest lepszym sposobem na życie niż czytanie o sobie jako o faktach. Jeżeli rozumiesz siebie jako narrację, to oznacza to, że możesz zmienić historię. Fakty nie mówią prawdy. Fikcja – tak”. (Jeanette Winterson)

WWWMOTTO 3:

WWW„W porównaniu z fascynującymi dramatami, które rozgrywają się w głębi duszy, samo zachowanie wydaje się czymś powierzchownym” (Burrhus F. Skinner, "Poza wolnością i godnością")




WWW
1. Tomasz Solenny




WWWTomasz pozbył się luster, wszystkich jakie istniały w jego ostatnim na wychodku ziemskim Module. Rozbił je o ścianę, jedno po drugim. Wszystko po to, by upodobnić ich konstrukcje do siebie – zjednać szklaną materie ze sobą, czy tego chciała, czy nie. Szkło kruszyło się z łatwością, pękało bez żadnej symetrii, bez porządku; i nadal odbijało świat, tyle że... fragmentarycznie. Tego dnia, po prostu rzucił spojrzenie w bezmiar pochłaniającej go przestrzeni i stwierdził, że go oszukuje. Domniemane kłamstwo zapoczątkowało reakcje łańcuchową, która osiągnęła – zamierzony z premedytacją – punkt akme.

WWW– Wedle czynu jednego, sądźcie ich wszystkich! – wymamrotał w amoku. Po czym, bez procesu, dokonał furiackiego sądu na wszystkich lustrach wiszących w jego Module. Na koniec otarł pot z czoła i rzucił się na kolana, by z bliska przyjrzeć się skutkom niezamierzonej rzezi. Tym razem odbity obraz uszczęśliwił go i zadowolił. Zobaczył siebie, bez zimnokrwistych steków kłamstw i spotwarzających go na każdym kroku pół–prawd. Zobaczył siebie, rozbitego i rozwarstwionego. Jak rzeczywistość, której warstwy namnażają się w ciele, wciąż potęgując bezradność. Zobaczył obraz prawdziwy. I nie potrzebował słów. Nie potrzebował imion. Wystarczyła metafora, która by go odzwierciedlała, już nie jak zwierciadło, ale jak kleks na kozetce Freuda.

WWWSiła luster, uprzednio zjednoczona i niepodległa, teraz uległa nieodwracalnej bałkanizacji. Ponownie napłynęło nań opanowanie, znów poczuł się dziedzicem świata w linii prostej, jego niekwestionowanym spadkobierca. Przez chwilę zdawało mu się, że zgłębił całą prawdę o sobie. Niestety, w afektacji pomyłki zdarzają się nader często, a przynajmniej tak często jak w przypadku dzieła tworzonego w natchnieniu bądź innym zamku z piasku.

WWWNa koniec opadł bezwładnie, na zmechacony przez mole tapczan i zasnął, co uchroniło resztę mieszkania przed nieuchronną dewastacją.

WWWSen jego należał do gatunku, co przemyka przez ciało niezauważenie, jak złodziej grabi i rujnuje grobowce snu. Poranek splądrowany przez niego przybierał niezmienny charakter – Tomasz podnosił się niczym winniczek z materaca, i widząc słońce filtrowane przez brudne rolety, stawał jak poparzony na materacu. Spłyciwszy oddech, wytężał słuch, po czym zeskakiwał z posłania i powtarzając schematyczną frazę – „Gdzie się schowałeś?” – zaglądał pod stelaż łóżka, do garderoby i za chiński parawan. Czego szukał? – dobre pytanie dla obiektywnego obserwatora. Zapewne snu, który nie dawał się w pełni doświadczyć.

WWWTym razem było inaczej. Otworzył powieki, i co dziwne – co dziwne! – nie kryły się pod nimi kule armatnie. Powietrze znów nabrało lekkości, i niczym aksamitna tkanina, spływało po rozbudzonym raz po raz.

WWWTak się dzieje od zawsze i jakby to było regułą, że myśl dręcząca, doskonali swe dręczycielskie zdolności z czasem, by na końcu, w nierównej walce zmusić swego żywiciela do ustępstwa i przemyślenia samej siebie. Dlatego Tomasz nie bronił się.

WWWZaczął się spieszyć, jakby chcąc wyprzedzić własną trwogę. Przeto nie był pewny do końca co pragnie uczynić. Wszedł do garderoby, która jak na wymagania jednej osoby zdawała się być nazbyt przestrzeniodajna. I kilka oddechów zdążyło upłynąć zanim wzrok jego odnalazł szufladę pozornie nie różniącą się od innych. Zaczął błądzić po jej słojach z roztęsknionym spojrzeniem; spojrzeniem sentymentalnie niepoprawnym. Wspomnienia, które tężały w nim od samego rana, w postaci nie dających się rozjaśnić powidoków, teraz zaczęły jednoczyć się w obrazy bardziej wyraziste, angażujące zaprzęgi wszystkich zmysłów. Poczuł wanilię fermentującą błogo w powietrzu, zapach, którym pachniały kartki, a który poronił lawinowo kolejne wspomnienia. Najpierw poboczne: „budyń waniliowy – waniliowe myśli – myśli polukrowane – Lukre-cja”, i merytoryczne na danie główne, których jeszcze nie ujmę w słowa, słóweczka i inne słowiki. Ząb czasu zdemaskuje.

WWWOwe wspomnienia zaczęły odzyskiwać dla Tomasza dawny charakter. Bo czym są wspomnienia, jak nie świadectwem naszym, jedynym, którym się będziemy karmić po śmierci, dokumentacją naszej wielkości, bądź karłowatości. A kto wie, czy właśnie jakość wspomnień naszych nie będzie nas dzielić, po drugiej stronie Styksu, na zbawionych i potępionych, i to bez konieczności jakiejkolwiek separacji.

