Podroz do Windpsring

1
WWWSzła w ciemności, długim, ciepłym korytarzem. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani dokąd zmierza, wiedziała tylko tyle, że należało iść dalej...
WWWKorytarz – jeśli to w ogóle był korytarz – zdawał się być częścią jakiegoś większego, żyjącego organizmu. Ściany oddychały i nadymały się jak wielkie pulsujące pęcherze, sufitu nie było w ogóle, zamiast niego, bezkresna czarna nicość.
WWWPodłoga po której szła, drgała i wiła się niczym wyjątkowo drażliwy język, i przez moment dziewczynka pomyślała, że znajduje się w paszczy jakiegoś wielkiego potwora, i idzie jego przewodem pokarmowym, a wszystko wokół to wnętrze bestii.
WWWTaka myśl przeraziła ją. A co jeśli wcale się nie wydostanie? Zostanie uwięziona w brzuchu stworzenia o którym nic nie wiedziała, i nigdy więcej nie ujrzy mamusi ani tatusia.
WWWNie. Nie. Nie. Wyjdzie stąd, wystarczy, że będzie szła po tej linii, a wszystko się jakoś ułoży. Na pewno tak...
WWWBiała linia ciągnęła się po ziemi niczym linia wyznaczająca długość boiska piłkarskiego. Co prawda, podłoga momentami ją zniekształcała; pojawiały się wybrzuszenia i nierówności, ale spowodowane było to tylko tym, że droga najzwyczajniej w świecie się ruszała.
WWWSzła rozglądając się dookoła z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Patrzyła na pulsujące pęcherze, wyglądem przypominające gigantyczne pajęcze kokony utkane ze srebrnych nici, w których raz po raz coś się poruszało – dosłownie jak nieregularnie bijące serce – i czuła, że śni, że to wszystko jest tylko sennym koszmarem.
WWWBała się zbliżyć do dziwnych woreczków wiszących przy ścianach - myślała, że gdy choćby muśnie kokon, ten eksploduje, i z środka – całe umazane we flegmie, wypełznie coś, co wciągnie ją w ciemność, albo z miejsca pożre!
WWWPrzestań – powiedziała do siebie. – Musisz być dzielna. Jeszcze tego brakowało, żebyś się teraz rozszlochała! Wyjdziemy stąd, zobaczysz.

