wstęp opowiadania fantasy- poprawiony i fragment 1 rozdziału

1
"...Pięknem i dostatkiem opływająca, ta ziemia, której nawet sami bogowie by się nie powstydzili..." tymi słowami można byłoby pokrótce opisać Zachodnie Królestwo i nie byłoby w tym ani krzty przesady. Mimo, iż minęły czasy świetności kraj ten ciągle zachwycał. Nie tylko lasami, ogromnymi połaciami żyznych ziem, ale i również porządkiem jaki weń panował. Już od dawien dawna nie było tu wojny domowej jaka gorzała za jego wschodnią granicą. Również i istoty magiczne niewiele już wplątywały się w sprawy wewnętrzne, jednak, jak uczy historia, nie można niczego być pewnym. W czasach pokoju jedyne zamieszanie wprowadził, nie żaden obcy i wrogo nastawiony kraj, ani rządni krwi wolni i bezwzględni wojownicy z południa, zwanymi Czarnym Wichrem. Tylko jeden człowiek. Szlachcic. Włości jego ojca rozciągały się od granicy z Gajem Świętych Brzóz aż do samej twierdzy Śnieć, od której już tylko rzut kamieniem leżało wielkie i bezkresne Morze. Bogaty był to człowiek. I okrutny. O burzliwej naturze słyszano w samej stolicy, Niwie. Olgierd, bo tak miał na imię, umiał być również hojny. W szczególności w boju, gdy jednym cięciem miecza potrafił ściąć cztery głowy na raz! Ale czasy jego młodości już minęły. Teraz, wśród pałającej strachem przed nim szlachcie, zaczęły pokazywać się oblicz wrogów, ciągle napadających na włości. Mimo swojego wieku nie jednego człowieka zaszlachtował, gdy ten próbował podpalać jego wioski czy plądrować karczmy.

Od dwudziestu lat przy jego boku widziano młodego mężczyznę. Wysokiego, mężnego i wzbudzajacego lęk samym tylko spojrzeniem. Baby w wioskach biadoliły, że twarz jego przesłania demoniczny cień zesłany przez Welesa, boga śmierci. I to o nim będzie ta historia. O młodym mężczyżnie, którego ojciec na pewno by się nie powstydził. Paliwodzie, który działał nie bacząc na konsekwencje, a nie o rycerzu w żelaznej zbroi, których w ogromnej liczbie Matka Ziemia w Zachodnim Królestwie spłodziła. Jeżeli ktokolwiek chce odszukać w jego historii honoru, miłości czy bohaterstwa, niech od razu tego zaniecha.
***

Brązowe oczy z zimną obojętnością wypatrywały czegoś nieokreślonego zza wielkiego okna, którego ramy błyszczały przepychem. Powoli oblizał usta. Nie zwracał uwagi na klęczące przy łóżku i lamentujące kobiety. Gniótł chrząstki dając upust chaosowi, który majaczył w jego głowie. Głosy płaczek coraz bardziej przeszkadzały mu myśleć. Odwrócił się na pięcie.
- Tak Go matulu nie uzdrowisz- wydusił z siebie hamując gniew pałętający się w jego sercu.
- Olivierze, twój ojciec umiera, jakże możesz być taki bezduszny- rzuciła stojąca obok matki filigranowa kobieta. Ciemne, falowane włosy kontrastowały z bladym licem. Z zielonych oczu wypływał smutek. Mężczyzna wypuścił jej żale drugim uchem.
- Posłuchaj...- powiedziała do niego widząc, że kieruje się w stronę drzwi.
- To ty masz się mnie słuchać! Jestem twoim mężem! Widać, że o tym zapomniałaś!- wrzasnął przyśpieszając kroku. Trzask drzwi rozbrzmiał się echem po całej komnacie. Kobieta lekko się zaczerwieniła po czym zwróciła ponownie oczy na bladą twarz Olgierda. W gasnących oczach widać było jedynie smutek. I strach przed tym co Go czeka. Przeróżni zielarze, lekarze, wróżbici przychodzili do niego, starając się leczyć, jednak nikt nie umiał pomóc zranionemu mieczem sześćdziesięciolatkowi. Gangrena rozprzestrzeniała się szybko i bezwzględnie wyniszczała ciało mężczyzny, który w swojej bezsilności wypraszał modlitwami i hojnymi darami o zdrowie i przywrócenie sił. Jednak bogowie byli głusi na jego słowa. W ich oczach był kolejnym człowiekiem przypominającym sobie o nich dopiero na łożu śmierci. Ale on nawet leżąc w bezruchu i bez sił wierzył, iż jakaś cudowna siła wspomni sobie jego błagania i uzdrowi Go. Może dlatego próbował zagłuszać lamenty, gaszące ostatni promyk nadziei, który przytrzymywał Go jeszcze przy życiu.

Oczy starca mętniały. Każdy jego oddech wydawał się ostatnim. Płacz. Ból był coraz mocniejszy. Nic już nie słyszał. Ropiejące oczy przemywały łzy. Nie tak miał umrzeć. Nie w mękach, cierpieniu i obnażony bólem przed wszystkimi. Wydał ostatnie tchnienie. Ostatnim obrazem jakim widział była twarz tego, który wydarł z niego resztki godności. Twarz pucołowatą, uśmiechniętą i z satysfakcją patrzącą jak czołga się po piachu brudząc we własnej krwi.
- Liż ziemię starcze, bo twoja sława już minęła- ostatnie słowa. Ostatni obraz. Ostatni płomień życia. Zgasł. Przepadł. Zapadł się w ciemnościach śmierci.

Oliviera przy Olgierdzie nie było. Nie chciał Go oglądać. Jedyne czego teraz pragnął to zemsta. Wiedział bardzo dobrze kto napadł na ojca i kto powinien zapłacić za to gardłem. Kiedy wszyscy toczyli się w wielkim folwarku z przerażeniem czekając na wiadomość o śmierci, mężczyzna już siodłał konia. Przy jego boku wisiała ostra szabla, którą ojciec siekał na wojnie ze Wschodnim Królestwem. Na bawełnianą, białą koszulę ze zdobionymi złotą nicią rękawami włożył skórzaną kamizelkę. Wsiadwszy na konia przeczesał czarne jak noc włosy i trzasnąwszy biczem konia popędził przez pola znikając w świetle zachodzącego słońca.
Gdy przybył pod karczmę była już noc. Z środka słychać było głośne, pijackie przyśpiewki i co chwile jątrzące się niesnaski. Małe okienka paliły się ogniem lamp. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi uciszając rozmowy. Karczmarz ze strachem cofnął się pod ścianę i skłonił lekko. Cisza.
- Panowie!- krzyknął wbijając szablę w najbliższą ławę. Siedzący obok mężczyźni od razu się odsunęli.- Krew krwią trzeba zmazywać. Dzisiaj my wszyscy jesteśmy zmuszeni, by pomścić właściciela ziemi, na której wy siedzicie i płuczecie sobie gardła miodem i wódką. To dzięki niemu tu jesteście i dla niego tą ostatnią posługę winniście mu uczynić!
- Prawda to!- wrzasnął ktoś z końca karczmy. Po chwili coraz to nowe głosy odzywały się z radością. Olivier uśmiechnął się pod nosem. Pijacki wrzask rozbrzmiał na całą izbę. Najgrubszy z nich stanął na ławie i z wyjętą z pochwy szablą uniósł ręce. Donośny bas zwrócił uwagę wszystkich.
- Kogo my Panie mamy za ten uczynek ukarać ?!?
- Jak to kogo? Włodzimierza, dziedzica Wołka, który ziemie ojca zniszczył i odebrał jak swoje!- w karczmie zapanowała niepewność. Entuzjazm nagle zniknął. Mężczyźni z niepewnością zaczęli się po sobie rozglądać.
- Toż to bogaty magnat i wpływowy człek! Sam król za nim stanie, jeśli tylko ten kiwnie palcem.
- Przez szablą i śmiercią każdy jest równy!- przerwał Olivier z irytacją w głosie. Złość wypływała z niego coraz obficiej.
- A co jak do króla pójdzie? - odezwał się ktoś z głębi sali. Wszyscy z uwagą spojrzeli na rudego chłopaczka zdezorientowanego całą sytuacją. Dziedzic powolnym krokiem zbliżył się do niego i złapał mocną ręką za gardło dusząc nierównego sobie przeciwnika.
- Jak mu gardło poderżniemy to i poskarżyć nie będzie się mógł- warknął rzucając na ziemię przestraszonego chłopaka. Ktoś zaśmiał się pod nosem. Pijacki tłum ponownie zaczął napełniać się entuzjazmem. Szable i miecze świsnęły w powietrzu dając znak, że poddają się woli Oliviera. Ten kiwnął lekko głową, po czym sam uniósł ostrze w niebo jakby grożąc samym bogom, gdyby Ci próbowali Go zatrzymać. Krzyki echem roznosiły się po pobliskim lesie. Szlachcic wziął najbliżej stojący kufel i wypił jednym hałstem miód. Gardło paliło. Oczy spowił złowieszczy blask.
- Na Włodzimierza!- wrzasnął. Już po chwili tłum wyszedł przed karczmę. Ci co mieli dosiedli konie i jechali ruszyli za szlachcicem rozświetlając pochodniami drogę.