WWWBył wizjonerem – klepał ideologię tak endemiczną wśród swoich rówieśników, że prędzej czy później musiała go zaprowadzić na antypody. Utracił kontrolę nad sterami i wypadł za burtę. Wierzył w logiczną oprawę świata i wiara owa zgubiła go, ugodziła nożem w plecy. Pozbawiony busoli, odwiedziony od pewnego lądu, co pewnością złudną łudzi żeglarzy, zmuszony został na bezwładny dryf po nibylandii, krainie własnych wyobrażeń o świecie. Tak, świat był dla niego jedynie wyobrażeniem, którego kształtu rzeczywistego nie potrafił poznać, czy jak się przekonywał, już nie chciał. Od tego czasu stał się zawodowym krytykiem rzeczywistości i całej świadomości w niej zawieszonej. Tak, świadomości, bo to co bezmózgie krytyce nie podlega. Jedynie puszka po groszku winna mieć przyzwolenie na ślepotę, bo ślepota owa jest wrodzona, Tomasz natomiast nieskażony jeszcze dorosłością widział jak ślepota wtórna się szerzy wokół niego; jak jakiś epifenomen niechciany i odrzucany, niestety z ambicjami do przerzutów, infekujący totalnie i totalitarnie. Ci, co decydować mogli o swym wzroku, świadomie przywdziewali przepaski na oczy, zakładali rękawiczki na dłonie. I nie chciał zarazić się tą, wydającą się postępować epidemicznie chorobą. Łudził się, że dotknęło go coś zgoła odmiennego, coś zindywidualizowanego, na co ma wyłączny monopol. I wiele razy śnieg stopniał na parapecie, zanim przejrzał, iż stał się kolejnym nosicielem, kolejnym ogniwem, kolejnym Edypem wyśmianym przez los. Nie chciał się dłużej oszukiwać, przeciągać w czasie własnych imaginacji. Wystarczyło, że widział oczy ślepe idąc ulicą. Mijany przez ślepców, sam był ślepcem mijającym innym. Jak na ironie zdał sobie z tego sprawę, gdy bakteria zdążyła zapuścić harpuny, zaszyć się w jego wrażliwej tkance po same źródła.

WWWMyślał, że lustra go oszukują, a przynajmniej chciał w to wierzyć. Każda z rzeczy martwych jest jednak bezwolna, nie zdolna do aktu, zdana za to na łaskę i niełaskę aktów czynionych przez otoczenie. Zbił więc lustra – za prawdomówność, za przekazanie wiadomości obrysowanych nazbyt dokładnym konturem, za pozostawienie w zgliszczach błogiej niewiedzy. I poczuł jak wiatr rozwiewa piaski pustyni, którą w sobie nosił, bez granic, bez horyzontu, i sam nie wiedział co zrobić z tą świadomością manifestującą coraz dobitniej swoje istnienie.

WWWNiech się czytelnik nie trwoży powiewem – na pozór jedynie – znad morza dekadenckich mdłości tj. niemodnego już neospleenu, nie żeby autor tych słów był orędownikiem trędów, trędzików i innych trądów, bo o błędne wnioski nie trudno. Przedwczesne przewidywanie pogody, jest aktem, nie tyle niepoważnym, co rodzącym niepotrzebne uprzedzenia. Tymczasem polecam (gdybym użył słowa: „nalegam”, „rozkazuję psiakrew!” lincz by się dokonał na mojej powieści) zaopatrzyć się w wizjer szerokowzroczny, bez rentgenowskich gadżetów, mogących niekontrolowanie na wylot prześwietlić materie, którą systematycznie będzie obnażać słowo. Zabieg odwrotny byłby nieomal indolentny i niesmaczny w świetle wysiłków literata, a dalszy akt samodemaskacyjny – faryzejski, tj. dwulicowy, dwunosowy i czterooczny; jednym słowem – haniebny. Liczę na uczłowieczonych czytelników. Piszę – uczłowieczonych – bo nie jest to stan by~naj~mniej wyjściowy.