* *

WWWNie miała pojęcia jak długo już kroczy po białej linii, i kiedy w końcu coś się zmieni – bo jak na razie – mimo, że szła już stosunkowo długo, wydawało jej się, że ciągle stoi w miejscu.
WWWOdrażający rząd pajęczych kokonów ciągnął się w nieskończoność, tak samo jak droga i biała linia.
WWWW pewnym momencie dziewczynka zmęczyła się. Postanowiła na chwilę się zatrzymać i odpocząć. Według własnych obliczeń, szła już dobre kilka godzin.
WWWI ciągle nic. Końca nie widać.
WWWUsiadła na linii po środku drogi, położyła brodę na kolana, obejmując się za kostki. Była taka zmęczona, chciało jej się spać. Nogi ją bolały, była głodna i spragniona.
WWWA co jeśli stąd nie wyjdziesz, i umrzesz tu z głodu a twoje kości będą grzechotać potworowi w brzuchu przez następne kilka lat?
WWWCoś za nią kapnęło. Dźwięk był cichy, ale usłyszała go. Brzmiał jak zwykłe pluśnięcie, jak kamień wpadający do studni, albo gdy przydepnie się ślimaczka podczas spaceru.
WWWOdwróciła się powoli i zerknęła w ciemność. Dostrzegła tylko długi rząd pulsujących kokonów po obu stronach białej linii. Wszystko było w porządku. Niczego nowego...
WWWPowinnam ruszać dalej – pomyślała. – To nie jest dobre miejsce na odpoczynek.
WWWW tej samej chwili podłoga zaczęła się skręcać i wić dużo gwałtowniej niż wcześniej – niczym tasiemka wyrzucona w górę. Jeśli naprawdę była językiem jakiegoś potwora - to właśnie ten potwór odczuł nagłą potrzebę gimnastyki.
WWWNajpierw wpadła na kokon wiszący po lewej stronie; wsparła się o niego dłońmi i poczuła jak po palcach ścieka jej lepka, ciepła substancja przypominająca kliki – wyjątkowo pożółkłe. Oderwała ręce od kokonu i znowu droga szarpnęła nerwowo. Tym razem zarzuciła ją do tyłu, pomiędzy dwa inne kokony. A potem...
WWWZ mroku w oddali coś się wynurzyło...
WWWZ początku zauważyła tylko sylwetkę tego czegoś - wysoką jak sylwetka konia; gigantyczne cienkie nóżki, trójkątny łebek, a później całą resztę - zmierzwiony włochaty tułów, jaskrawe paski schodzące się na kształt litery „v” na podbrzuszu, i wyłupiaste, czerwone ślepia.
WWWPoczuła się jak zahipnotyzowana. Nie mogła oderwać wzroku od kreatury. Serce biło jej w piersi prawdopodobnie ze zdwojoną szybkością, ale nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie było już niczego...
WWWPająk uniósł jedno ze swoich ośmiu włochatych odnóży, i zakręcił nim w powietrzu. Było zadziwiająco giętkie – niczym robak pełznący po ziemi, albo zginający się palec. A potem wydał z siebie przerażający dźwięk – coś podobnego do ptasiego krzyku, ale dużo głębszego, dużo bardziej... mrocznego? – pomyślała dziewczynka, i więź, którą dzieliła ze stworzeniem przerwała się nagle.
WWWRzuciła się do ucieczki, gorączkowo pragnąc znaleźć się teraz zupełnie gdzieindziej. Małe dziewczynki nie włóczyły się same po ciemnych korytarzach o wątpliwej lokalizacji, nie ganiały ich wielkie włochate bestie, nikt nie chciał ich pożreć, ani rozerwać na strzępy. Małe dziewczynki kolorowały malowanki, i czesały swoje laleczki. I choć to wszystko było tylko stekiem bzdur, to właśnie o tym teraz myślała.
WWW I jeszcze nigdy w życiu nie biegła tak szybko, i jeszcze nigdy w życiu...
WWWNie gonił jej wielki włochaty pająk!
WWWPędziła niczym wiatr, co sił w nogach, ile powietrza w płucach. Słyszała cykanie olbrzymich nóżek za sobą, ale nie odważyła się odwracać. Choćby i na chwilę.
WWWKilka uderzeń serca dalej, zauważyła na horyzoncie biały punkcik, wąski jak linijka, z każdym krokiem poszerzający się, przybierający kształt, aż w końcu zmieniający się w prostokąt. Mleczny blask bił z jego środka.
WWWPierwszą myślą jaka wpadła jej do głowy było: wyjście! Miała wielką nadzieję, że to właśnie było wyjście...
WWWUsłyszała za sobą syk bestii, ten przeklęty stukot nóżek, który sprawił, że od dnia dzisiejszego, zawsze już będzie przydeptywać pająki (o ile przeżyje) i zdała sobie sprawę, że – podobnie jak wyjście – stworzenie jest blisko. Dziewczynka czuła na plecach jego mordercze spojrzenie, nieregularny oddech i swąd – podobny do zapachu mokrego futra oraz ziemi - i spodziewała się nadchodzącego ciosu, który zwali ją z nóg, lecz nic takiego się nie stało.
WWWZamiast ciosu, mleczny blask, który spowijał prostokąt zniknął, ukazując gwieździste niebo.
WWWA pająk zawył w agonii, trzasnął kleszczami, i zatrzymał się.
WWWW tym samym momencie dziewczynka pokonała ostatnie kilka kroków i minęła próg cudownego przejścia. Wybiegła po jego drugiej stronie, i nie zatrzymała się ani na chwilę, dopóki nie zdała sobie sprawy z tego, że...
WWWJest na autostradzie!
WWWPo lewej stronie szosy w niebo wzbijały się ciemne sylwetki gór, po prawej rozciągało się pagórkowate pole wrzosu, nad którym wisiała mgła. Przed sobą miała szeroką cztero-pasmówkę, po której nic aktualnie nie jechało. Wzdłuż drogi rozsiane były latarnie.
WWWCo u licha? – zdziwiła się. – Gdzie ja... jestem?
WWWA potem upadła z wycieńczenia, i na czworaka, oddychała głęboko. Włosy spłynęły jej po ramionach, pot skapywał na jezdnię. Tkwiła w takiej pozycji przez dobre kilka minut, aż snop świateł nie błysnął w ciemności przed nią. Wtedy podniosła się z ziemi i podbiegła do pobocza. Po chwili obok przewinęła się ciężarówka. Na lawecie dziewczynka dostrzegła reklamę: PARÓWKI McCoY – SUPER SPRAWA! NA RYNKU OD 1933 roku. Kierowca w ogóle jej nie dostrzegł, albo specjalnie zignorował. Obojętnie jak było, minął ją.
WWWSpojrzała za siebie, na ciemną sylwetkę ‘parówkowej’ przyczepy, i poczuła się bardzo dziwnie. Trochę tak, jak ofiara jakiegoś złośliwego żartu „Hej Rosie, chodź no tu na chwilę, coś ci pokażę” a potem ten ktoś wrzuca cię do jeziora. Czy ty aby na pewno nie zwariowałaś? – zapytała sama siebie. Ostatnio coraz częściej się o to pytała. – Gdzie jest tunel? Przecież tam był tunel!
WWWJednak zamiast tajemniczego, czarnego tunelu, którym się tu dostała, dziewczynka widziała tylko oddalającą się szybko ciężarówkę, i pustą wstęgę autostrady, chowającą się za górski grzbiet.
WWWNic z tego nie rozumiała.