Ogień rozświetlał drogę głodnemu zemsty Olivierowi. Pola płonęły. Stogi siana dymiły. Chłopi słysząc rozwcieczony tłum w większości uciekali. Jednak nie wszyscy. Reszta dołączała się idąc z kosami i widłami. Krzyki i wrzaski. Dziedzic z satysfakcją prowadził rozwścieczonych chłopów. Już czuł smak wygranej. Zemści się za ojca. Zemści się za zabójstwo jedynego człowieka, którego kiedykolwiek słuchał, którego życie było wzorem do naśladowania. Nie mógł widzieć, ale z samych wieści na temat tego, co robił Olgierd na polu bitew czuł podniecenie i dumę. Nigdy z nim nie rozmawiał. Ale nie słowa dla niego były ważne, lecz czyny. I teraz w końcu mógł udowodnić, że jest synem tego, co na pewno nie odpuściłby takiej zniewagi.
- Idziemy na Pana, który uściskał nas i wyzyskiwał!- wrzeszczał któryś z chłopów na cały głos. Jasny Księżyc wydawał się ociekać krwią tych, którzy dzisiaj dokonają żywota. Nagle na niewielkim pagórku ujrzeli posiadłość. Dwór otoczony był solidnym murem, który nie zgasił ich zapału. Wręcz przeciwnie. Zbliżali się coraz szybciej. Ktoś zaczął trąbić na alarm. Straż przyboczna Włodzimierza. Widać magnat spodziewał się przyjścia głodnego zemsty Oliviera. Jednak nikt nie przewidział, że razem z nim zebrał się tak liczny tłum. Świst strzał. Dziedzic wrzasnął i zaczął galopować w kierunku dworu. Koń prychał z niezadowoleniem. Pierwsze ofiary. Kusze nie przestraszyły tłumu. Wrota otworzyły się i ukazały się w nich uzbrojone po zęby postacie. Nie byle kto. Rycerze sławni na cały kraj. Nikt się tym nie przejmował. Dwie "armie" po chwili zaczęły siec się bezlitośnie. Krew lała się jak woda. Jęki nieuzbrojonych chłopów przeszywały noc. Widły nie pokonały żelaza na torsach wojska Włodzimierza. Kiedy jednak szable i miecze zaczęły świstać w powietrzu obrona zaczęła się wycofywać. Pierwszy ofiary bezlitośnie umierały gubiąc członki. Mężczyźni padali jak muchy. Olivier skorzystał z okazji. Gdy tylko zauważył, że całe wojsko wyszło im na powitanie przemknął się niezauważony i wjechał za mury siekąc wszystkich, którzy stanęli na jego drodze. Paru rzemieślników topiło się we własnych wnętrznościach. Wpadł do dworku tratując drzwi. Szukał w amoku magnata. Nikogo jednak nie znalazł. Zeskoczył z siodła i niszczył cały majątek wroga. Miecz ciachał obrazy, rzeźby. W amoku nie zauważył trzech strażników, którzy zablokowali drogę ucieczki. Machał mieczem z rozpaczą i gniewem. Ale oni byli silniejsi. Ostrze wypadło mu z rąk. Okrążyli Go. Któryś przygniótł Go swoim ciałem. Poczuł silne pięści na brzuchu. Krew zaczęła lecieć mu z ust. Sznur skepował jego ciało. Nagle coś świsnęło mu przed oczami. Silny cios w głowę. Zobaczył mroczki przed oczami. Osunął się na ziemię.

Wschodzące Słońce oświetlało jego zmarznięte, okryte rosą ciało. Oglądał swoją porażkę zza krat. Gdy tylko wdarł się do dworu jego małe wojsko zaczęło tracić na sile. Przegrał pierwszą w swoim życiu bitwę. Zawód był ogromny.
- Co z nim zrobimy?- usłyszał męski głos zza drewnianych drzwi. Były zakneblowane. Zamknęli Go w piwnicy. Wszędzie w okołu widać było stosy zapasów. Nigdzie wcześniej nie miał okazji widzieć takich bogactw. Beczki z winem ledwo mieściły się w środku. Może przez nieuwagę lub nieznajomość miejsca przez strażników, Olivierowi udało się znaleźć szczelinę i uciec przez nią. Początkowo nikt Go nie zauważył. Zgubił pościg dopiero kryjąc się pomiędzy wieśniakami. Wysokie, błotniste pagórki kryły poniżonego i złego za porażkę szlachcica. Kiedy znalazł się w lesie odetchnął z ulgą. Odwrócił się raz jeszcze. Słyszał wyraźnie krzyki chłopów karanych za ukrywanie między sobą szlachcica. Ale ten zniknął już dawno w pobliskim lesie. Szedł przez chwilę wyrzucając sobie głupotę. Nagle z daleka ujrzał postacie. Z obojętnością skierował się w ich stronę.

Rozdział I

- Janie rusz się i podajże mi miód zdechę z pragnienia- krzyknął gruby jegomość w kierunku młodzieniaszka. Ten ze strachem w oczach pobiegł do bogato zdobionego wozu, po czym zniknął w środku. Pan usiadł z dumą na miękkich, owczych skórach, które otaczały ognisko. Z zadowoleniem kiwnął ręką na dosiadającego konia mężczyznę. Jeździec powoli zszedł usiawszy visa via i lekko uśmiechnął się.
- Tak Mój Panie?
- Na ile cenisz tego chłopaka?
- Na 100 sztuk złota Mój Panie. Co najmniej. Nawet nie ma się, co targować. Jest pracowity i posłuszny a rzadko się tacy zdarzają
- Oj prawda Dariuszu, prawda. Teraz to,to przestraszone i niezdyscyplinowane. Często uciekają, a to nie dobrze wpływa na nasze interesy.
- Tak Mój Panie. Słyszałem, że na południu, u samego ujścia Rojnicy do rzeki Effusio uciekinierzy mają twierdzę i tam się zatrzymują.
- A gdzie to jest?
- Na samym południu, pod samymi Żywymi Górami. Wieści i o nich krążą niesłychane. Nikt tam się nie zapuszcza, prócz zdrajców, zbrodniarzy i innego plebsu. Zbliżyć się tam, to tak jak popełnić samobójstwo Mój Panie.
- W ile tam dotrzeć można?
- Stąd tydzień, o ile warunki są dobre.
- Mamy szanse trafić na tych degeneratów?
- Zima się zbliża, to raczej nie.
- I dobrze- odezwał się Pan, po czym sięgnął po kawałek pieczonego na ogniu mięsa. Jan z przejęciem przybiegł i uklęknąwszy podał wielki puchar z napojem.
- Bardzo dobrze Janie. Możesz się poczęstować- i machnął energicznie w kierunku bochna chleba. Młodzieńcowi zaświeciły oczy z podniecenia. Ostrożnie sięgnął po pajdę, po czym delikatnie ugryzł rozkoszując się każdym kęsem. Dariusz z satysfakcją spojrzał na niego, ukradkiem sięgając pod koszulę i łapiąc rękojeść małych rozmiarów ostrza. Pan jednak uspokoił go zdecydowanym ruchem ręki.
- Nie przyzwyczajaj się tylko. Bo dużo z ciebie nie zostanie- rzekł Jeździec, po czym wybuchnął gromkim śmiechem. Nagle zza drzew pojawiły się dwie postacie wlokące za sobą osłabionego po walce mężczyznę.
- Nowy?
- Tak Panie. Kierował się w stronę Nitry. Silny, ale niewyszkolony.- Burknął jeden z nich powalając Oliviera po nogi Pana. Ten wstawszy przyglądał się jemu uważnie. Kopnął Go mocno. Olivier jęknął.
- I zdrowy.
- Mówił, że jest szlachcic- Pan wybuchł śmiechem na te słowa. Kucnął i poklepał Go po obolałej twarzy.
- No i dobrze. Sprzedamy Go za 150 sztuk złota. Rzadko nam się trafia taki dobytek.
- A może zachować Go. Miło by było w końcu mieć własnego niewolnika.
- Własnego Szlachcica- poprawił Dariusza Jegomość macając Oliviera po kieszeniach. Gdy tylko wyczuł sakwę przepełnioną monetami z satysfakcją kopnął Go ponownie. - Wrzućcie Go na wóz i przykryjcie sianem. Nie chce, by ktokolwiek wiedział o naszej profesji. Handlarze niewolników nie są tutaj mile widziani. Jeszcze zbrojnych na nas naślą i dopiero wtedy będziemy mieć kłopoty.- Dariusz usadowił się na skórach, powierzając rozkaz Strażnikom, którzy Go przytargali, po czym sięgnął po mięso. Gdy tylko przyszli odepchnęli Jana, od ogniska każąc przygotować powóz do odjazdu. Młodzieniec pozbierał luzem leżące skóry i pędem pobiegł szykując legowisko dla Jegomościa i siedzisko dla Woźnicy. Dariusz wlepił oczy w konar, licząc w myślach złoto, które dostaną, za towar.
- Gotowe. Ruszamy. Przed nami jeszcze szmat drogi Panie. Dwie coustodie, jeżeli nie więcej. Targi niewolników są dopiero w Wenedii.
- Więc ruszamy moi panowie. - Rzekł Pan powoli i ociężale wspinając się na schodkach i znikając w powozie. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi jeden ze strażników splunął z niezadowoleniem w jego stronę.
- Wio!- Krzyknął Woźnica. Powóz i wóz powoli ruszyły po kamienistej drodze w kierunku wschodzącego Słońca.

Gdy tylko Olivier otworzył oczy ujrzał zachmurzone niebo. Nie do końca pamiętał, co się wydarzyło, jedynie krzyki, twarz ojca i dwóch uzbrojonych mężczyzn z siekierami, którzy wypadli nagle z krzaków. Żądali złota i chyba konia. A i pamiętał jeszcze, że zgubił się w lesie. Więc, gdy tylko zobaczył przestraszone, zielone oczy patrzące na niego z uwagą bardzo się zdziwił. Jan drżącymi rękami przykrył Oliviera płaszczem.
- Masz- szepnął wyjmując zza pazuchy kawałek chleba- tylko tyle zdołałem ukryć
- Słucham? Kim jesteś? Gdzie jestem? O co chodzi?- Wymamrotał niewyraźnie próbując się podnieść. Młodzieniec jednak rzucił się na niego nie pozwalając mu drgnąć.
- Nie ruszaj się. Usłyszą, to karzą Ci iść za wozem. Mi na początku też tak kazali. Udawaj, że śpisz.- Szlachcic zmuszony do milczenia, przez chwilę nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Młodzieniec widząc jednak jego ciężki oddech wstał i lekko się uśmiechnął się.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że Cię przygniotłem. Jestem Jan. A Ci ludzie to Handlarze Niewolników. Jedziesz na wschód do krainy Wenedii. A gdzie dokładnie jesteśmy to sam nie wiem. Jadę już tak długo, że straciłem orientację.
- Kim jesteś?
- Chłopem. Sprzedali mnie rodzice, bo nie mieli, za co jeść.
- Słucham?- Jan zmarkotniał i zbladł. W jego oczach pojawił się smutek.
- Tutaj mam nawet lepiej niż w domu. Przynajmniej jem częściej. - I lekko wykrzywił kąciki ust. Olivier nie wiedział, co powiedzieć. Dopiero patrząc na chłopca przypomniał sobie wszystko. O morderstwie i spaleniu gospody. Przerażenie zalało jego twarz.
- Muszę uciekać...- Szepnął. I tym razem Jan zablokował Go ciałem. Olivier chciał Go odepchnąć, jednak czuł paraliżujący ból w członkach.
- Byłeś nieprzytomny dwa dni. I tak nigdzie nie pojedziesz. Gdy będziesz uciekał zabiją Cię, jak psa - Olivier otrząsnął się lekko i powoli oparł głowę na sianie, na którym leżał. Jego ciało było całe w skrzepniętej krwi. Miał liczne siniaki i blizny. Czuł się jakby, ktoś walił w jego głowę młotkiem. W uszach coś zaświstało. Pojawiły się łzy bólu. Jan z zapałem wycierał jego ciało mokrą szmatką usuwając z ran wszelakie brudy. Szczypanie. Łzy. Zacisnął pięści. Młodzieniec z przestrachem obserwował każdy ruch Strażników. Najwyższy z nich, Dariusz, był woźnicą i nie zwracając uwagi na nic i na nikogo z obojętnością prowadził konie. Po bokach jechali dwaj pozostali uzbrojeni w łuki i siekiery. Gdyby przyjrzeć im się bliżej, można było zauważyć noże ukryte pod kamizelką. Na rękach mieli grube, skórzane rękawice. Wszyscy ścięci byli prawie łysi. Z twarzy byli do siebie podobni, tak, że nie sposób było ich odróżnić. Nagle jeden zatrzymał się i spojrzał w kierunku Jana. Ten szybko zakrył oczy Olivierowi i ze strachem zaczął drżeć.
- Widzę, że nie masz, co batku robić.- Powiedział zadowolony.- Dariusz, nasz Jan nie ma, co robić!- Wrzasnął z całej siły w kierunku woźnicy. Ten lekko się obrócił
- Niech mi buty wyliże, jak nie ma, co robić!- Wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem. Gdy tylko zamilkli, jeden z nich zbliżył się do ich wozu, po czym wskoczył na niego przyczepiając do rogu lejce. Janek przeturlał się jak najdalej tylko mógł. Strażnik nie zwrócił na to uwagi. Gdy tylko zobaczył, że Olivier się obudził z radością gwizdnął.
- Co jest?
- Nowy się obudził!- Krzyknął, po czym uśmiechnął się złowieszczo.- Może za wozem go przyczepić i niech biegnie?
- Nie- odpowiedział ostro Dariusz- bardziej nam się przyda, jak będzie mógł chodzić. Za kalekę mniej biorą!
- No tak, toż to szlachcic- mruknął ironicznie kopiąc Go z całej siły w brzuch. Olivier skulił się. Z ust popłynęła mu krew. Strażnik powoli wspiął się zgrabnie na konia, po czym oddalił się nieznacznie ciągle obserwując powóz.
- Głupi!
- Toż mu nic nie będzie- mruknął w odpowiedzi na niezadowolenie Dariusza. Ten podrapał się nerwowo brodę, po czym ponownie wlepił oczy przed siebie. Zapadła cisza.
- Mówiłem- szepnął cicho Jan zbliżając się do Oliviera.- To są potwory nie ludzie. Ale da się przyzwyczaić- i uśmiechnął się nieznacznie próbując dodać towarzyszowi otuchy. Ten spojrzał tylko błędnym wzrokiem w jego kierunku. Zamknął oczy. Ponownie zasnął.