WWWNa ziemi leżała szuflada, którą Tomasz Solenny wyrwał razem z zamkiem, przez co przybrała kształt równoległoboku, a jej papierowa zawartość fruwała wolna po całym pomieszczeniu. Nie był wstanie zaprzestać lektury, jedynego świadectwa swojej dziewiczej twórczości, pierwszych śladów odciśniętych na mokrym piasku literackiej plaży. Siedział wśród stosu tych kartek, anarchicznie rozrzuconych i oczekujących na swoją kolej. Oczy jego łapczywie wpływały w zdania, zaskarbiając sobie prawo do ich lubieżnej obserwacji i skrupulatnej analizy. Wiedział co czytał. Ponad sto stron pierwszej świątyni wzniesionej ku czci słowa pisanego, których poród naznaczony został kilkoma nawrotami neurozy, kilkumiesięczną manią prześladowczą i nie odstępującą go nawet na krok autoagresją. Ale o tym później. Bo w szufladzie, która pozwoliła się wyrwać z zamkiem, była jeszcze inna papeteria, i tym razem przywiązała do siebie wzrok Tomasza – nie dającym się rozsupłać bez miecza – węzłem gordyjskim. W następstwie odłożył co trzymał, z pedantycznie odmierzoną dozą szacunku i sięgnął po słusznej grubości brulion. Okładek jego czas nie oszczędził i amorfizmem naznaczył, znamiennym (a to demaskacja!) dla właściciela–mizantropa o wiecznie wilgotnych dłoniach. W następstwie oczy jego zrodziły łzawe soczewki. Brwi zmierzwione nie pozwalały twarzy na spontaniczną paradę min. Oddechy: raz, dwa, trzy. Na front, jak granat rzucał się napis tytułowy:
WWW
DZIENNIK”.
WWWPisząc literaturę tego typu, literaturę najbardziej intymną, tworzymy dokumentację naszych myśli. Lecz pomyli się człowiek, który sądzi, że zabieg ten dokonywany jest beztrosko, że można bez obaw o poważne implikacje natury psychologicznej oraz prawnej praktykować tego rodzaju proceder. Pisanie Dziennika zwanego błędnie pamiętnikiem nie ma nic wspólnego z hodowaniem wspomnień i wierszowanych wspominajek! Pisanie dziennika jest duplikacją, biologiczną powtórką naszego poczęcia... Mówię to bez osłonek, mając nadzieje, że żaden czytelnik nie doniesie na mnie i żadne organa etyczne nie zostaną o tym poinformowane. Żyjemy w świecie, gdzie klonowanie podlega systemowi jurysdykcji. A pisanie dziennika w domowym laboratorium słowa pisanego jest przestępstwem. Spróbuj wyobrazić sobie mieszkanie zapuszczone jak slumsy na obrzeżach Rio de Janeiro, brunatne pomieszczenia, w których okna się nie otwierają a drzwi już dawno zostały zamurowane i zapomniane przez niepiśmiennych ludzi; mężczyznę siedzącego po środku tej meliny, odżywiającego się kurzem i pająkami, który dwadzieścia cztery godziny na dobę pisze dziennik. Przelewa słowa od zlewki do zlewni, przeprowadza hydrolizy akapitów i destylacje rozdziałów. Hoduje swoje komórki na nowo, pielęgnuje te organella komórkowe jak zwierzęta, w krągłych bańkach zawieszonych pod sufitem zdrowego rozsądku. Obserwuje cierpliwie jak rośnie jego wątroba, śledziona i serce, jak cud jego narodzin dzieje się na nowo. Przestępstwo – powiesz. Lecz kto nie pisze dziennika. Kto nie korzystając z prawa do wolnomyślicielstwa (myślowego libertynizmu) i wolnoczynienia, nie nadużywa faktu, że myśli nasze nie znają grawitacji. Pewnie łatwiej pielęgnować roślinę w doniczce, jak dzikie lasy w nas wzrastające, łatwiej wywlec siebie poza ciało – i wówczas! – z pozorami braku samooskarżeń siebie kontemplować. Tu przyciąć, tam ukorzenić.

WWWKAŻDA MYŚL JEST POTENCJALNYM PRZEDCZYNEM”, widniał napis na stronie następnej; jakby autor narzucić chciał sobie cenzurę, w obawie przed uosobieniem, czy materialną pochodną spisanych przemyśleń. Przekartkował dziennik na piątą stronę, bez brodzenia we wstępnych motywacjach i czytał kadrując zdania w niekomercyjne obrazy:

WWW„Za późno by przekupić czas wdowim groszem. Roztrwoniłem chwile mogące otworzyć drzwi sezamu, roztrwoniłem zapał i dawną, naiwną powinność, która dmuchała konsekwentnie w żagle. Poprułem się ze wszystkich stron i nawet chirurgia współczesna mnie nie przywróci do dawnej formy. Wypadłem na zakręcie i z konieczności stałem się tułaczem, nawet nie pielgrzymem ale tułaczem błądzącym bez celu, z marchewką na kiju przed sobą...”.

WWWSpojrzał na zegarek, ale wskazówki nie poruszały się. „No tak, umarł” – stwierdził beznamiętnie.

WWW...Niegdyś oprawiony w ramę pokory. Dziś wyparty ze słusznej konwencji, wydziedziczony, skończony. Niegdyś na karuzeli, dziś w gipsie ciążącej choroby, bo sznurek był wątły. Na Boga! Ważę jedynie pięćdziesiąt dwa kilogramy, jak się mógł sznurek zerwać?... Latawce zwykły się zrywać ze względu na porywczą naturę swoją, ale sznurek, który tak sumiennie tkałem latami?... – I tak sumiennie rozsupływałeś głupcze, głupcze, głupcze!... – Ta mowa będzie moim piekłem po śmierci.

WWWLista anomalii sięga do najdalszej gwiazdy.

WWWWola moja gwałcona jest nieprzerwanie. Uczyniłem z niej nierządnice–nimfomankę. Nie wiem czym jest konsekwencja, bo niekonsekwencje rozpłodziłem do hektarów entych, a deszcz – jak raz spadł – tak pada. Taka żyzna ze mnie gleba. Wnioski – o zgrozo! – ujawniają się bez bicia. Jestem potencjalnym narkomanem, propabilitycznym alkoholikiem i niedoszłym samobójcą. Strach czekać zaćmienia.

WWWTrzydzieści pięć dni temu rzuciłem szkołę, w trzeciej klasie szkoły średniej, imperium edukacyjnej ochlokracji (nieomal napisałem: «empireum» – niedoczekanie!).

WWWSięgnąłem między wierszami po czekoladkę. Nie zdołam się zatrzymać na jednej, zmusi mnie dopiero puste opakowanie albo przesyt słodyczą. Good deamed...!
”.

WWWOdsunął cudzy tekst na bezpieczną odległość i zrobił stójkę. Oddechy: raz, dwa, trzy. Spacer do kuchni.

WWWUwielbiał stąpać po dnie życiowych akwenów. Deprawują trochę. A jak! Ale nie Tomasza Solennego. „Krytycy rzeczywistości nie są podatni na sugestie od-ksiązkowe” – tak myślał, wbrew powszechnemu poglądowi, że każdy człowieczek jest i bez Modularnych Aparatów Socjalizacyjnych (MAS) się obejść nie może. Ale ogólno-poglądowe sadzawki go nie interesowały, skupiał się jedynie na własnych refleksjach i własnymi teoriami życie na smyczy prowadził.