* * *

WWWDziesięć minut później podążała w dół autostrady, w kierunku z którego przyjechała ciężarówka. Miała na sobie zieloną bluzeczkę z kapturem i ulubione jeansy - Pacyfki – jak nazywała je mamusia z powodu łatki, która była naszyta na tylniej kieszeni. „To jest pacyfka, Rosie. Wiesz co oznacza?”. Dziewczynka myślała przez chwilę, pacyfka? Hmm... Czy to ma coś wspólnego z oceanem? – zapytała mamę, a mama się zaśmiała. „Nie, kochanie. Pacyfka to symbol wolności, a także walki z bronią nuklearną”. Nukle-co? – chciała zapytać, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Symbol wolności, podobało jej się to. Mimo, że nie była pewna o jaką wolność chodzi.
WWWA Pacyfki, od tamtej pory, stały się jej ulubionymi spodniami. Cieszyła się, że dzisiaj ma je na sobie, tylko szkoda, że nie było z nią mamy. Mama wiedziałaby co teraz zrobić, choć Rosie wątpiła, że mama wpakowałaby się w takie tarapaty. Ona była mądrą kobietą... A nie takim głuptasem jak ty!
WWWAle...
WWWPrzecież wpadłaś na pomysł, że niedaleko może być jakieś miasteczko, i że ten kierowca stamtąd właśnie jechał. A to świadczy o zaradności, Rosie. Prawda, prawda? Chciała potwierdzić, trochę uspokoić swój rozgorączkowany wewnętrzny głos, ale nie potrafiła... Bo to, że ciężarówka tędy jechała, wcale nie musiało znaczyć, że miasteczko jest niedaleko. Tak naprawdę mogło być oddalone o całe mile stąd. I co wtedy?
WWWUmrzesz – szepnął jej głos. – Umrzesz na tej drodze, bo nikt tędy nie jeździ... Znajdą cię dopiero po kilku dniach.
WWWMiała rację, odkąd minęła ją ciężarówka, na autostradzie nie pojawiło się ani jedno auto. Nie wiedziała która jest godzina, musiało być bardzo późno, ale przecież dla dorosłych czas nie miał takiego znaczenia jak dla niej – dorośli jeździli o różnych porach, zwłaszcza w nocy, bo wtedy nie było korków. Tak powiedział jej tatuś. A teraz Rosie obawiała się, że się mylił...
WWW- Hej, dziewczynko! – zawołał czyjś głos. Brzmiał wyjątkowo ochryple. – Tu jestem, tu u góry!
WWWDziewczynka zadarła głowę i momentalnie wytrzeszczyła oczy.
WWWNa lampie siedział mężczyzna. Był pochylony do przodu, rękami trzymał się metalowego słupka lampy, nogi miał szeroko rozstawione. Jego podłużna blada twarz nie zdradzała żadnych emocji, oczy skryte były pod rondem szpiczastego kapelusza, a długi, haczykowaty nos wyglądał tak, jakby co najmniej parę razy został złamany.
WWW- Co tu robisz, dziewczynko? – Nieznajomy zapytał nosowym głosem, i kaszlnął dwa razy, a potem dodał: – Czy wiesz, że nie wolno chodzić po autostradach?
WWW- Ja... – zaczęła Rosie. – właściwie to nie wiem.
WWW- To bardzo niebezpieczne – oznajmił mężczyzna. - Można zginąć.
WWW- Tak... – dziewczynka skinęła głową.
WWW- A zatem, dlaczego po niej idziesz?
WWW- Bo... zgubiłam się.
WWW- Hmm... – westchnął mężczyzna. – Czy mogę ci jakoś pomóc?
WWWDziewczynka zastanowiła się. Chyba mógł jej pomóc...
WWW- Czy w okolicy jest jakieś miasteczko?
WWW- Tak – odpowiedział albinos. – Windspring leży jakieś cztery mile stąd. Musiałabyś iść dalej autostradą, aż doszłabyś do drogi numer 47, która zbiega w dół, w objęcia lasu sosnowego, a potem cały czas prosto.
WWW- Ile mi to zajmie?
WWW- Hmm... Jakieś dwie godziny, może trochę dłużej. To zależy jak szybko będziesz szła.
WWW- Rozumiem – powiedziała Rosie. – Chyba najlepiej będzie jak od razu ruszę w drogę. Dziękuję panu za pomoc, bo naprawdę bardzo mi pan pomógł. Do widzenia – pomachała do faceta na lampie, i zaczęła iść przed siebie. Żeby nic mi nie WWW- Hej, zaczekaj! – mężczyzna dźwignął się na nogi; szybko i wprawnie jak baletnica. Przez chwilę stał prosto, w idealnej równowadze, zastygły niczym posąg. Płaszcz łopotał mu na wietrze. A potem zeskoczył na ziemię, i kiedy jego stopy zetknęły się z asfaltem, Rosie nie usłyszała żadnego dźwięku.
WWW- Nie możesz iść sama – rzekł do niej.
WWW- Dlaczego? – zapytała słabym głosikiem i bacznie mu się przyjrzała.
WWWBył zadziwiająco wysoki, jego ramiona sięgały mu do kolan, dłonie miał nadzwyczajnie duże, a palce długie i chude, zaostrzone czarnymi paznokciami.
WWW- Bo w lesie przy drodze numer 47 żyją wilki – odrzekł ponuro. – Noc to ich ulubiona pora na łowy. Poza tym, nie chodzi się po autostradzie. A jeśli już trzeba, to najlepiej z kimś kto jest dorosły. Rozumiesz?
WWWW tym samym momencie, gdzieś w oddali, zawył wilk. W odpowiedzi na jego skowyt, kolejny wilk zawył jeszcze głośniej, a potem co chwilę rozlegały się przeciągłe, tęskne nawoływania do księżyca. Jedne bardziej dobitne, inne nieco mniej. Rosie słyszała je pierwszy raz w życiu na żywo, i choć brzmiały pięknie, to bardzo się ich obawiała. Gdyby teraz była sama...
WWW- Tak, proszę pana. Rozumiem – potwierdziła i głośno przełknęła ślinę. – Może jednak pójdziemy razem...
WWWŚwietnie – odrzekł mężczyzna. - Jestem Jake – przedstawił się i wykonał skomplikowany teatralny ukłon. A potem ujął drżącą dłoń Rosie i ją pocałował.
WWW- A ja Rosie – oznajmiła dziewczynka.