- Co to ma być?!?- Wrzasnął Jegomość wskazując na Oliviera.- Jakże, za to poobijane zwierze dostaniemy 200 sztuk złota?
- Toż to szlachcic
- Za pochodzenie nie płacą! Komuż się spodoba skatowane resztki czegoś, co kiedyś było podobne do człowieka! Wy na głowę upadli?
- Panie Mój- rzekł jeden ze strażników starając się uspokoić swojego zwierzchnika.- Nic mu nie będzie...
- Milczeć!- Wrzasnął waląc pięścią w wóz. Nikt się nie odezwał. Olivier otworzył oczy. Strażnicy zrzucili Go na ziemię i polali wiadrem lodowatej wody. Miał całe spuchnięte ciało. Ledwo stał na obolałych nogach. Któryś z nich rzucił mu mięso, jednak nie miał siły jeść. Zauważył, że brakuje mu dwóch tylnych zębów. Westchnął zrezygnowany. Mężczyźni zaczęli Go rozbierać. Poczuł ból w klatce piersiowej. Miał połamane żebra. Na brzuchu widniała długa, głęboka, świeżo zagojona rana.
- Musi dojść do siebie. Na pewno nie jedna kobieta chciałaby by dołączył do jej haremu- rzekł szorstko Pan macając Go po pośladkach i prąciu. Gdy tylko odszedł wytarł z obrzydzeniem ręce. Dariusz uśmiechnął się dyskretnie.
- Może Go wypróbować?
- Wypróbować to sobie możesz dziwki w burdelu.- Odpowiedział sucho Jegomość, po czym rzucił mu suche ubrania. - Ubierz Go Janie.
- Tak jest Panie- szepnął. Starał się być delikatny, widząc, że każdy dotyk sprawia mu ból. Kiedy skończył przeprowadził i pomógł wejść na wóz. Olivier zacisnął zęby. Minęło kilka dni i ponownie nie był świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Janek przytrzymał Go i przyłożył do ust kubek.
- Co to jest?
- Wódka. Złagodzi ból. I szybciej zaśniesz.- Powiedział wlewając mu do gardła ciepłą ciecz. Na twarzy Oliviera pojawił się grymas. Świat zaczął mu wirować przed oczami. Złapał za dłoń towarzysza starając się przełknąć. Ciepło. Westchnął. Ruszyli.

Dopiero po tygodniu mógł funkcjonować. Chodzi i jadł, ale cały czas czuł ból. Tym razem nie jechali już na wozie. Strażnicy przywiązali ich do niego. Ręce niewolników siniały. Olivier zacisnął zęby starając się nie zwracać na to uwagi. Oglądał się wokół siebie. Nie byli już w lesie. Jegomość zdecydował, że będą jechali wąwozem, który miał skrócić drogę i odciągnąć uwagę od ciekawskich gapiów. Nie byli już, co prawda na terenie Zachodniego Królestwa, ale bali się, że ktoś może odbić ich towar.
- Jak on ma na imię?- Spytał się cicho idącego pokornie Janka. Ten obejrzał się wokół siebie, sprawdzając czy Strażnicy ich nie podsłuchują.
- Ich przywódca? Nie ma imienia
- Każdy ma
- Ale on nie. Nikt nie może tego wiedzieć. Anonimowość. Gdyby ktokolwiek się dowiedział, mógłby donieść. A za taki handel w niektórych królestwach każą nawet ścięciem głowy.
- Możliwe... Ucieknij ze mną- szepnął starając się nie zmieniać wyrazu twarzy
- Nie. To jest nie możliwe
- Wszystko jest możliwe- stwierdził poważnie Olivier- daj mi dwa, trzy dni. Teraz nie mogę biegać.
- O czym ty mówisz? Nie mogę uciec. Moi rodzice mnie sprzedali. Widocznie taki mój los. Bogowie mnie na to skazali. Nie mogę im się sprzeciwić- odpowiedź zdziwiła Oliviera. Spojrzał pytająco w kierunku towarzysza. Szedł ze spuszczoną głową. Smutek ogarnął jego młodzieńczą i niewinną twarz. - Matka była u samego kapłana Geolora i on taki los mi przepowiedział.
- Brednie- stwierdził Olivier. - Wolność jest dla każdego człowieka.
- Tyś szlachcic, pan ziemski. Masz gdzie wrócić. A ja tylko zwykły chłop, który..
- Który ucieknie razem ze mną, gdy tylko będzie pełnia księżyca.- Dokończył zdanie nie patrząc na Jana. Nie odezwał się. Ponownie zmarkotniał.- Zresztą widzisz, jak ja ucieknę to ty dostaniesz baty. Kim bym nie był, swój honor mam, a on nie pozwala mi na zostawianie człowieka, który mi pomaga. I głowa do góry- szepnął uśmiechając się pod nosem. Chłop ze zdziwieniem oglądał satysfakcję na twarzy Oliviera. Po chwili jednak zamknął oczy próbując zgasić przerażenie, które opanowało jego serce, modlitwą. Zacisnął ręce. Nie umiał zrozumieć jego pewności siebie i przekonania o tym, że zrobiłby słusznie uciekając. Pamiętał jeszcze groźby, które wykrzyczeli mu, że jak ucieknie to wrócą do jego krewnych i powybijają ich na pale. Ledwo powstrzymywał łzy. Nawet pogoda nie sprzyjała podróżnym. Porywisty wiatr spowalniał ich. Gdzieniegdzie znajdowały się powalone drzewa. Wszystko tańczyło. Zimno przeszywało podróżnych, szczególnie Jana, który miał obdarte obuwie, lekką skórę cielęcą zarzuconą na plecy i sięgające do kolan spodnie. Ślizgali się na zamarzniętym błocie. Z zachmurzonego nieba sypał delikatnie śnieg, rozjaśniając szarość otaczającego ich krajobrazu. Jechali niedaleko przepaści. Gołe skały straszyły surowością. Jeden nierozważny krok i można było się stoczyć na sam dół. W dolinie widać było jesienne krajobrazy. Gdzieniegdzie odbijały się echem głosy zwierząt lub potworów. Mimo to, nic, ani nikogo po drodze nie spotkali. Nagle Dariusz zatrzymał powóz.
- Zostaniemy tutaj do rana. -Stwierdził szorstko.
- Głupi? Przecież zasypie nas! - Odezwał się jeden ze Strażników.- Możemy się cofnąć i zejść do doliny
- Wytłumacz to staremu zgredowi...- Stwierdził drugi spluwając na ziemię. Koń z niezadowoleniem prychnął.
- Zostaniemy. Tydzień drogi stąd jest rozwidlenie dróg. Ominiemy przepaść i najwyżej okrążymy wzniesienia.
- Dariuszu, w takim tempie to my nigdy nie dojdziemy...
- Nie moja wina, że zimą wam się zachciało na tą zaplutą ziemię jechać!- Wrzasnął w odpowiedzi- a ten nie musi nic wiedzieć.
- Będziemy mieć dwa dni opóźnienia...- Na te słowa Olivier uśmiechnął się szeroko. O tych terenach nie wiedział za wiele. Rozejrzał się wokół siebie. Gdyby nawet uciekli strażnicy baliby się ich łapać. Pomiędzy surowymi skałami było bardzo mało przestrzeni. Prócz tego jeszcze wielka przepaść, z której skok był oddaniem się w ramiona samej śmierci. Mężczyzna z satysfakcją pokiwał głową. Strażnik od razu to zobaczył.
- Z czego tak Mój szlachcicu się cieszysz?- Warknął zdenerwowany. Nie usłyszał ani odpowiedzi, ani nie zobaczył nawet krzty przerażenia w oczach niewolnika. Olivier dla niepoznaki spuścił wzrok na znak pokory.- I tak ma być- szepnął. Gdy tylko się oddalił Olivier spojrzał złowieszczo w jego stronę.
- Proszę- szepnął Jan, tak jakby przeczytał w myślach plany towarzysza. Bezskutecznie.
- Nie mogę się doczekać, aż te gęby posmakują mojej szabli. - Szepnął cicho- a ty się nie bój. Mam doskonały...
- Proszę, nie...- Przerwał Jan drżącym głosem. Znowu przed jego oczy pojawiły się przeraźliwe obrazy zemsty. Ich ostrza grożące jego rodzinie.
- Czemu?
- Powiedzieli, że jak zrobię coś nie tak to zemszczą się na mojej rodzinie...
- A skąd jedziesz?
- Ze Sjen, wioski niedaleko Portu Królewskiego....
- Przecież to jest ponad pięćdziesiąt dni drogi stąd! Myślisz, że naprawdę nie mają, co robić tylko wracać taki szmat drogi, by się zemścić. Toż to szaleństwo...
- Ale oni nie są normalni. To szatany- szepnął Jan przerażonym głosem. Olivier pokiwał wątpiąco głową. Nie umiał zrozumieć towarzysza. Już wiedział, że nie przekona Go żadnym, racjonalnym argumentem. Zamilkł i zaczął udoskonalać plan ucieczki.