WWWO, już wrócił, dzierżąc w ręce ascetyczną szklankę z wodą mineralną, a w drugiej krótkie, damskie cygaro. I niech nie dziwi czytelnika to połączenie, więcej takich hybryd przechodzi niezauważenie przed naszymi oczyma. Ta przynajmniej jawnie i bez kombinezonu normalności. Jeszcze trzy rundy wokół sofy, krokiem, jeśli nie schizoidalnym to przynajmniej nerwowym.

WWW– Czemu trzy?! – Zapyta czytelnik. Równie dobrze mógłby ich zrobić pięć bądź siedem. Ale trzy? Tak, drogi czytelniku. Trzy! Któż to widział wręczać adresatowi parzystą liczbę kwiatów. Na swoje nieszczęście, Tomasz wielokrotnie łamał tę, jeśli nie pryncypalną, to znaczącą zasadę. Zrywając z podstawowymi założeniami Wielkiej Kompozycji, doprowadził do zerwania dwóch związków z kobietami. Ignorancja nie popłaca w pożyciu z istotami, które są: (zacytuję bohatera) „arcy-abstrakcyjną kompozycją”. Dlatego teraz wpisywał nieparzystość w każdy gest i każdą czynność z pozoru trywialną. Na wszelki wypadek.

WWWUsiadł, spojrzał na szkło, nadające wodzie kształt matematycznie walcowaty, potem na zrolowane misternie liście tytoniu. Bez zbędnego roztrząsania kwestii mniejszego zła i innego baśniowego manicheizmu, wybrał to drugie. Odpalił co miał łatwopalnego i po chwili cygaro wypuściło soki. Przybrany właściciel uśmiechnął się wyuzdanie, ciężar ciała wybalansował na oparcie sofy i kontemplował jednie tej chwili, spełniającej kryteria CI (CHWILI IDEALNEJ). Niech się czytelnik nie dziwi, ale poszukiwał ich jak rzadkie motyle, by wpiąć do klasera, nazwijmy to, rajskich kadrów. Jako autor jednak, nie daje sobie prawa, do zagłębiania się w genezę, egzegezę, czy filogenezę tego przypadku.

WWWSpojrzał ponownie na Dziennik. Umieścił karafkę, w miejscu gdzie przerwał, po czym ponownie wstał, by okrążyć tapczan. Raz, dwa... Pięć. Nie przestawał palić cygara. W końcu, nie zamierzając, zaciągnął się. Zapłon w gardle podniósł powieki do granicy otwieralności policzkując świadomość. W następstwie zaczął się krztusić, przeciągle, z dziewiczą nieporadnością, opróżnił do połowy szklankę z wodą i wrzucił do niej niewypalone cygaro.

WWWZe strefy kuchennej dobył się chrzęst czajnika elektrycznego z gotującą się wodą. Z cygara uszedł bąbelek tlenu, błądząc czas jakiś na powierzchni wody.

WWWNie pozostało nic innego jak spuentować nieudane urozmaicenie wieczoru głośnym westchnięciem, spuszczeniem głowy w akcie rezygnacji i poczucia winy. Ostała się lektura Dziennika, do którego, co mogę już chyba zdradzić, powrócił po dwóch latach zaćmienia. Obudził anonimową autodokumentację z komy, a wraz z nią wspomnienia młodzieńczej historii, lata pisarskiej autokreacji, w której upatrywał wówczas misyjną powinność. Miał osiemnaście lat gdy go znalazł, czy jak sam sądził: dziennik znalazł jego. Być może był to przypadek, jak mamy zwyczaj interpretować normalny na pozór splot wydarzeń. Ale mimo, że Tomasz był deistą, nie wierzył w przypadki. – „Scenariusz być musi, i basta!” – mawiał. Wyparł pojęcie chaosu ze swojego, i tak już przesilonego, słownika. Z wiekiem co prawda zreformował znaczenie „porządku” na rzecz „chaosu reżyserowanego”, ale nie warto śledzić tropu. Przekonany był o ważkiej wartości znaleziska i aż mu się oczy świeciły, gdy poznał jego treść. „BĘDĘ METAPISARZEM!” – zatrzepotał językiem o podniebienie, nie wiedząc, ile będzie musiał poświęcić dla materializacji wizji, którą, obiektywny obserwator, z przepisowo toksycznym sumieniem, mógłby zakwalifikować do szufladki z napisem – autoagresja. Podobny punkt widzenia kreślił mu psychoanalityk, po dwurocznym rozpoznaniu, do którego został skierowany z pogwałceniem, jeszcze wówczas, niepełnoletniej woli. Ale nikt naturalnie nie musiał wprowadzać go w sferę samoświadomości, bo już ten orzech rozłupał, jak sądził, skutecznym dziadkiem do orzechów i innych kokosów. Sam dobrze wiedział jak doprowadził się do autodestrukcji, i mimo, że postępującej, to, w swoim mniemaniu, wciąż pedantycznie kontrolowanej. Czas pokaże jak bardzo się mylił. Zapyta mnie czytelnik czemu to miało służyć, jakie miało wypuścić pędy i jak dorodne kielichy kwiatowe?

WWWWszystko zaczęło się od jednego punktu w czasoprzestrzeni, bez procesu, bez ewolucji. Było zdarzeniem, które można utożsamić z sekundowym przejściem przez futrynę, przekroczeniem jej progu i zamknięciem za sobą drzwi w sposób bezwzględnie trwały. No i już był w środku, bez prawa powrotu. Tylko głupcy nie zmieniają zdania – wiadomo – ale to nie było byle zdanie, to była powinność, którą musiał doprowadzić dojrzale do rozwiązania.