* * *

WWW- Patrz, jest tam, droga o której mówiłeś – Rosie przebiegła kilka metrów po asfaltówce i zatrzymała się. Przed nimi, na nocnym tle, rozpościerała się autostrada - jej szeroka jezdnia ginąca w mroku, latarnie ciągnące się daleko, zmieniające się w rozmazane żółte punkciki, i wąskie odnóże czegoś co było drogą numer 47, skręcające w las na wschodzie. – Musimy zejść na dół.
WWW- Tak – zawturował Jake .
WWWKiedy znaleźli się na dole, Rosie zobaczyła wielkie kamienne wiadukty podtrzymujące autostradę, wzniesione po obu stronach drogi numer 47. Wokoło rósł las, ciemny i nieprzenikniony. Jedynym odgłosem jaki słyszeli – oprócz własnych kroków – był szelest jodeł i zacinający wiatr.
WWW- Już niedaleko – odezwał się Jake. – Jakąś milę tą drogą.
WWW- Cudownie – ucieszyła się dziewczynka. – Jestem taka zmęczona...
WWW- Mogę cię ponieść – zaproponował Albinos.
WWW- Nie, poradzę sobie. Odpocznę w Windspring.
WWWSzli poboczem szosy, w gęstej ciemności. Na drodze numer 47 nie było latarni, a księżyc – raz po raz – chował się za chmurami. Od czasu do czasu, słyszeli wycie wilków, dużo głośniejsze niż tam na autostradzie. Wtedy, mimo, że odgłosy były dobitne, nie mogły równać się z tym co działo się tutaj. Każdy skowyt wydawał się rozbrzmiewać tuż obok, za najbliższym drzewem. Uczucie paniki jakie ogarnęło Rosie było tak silne, że szła blisko Jake’a, omal uwieszona na rękawie jego czarnego płaszcza.
WWW- Wszystko w porządku? – zapytał mężczyzna.
WWW- Tak. Trochę się boję.
WWWI znowu zawył wilk. Ostro i tęsknie.
WWW- Jesteśmy już niedaleko, a wilki są głęboko w lesie. Nie martw się, nic nam nie grozi.
WWWNieco się uspokoiła. Wierzyła blademu mężczyźnie, mówił z przekonaniem. Choć w ciemności, dziewięcioletniej dziewczynce różne rzeczy przychodziły do głowy. Wyobrażała sobie wygłodniałe bestie kroczące leśnymi ścieżkami, prowadzone zapachem ludzi, ich czerwone ślepia płonące w mroku, uzębione paszczo-szczęki ociekające śliną, a potem swój krzyk, krew tryskająca z otwartej aorty Jake’a, kiedy z zarośli niespodziewanie wyskoczyłby ciemny zwierzęcy kształt i uwiesiłby się mężczyzny, ciągnąc go w dół, rozszarpując, rozszarpując...
WWWWzdrygnęła się. Takie myślenie na nic teraz potrzebne. Powinna skupić się na czymś pozytywnym, miasteczku do którego zmierza... Mamie... Domu... Boże! Gdzie ona jest? Jak się tu znalazła...
WWW- Jake – odezwała się cicho. – Muszę ci coś powiedzieć...
WWWI opowiedziała mu o wszystkim. O podróży tajemniczym korytarzem, o pająku, o tym, że nie ma pojęcia co tu robi, i dokąd ma się udać. Jake słuchał w ciszy, czasami podrygiwał głową, był jak najbardziej poważny, za co Rosie była mu wdzięczna.
WWW- Więc chcesz wrócić do siebie? – zapytał ją. – Ale nie wiesz jak?
WWW- Tak! Jak myślisz co się ze mną stało? Dlaczego nic nie pamiętam?
WWW- Nie wiem – odrzekł albinos. – Nie mam pojęcia, Rosie.
WWWAle on dobrze wiedział...

* * *
WWWWeszli do miasta od południowej strony, minęli małą lekko zapadniętą chatkę, potem kilka farm z wielkimi polami kukurydzy rozciągającymi się po obu stronach drogi. Wraz z pokonywanymi krokami, budynków przybywało, stawały się coraz okazalsze i gęściej rozmieszczone. Niektóre były kilku piętrowe, z oknami zwróconymi na wszystkie strony świata, inne niskie, drewniane o spadzistych dachach. Rosie rozglądała się dookoła, wyławiała wzrokiem różne ciekawe szyldy; Bar U WOODYEGO, warsztat samochodowy FRANKIE’s, biuro prawnicze TRUST. Przeszli obok kościoła z wysoką wierzą na której umocowany był dzwon, potem brukowaną alejką gdzie po obu stronach mieściły się pawilony, sklepy z książkami i antykwariaty. Następnie napotkali sklep o romantycznej nazwie „Sklepik z Marzeniami Howarda”, który przykuł uwagę Rosie do tego stopnia, że podbiegła do wystawy i zajrzała przez szybę do środka. Zaraz wróciła i opowiedziała Jake’owi co zobaczyła.
WWW- Pełno zegarów... łapacze snów... książeczki... barani róg! Jake! Tam było tyle ciekawych rzeczy!
WWWMężczyzna uśmiechnął się.
WWWPoszli dalej.
WWWMijający ich ludzie w ogóle nie zwracali na nich uwagi, co bardzo dziwiło Rosie. Przecież jej towarzysz różnił się od zwykłych ludzi, różnił się od nich znacznie! Był blady, wysoki, nosił czarny płaszcz, szpiczasty kapelusz, mimo to nikt na niego nie patrzył. Zupełnie jakby był niewidzialny!
WWW- Jake – odezwała się powoli. – Chciałabym gdzieś odpocząć. Jestem wykończona...
WWW- Hmm – westchnął mężczyzna. - Mam dwadzieścia dolarów, Rosie. Możemy iść do jakiegoś motelu jeśli chcesz.
WWW- Ale... ja nie mam pieniędzy...
WWW- Nie szkodzi!