Droga, którą podążali zamiast do doliny, prowadziła na szczyt góry. Byłą coraz węższa i niebezpieczniejsza. Strażnicy ciągle się spierali. Zapasów było coraz mniej, więc Jan i Olivier nic nie dostali do jedzenia. Las zrzedł. Młodzieniec z każdym krokiem coraz bardziej bał się o towarzysza. Po kolacji udało mu się ukraść jeden z ostrzy strażniczych i powoli rozkrajał gruby sznur, którym był przywiązany. Gdy dał go Janowi ten na początku nie chciał ulec, ale strach przed zostaniem sam na sam z Handlarzami był silniejszy. Drżącymi rękami próbował uwolnić się z więzów. Nie zwracał uwagi na krew, która spływała mu po rękach od nieudolnego cięcia. Nie do końca był pewny czy dobrze robi. Dopiero obietnice Oliviera o możliwościach i tym, iż pomoże jemu i jego rodzinie zdołały Go przekonać. Towarzysz złapał młodzieńca za rękę i stanęli patrząc na odjeżdżający powóz.
- W nogi- szepnął Olivier, po czym zaczęli biec na skraju przepaści. Jan przełknął ślinę starając się nie myśleć o upadku.
- O cholera, uciekają!- Wrzasnął Dariusz. Uciekinierzy słyszeli tylko tętent koni i świszczące w powietrzu ostrza. Olivier miał rację. Droga, którą biegli była tak wąska, że nie zmieściłby się w niej żaden koń. Ostre skały, które dzieliły ich od pogoni dawały wrażenie bezpieczeństwa. Jednak nie na długo. Nagle ścieżka się skończyła. Przed nimi pojawiła się przepaść. Zza pleców słychać było dobiegających Strażników. Nagle Olivier złapał Jana i mocno Go uściskał.
- Co ty robisz?
- Możliwe, że się już więcej nie spotkamy- szepnął, po czym zepchnął młodzieńca w dół.
Ostatnio zmieniony pt 06 lip 2012, 17:53 przez Siemanko0704, łącznie zmieniany 3 razy.
"Aby zdobyć wielkość, człowiek musi tworzyć, a nie odtwarzać"

Antoine de Saint-Exupéry

2
Siemanko0704 - włożyłeś ogromną pracę w opowiadanie - stworzyłeś opowieść, starając się zbudować akcję wokół losów bohatera. Wydaje mi się, że to ma być opowieść przygodowa, pełna pojedynków, ucieczek, perypetii. Jestem nawet pewna, że zdarzenia te żyją w Twojej wyobraźni i bez trudu "wchodzisz" w tamten świat.
Ja zatrzymałabym się z pisaniem w tym miejscu i zabrała do roboty.
Jest "coś" w Twoim pisaniu (wyobraźni)
Ale...
"Ale" będzie bolało, bo muszę powiedzieć, że językowa, literacka realizacja to katastrofa. Nie apokalipsa, ale porządne tsunami.
Nie masz opanowanego języka - od błędów ortograficznych (pisownia imiesłowów, nie z różnymi częściami mowy) po stylistyczne (budowa zdania, jego sensy logiczne). Czasami pojawiały się konstrukcje na miarę komiczną:
Siemanko0704 pisze:Pierwszy ofiary bezlitośnie umierały gubiąc członki
Siemanko0704 pisze:Wszyscy ścięci byli prawie łysi
Siemanko0704 pisze:Z zielonych oczu wypływał smutek. Mężczyzna wypuścił jej żale drugim uchem.
Widzisz tu problem? Coś się dzieje z oczami i uszami bohaterów i wzbudziło mój uśmiech.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Hm, przeczytałam i machnęłam dłuuugi komentarz, chyba nawet dłuższy od samego opowiadania (oczywiście w Wordzie, dlatego go tu nie ma). Ale przed jego publikacją postanowiłam z ciekawości zajrzeć do Twoich poprzednich tekstów, tym bardziej, że twierdzisz, że powyższe opowiadanie jest poprawione. Przeczytałam komentarze innych pod poprzednią wersją. I wiesz co?
Wypisałam niemal dokładnie te same błędy, które oni wypisali. Jaki z tego wniosek? Nie czytałaś tamtych komentarzy. A przynajmniej nie wzięłaś ich sobie do serca, nie poprawiłaś wytkniętych błędów. Najbardziej rażący przykład:

Wersja „stara”:
Ten powoli zszedł usiawszy visa via i lekko uśmiechnął się.
Wersja, ekhm… „poprawiona”:
Jeździec powoli zszedł usiawszy visa via i lekko uśmiechnął się.
Znów to nieszczęsne „usiawszy” i „visa via”…

Wielka szkoda, że nie przeczytałaś uwagi rubii i Martiniusa pod poprzednią wersją tego tekstu. Były bardzo wartościowe, mogłabyś się wiele nauczyć.
Nawet jest takie przysłowie: każdy popełnia błędy, ale tylko głupiec powtarza te same.

Teraz mam problem, czy wrzucać mój komentarz do obecnej wersji tekstu, czy to byłaby tylko strata czasu? Będę wdzięczna za jakikolwiek odzew ze strony autorki.

4
Jest sens. Głupiec powtarza te same błędy, ale to nie znaczy, że zostanie się nim do końca życia.
Wzięłam komentarze wyżej wymienionych user' ów, pod uwagę i nie sądzę, by twój komentarz był tylko stratą czasu. Problem nie tyle tkwił w nieumiejętności czytania ze zrozumieniem, raczej z odłożeniem tekstu na dłuższy okres czasu w kąt i niedbałe poprawienie go.
Moja wina, przyznaję.
"Aby zdobyć wielkość, człowiek musi tworzyć, a nie odtwarzać"

Antoine de Saint-Exupéry

5
Ucieszyła mnie Twoja odpowiedź, Siemanko0704. Czuję się teraz, jakbym nawróciła zbłąkaną pisarską duszę z drogi niechlujstwa ;). No a przynajmniej pokazała, że jest to zła droga. Zacytowane przysłowie oczywiście nie miało sugerować, że Ty jesteś głupcem, a jedynie dać do myślenia. Cieszę się, że dało.
Przejdźmy do moich uwag do tekstu.

Co to za dziwna maniera pisania „Go” wielką literą? Nie rozumiem. Inne zaimki piszesz małą. „Go” z wielkiej dotyczy różnych postaci, więc na pewno nie chodzi o to, że chciałaś jakąś szczególnie wyróżnić, tak jak pisze się o Bogu – On, Jego, Go. Pozbądź się tego, ponieważ jest denerwujące i zupełnie nieuzasadnione. Najprościej: ctrl+h w Wordzie, znajdź Go, zamień na go.
tymi słowami można byłoby pokrótce opisać Zachodnie Królestwo i nie byłoby w tym ani krzty przesady. Mimo, iż minęły czasy świetności kraj ten ciągle zachwycał. Nie tylko lasami, ogromnymi połaciami żyznych ziem, ale i również porządkiem jaki weń panował. Już od dawien dawna nie było tu wojny domowej jaka gorzała za jego wschodnią granicą. Również i istoty magiczne niewiele już wplątywały się w sprawy wewnętrzne, jednak, jak uczy historia, nie można niczego być pewnym.
Być, być, być, być…
Nie tylko lasami, ogromnymi połaciami żyznych ziem, ale i również porządkiem jaki weń panował.
Ten porządkach znaczy w lasach i na żyznych ziemiach panował? I „weń” oznacza „w niego”, a nie „w nim”, więc w tym miejscu jest niepoprawne.
Również i istoty magiczne niewiele już wplątywały się w sprawy wewnętrzne
„I” niepotrzebne. Poza tym nie pasuje mi to „wplątywały się”, jest zbyt potoczne, współczesne, a Ty starasz się stylizować język na archaiczny.
Zaś o samych istotach magicznych wypowiem się na końcu.
W czasach pokoju jedyne zamieszanie wprowadził, nie żaden obcy i wrogo nastawiony kraj, ani rządni krwi wolni i bezwzględni wojownicy z południa, zwanymi Czarnym Wichrem. Tylko jeden człowiek.
Niepotrzebnie rozwlekasz to zdanie. Napominasz o jakichś wojownikach z południa, którzy jak nie mają aktualnie żadnego znaczenia, a gubisz prawdziwy sens zdania.
Ale czasy jego młodości już minęły. Teraz, wśród pałającej strachem przed nim szlachcie, zaczęły pokazywać się oblicz wrogów, ciągle napadających na włości.
Oblicza.
Przyznam, że nie wiem, o co chodzi w tym zdaniu. Teraz na szlachtę napadali wrogowie (czy raczej pokazywali swe oblicza przy okazji napadając?), a szlachta bardzo bała się Olgierda (który przecież nie napadał, tylko jacyś bliżej nieokreśleni wrogowie), zaś Olgierd już nie był młody. Co ma jedno do drugiego, a drugie do trzeciego - nie zgadnę.
Od dwudziestu lat przy jego boku widziano młodego mężczyznę.
I tak mijało te dwadzieścia lat, a ten mężczyzna wciąż był młody i młody…
Brązowe oczy z zimną obojętnością wypatrywały czegoś nieokreślonego zza wielkiego okna, którego ramy błyszczały przepychem. Powoli oblizał usta.
Wyszło, że przepych oblizał usta. Nie wprowadziłaś jeszcze głównego bohatera, więc może warto by napisać „Olivier oblizał usta”, wtedy mamy już chociaż imię, a nie nieznajomego ktosia. Ty wiesz, że to Olivier, ale czytelnik nie wie.
I lepiej „wypatrywał za oknem”.
Gniótł chrząstki dając upust chaosowi, który majaczył w jego głowie.
Chaos majaczył w głowie?
• majaczyć
1. «zarysowywać się niewyraźnie w oddali lub w tle»
2. «mieć przywidzenia, halucynacje»
3. «mówić słowa bez sensu w gorączce lub we śnie»
4. «odżywać w pamięci»
Nie brzmi to korzystnie. Wręcz nieco komicznie.
wydusił z siebie hamując gniew pałętający się w jego sercu.
I jeszcze gniew pałętający się w sercu chwilę po chaosie majaczącym w głowie. Teraz zdecydowanie brzmi to komicznie.
Kobieta lekko się zaczerwieniła po czym zwróciła ponownie oczy na bladą twarz Olgierda. W gasnących oczach widać było jedynie smutek.
Powtórzenie.
Jednak bogowie byli głusi na jego słowa. W ich oczach był kolejnym człowiekiem przypominającym sobie o nich dopiero na łożu śmierci. Ale on nawet leżąc w bezruchu i bez sił wierzył, iż jakaś cudowna siła wspomni sobie jego błagania i uzdrowi Go. Może dlatego próbował zagłuszać lamenty, gaszące ostatni promyk nadziei, który przytrzymywał Go jeszcze przy życiu.
Za dużo tych zaimków. Powtórzenie „być”.
czołga się po piachu brudząc we własnej krwi.
Brudzić we krwi? Może miałaś na myśli „brocząc krwią”?
mężczyzna już siodłał konia. Przy jego boku wisiała ostra szabla
Przy boku konia wisiała szabla?
mężczyzna już siodłał konia. Przy jego boku wisiała ostra szabla, którą ojciec siekał na wojnie ze Wschodnim Królestwem. Na bawełnianą, białą koszulę ze zdobionymi złotą nicią rękawami włożył skórzaną kamizelkę. Wsiadwszy na konia przeczesał czarne jak noc włosy i trzasnąwszy biczem konia popędził przez pola znikając w świetle zachodzącego słońca.
1) Wsiadłszy.
2) Powtórzenie „konia”.
3) Biczem tego biednego konia, jak w cyrku? Może wystarczyło lejcami?
4) Serio jechał przez pola? Ja bym wolała pojechać ścieżką i nie deptać własnych upraw.
5) Jak się znika w świetle?
6) Opisujesz tak dokładnie górną część ubioru, a o dolnej nic nie wspominasz. Można by pomyśleć, że pojechał bez spodni. Albo opisujesz wszystko, albo w ogóle sobie odpuszczać opisywanie ubioru. W tym miejscu zresztą opis jest niepotrzebny.