WWWI co najważniejsze! – Nic z rekwizytorni teatralnej nie zostało za włosy wywleczone, ŻADEN ARCHAICZNY SENS nie znalazł alchemicznego sposobu na dyfuzje do tak zwanego „tu i teraz”. Żaden Romantyzm, żaden Neoromantyzm i Dekadans też żaden.

WWWWeźmy na tapet mężczyznę idącego chodnikiem. Wieczór chłodny, czerwony. Mrowie ludzi szuka rozrywki. Obrzmiałe słońce snuje się po nieboskłonie. Zgiełk.

WWWProszę kamerę o pełny obrót wokół naszej ofiary i ruch ślimaczy z frontu obiektu (równie dobrze mógłbym napisać – „przedmiotu” – W końcu „DEPERSONIFIKACJA JEST WYRAZEM PROFESJONA-LIZMU” – mawiają). Inwazyjna wiwisekcja wykazała, iż mężczyzna ten – ociera się mimowolnie o współidących, gasi w sobie zew terytorialny, wdycha kompilacje powietrza wydychanego równocze-śnie przez:

WWW1) bezdomnego emeryta,

WWW2) bulimiczkę pożerającą go wzrokiem i

WWW3) kulturoznawcę z nadkwasotą, który przeklina właśnie popędliwą skłonność ludzkiej rasy do tworzenia Analogii wszystkiego do wszystkiego – „O tempora i inna empora!”.

WWWWskazany mężczyzna, wzorowy mąż i ojciec trójki dzieci poddaje się pokornie biegowi czasu, wodzi za wskazówkami Kultury i oddycha w takt częstotliwości ich obrotu. Dzięki temu pojawia się niezbędna – niestety – nieszczelności w drzwiach oddzielających archipelag wewnętrzny od obiektywnej struktury (tj. niezniszczalnej Rzeczywistości). A my zmuszamy te przeciwstawne sobie przestrzenie do wzajemnego przenikania się, wzajemnego obwąchiwania. Jak ciecz przelewamy się z jednego pojemnika do drugiego, naprzemiennie, i percypujemy ich kształty z wzajemną akceptacją, z pobłażliwością, po to jedynie by swobodnie stąpać po chodniku i nie odczuwać zbliżającego się katastrofalnie bezdechu bądź wzrostu ciśnienia pod własną, cielesną epidermą. Mówię to nie po to, by zapełnić ot tak kartkę alfabetem, ale gwoli porównania, bo Tomaszowi rozchodziło się o barykadę vis a vis, o antonim nakreślonej wyżej konieczności, czy mówiąc bardziej dosadnie: o kontrolowaną Dezercję Kulturową.

WWWDezercję kulturową.

WWWDezercję kulturową.

WWWDezercję kulturową.

WWW[Powiedzmy sobie szczerze między wierszami: CHCIAŁ NIEBORAK DOJRZEĆ SZYBKO I BARDZO BOLEŚNIE BY SIĘ MÓC PORWAĆ NA POWIEŚĆ O ZAMIERZONEJ PRZEZ SIEBIE TEMATYCE. („TWÓRCA I JEGO ŚWIAT WEWNĘTRZNY”). ZBYT ABSTRAKCYJNE TO BYŁO, BY JĘZYK PRZYSWOJONY NA DRODZE KONWENCJONALNEJ SOCJALIZACJI PODOŁAŁ TEMU ZADANIU. I ZBYT BOLESNE, BY TO POJĄŁ PEŁNO-PRAWNY CZŁONEK SPOŁECZEŃSTWA ODTWÓRCZEGO. CHCIAŁ PRZEŻYWAĆ W SPOSÓB ZWIELOKROTNIONY. TRAWIĆ MILIONAMI ŻOŁĄDKÓW. WCHŁANIAĆ KILOME-TRAMI JELIT. I FILTROWAĆ, FILTROWAĆ... NA UMÓR].

WWWDezercję kulturową.

WWWDezercję kulturową.

WWWDezercję.

WWWStop.

WWWTen bunt był unikalny, gdyż nie był buntem dla buntu, alogiczną manifestacją młodzieńczej wolności, spuszczeniem hormonów ze smyczy i chaotycznym biegiem w ich kierunku. Nie, nic z zaplecza dziecięcej niesubordynacji. To była decyzja, a nie spontaniczny paroksyzm. Wspomniałem już o cementującym wpływie Dziennika na decyzje dorastającego Tomasza, wpływie, który z czasem przybrał charakter kategoryczny i nieodwołalny.

WWW– Gdzie ten Dziennik? – zapytasz mnie niedowiarku – dlaczego mi sprawozdawczą fuszerkę podsuwasz pod oczy. Nie wierzę w te brednie. Daj mi ten Dziennik literaku – stronami! – a nie nędznymi akapitami kapany.

WWWRozumiem cię. Wiara jest łaską Boga, biedny agnostyku. Dlatego rzucę snop światła naturalnego, słowem autentycznym, byś mógł każdy brzusiec litery na własne oczy zobaczyć.

WWW– Spreparowany! – wtrącisz – Skąd mam wiedzieć, że nie jest spreparowany?!

WWWBiedny Pariasie wyzuty z przywileju wiary. Wiem co napisałem. I wiem też... komu ten Dziennik z rozmysłem podrzuciłem.

WWW(Dziennik, s. 33, autor „nieznany”).