WWWZnaleźli schludny motelik w jednej z wąskich alejek we wschodniej części miasta. Był to niewysoki budynek, prostokątny, z oknami wychodzącymi na ulicę. Nad drzwiami wisiała tabliczka z nazwą przybytku: „Szept”.
WWW- Brzmi przyjemnie.
WWW- Masz – Jake wyjął dwa dziesięciodolarowe banknoty i wręczył je Rosie. – Idź i się zakwateruj, a ja tymczasem muszę coś załatwić.
WWWDziewczynka przyjrzała mu się uważnie.
WWW- Załatwić? Czy ty... już tu kiedyś byłeś?
WWW- Tak, tak. Kilka razy. I wiesz, co? Zawsze mnie to miasteczko zadziwia. Jest takie senne, takie... idealne! No ale wystarczy już, zmykaj do środka. Spotkamy się później.
WWWI Jake odszedł w tym samym kierunku z którego przyszli. Po chwili zniknął w tłumie spacerujących ludzi.
WWWAlright, Rosie! Do dzieła!
WWWWeszła do środku i od razu poczuła się dziwnie. W lokalu panował półmrok, w powietrzu unosił się słodki zapach kadzidełek, na ławach wzdłuż ścian stały świece. Ktoś siedział pochylony w rogu pomieszczenia, wyglądał jakby spał. Rosie widziała tylko poczochrane włosy mężczyzny, przypominające wielkie ptasie gniazdo, i jego plecy, odziane w skórzaną kurtkę – taką jaką nosili harleyowcy. Cicho podeszła do baru i nacisnęła dzwonek. Na ścianie naprzeciwko wisiała tabliczka: ALKOHOLU MŁODZIEŻY NIE SPRZEDAJEMY! ANI OSOBOM NIETRZEŹWYM!
WWWRecepcjonista zjawił się po krótkiej chwili. Kogoś Rosie przypominał, ale nie mogła sobie przypomnieć kogo. Nosił okulary w drucianych oprawkach, jego intensywne niebieskie oczy były inteligentne i miłe. Uśmiechnął się na wstępie, co dodało dziewczynce odwagi, a potem elegancko splótł dłonie.
WWW- Czym mogę pomóc, młodej damie? – zagadnął wesołym głosem.
WWW- Chciałabym wynająć pokój – widząc jak mężczyzna marszczy czoło, dodała pospiesznie: - Nie jestem tu sama, jeśli o to panu chodzi. Mój wujaszek musiał iść do miasta, ale powiedział, że w tych czasach portierzy nie robią problemów z zakwaterowaniem. Powiedział też, że przecież nie pozwoli pan, żebym stąd wyszła i szukała innego motelu, bo mogłoby mi się coś stać, a wtedy pan miałby mnie na sumieniu – starała się brzmieć naturalnie, lekko obojętnie.
WWW- Zacny człek, ten panienki wujaszek, nie ma co... No dobrze... - mężczyzna odwrócił się od Rosie i powiódł wzrokiem po półeczce, w której na malutkich haczykach wisiały klucze, każdy pod innym numerem. - Pokój numer siedem – powiedział i położył klucz na bar. – Może być?
WWW- Ma łazienkę?
WWW- Naturalnie. To będzie osiemnaście dolarów i dwadzieścia pięć centów.
WWW- Proszę – Rosie położyła banknoty na bar i pochwyciła klucz.
WWW- Jeszcze musi się panienka wpisać do księgi. Proszę przystawić sobie krzesło – recepcjonista wskazał palcem na drewniany taboret stojący pod oknem.
WWWRosie wzięła go i postawiła przy barze. Weszła na taboret, a potem wpisała nazwisko - Carter. Było fałszywe, ale nie miało to znaczenia. Lepsze fałszywe, niż żadne!
WWW- Miłego pobytu, panno Carter – rzekł mężczyzna i wydał jej resztę. Dolar siedemdziesiąt pięć. Odebrała pieniądze i włożyła je do kieszeni. A potem ruszyła w kierunku wąskiego korytarzyka, i wspięła się po schodach na pierwsze piętro.
WWWPokój nie był salonem, ale w zupełności wystarczył. Dwa wąskie łóżka, oddzielone od siebie dwoma małymi szafeczkami. W rogu telewizor, dwa okna wybiegające na alejkę, tapeta w czarne groszki, i miękka szara wykładzina. W korytarzu drzwi do łazienki, gdzie był natrysk, umywalka i wisząca szafka z lusterkiem.
WWWRosie zrzuciła ubranie i wzięła prysznic. Namydliła się, opłukała ciało, a potem wytarła się ręcznikiem, który wisiał na drzwiach. Włożyła majteczki, ubrała koszulkę z nadrukiem Kermita z Mupetów, i sennym krokiem powłóczyła do łóżka. Tam odciągnęła kołdrę i wsunęła się pod nią. Leżała przez chwilę z uśmiechem na ustach, wpatrując się w sufit, czując jak ciało rozluźnia się. Usnęła po paru minutach, i wcale nie wiedziała kiedy.

* * *

WWW- Chciałbym ci coś pokazać – powiedział Jake kilka godzin później. Rosie właśnie kończyła jeść bułkę, którą jej przyniósł.
WWW- Co? – zapytała z buzią pełną jedzenia, co zabrzmiało jak: so?
WWWJake roześmiał się.
WWW- To niespodzianka.