czarne jak noc włosy i trzasnąwszy biczem konia popędził przez pola znikając w świetle zachodzącego słońca.
Gdy przybył pod karczmę była już noc. Z środka słychać było głośne, pijackie przyśpiewki i co chwile jątrzące się niesnaski.
Powtórzenia. A „jątrzące się niesnaski” może i jest poprawne, ale brzmi niefortunnie, koślawo. Spróbuj wypowiedzieć to na głos. Język się plącze.
dla niego tą ostatnią posługę winniście mu uczynić!
Skoro wiadomo, że dla niego, to „mu” już niepotrzebne.
Po chwili coraz to nowe głosy odzywały się z radością
Jesteś pewna, że w takiej chwili przeżywaliby radość? Przecież właśnie dowiedzieli się o śmierci Olgierda. Może bardziej niecierpliwość, by sięgnąć po szablę, chęć zemsty, ale nie radość.
- Kogo my Panie mamy za ten uczynek ukarać ?!?
„Panie” małą literą. Dotyczy to wszystkich „panie” w opowiadaniu.
Jeden znak zapytania, ewentualnie z jednym wykrzyknikiem by wystarczyły. Oczywiście bez spacji przed nimi, ale domyślam się, że spacja zrobiła się niechcący.
w karczmie zapanowała niepewność. Entuzjazm nagle zniknął. Mężczyźni z niepewnością zaczęli się po sobie rozglądać.
Powtórzenie. „W karczmie zapanowała niepewność” – no nie wiem… Niepewność to stan psychiczny, czyli przeżywają ją ludzie, a nie zapada ona w pomieszczeniach czy budynkach. Kwestia może do dyskusji, nie upieram się, ale ja bym na wszelki wypadek to zmieniła, np. „w karczmie nagle ucichła wrzawa”.
- Przez szablą i śmiercią każdy jest równy!- przerwał Olivier z irytacją w głosie.
Literówka.
W dialogach przed i po myślniku powinna być spacja. Czyli „każdy jest równy! [spacja] – [spacja] przerwał”. Błąd ten powtarza się u Ciebie wiele razy.
Złość wypływała z niego coraz obficiej.
Niefortunne sformułowanie. Brzmi komicznie.
Ci co mieli dosiedli konie i jechali ruszyli za szlachcicem
bez „jechali”
rozświetlając pochodniami drogę.
Ogień rozświetlał drogę
głodnemu zemsty Olivierowi
Zupełnie niepotrzebnie powtarzasz tę informację.
Chłopi słysząc rozwcieczony tłum w większości uciekali.
O rety, ale babol. Co ciekawe, dalej piszesz już poprawnie „rozwścieczony”, więc błąd ten nie wynika z niewiedzy, tylko z niedbalstwa. Polecam Worda i sprawdzanie pisowni. Ponoć w OpenOffice też jest taka opcja, jeśli nie masz Worda.
Pola płonęły. Stogi siana dymiły. Chłopi słysząc rozwcieczony tłum w większości uciekali. Jednak nie wszyscy. Reszta dołączała się idąc z kosami i widłami. Krzyki i wrzaski. Dziedzic z satysfakcją prowadził rozwścieczonych chłopów.
Powtórzenia.
Nie bardzo rozumiem tych chłopów i tych, co palili. Ich zachowanie nie jest uzasadnione. Ludzie Oliviera po prostu chcieli się pozbyć jakiegoś magnata, nie musieli palić dobytku Bogu ducha winnym chłopom. Zaś sami chłopi właśnie tracili dorobek życia, dach nad głową, pola, które były jedynym źródłem dochodów, ale co tam, nie mieli tego za złe, tylko dołączali się do tłumu. Naciągane trochę.
I teraz w końcu mógł udowodnić, że jest synem tego, co na pewno nie odpuściłby takiej zniewagi.
lepiej „tego, który”
- Idziemy na Pana, który uściskał nas i wyzyskiwał!-
Uściskał ich? To chyba nie tak źle, przytulanie jest fajne ;P
Świst strzał. Dziedzic wrzasnął i zaczął galopować w kierunku dworu. Koń prychał z niezadowoleniem. Pierwsze ofiary. Kusze nie przestraszyły tłumu.
W kuszach używa się bełtów, a nie strzał.
Dwie "armie" po chwili zaczęły siec się bezlitośnie. Krew lała się jak woda. Jęki nieuzbrojonych chłopów przeszywały noc. Widły nie pokonały żelaza na torsach wojska Włodzimierza. Kiedy jednak szable i miecze zaczęły świstać w powietrzu obrona zaczęła się wycofywać. Pierwszy ofiary bezlitośnie umierały gubiąc członki.
Najpierw piszesz o tych jękach i hektolitrach krwi, a dopiero po kilku zdaniach, że padły pierwsze ofiary. Pierwsze ofiary już dawno padły i to we wcześniej zacytowanym fragmencie. Brak konsekwencji.
Gdy tylko zauważył, że całe wojsko wyszło im na powitanie przemknął się niezauważony i wjechał za mury siekąc wszystkich, którzy stanęli na jego drodze.
Domyślam się, że nie był to mur, w którym co chwilę pojawiała się wyrwa, tylko solidny mur służący obronie z jedną bramą od frontu. Jakim cudem on przejechał na koniu przez bramę zupełnie niezauważony?
Wpadł do dworku tratując drzwi. Szukał w amoku magnata. Nikogo jednak nie znalazł. Zeskoczył z siodła i niszczył cały majątek wroga.
Przeszukał dworek wciąż siedząc na koniu. To nie mogło być wygodne ani dla niego, ani dla biednego konia, szczególnie kiedy musiał na przykład otworzyć drzwi i przejść do następnego pomieszczenia.
Lepiej „zaczął niszczyć”.
Miecz ciachał obrazy, rzeźby
Wcześniej miał szablę, teraz nagle miecz? Ja wiem, że to fikcja literacka, ale nie może być tak, że bohater w jednej scenie ma szablę, w następnej miecz, a później jeszcze coś innego.
Poza tym miecz nie przeciąłby rzeźby z kamienia czy z brązu. Te rzeźby musiałyby być chyba z gipsu.
Szukał w amoku magnata. Nikogo jednak nie znalazł. Zeskoczył z siodła i niszczył cały majątek wroga. Miecz ciachał obrazy, rzeźby. W amoku nie zauważył trzech strażników, którzy zablokowali drogę ucieczki. Machał mieczem z rozpaczą i gniewem
Powtórzenia
Sznur skepował jego ciało. Nagle coś świsnęło mu przed oczami. Silny cios w głowę. Zobaczył mroczki przed oczami. Osunął się na ziemię.
skrępował
Zbyt rozwlekle opisujesz ten cios w głowę. Aż cztery zdania. Przez to brakuje dynamiki. I wyszło, że silny cios świsnął mu przed oczami.
Wschodzące Słońce oświetlało jego zmarznięte, okryte rosą ciało. Oglądał swoją porażkę zza krat. Gdy tylko wdarł się do dworu jego małe wojsko zaczęło tracić na sile. Przegrał pierwszą w swoim życiu bitwę. Zawód był ogromny.
- Co z nim zrobimy?- usłyszał męski głos zza drewnianych drzwi. Były zakneblowane. Zamknęli Go w piwnicy.
1) Miejsce pobytu bohatera nie jest jasne. Najpierw piszesz o rosie i wschodzącym słońcu – w mojej wyobraźni pojawił się obraz Oliviera leżącego gdzieś na zewnątrz, pod gołym niebem. Później mówisz o kratach – aha, jednak jakaś cela, więzienie. Później drewniane drzwi. Czyli co, to w tych kratach są wprawione drewniane drzwi? W końcu okazuje się, że to jednak piwnica (z zakratowanym okienkiem – ale tego to już się tylko mogę domyślać, bo nie zostało to jasno wyjaśnione w tekście). Może warto by już w pierwszym zdaniu zaznaczyć, że Olivier znajduje się w piwnicy i zapobiec krążeniu wyobraźni czytelnika po ślepych uliczkach? Np. „Promienie wschodzącego padły przez zakratowane okienko na Oliviera. Zarówno jego ciało, jak i zimne mury piwnicy pokrywała rosa” – to tylko propozycja, dosyć słaba, bo wymyślona na poczekaniu. Ale Ty możesz, a nawet powinnaś dopracować tę scenę.
2) „Oglądał swoją porażkę zza krat.” sugeruje, że Olivier ogląda aktualnie toczącą się bitwę, co nie ma racji bytu, gdyż bitwa odbywała się w nocy, a mamy już ranek.
3) Zakneblować można komuś usta. Drzwi są zaryglowane. Poza tym, skąd bohater o tym wiedział? Przecież nie próbował ich otworzyć.
4) Jaka była motywacja magnata do tego, by w ogóle zachować Oliviera przy życiu? Wszystkich zasiekli w bitwie (tak myślę, bo w zasadzie nie wspominasz co się działo później z tymi wszystkimi ludźmi, którzy ruszyli za Olivierem), a jego wrzucił do piwnicy, nawet nie wiążąc. Po co?
Może przez nieuwagę lub nieznajomość miejsca przez strażników, Olivierowi udało się znaleźć szczelinę i uciec przez nią. Początkowo nikt Go nie zauważył. Zgubił pościg dopiero kryjąc się pomiędzy wieśniakami.
To jest BARDZO słaby opis ucieczki i pościgu. Zero emocji. Zero uzasadnienia i logiki. Jaką szczelinę? W ścianie, w podłodze, w suficie, w drzwiach, czy w czym? Jakoś trudno mi wyobrazić sobie jakąkolwiek szczelinę w murowanej piwnicy.
Potem z kolei mamy jakiś przeskok i nieopisaną czarną dziurę między tym, że nikt go nie zauważył, a tym że już właśnie zgubił pościg. Czegoś po drodze zdecydowanie brakuje. Kto go gonił? Ilu ich było? Może do niego strzelali? Jak w ogóle zauważyli, że uciekł?
I to ukrycie się między wieśniakami. Myślisz że na wiejskiej uliczce panuje na co dzień tłum jak na ulicach Manhattanu? Wieśniacy w ciągu dnia są raczej skupieni na pracy w polu czy przy zwierzętach, a nie na wałęsaniu się po ulicach. A tłum, w którym można się skutecznie ukryć, na pewno nie składa się z pięciu mężczyzn, tylko jest znacznie większy. Może był tego dnia targ, a może jakaś inna przyczyna zgromadzenia wieśniaków. Musisz to jakoś uzasadnić, bo na razie scena jest bardziej nielogiczna niż gdyby np. przyleciały pegazy i uratowały Oliviera.
Kiedy znalazł się w lesie odetchnął z ulgą. Odwrócił się raz jeszcze. Słyszał wyraźnie krzyki chłopów karanych za ukrywanie między sobą szlachcica. Ale ten zniknął już dawno w pobliskim lesie.
Wiadomo.
- Janie rusz się i podajże mi miód zdechę z pragnienia
A może by tak jakiś przecinek, kropkę, jakikolwiek znak przestankowy między „miód” a „zdechnę”? Poza tym po „Janie” też powinien być przecinek.
Interpunkcja ogólnie nie jest Twoją mocną stroną, mówiąc delikatnie. Nie wypisywałam wszystkich przykładów, bo to byłoby bez sensu. Podałam najbardziej rażący. Za resztę powinnaś wziąć się sama.
Jeździec powoli zszedł usiawszy visa via i lekko uśmiechnął się.
Już mówiłam, vis a vis i usiadłszy. A najlepiej w ogóle zrezygnować z tego nieszczęsnego vis a vis i napisać po prostu „naprzeciwko”.
- Na ile cenisz tego chłopaka?
- Na 100 sztuk złota Mój Panie.
