Co do treści: Ballada jest czymś w rodzaju legendy przytaczanej przez przypadkowego wieszcza. Resztę można wywnioskowac z treści. Liczę na opinię

Smocze jajo
Podobno w górze było zakopane…
Czy rzeczywiście?
Nie wiem, nie potwierdzę,
Osobiście nie widziałem…
Legenda ta stara, ale wieśniacze wciąż głowy zaprząta.
Mówią, że było wielkie, że miało temperaturę słońca!
Tego też nie potwierdzę, ani też nie zaprzeczę…
Mogę jednak przytoczyć historię zasłyszaną przy rzece:
Któregoś razu do tutejszej doliny przybył pan bogaciny,
Podobno do kochanki w odwiedziny…
Co ich łączyło? Mnie nie pytajcie.
Tyle mi wiadomo, że dziecię mieli,
O imieniu Bożydar, bodajże.
Pan zwany Roanem przyjeżdżał tu stale,
Tymczasem jego interesy kwitły w obowiązków nawale…
Tego razu przywieźć miał trzy skrzynie.
Dwie z góry na ubrania przeznaczone;
W trzeciej zaś prezent wiózł przyszłej żonie.
Pani ta znana była z wymagania wielkiego,
Ale i gustu niemało miała dobrego.
Plotkowano więc w całej mieścinie,
O tym cóż on spakował w tę trzecią skrzynię!
Oj, długo kwitły jeszcze namysły wieśniaków,
Lecz w wiedzy na temat pana mieli bardzo wiele braków…
Pani zaś wiedziała już, co kryło się w skrzyni,
A było to jajo smocze wielkości dwóch dyni!
Wielce przestraszona zapytała Roana:
-Drogi mój, mój kochany,
Czy uważasz, że to odpowiedni prezent dla damy???
Roan odparł na to:
- No cóż, taka moda…
W wielkim świecie każda ma takie,
To i mojej pani należy się jakieś!
Kobieta wiece ucieszona rzuciła mu się w ramiona,
A kwestia przygarnięcia smoczątka została uzgodniona.
Minął może miesiąc nie cały.
Wieśniaków przestały już obchodzić jakieś dyrdymały…
Znaleźli nowy temat do plotek,
A ino w domu państwa kluł się smoczotek!
Pierw jajo pękło, ukazując małą dziurkę.
Następnie strzeliło resztkami skorupek w wyświechtaną pana koszulkę;
Pogłębiło przy tym coraz większą już jurkę.
Kolejno skorupa zszarzała,
A potem zgnilizny koloru nabrała.
Po minucie niecałej stwór ukazał się już w okazałości całej.
Pani zawyła z obrzydzenia:
- Toż to potwór! Widok nie do zniesienia.
Stwór zielony, żółte oczyska,
Spojrzeniem swym w ściany wciska!
Jakby tego było mało nogi ma cienkie i skrzydła błoniaste,
Ciało to zrogowaciałe i jakieś grubaśne!
- Roanie! To jest nie do zniesienia.
W tym momencie prysły wszystkie me marzenia!
Przyjdzie co do czego, to jeszcze kichnie, prychnie,
A nasz dom z dymem świśnie!
Pozbądź się go za namową moją,
Bym mogła już na zawszę pozostać twoją.
- Och kochana! Tak być nie może,
Smok, gdy podrośnie zamieszka na dworze.
Toż to towar pierwsza klasa, każdy nam pozazdrości,
A jeżeli kto podskoczy, zostaną tylko kości!
- Skoro tak mówisz kochany…
Jeżeli jesteś szczerze przekonany…
Kolejny miesiąc minął już może,
Smok czas jaki mieszkał w oborze,
lecz…wciąż nie we dworze…
Urósł do naprawdę niebywałych rozmiarów,
wysoki był już jak dom,
a słuchać swych państwa nie miał zamiarów!
Któregoś razu postanowił odlecieć,
Zrobił dziurę w dachu i ruszył, by niebo przelecieć.
Wpierw szło mu słabo, lecz leciał niedbale.
Mieszkańcy, ujrzawszy go, poczęli wrzeszczeć niebywale!
A że smokowi spodobała się ich ucieczka,
Postanowił ponaglić ich zleczka…
Otworzył swą paszczę i buchnął ogniem przeraźliwie.
Spalił trzy domy, a na czwartym siadł niszcząc dotkliwie.
Wtem Roan spostrzegł jego ucieczkę.
Wytaszczył zza szopy krowę i poczekał chwileczkę.
Smok poczuł mięso świeżuchne
I był przy nim w niecałą minuchnę!
Dobył je wnet i rozdarł pazurem.
Pan przyczaił się za nim, chcąc przytwierdzić bestię sznurem.
Zapomniał jednak, że smok może przepalić linę ognistym ciurem,
A jego chałupę…puścić falurem!
Smok naprawdę rozeźlony próbą uziemienia,
Zionął żarem nie do zniesienia!
Pech chciał, że na drodze stał dom panowy,
Jego więc też dobyły ogniowe okowy.
Najbliżej ku niemu był pokój Bożydra,
W którym schroniła się pani, Bożydar i służąca Barbara…
W jednej chwili ogień zajął całe mieszkanie.
Pani nie wyszła, a pan przysiadł na trawie.
Żal jego był nie do zniesienia,
Nie wiedział, co robić, lecz nie było chwili do stracenia.
Wyciągnął więc strzałę osmarowaną cyjonem,
Wsadził do kuszy i naciągnął z mozołem.
W końcu wystrzelił do smoka wielkiego,
Wciąż przy mięsie przyczajonego.
Ten przerażony zawył przeraźliwie,
Chciał atakować, lecz nagle padł nieruchomo,
W martwej poziwie…
Coś z nim się dziwnego stało.
Począł się kurczyć i kurczyć…
Aż w końcu zmienił się w jajo!
Jajo to było gorące,
Mówiono, że parzy jak słońce!
Paliło wszystko, ino wszystko, co miało służyć do jego przeniesienia,
Stąd też stało się nie do zniesienia!
Pan więc i pozostali Polanie nabrali ziemi na sanie,
Przysypali jajco i ukryli w kamiennym bałwanie.
To nie wystarczyło…
Jajo wciąż nową ziemię paliło!
Pan umarł już dawno, jak i pozostali mieszczanie,
Lecz prace wciąż trwały; wciąż nieustannie…
Po długich latach i dom zakryto.
A z niewielkiego pagórka zrobiło się wielkie górzycho!
Góra ta długo śniegi trzymała,
Dlatego też od tej pory Śnieżnikiem jest zwana!
[ Dodano: Czw 05 Lip, 2012 ]
Przepraszam szanownych moderatorów, ale nie do końca zgadzam się z przeniesieniem mojego tekstu. Owszem tekst zalicza się do liryki, ale mimo wszystko nie jest poezją. Dodatkowo w tym dziale ma mniejsze szanse na przeczytanie. Nie twierdziłbym, że należy go przenieść tylko ze względu na frekwencję działu, ale tekst poezją nie jest dlatego prosiłbym o ponowne przeniesienie go do działu "Tu wrzuć tekst do zweryfikowania".
PONIEWAŻ TEKST PISANY LIRYKĄ NIE ZAWSZE JEST POEZJĄ... TAK SAMO TEKST PISANY EPIKĄ NIE ZAWSZE JEST POWIEŚCIĄ KRYMINALNĄ.