WWW„Strony się mnożą jak bakterie, powstają nowe skojarzenia. Tymczasem siebie skojarzyć z niczym nie mogę. Próbowałem – mówię szeptem; próbowałem – mówię głośniej; próbowałem! – na miłość boską znaleźć punkty styczne z rzeczywistością, odnaleźć prawidłowość rządzącą «węzłem życia». To Natura nie pozwala mi się spotkać z antymaterią, wiem to. Natura myśli nami. Myśląc dajemy jej świadomość. No tak! – muszę zrobić sardoniczny uśmieszek – Co za zwodniczy pomyślunek, jakobym miał coś na własność! Samolubstwo to jakiś nowotwór poetycki, kolejne pustosłowie uwiązane w zaprzęgu psiarzy. Toż to bałaganiarstwo do potęgi jest! Kto ustrzeli skrzydła naiwności? Kto ją na kole połamię. Wystąp Heraklesie! Ukręcałeś już łby potworą. Posilmy się jakąkolwiek nadzieją. Co mówisz?... Bezosobowemu nie sposób łeb ukręcić? No tak. Można tylko podrzucać w górę i cieszyć się, póki grawitacja nam jej na powrót nie zwróci. My, niewolnicy grawitacji. Wolni od wolności.

WWWSzlak! Gdzie się podziała moja piersiówka? Zapytuję sam siebie. Ja, niewolnik ziemskiej ambrozji. No tak, napełnić trzeba. Pardon.

WWW(...)

WWWWróciłem.

WWWSąsiadka cukie przyszła pożyczyć. Ciekawe, kiedy rozezna, że to kryształy soli są, z rozmysłem dla niej przygotowane. Alfa-plotkarka. Póki co kontynuuję:

WWWŚwiadoma siebie Natura poszła dalej i wytworzyła Kulturę, a wraz z nią środki prewencyjne przeciwko jej unicestwieniu. Utajone środki w postaci poczucia winy i alternatywnych jej substytutów (depresja, autoagresja, wewnętrzne sponiewieranie; zbyt dobrze je znam). Te środki prewencyjne to SUGESTIE OD–KULTUROWE, których sami jesteśmy nośnikami. Jak dyskietki. A mówiąc zbiorczo – przenośne dyski danych prewencyjnych. Remediów na nasze wrodzone bałaganiarstwo. Remediów – zaznaczam! – kategorycznych. Zasklepiających się w nas i nas w sobie zakleszczających. Dowód: nie warto (po ukończeniu w miarę owocnej socjalizacji nawet nie sposób) zanegować Religii, która jest trzonem właściwym Kultury. Jej rdzeniem i rudymentem wobec innych obyczajów.

WWWAteista jest właściwie bezdomny. Jest lokatorem kartonu. Nieświadomym swojej nędzy wykolejeńcem, gdyż analizując bilans zysków i strat, wynik zawsze obraca się na jego niekorzyść. Ubezwłasnowolniony nie korzysta, bo z próżni się nie czerpie, do próżni się dokłada.

WWWDlatego wolna wola w pojęciu absolutnym – (zaraz zwymiotuję) – to mitologia ukuta przez zwolenników kartonu.

WWWWolna wola to prawo działania na wydzielonym przez Kulturę terytorium, w objęciu konkretnych kategorii. Konkretnych jej obyczajów. Bez dwóch zdań.

WWWAle Konwencja uległa przeobrażeniu.

WWWZrodziły się Bobry, nieświadome szkodliwości tam, które budują.

WWWI co zrobić, kiedy ubezwłasnowolniona przez nie Kultura, przekazuje tekturowy schemat nowej generacji?... Bezkrytycznym oseskom, ufnie serwującym swe serce na tacy. I nie wiedzącym, że zostanie pożarte. Że Saturny je pożrą. Całe armie Saturnów lubujących się w podrobach i słodkim, ludzkim mięsie. Krytyka nie jest naturą młodości, bo młodość sobie ufność upodobała. Więc zasiada do wspólnych posiłków z Saturnami, bo tak jej przykazano gdy otworzyła oczy w nowym śnie. Bo tako rzecze Postkultura.

WWWW oczekiwaniu na sytość, wierci się i drapie pod stołem, bo coś ją mlaszczę, coś ją chrupie, coś ją siorbie, coś pożera. Ale uśmiecha się. W imię «cnoty potakiwania» i umownej poprawności, unosi dołeczki ust ku areopagom i w takt mlaszcze, w takt chrupie, siorbie, pożera... Siebie pożera!

WWWO Sancta Simplicitas!

WWWSą inne bezeceństwa. A jakże. Nie przystoi skromność literatowi. Zresztą zbyt pyszny jestem bym się pożarł bez patrzenia na półmisek. Prześledźmy jego treść drogą degustacji wzrokowej.

WWWOne moment please. Papierośnica nie ma podwójnego dna, wszystkie mają, moja nie ma. Wychodzę. Oczywiście bez obaw o refleksje kłębiące się we mnie. To nie robactwo, nie rozpełznie się.

WWW(...)

WWWPowróciłem. Wyziewy wulkaniczne w powietrzu. Znaczy – mogę kontynuować. Refleksje! Do pana!

WWW...Konstruowanie nowych przedmiotów oraz idei zawsze odbywa się na drodze analogii do już istniejących. I tak, myśl prawdziwa dla jednej dziedziny ludzkiej działalności, na siłę przerzucana jest POMOSTEM ANALOGICZNYM na kolejne, nierzadko dużo rozleglejsze dziedziny. To zdolność do tworzenia paraleli uczyniła człowieka wielkim (napisałem gafowo: wilkiem. Przypadek?).

WWWA jeśli to próba? Jedynie próba skuteczności metody? Jeśli środowisko naturalne stwierdzi jej ułomność i zapragnie wykluczyć?... Cykl powróci do punktu wyjścia, a Homo Sapiens będzie kolejną po dinozaurach atrakcją w gablotach antropologicznych...