Bez przesady, to nie modlitwa. W ogóle widzę, że stosujesz wielkie litery z dość dużą dowolności, przypadkowością i bez uzasadnienia. Opowiadanie to nie jest list ani modlitwa. Tu nie trzeba pisać „ci, tobie, panie” itp. wielką literą. Nawet jeśli jedna postać mówi do drugiej z szacunkiem.
Wrzućcie Go na wóz i przykryjcie sianem. Nie chce, by ktokolwiek wiedział o naszej profesji. Handlarze niewolników nie są tutaj mile widziani. Jeszcze zbrojnych na nas naślą i dopiero wtedy będziemy mieć kłopoty.
To jest bardzo nienaturalna wypowiedź. Wiem, że chciałaś w ten sposób przemycić informacje, ale w ustach postaci to brzmi nienaturalnie, sztucznie.
Dariusz usadowił się na skórach, powierzając rozkaz Strażnikom, którzy Go przytargali
Wychodzi na to, że strażnicy przytargali Dariusza.
Poza tym znów nieuzasadnione wielkie litery przy „strażnikach” i „go”.
- Więc ruszamy moi panowie. – Rzekł Pan powoli i ociężale wspinając się na schodkach i znikając w powozie. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi jeden ze strażników splunął z niezadowoleniem w jego stronę.
- Wio!- Krzyknął Woźnica. Powóz i wóz powoli ruszyły po kamienistej drodze w kierunku wschodzącego Słońca.
1) Powtórzenia „pana”, „powozu” i „powoli”
2) Niepotrzebnie rozróżniasz wóz i powóz, skoro później traktujesz je zamiennie, jak synonimy.
3) „Pan” niepotrzebnie z wielkiej. Zwyczajowo tak pisząc, ma się na myśli Boga.
4) Brak przecinka sugeruje, że facet powoli i ociężale rzekł, a nie powoli i ociężali wspiął po schodkach.
5) Tutaj mamy strażnika z małej litery. Jak mówiłam, stosujesz małe i wielkie litery dowolnie i przypadkowo. Ogarnij to. „Woźnica” też niepotrzebnie z wielkiej. „Lekarz” i „prawnik” też piszesz wielką? Woźnica to profesja jak każda inna, a nie imię postaci.
6) Sugerujesz wprowadzenie nowej postaci, jaką jest właśnie woźnica, tymczasem później okazuje się, że woźnica i Dariusz to ta sama osoba. Uściślij to wcześniej, bo można się pogubić.
- Chłopem. Sprzedali mnie rodzice, bo nie mieli, za co jeść.
- Słucham?- Jan zmarkotniał i zbladł. W jego oczach pojawił się smutek.
Wygląda na to, że to Jan powiedział owe „słucham”. Reakcja Jana na słowa Oliviera powinna być umieszczona w nowym akapicie.
- Tutaj mam nawet lepiej niż w domu. Przynajmniej jem częściej. – I lekko wykrzywił kąciki ust.
Niepotrzebne „i”.
Dopiero patrząc na chłopca przypomniał sobie wszystko. O morderstwie i spaleniu gospody.
Jakim znowu spaleniu gospody??? O_O Czyżbym coś przegapiła? Oprócz napadu na dwór magnata i paleniu pól nie było mowy o żadnej gospodzie. To morderstwo też jest dla mnie zagadkowe. Czyżby chodziło o rzeczy, które robił Olivier między ucieczką z piwnicy a złapaniem przez handlarzy niewolników? Mogę się jedynie domyślać, bo przemilczałaś ten moment fabuły.
I tym razem Jan zablokował Go ciałem. Olivier chciał Go odepchnąć, jednak czuł paraliżujący ból w członkach.
Powtórzenia. A że niepotrzebnie wielką literą, to już powinnaś wiedzieć.
Wszyscy ścięci byli prawie łysi.
Jacy znowu ścięci? Jeśli masz na myśli strażników, to nie rozumiem, skąd określenie „ścięci”.
Gdyby przyjrzeć im się bliżej, można było zauważyć noże ukryte pod kamizelką. Na rękach mieli grube, skórzane rękawice. Wszyscy ścięci byli prawie łysi. Z twarzy byli do siebie podobni, tak, że nie sposób było ich odróżnić.
Być, być, być…
- Widzę, że nie masz, co batku robić.
Chodziło o „bratku”? Wtedy lepiej umieścić to na końcu zdania: „nie masz co robić, bratku” albo „Widzę, że nie masz, bratku, co robić”.
Na pewno nie jedna kobieta chciałaby by dołączył do jej haremu
1) Jego haremu.
2) Pisząc „dołączyć do haremu” sugerujesz, że już jakiś ma. Może lepiej „Na pewno niejedna kobieta chciałaby zostać jego nałożnicą”, wtedy unikniesz słowa „harem”, którego pierwotne znaczenie tu nie pasuje.
3) Niejedna
4) „By” do usunięcia.
Odpowiedział sucho Jegomość, po czym rzucił mu suche ubrania
Powtórzenie.
Poza tym to jedna z sytuacji, w której nie wiadomo, o kogo chodzi. Jegomość rozmawia z Dariuszem, a jednak to „mu” w powyższym zdaniu nie dotyczy Dariusza tylko Oliviera – z tym że tego mogę się co najwyżej domyślać. Tak naprawdę ze zdania wynika, że rzucił suche ubrania Dariuszowi.
- Tak jest Panie- szepnął. Starał się być delikatny, widząc, że każdy dotyk sprawia mu ból.
Ta sama sytuacja. Jan mówi do Jegomościa, więc to „mu” sugeruje właśnie Jegomościa. Co byłoby bez sensu.
Takich błędów jest znacznie więcej, nie będę wszystkich wypisywać.
Kiedy skończył przeprowadził i pomógł wejść na wóz. Olivier zacisnął zęby. Minęło kilka dni i ponownie nie był świadomy tego, co się wokół niego dzieje.
Upływ kilku dni powinnaś oddzielić nowym akapitem. A nie w jednym ciągu: zrobił cośtam, minęło kilka dni, zrobił cośtam.
Złapał za dłoń towarzysza starając się przełknąć. Ciepło. Westchnął. Ruszyli.
Taka zbitka brzmi komicznie. Często stosujesz takie jednowyrazowe równoważniki zdań w miejscach, gdzie nie bardzo pasują.
Nie byli już w lesie. Jegomość zdecydował, że będą jechali wąwozem, który miał skrócić drogę i odciągnąć uwagę od ciekawskich gapiów. Nie byli już, co prawda na terenie
Wiadomo.
- Jak on ma na imię?- Spytał się cicho idącego pokornie Janka.
Kto spytał? Poza tym „się” niepotrzebne.
Oglądał się wokół siebie. Nie byli już w lesie. Jegomość zdecydował, że będą jechali wąwozem, który miał skrócić drogę i odciągnąć uwagę od ciekawskich gapiów. Nie byli już, co prawda na terenie Zachodniego Królestwa, ale bali się, że ktoś może odbić ich towar.
- Jak on ma na imię?- Spytał się cicho idącego pokornie Janka. Ten obejrzał się wokół siebie
Pomijając powtórzenie, samo sformułowanie „oglądać się wokół siebie” nie brzmi najlepiej.
- Ich przywódca? Nie ma imienia
- Każdy ma
- Ale on nie.
Dopiero teraz dowiadujemy się, czemu tylko w kółko Jegomość i Jegomość. Może i jest to uzasadnienie, ale czytelnik musiał męczyć się z poprzednimi dialogami, w których nie było jasne kto mówi do kogo i czy jegomość to jedna konkretna postać, czy traktujesz to jak synonim mężczyzny. Mimo całej anonimowości jegomościa przydałby mu się jakiś przydomek, czy może jakaś cecha charakterystyczna, np. „wąsacz”, cokolwiek, byle się czytelnik tak nie gubił i wiedział, że jest to konkretna postać.
- Który ucieknie razem ze mną, gdy tylko będzie pełnia księżyca.- Dokończył zdanie nie patrząc na Jana. Nie odezwał się. Ponownie zmarkotniał.- Zresztą widzisz, jak ja ucieknę to ty dostaniesz baty.
(…)
Nie umiał zrozumieć jego pewności siebie i przekonania o tym, że zrobiłby słusznie uciekając. Pamiętał jeszcze groźby, które wykrzyczeli mu, że jak ucieknie to wrócą do jego krewnych i powybijają ich na pale
Powtórzenia. Poza tym nie jest do końca jasne, kto się nie odezwał. Jeśli chodzi o Jana, to może „Ten nie odezwał się”.
Gdzieniegdzie znajdowały się powalone drzewa.
Ten czasownik nie jest zbyt fortunny w tym miejscu. Brzmi jakby te drzewa zostały świadomie przez kogoś tam umieszczone, jakby tam właśnie było ich miejsce. Zazwyczaj mówi się np. „szkoła znajduje się przy skrzyżowaniu…”, „kasa biletowa znajduje się przy wejściu…” itp. Może to tylko moje odczucia, ale jako że jest to mój komentarz, pozwalam je sobie wyrazić ;)
Jechali niedaleko przepaści. Gołe skały straszyły surowością.
Hm, mogłaś wcześniej wspomnieć o tej przepaści, zanim opisywałaś pogodę. Ostatni raz wspominałaś, że jadą wąwozem, więc ja, jako czytelnik, nadal widzę ten wąwóz. Nie siedzę w Twojej głowie i nie wiem, że już są gdzieś indziej. A tak wyszła nagle ni z gruchy, ni z pietruchy ta przepaść.
- Nie moja wina, że zimą wam się zachciało na tą zaplutą ziemię jechać!- Wrzasnął w odpowiedzi- a ten nie musi nic wiedzieć.
Ma na myśli Jegomościa? Myślałam, że jadą razem, na dwóch wozach. W końcu to Jegomość zarządził jazdę przez wąwóz, a nagle to Dariusz wydaje rozkazy? Gdzieś Ci się chyba zgubił ten Jegomość po drodze.
Młodzieniec z każdym krokiem coraz bardziej bał się o towarzysza.
Znaczy kto o kogo? Jan o Oliviera czy Olivier o Jana? Raz piszesz o jednym „młodzieniec”, a raz o drugim, więc czasem czytelnik musi zgadywać, kogo masz na myśli.
Po kolacji udało mu się ukraść jeden z ostrzy strażniczych i powoli rozkrajał gruby sznur, którym był przywiązany.
1) Jedno z ostrzy
2) Jak mu się udało je ukraść? Był przywiązany i tak dalej, ale jakimś cudem wziął i bez problemu ukradł. To ostrze miał przy sobie strażnik, czy zostawił je gdzieś z boku? Mam wrażenie, że to sytuacja podobna do ucieczki z piwnicy. Nie wiadomo, jakim cudem, byle bohaterowi się udało. A że nie masz pomysłu jak, to pomijasz milczeniem. To mogły być najciekawsze fragmenty opowiadania, ale potraktowałaś je po macoszemu.
Drżącymi rękami próbował uwolnić się z więzów. Nie zwracał uwagi na krew, która spływała mu po rękach od nieudolnego cięcia.
Skoro Olivier już się uwolnił, nie mógł pomóc biedaczynie, tylko bezczynnie patrzył, jak Jan kroi się po rękach?
Dopiero obietnice Oliviera o możliwościach i tym, iż pomoże jemu i jego rodzinie zdołały Go przekonać.
Ten zbitek nie brzmi najlepiej. Poza tym możliwościach czego? Ucieczki, powrotu do normalnego życia, zostania poganiaczem bydła? Nie wiadomo.
Towarzysz złapał młodzieńca za rękę i stanęli patrząc na odjeżdżający powóz.
1) Znów nie wiadomo, kto to towarzysz, a kto młodzieniec.
2) Myślałam, że Dariusz zarządził postój, więc gdzież ten powóz odjeżdża? Poza tym jest noc (wnioskuję po tym, że strażnicy właśnie zjedli kolację), więc gdzie oni jadą po ciemku, w dodatku wzdłuż przepaści?