WWWProwadził ją wąskimi uliczkami, w nieznanym kierunku. Mijali ceglane budynki o spadzistych dachach, sklepy różnorakiej maści – spożywczaki, pralnie i supermarkety, magazyny z rozsuwanymi metalowymi drzwiami, raz nawet minęli zakład pogrzebowy i Rosie zauważyła karawan stojący na podjeździe.
WWWJake w ogóle się nie odzywał. Szedł szybko, nie oglądał się za siebie, pogrążony w rozmyślaniach. Kiedy dziewczynka zapytała dokąd ją prowadzi, powiedział tylko: zobaczysz.
WWWW końcu dotarli do parku. Droga zbiegała tu w dół, była brukowana i nierówna. Ruszyli nią, idąc wśród wysokich drzew –wierzb i dębów. Po lewej stronie ciągnął się szary budynek z zakratowanymi oknami. Ściany pokrywało graffiti – były to koślawo napisane, wulgarne słowa. Rosie dojrzała jedno z nich: ... TWOJĄ MATKĘ! i odwróciła wzrok.
WWWPrzeszli kamiennym mostkiem nad mętną cieśniną, a potem skręcili na zachód, gdzie weszli w zarośla, i dalej podążali zapuszczoną, kocią ścieżką.
WWW- Co to za drzewo, Jake? – zapytała w którymś momencie Rosie. Patrzyła na niewysoki pagórek, na którym rosło drzewo. Pniak był poskręcany, posiadał wiele narośli i wybrzuszeń.
WWW- To wierzba.
WWW- Wygląda na chorą...
WWW- Nie, Rosie – zaśmiał się Jake. – Ona jest zdrowa. Po prostu tak wygląda.
WWW- Mhm...

* * *

WWW- To tu? – nie potrafiła ukryć zdziwienia. Nie wiedziała czego się spodziewać, ale na pewno nie tego.
WWW- Tak, tak. Właśnie tu!
WWW- I co mi chcesz pokazać?
WWWMężczyzna podszedł do muru. Był to ceglany mur ogradzający park. Po kamieniach wspinał się bluszcz. Jake odgarnął go na bok.
WWW- Chodź no – zawołał dziewczynkę.
WWWPodeszła.
WWW- Spójrz.
WWWNa jednej cegle widniała wąska, czarna dziurka.
WWW- Co to?
WWWJake sięgnął pod płaszcz i po chwili wyciągnął złoty klucz na łańcuszku. Włożył go w dziurkę i przekręcił. Rosie usłyszała trzaskający mechanizm, a potem...
WWW...Ściana zaczęła się przesuwać, odsłaniając wąskie przejście. Granatowy prostokąt.
WWW- Dokąd prowadzi? – zapytała lekko zalęknionym głosem. Czuła się dziwnie, trochę jak Alicja, która znalazła króliczą norę. Ale od wczorajszej nocy wszystko było dziwne, więc co za różnica? Tajemne przejście, czy nieistniejący tunel? Obie rzeczy były tylko przygodą.
WWW- Panie przodem – skłonił się Jake.
WWW- Ale... – zawahała się. – Dokąd prowadzi to przejście?
WWW- Do pięknego miejsca, Rosie. Zaufaj mi.
WWWChwilę mu się przyglądała. W sumie Jake był miły, pomógł jej, nie miała powodów by mu nie ufać... Ale to przejście? Dokąd prowadzi? Rzuciła ukradkowe spojrzenie w tamtą stronę. Widziała tylko mrok...
WWW- No dobrze. Idę pierwsza...
WWWW korytarzu było ciemno i wąsko. W powietrzu unosił się zapach ziemi oraz wilgoci, który przypominał Rosie studnię... Tak właśnie pachniał szlam...
WWWSzła powoli, uważnie stawiając kroki. Jake szedł za nią. W którymś momencie poczuła delikatną woń napływającą z końca korytarza, coś jakby zapach kwiatów, i usłyszała urywany śpiew ptaków. Gdzie oni idą? Czy to jakiś ogród?
WWWWyszli po drugiej stronie, i Rosie szczęka opadła z zachwytu. Miała rację, znajdowali się w ogrodzie. Po środku rosło ogromne drzewo. Miało pień tak gruby, że aby go objąć, potrzeba było co najmniej dziesięciu osób, które trzymałyby się za ręce. Gałęzie były rozłożyste, wzbijające się w niebo tak wysoko, że Rosie nie dostrzegała czubka. Listowie lśniło w słońcu.
WWWAle nie drzewo wprawiło Rosie w zachwyt, tylko róże! Były wszędzie, całe rzędy kwiatów, ślicznych i wysokich jak z obrazka. Rosły pojedynczo, jedna róża obok drugiej. Nigdzie nie było kęp. Miały olbrzymie czerwone płatki, kolczaste łodygi, i listki przypominające małe, złośliwe twarzyczki.
WWW- Jak tu pięknie! – powiedziała bardziej do siebie niż Jake’a. Mężczyzna stał za nią z rękami splecionymi na piersiach. – Boże, jak tu pięknie!
WWW- To mój ogród – oznajmił Jake dumnie. – Chodź, oprowadzę cię.
WWWI poszli kamienną drużką przed siebie.
WWW- Inni ludzie tego nie widzą, wiesz? Tutaj działają czary.
WWW- Czary? – zdziwiła się Rosie. - Nabierasz mnie, prawda Jake? Jestem duża i wiem, że czary nie istnieją!
WWW- Mylisz się – odpowiedział mężczyzna poważnie. – Istnieją, i właśnie tutaj działają. Dlatego ludzie nie potrafią zobaczyć tego ogrodu. Myślisz, że byłby taki piękny, gdyby mogli tu wejść? Te kwiaty byłyby zdeptane. Mężczyźni zrywaliby je dla swoich kobiet. Dzieciaki robiłyby to dla zabawy. Starsi przesiadywaliby tu całe dnie... A tak ogród kwitnie.
WWW- Jest piękny.
WWW- Tak...