WWWJa nie żartuję! Wszystko to ANALOGIE, wszędzie wiszą POMOSTY ANALOGICZNE (PA). Wszędzie dostrzegam odciski tej stupalczastej kreatury. Język jako pierwszy uzyskał status zniewolenia a zdolność do metaforyzacji to ostateczny i najbardziej mamiący wykwit jej trybów.

WWWBoże, co ja napisałem: «wy-kwit try-bów». Nie może być. Jestem zainfekowany. Niebywałe. Ja Homo Metaforicus. Ja Homo Analogicus. Nie-by-wa-łe!

WWW(Chyba zemdlałem. Nie sposób tego rozeznać. Tak czy inaczej kontynuuje).

WWWLudzie nie myślą już słowami, gdyż coraz mniej słów znają. Saturni wiedzą, że tylko słowem można się zbuntować, więc pochowali słowa po sejfach. I co pozostaje bez słów?... Uczucia. Skażone neurozą uczucia.

WWW«Obłęd metafizyczny» wisi w powietrzu.

WWWPostępuje Proces „Archipelagizacjii” ludzkiej mentalności, dośrodkowość. Rodzi się nowe społeczeństwo wyspiarskie. Społeczeństwo, którego wysepki są niewidoczne. Metaforyzacja zbiera żniwa. Już niczego nie można precyzyjnie określić. Wszystko ma wielonazwy. Wszystko zatraciło pojęcie funkcji, ponieważ każdej rzeczy można przyporządkować wiele symbolicznych nazw, jakby miała wiele twarzy, niespójne oblicze. Jakby nie była obiektem pojedynczym ale armią obiektów samych w sobie. Stworzyliśmy obiekty schizofreniczne, bez imion. Tak jak my sami stajemy się bezimienni, niezdefiniowani. Społeczeństwo wyspiarskie, w którym każdy ma swój mentalny archipelag to społeczeństwo bez wspólnych wód terytorialnych. Miliony archipelagów... żaden wspólny.

WWWBoże! Boże! Boże! – gdzie się zawieruszyłeś w tej zawierusze całej. Gdzie ja się zawieruszyłem, klucząc wciąż za twoimi plecami, goniąc twój cień i twoje wydechy. Sam chciałbym wyzionąć coś z siebie, życie na przykład, by zawtórować ci w wiecznym milczeniu.

WWWŻółć we mnie skwierczy jak żółtko na patelni trzymanej nad zniczem olimpijskim. To ja jestem tym zniczem i sam siebie spalam w ogniach z jądra ziemi – olimpijskich ogniach – ogniach zwielokrotnionych! Miliardy kapilar eksplodują we mnie rtęcią, codziennie; rtęcią przeraźliwie zimną, która zgodnie z brutalną selekcją naturalną wymyśloną przez Boga wypiera ze mnie wino i krew, by na końcu stoczyć mnie w kierunku śmiertelnej ostateczności.

WWWAle Natura nie pozwala mi odejść, bo myśląc pogłębiam jej świadomość.

WWWA Świadomość jest... koniecznością.

WWWI sens jest... koniecznością.

WWWDostrzeżenie «złożonych obiektywności» jest... koniecznością.

WWWA gdy to nam się uda, cierpienie staje się... koniecznością.

WWWI twórczość jest wówczas... koniecznością.

WWWCzy chciałem, żeby mnie sobie upodobała na literata? Miałem swój archipelag, już prawie wciskałem tłok wysyłający impuls elektryczny do detonatora. I co mam w zamian?... Świątynie słowa mam w zamian. I szukam punktów stycznych z rzeczywistością.

WWWCzas jest moim wrogiem
”.

WWWNie muszę chyba wspominać, że przytoczenie fragmentu dziennika równoznaczne jest z faktem iż czytać go począł sam bohater. Stety bądź niestety, nie mam talentu wraz z sobą poczętego, który pozwoliłby mi na kontrolę sentencji hormonalnych, spisywanych w ciele Tomasza, które tak naprawdę wbrew mnie, bo zależnie od okoliczności, nawiedzają go i znikają, pozostawiając posmak na j e g o duszy i podniebieniu. Inżynieria organiczna i socjalna (czytaj: „inżynieria dusz”) to nie materiał na ramę tej fabuły, nie mówiąc już o treści płótna w niej rozwieszonego, żaglu, który sam w siebie dmucha i obcych podmuchów do rozruchu nie potrzebuje. Nie jestem młodszym bratem Pana Absolutu, innymi słowy, nie jestem lalkarzem i niczyjej ręki na sznurku nie podniosę, nogi o krok nie poruszę, gałki w oczodole nie obrócę. Mogę jedynie relacjonować, reportaż udawać, slajdy abecadłem „pstrykać”.

WWWTomasza oblał dreszcz, ale nie ten repulsyjny, jak przy gorzkiej herbacie. Nie. Temu towarzyszyły mikroskurcze pojedynczych włókien mięśniowych i oniryczne omamy zapachowe. Kubki smakowe też udawać poczęły nadczynność. Rumieńce wyraźnie wskazywały na pobudzenie. Jakiś sens szeroki oblekł tą chwile przeciągle, pojawił się dla Tomasza cel wyraźny, nie jak fatamorgana, czy rewidok obiektu w wyobraźni, ale cel wyraźny jak pierwszy plan w poprawnie wykonanym rysunku.