Hm, od czego by tu zacząć? Może powiem, jak ogólnie mi się czytało. Ciężko. To nie był przyjemny spacerek po meandrach Twojej wyobraźni, tylko przeciskanie się przez gąszcz błędów, niezrozumiałych zdań i sytuacji. Największy problem miałam ze sceną, w której po raz pierwszy pojawia się Jegomość, czyli rozmowie przy ognisku i później przyprowadzeniu Oliviera. Trzy razy robiłam sobie przerwy i wracałam do tego, przyznam, że na siłę. Tam naprawdę nie wiadomo kto jest kim i do kogo mówi, już nie wspominając jakie są stosunki między bohaterami sceny. A domyślanie się wszystkiego jest dla czytelnika męczące.
Uważam, że najlepszym fragmentem była pierwsza rozmowa Jana i Oliviera. Jan wyszedł naturalnie, od razu wzbudza sympatię. Oczywiście nie jest to fragment pozbawiony błędów, ale najlepszy na tle reszty.

Styl. Język niby stylizowany na archaiczny, ale niekonsekwentnie. Czasem o tym zapominasz. Ale na Twoim miejscu, najpierw próbowałabym opanować język „zwyczajny”, a dopiero, jak się tego nauczysz, stylizować go. Bo on wymyka Ci się spod kontroli. Metafory i fragmenty, gdzie próbujesz bawić się językiem, wychodzą niestety komicznie, jak na przykład ten chaos majaczący w głowie albo gniew pałętający się w sercu.
Jednowyrazowe równoważniki zdań sprawdzają się najlepiej w scenach dynamiczny, na przykład w opisie walki. Nie mówię, że są zarezerwowane tylko dla takich scen, ale trzeba mieć wyczucie, gdzie je użyć. U Ciebie występuje coś takiego: „długie, długie, długie, zakręcone zdanie. Płacz. Lament. Długie, długie zdanie”. Mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi. Ten „Płacz. Lament.” mają się nijak do pozostałych, długich zdań, wyglądają dziwnie w ich towarzystwie. Mogą dodać dramatyzmu, owszem. Ale trzeba nabrać wyczucia, w których miejscach pasują.
Interpunkcja i ortografia – to podstawy. Jeśli chodzi o interpunkcję, weź słownik i naucz się zasad, po prostu. Ortografię można sprawdzać w programie, chociaż najlepiej mieć zasad w głowie. Jeśli chodzi o prawidłowe stosowanie związków frazeologicznych – tu już trudniej, bo ciężko przeczytać cały słownik związków frazeologicznych (chociaż są również internetowe, gdzie wpisujesz np. „oko” i masz spis związków frazeologicznych z okiem w roli głównej – możesz sprawdzić, czy zastosowany przez Ciebie jest poprawny). Ale chyba najszybciej uczysz się takich rzeczy po prostu dużo czytając.
No i sztampy, kalki. Te wszystkie „przeczesał dłonią kruczoczarne włosy”, „włosy/oczy czarne jak noc”, „zimne oczy patrzyły z obojętnością”, „odjechał w stronę wschodzącego/zachodzącego słońca”, „z karczmy dobiegały odgłosy bijatyki i pijacki śpiew” – to są zwroty, które, mam wrażenie, u początkujących twórców fantasy pojawiają się na zasadzie kopiuj-wklej. W każdym opowiadaniu fantasy musi pojawić się karczma, odjeżdżanie w stronę zachodzącego słońca, a jakaś część fizjonomii bohatera musi być kruczoczarna/czarna jak noc. Unikaj tego. U Ciebie pojawiło się kilka takich zwrotów. Nie zbyt dużo, więc nie jest źle, ale miej je na uwadze.

Bohaterowie.
Główny bohater, Olivier, jest dziwnym człowiekiem, bo zachowuje się czasem dosyć sprzecznie. Na początku poznajemy go jako zimnego, obojętnego nawet na śmierć ojca młodzieńca. Nagle staje przed nami Olivier w szale, amoku. Duży kontrast do wcześniejszej obojętności. Dopiero gdy namawiał Jana do ucieczki trochę go polubiłam. Bo wcześniej, przyznaję, był dla mnie niesympatyczny, a czytelnik musi mieć komu kibicować. Gdyby magnat zabił Oliviera nie byłoby mi przykro. Tylko że wtedy byłby to koniec opowiadania ;)
Jego motyw zemsty też nie jest dla mnie do końca jasny – czy wynika ze specyficznie wyrażanej miłości do ojca, czy z doznanej ujmy na honorze rodu? Która z tych rzeczy jest ważniejsza dla Oliviera? Czy rzeczywiście jest on chłodnym mężczyzną, na którym sama śmierć ojca nie zrobiła większego wrażenia? Jak wyglądały jego wcześniejsze stosunki z ojcem? Myślę, że to jest wątek, który warto rozwinąć. Czy go kochał, czy może kochał i bał się jednocześnie? Czy ojciec kochał jego, czy po prostu „szkolił” go na swego następcę. Ze wstępu wynika, że Olgierd również był chłodnym i bezwzględnym człowiekiem. Jak wyglądały w takim razie relacje tych dwóch? Można by przedstawić retrospekcję z dzieciństwa czy młodości. Zagmatwane relacje ojca i syna mogłyby wyjaśnić dziwną reakcję Oliviera (najpierw obojętność, wręcz gniew, że płaczki mu przeszkadzają, a później niepowstrzymany amok). To taki luźny pomysł, od Ciebie zależy, jak rozwiniesz ten wątek. Jak rozumiem chęć zemsty jest głównym motorem napędzającym to opowiadanie, więc przydałoby się jeszcze o zmarłym ojcu wspomnieć.

Świat przedstawiony. W zasadzie nie wiem, czemu to jest fantasy. W sensie, czemu Ty zrobiłaś z tego fantasy. Mamy tak naprawdę zwyczajny świat, średniowiecze, które znamy z lekcji historii, tylko że w wymyślonym państwie. Wspomniałaś na początku o magicznych istotach. Ale tylko wspomniałaś, że się nie mieszają, a później już się nie pojawiały. Nie wiem, czy w dalszej części opowiadania planujesz ich ingerencję w losy bohatera. Bo jeśli nie, ich obecność jest zupełnie zbędna. We fragmencie, który zaserwowałaś (jak mówiłam – nie wiem, co planujesz dalej, więc wypowiadam się tylko o tym, co przeczytałam) te istoty magiczne wyglądają jakby zostały wciśnięte tylko po to, by dać tekstowi łatkę „fantasy”. Jeśli do końca opowiadania mają się tylko tak przewijać w tle, to lepiej w ogóle z nich zrezygnować.