* * *

WWW- Dlaczego się zatrzymaliśmy?
WWW- Spójrz – powiedział Jake. – Widzisz?
WWWPo jej prawej stronie, pomiędzy malutką różyczką a smukłą, wysoką różą, więdniał kwiat. Jego płatki zwijały się niczym stary, pomarszczony pergamin. Kolorem przypominały zeschłe liście, i zapewne takie same były w dotyku. Łodyga wyraźnie chyliła się ku ziemi, wygięta w łuk.
WWW- Co to jest? – zainteresowała się Rosie. – Dlaczego ten kwiatek więdnie?
WWWJake odezwał się dopiero po chwili.
WWW- To twój kwiat, Rosie – oznajmił sucho. – Każdy ma swój własny.
WWWDziewczynka nie zrozumiała. Jej kwiat? Co to miało znaczyć? Przecież ona nigdy tu nie była, nie miała swojego kwiatu... O czym on mówi?
WWW- Widzisz, Rosie, jesteśmy w Ogrodzie Życia. Rosną tu róże wszystkich ludzi... Każda jest inna, każda ma swoją własną historię, i przeznaczenie.
WWWZ róży przed nimi posypał się płatek. Spadał na ziemię obracając się delikatnie, niczym liść.
WWW- Ale...
WWW- Kiedy kwiat usycha – kontynuował Jake niewzruszonym głosem. – jego ludzki odpowiednik umiera... Rozumiesz, Rosie?
WWW- Ale...
WWW- A potem jego dusza uwalnia się z róży i zasila tamto drzewo – wskazał palcem na ogromny dąb rosnący po środku ogrodu. – Tam właśnie zaczyna się podróż do czegoś, co wy nazywacie Niebem.
WWWKolejny płatek opadł na ziemię. Na róży zostały już tylko dwa.
WWW- Nie, Jake. To niemożliwe... Ja przecież... Nie umieram!
WWW- Tak, Rosie – mężczyzna pokiwał głową. – Umierasz...
WWWUmiera? To już koniec? Żyła tylko dziewięć lat? Przyszła na świat jako Rosie Flanders z Chicago, jej mama była hipiską i biegała na boso w błocie, a tatuś uczył angielskiego w liceum King’s? I jakie to miało teraz znaczenie? Ona umiera... To już koniec... Nie będzie kolejnych dni, nie będzie niczego... Nigdy nie dorośnie... Nie zobaczy świata... Nie pójdzie do gimnazjum... Nie wyjdzie za mąż i nie urodzi dzieci... Nigdy niczego już nie zrobi... Boże! To straszne...
WWW- Jake? – odezwała się po dłuższej chwili. – Dlaczego musieliśmy przejść całą tą drogę? Po co były te korytarze, pająki? Co mi się stało? I dlaczego umieram? Przecież jeszcze wczoraj widziałam się z mamą... Na pewno wiesz... Powiedz...
WWW- Rosie... – zaczął Jake. – Śmierć jest ostatnią podróżą, w którą wybiera się człowiek. Jest tak samo zróżnicowana jak wasze charaktery – każdy umiera inaczej. Ale prawda jest taka, że ta podróż nawet się nie odbyła. To co tu widzisz, to wytwór twojej wyobraźni. Teraz leżysz w szpitalu, w śpiączce, a twoja mama zaciska twoją rączkę, i modli się żebyś wyzdrowiała. Niestety nie możesz wrócić na górę, wszystko kończy się tutaj. I dobrze o tym wiesz, wiedziałaś od samego początku. Nawet tam na autostradzie, nie zapytałaś mnie o to gdzie jesteś, jak dostać się do Chicago, ale o to gdzie jest Windspring. Podświadomie chciałaś tu przyjść... Wiodło cię tu twoje przeznaczenie... Rozumiesz?
WWWNie odpowiedziała.
WWW- Czy jesteś gotowa do swojej ostatniej podróży? – zapytał ją podniosłym głosem. – Pora się żegnać, Rosie...
WWWPora się żegnać...
WWWPora umierać...
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...

2
Szła w ciemności, długim, ciepłym korytarzem. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani dokąd zmierza, wiedziała tylko tyle, że należało iść dalej...  „

To nie jest dobry początek. Jest wydumany, nie sprzedaje żadnych sensownych informacji.

Taka myśl przeraziła ją. A co jeśli wcale się nie wydostanie? Zostanie uwięziona w brzuchu stworzenia o którym nic nie wiedziała, i nigdy więcej nie ujrzy mamusi ani tatusia.

Próbujesz stworzyć tajemniczy nastrój, może nawet w jakiś sposób podniosły. Sugerujesz, że tu dzieje się coś ważnego. A tu nagle takie infantylne wyrażenie: mamusi i tatusia. Wytrąca z rytmu czytania.

Nie. Nie. Nie. Wyjdzie stąd, wystarczy, że będzie szła po tej linii (…)

Zupełnie zbędne powtórzenie zaprzeczenia.

Po przeczytaniu pierwszej części (do gwiazdek) właściwie nie chce mi się już dalej czytać. Po takim wstępie nikomu by się nie chciało. Dlatego pewnie nikt jeszcze nie skomentował Twojego opowiadania – nikt nie przeczytał dalej. Początek jest cholernie ważny, to on ma przykuć uwagę, sprawić, by czytelnik chciał czytać dalej. W pierwszych zdaniach musisz go kupić. Ty natomiast serwujesz surrealistyczny opis korytarza, który jest we wnętrzu bestii, a kroczy po nim dziewczynka. Nic się o niej nie dowiadujemy. No, ale nic, czytam dalej, może będzie lepiej.



Nie miała pojęcia jak długo już kroczy po białej linii, i kiedy w końcu coś się zmieni – bo jak na razie – mimo, że szła już stosunkowo długo, wydawało jej się, że ciągle stoi w miejscu.

Ech, dalej jest to samo. A miałam nadzieję, że już wyszliśmy z tych surrealistycznych opisów. Szła, ale stała? Nie miała pojęcia? To nie ma sensu.