WWWWstał odważnie z kanapy. Popędził co sił do łazienki i wróciwszy z suszarką dobył cygaro ze szklanki po czym zaczął je suszyć troskliwie! Potrzeba jest matką wynalazku – wiadomo – ale kreatywność Tomasza nie raz łamała konwencje konwencjonalnych ustaw. Rygor formy nie istniał dla niego równie trwale jak pozaziemskie cywilizacje.

WWWAfirmacja Kultury i jej wypłowiałych obyczajów zdawała się go nie interesować. Nigdy. Ale możliwość ich zanegowania, co więcej poparta logiczną ideologią, to była już mecyja wyższej kategorii. Dla niej warto było poświęcić tożsamość. Poświęcić szacunek. Poświęcić przychylność grupy. I wreszcie, poświęcić miejsce w loży obiektywnych konieczności.

WWWOn, autodydakta i wolny strzelec, As we własnej talii kart, który widząc domniemaną korozję obiektywnych struktur sam pokrył się rdzą dezercji.

WWWWszystko to działo się jak we mgle, poza cenzurą świadomości. Co znaczy, że wyżej nakreślony profil nie jest dziełem Tomasza a moim dziełem, zwieńczeniem mojej – jako obserwatora – wiwisekcji, zabiegu dokonanego poza jego czasem i przestrzenią, naświetleniem „promieniami X” i wyciąganiem wniosków – jak na osobę trzecią przystało.


WWW(1-4 listopad 2004)


WWWP.S.
WWWNapisałem to w wieku 19 lat. Całość ma 300 stron.


[ Dodano: Pią 30 Mar, 2012 ]
No proszę was...
Nikt nie skomentuje metafizycznego tekstu Epejosa?!
6 lat przeleżał w szufladzie.
Nie pokazywałem go nikomu.
Dosłownie - ni~ko~mu.
Dlaczego?
Ponieważ uznałem, że zawiera treści nadmiernie intymne, wręcz ekshibicjonistyczne!

Dajcie chociaż po mordzie!!!
W pysk dajcie, w tę noc ponurą i nieskłonną do czułych pocałunków...
Wiem, że zawiera masę błędów.
Miriady...
Mrowie...
Kocham je wszystkie.
I nienawidzę zarazem.

3
Masz ochotę na mały eksperyment?
Trudno powiedzieć.
Słowo "eksperyment" brzmi intrygująco.
Choć muszę przyznać, że po ostatniej zawierusze na forum, odeszła mi ochota na wszelkie eksperymentalne kontrowersje.
W głębi ducha jestem skromnym i nieśmiałym człowiekiem. Powinienem żyć w górach i paść owce ze źdźbłem trawy w ustach.


Oczywiście, chętnie posłucham, co masz do powiedzenia.

4
Zapomnij, że to napisałeś.
Podkręć na maxa krytycyzm, wyobraź sobie, że jesteś ostrym recenzentem w superpoczytnym piśmie, z gatunku takich, w których jedna książka na milion jest zdawkowo chwalona, a reszta rypana równo.
Załóż, że wiesz o autorze to, co sam napisałeś, miał 19 lat i popełnił tę powieść.

A jak się już odpowiednio nakręcisz, to napisz tutaj co myślisz o tym fragmencie. Nie babraj się w słowach, sformułowaniach, wychwyć ogólne tendencje, charakterystykę stylu, tematyki, fabuły. I autora.
Co ty na to?
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

5
Kurde... Ciężko.

Staram się napisać sensowną recenzję, ale - tak na prawdę - niczego nie jestem w niej pewien.
Wolałbym, żeby wypowiedział się ktoś "z zewnątrz".

Wszystko przez to, że znam ten tekst na pamięć. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że elementy zrealizowane mieszają się w mojej głowie z elementami niezrealizowanymi.
Perfekcyjna wizja miesza się z niedoskonałą rzeczywistością.

6
Jedno mi się nasuwa po przeglądnięciu tego tekstu:
WTF?? ( What The Fuck???)
Napisz coś normalnego.

EDIT - ancepa - Ostrzegam! To nie jest merytoryczny komentarz. Powstrzymuj się też od wulgaryzmów.
Ostatnio zmieniony wt 03 kwie 2012, 16:54 przez Monivrian, łącznie zmieniany 1 raz.

7
Monilviam pisze:Jedno mi się nasuwa po przeglądnięciu tego tekstu:
WTF?? ( What The Fuck???)
Napisz coś normalnego.
"SZAFIROWY KRYSZTALE ILUZJI (!)":

Czy to nie na Twojej stronie internetowej (www. Szafirowy_Kryształ_Iluzji.blog.onet.pl) widnieją następujące słowa:

"Nie kopiuj
Nie spamuj
Nie obrażaj [!!!]

Krytykuj konstruktywnie".


?

;)

W "Pustyni i w puszczy" nazywają taki proceder "moralnością Kalego".
W skrócie:
Jak Kali zje komuś krowę, to wszystko gra.
Aleee... Jak Kalemu ktoś zje krowe, no to... wielki powód do złości i ostrzenia dzidy.

;)

Chyba, że to flirt?
No to wtedy... Gotów jestem zrozumieć te zaczepki.

:*

P.S.
Ten fragment szczególnie mnie urzekł:

;) Bardzo w Twoim stylu:

"W powietrzu unosiło się tylko szydercze skrzeczenie sroki przycupniętej na gałęzi wyschniętego drzewa". (www. Szafirowy_Kryształ_Iluzji.blog.onet.pl)

Swoją drogą...
Cóż za wspaniały dostęp do własnej podświadomości ! ;)

----------------------

Oczywiście nie kpię ;)
Żartuję sobie ;)

Edit - ancepa - Koniec żartów i odpowiadania na zaczepki. Wracamy do tematu. Analiza tekstu.
Ostatnio zmieniony wt 03 kwie 2012, 18:15 przez Epejos22, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”