Warto byłoby podciągnąć się z wiedzy historycznej, czym jest szabla, czym miecz. Czym się różni dworek od gospody, z jakiego materiału były wykonane różne przedmioty w tamtym czasie i czy na pewno dałoby się przeciąć rzeźbę mieczem. Fikcja literacka fikcją literacką, ale logika musi w tym być. Tak samo jak w sytuacja, gdy w jednej scenie jest postój, a w następnej powóz gdzieś jedzie, w jednej bohater ma w ręku szablę, a w drugiej miecz, itd. Musisz pamiętać czy aktualnie panuje w opowiadaniu noc czy dzień, czy jadą dwoma wozami czy jednym, czy dany bohater znajduje się w miejscu danej sceny, czy może wcześniej napisałaś, że jest zupełnie gdzie indziej, a teraz nagle wziął się tutaj nie wiadomo skąd.

Takie rzeczy wyłapiesz przy wnikliwym czytaniu i sprawdzaniu. Naprawdę WNIKLIWYM. Nie po łebkach, bo już znasz te zdania na pamięć albo nie chce Ci się ich sprawdzać. Najlepiej czytaj na głos, wtedy wyłapiesz błędy językowe. Odłóż tekst na tydzień, znów przeczytaj i popraw, znów odłóż, znów popraw. Czasem na jednym zdaniem trzeba posiedzieć kilka minut, a czasem kilka dni. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo ;)

Trochę dużo tych rad, więc na dobry początek możesz na przykład poprawić te pojawiające się nie wiadomo po co wielkie litery. Przy drugim czytaniu skup się na czymś innym, na przykład powtórzeniach, itd., itd. Musisz być bardziej świadoma tego, co piszesz, bo po przeczytaniu mam wrażenie, że szaleją Ci w głowie pomysły, chcesz opisać kolejne sceny, kolejne wydarzenia, a mniej się skupiasz na stronie językowej.
Życzę powodzenia na pisarskiej drodze.


PS. Jezusie Maryjo, mój komentarz ma w Wordzie 11 stron O_O Mam nadzieję, że Ci się przyda, trochę nad nim przesiedziałam.
Weryfikacja zatwierdzona przez Caroll.
Ostatnio zmieniony wt 19 cze 2012, 21:39 przez Obywatelka AM, łącznie zmieniany 1 raz.

6
Tu już chyba niewiele jest do dodania.
Mam pytanie: czy komentarze można dodawać do Polecalni? Jeśli tak, to ja bym chciał zaproponować post Obywatelki. ;D
Świetna robota.

Re: wstęp opowiadania fantasy- poprawiony i fragment 1 rozdz

7
Siemanko0704 pisze: (...) tymi słowami można byłoby pokrótce opisać Zachodnie Królestwo i nie byłoby (powtórzenie) w tym ani krzty przesady. Mimo, iż (w połączeniach dwóch spójników jak "dlatego że", "chyba że", "mimo że", "mimo iż" itp. nie stawiamy przecinka przed "że" lub "iż") minęły czasy świetności (przecinek) kraj ten ciągle zachwycał. Nie tylko lasami, ogromnymi połaciami żyznych ziem, ale i również porządkiem (przecinek) jaki weń panował. Już od dawien dawna nie było tu wojny domowej (przecinek) jaka gorzała za jego wschodnią granicą.
W czasach pokoju jedyne zamieszanie wprowadził, nie żaden obcy i wrogo nastawiony kraj, ani rządni krwi wolni i bezwzględni wojownicy z południa, zwanymi Czarnym Wichrem. (przecinek zamiast kropki i dalej małą literą, bo to jest dokończenie zdania) Tylko jeden człowiek.
Teraz, wśród pałającej strachem przed nim szlachcie, zaczęły pokazywać się oblicz (oblicza) wrogów, ciągle napadających na włości.
Wysokiego, mężnego i wzbudzajacego (wzbudzającego) lęk samym tylko spojrzeniem.
Paliwodzie, który działał (przecinek) nie bacząc na konsekwencje, a nie o rycerzu w żelaznej zbroi, których w ogromnej liczbie Matka Ziemia w Zachodnim Królestwie spłodziła.
Kiepsko z interpunkcją.

8
Obywatelka AM zrobiła juz takiego rentgena, że aż nie wiadomo co by tu jeszcze...
Siemanko0704 pisze:ale i również porządkiem
W moim odczuciu wyrażenie "ale i" oznacza "również, też, także", więc "ale i również", to masło maślane.
Siemanko0704 pisze:ale i również porządkiem jaki weń panował. Już od dawien dawna nie było tu wojny domowej jaka gorzała za jego wschodnią granicą. Również i istoty
Lubisz to wyrażenie?
Siemanko0704 pisze:Olgierd, bo tak miał na imię, umiał być również hojny. W szczególności w boju, gdy jednym cięciem miecza potrafił ściąć cztery głowy na raz!
To nie hojność, to rozrzutność! Cztery głowy na raz! Lepszy od Longinusa Podbipięty!

Niezbyt zręcznie wprowadziłeś jego imię.
Siemanko0704 pisze:Teraz, wśród pałającej strachem przed nim szlachcie, zaczęły pokazywać się oblicz wrogów, ciągle napadających na włości.
I powiedz o czym my to...
1. pałać nienawiścią, czuć strach= bać się,
2. oblicza wrogów
3. Czyje włości?
Siemanko0704 pisze:I to o nim będzie ta historia. O młodym mężczyżnie, którego ojciec na pewno by się nie powstydził.
Skoro o młodym, to czemu tyle się naczytałam o starym?
Siemanko0704 pisze:Z zielonych oczu wypływał smutek.
Z oczu wypływają łzy, a smutek może w nich gościć, może być go w nich widać. Spojrzenie może być smutne, oczy patrzą ze smutkiem, człowiek też.
Siemanko0704 pisze:Tak Go matulu nie uzdrowisz
Używasz "Go" w takiej formie regularnie w odniesieniu do ojca. Dlaczego?
Siemanko0704 pisze:który w swojej bezsilności wypraszał modlitwami i hojnymi darami o zdrowie i przywrócenie sił
wypraszał zdrowie
prosił o zdrowie
Siemanko0704 pisze: mężczyzna już siodłał konia. Przy jego boku wisiała ostra szabla, którą ojciec siekał na wojnie ze Wschodnim Królestwem.
Przy czyim boku wisiała szabla? Konia czy facia? A jeśli przy boku konia, to czy jego ojciec mógł walczyć na wojnie?
Siemanko0704 pisze:Wsiadwszy na konia przeczesał czarne jak noc włosy i trzasnąwszy biczem konia popędził przez pola znikając w świetle zachodzącego słońca.
wsiadłszy - ort.
Biczem się trzaska w powietrzu, a nie konia. Konie pogania się szpicrutą ewentualnie ostrogami, ale to wyjątkowo okrutne.
Siemanko0704 pisze:- Panowie!- krzyknął wbijając szablę w najbliższą ławę.
Był na Wery specjalisto od broni białej i trzeba by go zapytać, czy to można zrobić. A nie szkoda broni?
Siemanko0704 pisze:w karczmie zapanowała niepewność. Entuzjazm nagle zniknął. Mężczyźni z niepewnością zaczęli się po sobie rozglądać.
Wymiękłam przy "Hajda na Soplicę!"

Trudno - nie będę kłamać! Tekst jest okropny. Gubiłam się, kto co mówi i do kogo. Oliwier mówi matulu, jakby z pozytywistycznej noweli Janko Muzykant, by potem wylądować w karczmie na koniu, który przy boku nosi szablę i napuścić pijaczków na Włodzimierza.
I ta fabuła może by mi podeszła, gdyby była po polsku napisana. A tak to odmawiam dalszej lektury.
Proszę autora, by na drugi raz, trochę ogarnął własny tekst. Ja rozumiem uchybienia, pojawiające się gdzieniegdzie, wyskakujące znienacka, ale nie aż tak nagminnie.

Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

9
dorapa pisze:Siemanko0704 napisał/a:
- Panowie!- krzyknął wbijając szablę w najbliższą ławę.

Był na Wery specjalisto od broni białej i trzeba by go zapytać, czy to można zrobić. A nie szkoda broni?
Można tylko proste pytanie po co to robić. Dodatkowo gość sam siebie rozbroił w karczmie, w której może być ktoś komu nie spodoba się to co mówi.

Siemanko0704 pisze:- Idziemy na Pana, który uściskał nas i wyzyskiwał!- wrzeszczał któryś z chłopów na cały głos. Jasny Księżyc wydawał się ociekać krwią tych, którzy dzisiaj dokonają żywota. Nagle na niewielkim pagórku ujrzeli posiadłość. Dwór otoczony był solidnym murem, który nie zgasił ich zapału. Wręcz przeciwnie. Zbliżali się coraz szybciej. Ktoś zaczął trąbić na alarm. Straż przyboczna Włodzimierza. Widać magnat spodziewał się przyjścia głodnego zemsty Oliviera. Jednak nikt nie przewidział, że razem z nim zebrał się tak liczny tłum. Świst strzał. Dziedzic wrzasnął i zaczął galopować w kierunku dworu. Koń prychał z niezadowoleniem. Pierwsze ofiary. Kusze nie przestraszyły tłumu. Wrota otworzyły się i ukazały się w nich uzbrojone po zęby postacie. Nie byle kto. Rycerze sławni na cały kraj. Nikt się tym nie przejmował. Dwie "armie" po chwili zaczęły siec się bezlitośnie. Krew lała się jak woda. Jęki nieuzbrojonych chłopów przeszywały noc. Widły nie pokonały żelaza na torsach wojska Włodzimierza. Kiedy jednak szable i miecze zaczęły świstać w powietrzu obrona zaczęła się wycofywać. Pierwszy ofiary bezlitośnie umierały gubiąc członki. Mężczyźni padali jak muchy.


Trochę nie rozumiem tego opisu walki. Jeżeli broniący siedzą za murami i mogą bez problemu siać z kusz do tłumu, który nijak nie jest przygotowany do pokonania muru to po co w ogóle otwierana jest brama.
Dwa rycerze jak dobrze zrozumiałem w pełnych płytach ruszają na motłoch. Wybacz ale nie potrafię zrozumieć tego zdania o mieczach i szablach tnących tych rycerzy. Miecz ani szabla płytówki nie przetną to już szybciej tymi widłami coś by wskórali.

A ogólnie rozumiem że to jakiś tam alternatywny świat fantasy. Jednakże nie pasuje mi połączenie XIV w. rycerzy i XVII w. szlachty.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”