Poczuła się jak zahipnotyzowana. Nie mogła oderwać wzroku od kreatury. Serce biło jej w piersi prawdopodobnie ze zdwojoną szybkością, ale nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie było już niczego... 

Nie było już niczego? No to co było? Coś musiało być, a nawet było, sam opisujesz potwora. I dziewczynka. I korytarz. Więc jak to „Nie było już niczego”?
Ale oto nadchodzi wybawienie: koniec dziwacznych opisów, wreszcie mamy akcję. Wstrętne pajęczysko goni dziewczynkę. Może ją zje? Może się wreszcie dowiemy, o co tu chodzi? Niestety po krótkiej pogoni pająk ginie w niewytłumaczony sposób a dziewczynka trafia... na autostradę. I mamy przeskok. Więc o co chodziło z tym pająkiem? Jaki cel miał ten atak? Co miał ukazać czytelnikowi? Bo niestety nic nie ukazał.

Czy ty aby na pewno nie zwariowałaś? – zapytała sama siebie. Ostatnio coraz częściej się o to pytała.

Nie mogę się połapać, ile lat może mieć bohaterka. Z jednej strony używa określeń „mamusia” i „tatuś”, wspomina o zabawie lalkami, co sugeruje, że jest to dziecko przed 10 rokiem życia. Ale nagle zastanawia się, czy nie zwariowała. Dzieci w tym wieku nie zadają sobie takich pytań.

Jednak zamiast tajemniczego, czarnego tunelu, którym się tu dostała, dziewczynka widziała tylko oddalającą się szybko ciężarówkę, i pustą wstęgę autostrady, chowającą się za górski grzbiet. 
Nic z tego nie rozumiała. 


Niestety czytelnik też nic z tego nie rozumie, a to nie dobrze, nawet bardzo, bo przeczytał już szmat tekstu, a w głowie ma tylko znaki zapytania.

Dalej jest na chwilę lepiej. Dziewczynka jest na autostradzie, szuka miasteczka, coś się dzieje, w każdym razie mamy coś namacalnego i sensownego – a nie surrealistyczną papkę.

Hej, dziewczynko! – zawołał czyjś głos. Brzmiał wyjątkowo ochryple. – Tu jestem, tu u góry! 
Dziewczynka zadarła głowę i momentalnie wytrzeszczyła oczy. 
Na lampie siedział mężczyzna.



Może warto zaznaczyć, że była to lampa uliczna, bo czytelnik ma wrażenie, że nagle jakaś lampa zwisa z nieba.
Wreszcie dowiadujemy się, że dziewczynka ma 9 lat. Więc jej rozważanie na temat tego, czy nie zwariowała, jest jednak nie na miejscu.

Wzdrygnęła się. Takie myślenie na nic teraz potrzebne. Powinna skupić się na czymś pozytywnym, miasteczku do którego zmierza... Mamie... Domu... Boże! Gdzie ona jest? Jak się tu znalazła... 

No już nie dramatyzujmy... Co za dużo, to niezdrowo.


Przeszli obok kościoła z wysoką wierzą na której umocowany był dzwon,  (…)

Ja jestem bardzo daleka od wytykania błędów ortograficznych, bo to nie one powinny świadczyć o tekście, ale „kościół z wierzą” to już przegięcie :)

Alright, Rosie! Do dzieła! 

Ech, czemu po angielsku? Osobiście nie lubię, toleruję tylko w rzadkich, uzasadnionych przypadkach. Ten nie jest uzasadniony.

Zacny człek, ten panienki wujaszek, nie ma co... No dobrze... 

Znowu mam znak zapytania w głowie – w którym wieku to się dzieje? Bo wcześniej była autostrada i ciężarówka, a teraz archaiczny zwrot „panienko”? Tak dzisiaj nikt nie mówi. Dzisiaj określenie „panienka” kojarzy się z czymś zupełnie odmiennym... Do „człeka” też w sumie można się doczepić, też nie gra.

O kurczę, dalej robi się niesmacznie. Właściwie to miałam dziwne myśli już w momencie, kiedy dziewczynka postanowiła iść z tym gościem do hotelu. Niebezpieczny teren. Dziewięcioletnie dziecko idzie z obcym facetem do hotelu? Na dodatek on wspaniałomyślnie mówi, że zapłaci? A teraz mamy coś takiego:

Rosie zrzuciła ubranie i wzięła prysznic. Namydliła się, opłukała ciało, a potem wytarła się ręcznikiem, który wisiał na drzwiach. Włożyła majteczki, ubrała koszulkę z nadrukiem Kermita z Mupetów, i sennym krokiem powłóczyła do łóżka. Tam odciągnęła kołdrę i wsunęła się pod nią.

Uważaj, bo piszesz tak, jakby ten tekst miał się ukazać na stronach dla panów interesujących się małymi dziećmi. Wyrzuć w ogóle powyższy fragment, ten prysznic, majteczki, ciało, to wszystko się niesmacznie kojarzy.

Prowadził ją wąskimi uliczkami, w nieznanym kierunku. Mijali ceglane budynki o spadzistych dachach, sklepy różnorakiej maści (…)

Maści to może być koń. Sklep nie może mieć maści.

Wyszli po drugiej stronie, i Rosie szczęka opadła z zachwytu. 


Nieładne określenie, nieliterackie.


Uff dotarłam do końca. Nagle, po fatalnym wstępie i trochę lepszym rozwinięciu okazuje się, że tekst ma głębszą wymowę. Zakończenie nie powala, można by to lepiej rozegrać, ale plus za głębszą ideę. Szkoda jednak, że fatalne rozpoczęcie tekstu psuje całość.
http://gryzipiorek.blogspot.com/
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”